Kraj

Opozycjo, przygotuj się do walki o media

Politycy PiS są przekonani, że to prywatne media przyczyniły się do ich przegranej w sprawie sądów. Grożą, że po wakacjach wezmą się za dziennikarzy. Co mogą im zrobić? Czy Polacy wyjdą na ulicę w obronie Tomasza Lisa lub Adama Michnika? Jak możemy obronić wolne media? Przygotujmy się do tej bitwy.

Ze strony PiS padło już tyle gróźb pod adresem prywatnych mediów, że trudno je wszystkie wyliczyć. „Po wakacjach się za was weźmiemy” — pogroziła posłanka Krystyna Pawłowicz dziennikarzowi Onetu podczas lipcowych protestów. Pawłowicz może nie trzeba traktować poważnie, ale już sam prezes Kaczyński w Telewizji Trwam 27 lipca mówił o potrzebie „dekoncentracji” mediów i stawiał to na równi z potrzebą „reformy” sądów. Wiemy już, co PiS rozumie przez „reformę” sądów, więc jego plany wobec mediów powinny budzić bardzo głęboki niepokój.

Motywacji do tego, żeby coś z mediami zrobić, władzy nie brakuje. Lipcowe protesty tylko ją wzmocniły. „Gazeta Wyborcza” pisała niemal wyłącznie o nich i drukowała protestacyjne jednodniówki. Naczelny „Newsweeka”, Tomasz Lis, wzywał do boju na Twitterze. TVN24 relacjonowała je na bieżąco — oczywiście w zupełnie innym duchu niż państwowa telewizja, której „paski dezinformacyjne” przeszły już do historii dziennikarstwa. „Obrońcy pedofilów i alimenciarzy twarzami oporu przeciw reformie sądownictwa” — ten cytat z TVP Info dobrze pokazuje temperaturę komentarza w telewizji.

W mediach związanych z PiS często pojawiała się opinia, że właściwie „Wyborcza” czy TVN to nie media, ale ugrupowanie polityczne zmierzające do obalenia władzy. „Dobra zmiana musi się zająć wreszcie fejkmediami z taką aktywnością, jak te media zajmują się obaleniem rządu w Polsce” — pokrzykiwał prorządowy satyryk Ryszard Makowski na portalu wPolityce.pl 26 lipca. Makowski, jak Pawłowicz, może mówić to, co politycy PiS myślą, a czego nie wypada im powiedzieć.

Argumentów za „zajęciem się” jest więcej. W przyszłym roku są wybory samorządowe, a prasa lokalna jest w rękach niemieckich koncernów. PiS czuje, że opozycja ma w mediach przewagę. Jest w tym dużo odziedziczonego po latach 90. resentymentu i poczucia wykluczenia z głównego dyskursu polskiego życia publicznego. To wykluczenie uzasadniało brutalne czystki w mediach publicznych: dla zwolenników PiS było to „przywracanie pluralizmu”, o czym pisali i mówili z godnym odnotowania przekonaniem.

Hardkor hardkoru, czyli Pietrzak, Wolski i „Studio Yayo”

Motywacji więc nie brakuje. Sprawa jest jednak z punktu widzenia PiS delikatna, a niezręczność może dużo kosztować. TVN należy do Amerykanów, duża część prasy (w tym „Newsweek”) do Niemców, a w Agorze niedawno kupił udziały fundusz Sorosa — ratując ją, jak głosi plotka, przed próbami wrogiego przejęcia. Zachód w dodatku jest bardzo wrażliwy nie tylko na punkcie własnych inwestycji, ale także wolności mediów. Bezpośredni atak na media może pociągnąć kolejne niemiłe konsekwencje w postaci awantury w Brukseli, interwencji amerykańskiego ambasadora oraz fali krytyki w zachodniej prasie, gdzie liberalni dziennikarze mają wielu przyjaciół. Partia prezesa Kaczyńskiego musi więc postępować ostrożnie.

Władza nie ucieknie się więc raczej np. do próby odebrania koncesji jednemu z prywatnych nadawców. Art. 38 ust. 1 i ust. 2 ustawy o radiofonii i telewizji mówi, że to możliwe m.in. w sytuacji, kiedy „rozpowszechnianie programu powoduje zagrożenie interesów kultury narodowej, bezpieczeństwa i obronności państwa lub narusza normy dobrego obyczaju”. Sformułowanie jest bardzo niejasne i pozostawia duży margines dla kreatywności polityków PiS. Może relacjonowanie protestów pod domem Kaczyńskiego „narusza normy dobrego obyczaju”? Albo relacjonowanie protestów „zagraża interesom bezpieczeństwa”? Sprawa trafiłaby do sądu, ale sądy (z wyjątkiem Sądu Najwyższego) są już w ręku Ziobry. Próba odebrania koncesji skończyłaby się jednak z pewnością dyplomatycznym i międzynarodowym skandalem, na którym władzy — mimo buńczucznych zapowiedzi — zupełnie nie zależy. Pogrozić jednak zawsze można, niech właściciel pójdzie po rozum do głowy.

Wiadomości TVP wg Jana Kapeli

Można więc raczej spodziewać się prób wywierania na media nacisków z różnych stron opanowanego przez PiS aparatu państwa — bardziej niż frontalnego ataku. Jak to może wyglądać?

Podatki

Na początku lipca TVN musiał zapłacić 110 mln zł podatku dochodowego, który należał się państwu zdaniem urzędu skarbowego. TVN odwołał się do sądu, na rozstrzygnięcie jednak poczeka. Rząd pracuje również nad zmianami w naliczaniu podatku CIT dotyczących naliczania kosztów uzyskania przychodu, które mogą bardzo uderzyć w media (pisze o tym szczegółowo portal Money.pl). Media oczywiście powinny płacić podatki tak samo, jak inne firmy, ale nieustające kontrole i kary nakładane przez rząd mogą mieć rolę perswazyjną, zwłaszcza wobec właścicieli komercyjnych stacji. Jesteś niegrzeczny? Zapłać. Potem znowu. I jeszcze raz. TVP i media Karnowskich pokażą ich na dodatek palcem: „proszę, tak walczą o demokrację, a chodzi im tylko o to, że za PO odpuszczano im podatki”.

Kontrole

Podatki nie są jedynym narzędziem władzy. PiS może sięgnąć np. po Państwową Inspekcję Pracy — która sprawdzi, czy np. dziennikarze zatrudnieni na umowę-zlecenie faktycznie nie wykonują pracy etatowej. Praca na śmieciówkach jest powszechna w mediach, tych sprzyjających władzy i tych opozycyjnych. To od tych drugich jednak ZUS upomni się o lata niepłaconych składek, a TVP pokaże wzruszającą historię o wyzyskiwaniu prekariuszy zatrudnionych w „Gazecie Wyborczej” czy naTemat.pl — z komentarzem: „proszę bardzo, o taką demokrację walczą obrońcy III RP. O wolność zatrudniania na śmieciówkach”.

Zastraszanie pojedynczych dziennikarzy

Przykładem takiego działania jest oskarżenie Tomasza Piątka, autora książki o niejasnych powiązaniach Antoniego Macierewicza i jego ludzi z Rosjanami. Macierewicz nie wytoczył Piątkowi cywilnej sprawy o zniesławienie. Zarzucił mu „stosowanie przemocy lub groźby wobec funkcjonariusza publicznego w celu podjęcia lub zaniechania czynności służbowych” (kara: do trzech lat więzienia) oraz „publiczne znieważanie lub poniżanie konstytucyjnego organu RP” (kara: do dwóch lat więzienia, ścigane z urzędu). Od 11 lipca sprawa jest w prokuraturze. Zamykanie dziennikarzy do więzienia nie jest (na razie) w interesie władzy, ale można sobie wyobrazić nakładanie wysokich kar finansowych za takie bliżej nieokreślone przestępstwa jak „znieważenie organu” — na autora i na wydawcę. Takie metody stosowano w Rosji i w Turcji. Okazały się skuteczne. Odstraszą wszystkich od krytyki władzy — poza garstką najbardziej zdeterminowanych. Mało kto będzie chciał podjąć ryzyko bankructwa za napisanie paru niemiłych zdań o Macierewiczu (a nawet książki).

Dekoncentracja

To uderzenie w niemieckie koncerny, które zdominowały rynek mediów lokalnych. PiS — powołując się na regulacje w innych krajach Europy — zmusi Niemców do sprzedaży dużej części tych mediów. Kto je kupi? Tylko inwestorzy związani z władzą. Nikt inny nie będzie tak szalony.

Planom PiS sprzyja niepewna sytuacja i finansowa słabość wielu mediów komercyjnych. TVN jest wystawiona na sprzedaż. Dotychczasowy inwestor, Scripps, zajmował się telewizją bardziej o gotowaniu niż o polityce. Wśród potencjalnych kupców wymienia się koncerny Discovery lub Viacom. Oba mogą dojść do wniosku, że opłaca im się bardziej robić pieniądze, niż stawiać władzy (władza pozwoli im wtedy zarabiać pieniądze). Polsat jest w rękach Zbigniewa Solorza, który ma rozległe interesy poza mediami i któremu na różne sposoby rządzący mogą dać do zrozumienia, żeby się polityczne nie angażował. Spółka Agora nie chce dopłacać do deficytowej i tracącej czytelników „Gazety Wyborczej”: redakcja dziennika ma za sobą blisko dekadę demoralizujących cięć budżetowych i zwolnień. Jej pozycja jest dziś nieskończenie słabsza niż 10 lat temu, kiedy przyczyniła się wydatnie do upadku poprzedniego rządu PiS. Wydający „Newsweeka” Niemcy z koncernu Axel Ringer Springer raczej się nie ugną i mogą stanowić najtrudniejszy orzech do zgryzienia. Zarówno „Newsweek” jak i „Polityka” oddziałują jednak głównie na elity, co jest ważne, ale elity i tak na PiS nie głosują. Tygodniki sprzedają po 100 tys. egzemplarzy papierowego wydania i pewnie kilkadziesiąt tysięcy wydań elektronicznych. Polska ma 38 mln mieszkańców: łatwo policzyć, jaki odsetek to czyta. Prasę opozycyjną można więc gnębić podatkami i kontrolami, szykanować i straszyć, ale zamykać jej nie ma powodu. To się rządzącym po prostu nie opłaca.

Media mają jednak fundamentalne znaczenie nie tylko dla władzy, ale dla opozycji. Bez nich znacznie trudniej będzie mobilizować Polaków do protestu. Bez nich głos opozycji będzie słyszalny — o ile w ogóle — tylko w propagandowej tubie TVP. Media społecznościowe, które tak skutecznie zmobilizowały młodych w lipcu, nie zastąpią tradycyjnego dziennikarstwa i publicystyki.

Gdula: Młodzi zaproponowali nowy pomysł na demokrację

Opozycja ma zapewne parę tygodni na przygotowanie się na atak PiS na media.

Przede wszystkim powinna się przygotować. Projekty PiS w sprawie zmian w sądownictwie zaskoczyły wyraźnie polityków największych partii opozycyjnych. Stracili kilka kluczowych dni, zanim się zmobilizowali: „ulica i zagranica” wyraźnie ich wyprzedziły. Nie mieli gotowych własnych pomysłów reform sądownictwa, które mogliby przeciwstawić pomysłom PiS, chociaż wiadomo było, że PiS będzie wywracał sądownictwo do góry nogami od wielu miesięcy. Politycy opozycji zachowywali się reaktywnie i dali nieść fali społecznego protestu.

Przygotujcie się tym razem! Nie bądźcie tacy beznadziejni, jak ostatnim razem! PiS mówi wyraźnie, co chce zrobić. Trzeba mieć wymyśloną i zaprojektowaną kampanię w mediach społecznościowych w obronie wolnego słowa. Trzeba zatrudnić kilkoro strategów od komunikacji, którzy skutecznie wytłumaczą Polakom, że w ich interesie jest wystąpienie w obronie wolnych mediów. Wielu ludzi może nie lubić Adama Michnika czy Tomasza Lisa: trzeba im wytłumaczyć, że wolno ich nie lubić, ale są ważni dla polskiej wolności. Dziennikarzom często ludzie nie ufają: kojarzą się nierzadko z aroganckim zachowaniem, wysokimi zarobkami i dystansem wobec problemów „zwykłego człowieka”. Gdybym był strategiem PiS, który wymyśla im przekaz uderzający w media, wykorzystałbym właśnie takie stereotypy. Ale na to wszystko można się przygotować!

Polacy wyszli na ulice w obronie wolnych sądów, chociaż tych samych sądów często nie lubili, nie ufali im oraz ich nie szanowali. Zamach na trzecią władzę — sądowniczą — został odparty. PiS zaraz zrobi zamach na wolność i autonomię czwartej władzy. Mówią o tym wprost! Nie dajmy się zaskoczyć.

Szczęśniak, Sutowski: Po protestach nie trzeba budować nowych instytucji

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Leszczyński
Adam Leszczyński
Dziennikarz, historyk, reporter
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Autor dwóch książek reporterskich, „Naznaczeni. Afryka i AIDS" (2003) oraz „Zbawcy mórz” (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013) i „Eksperymenty na biednych” (2016). W 2020 roku ukazała się jego „Ludowa historia Polski”.
Zamknij