Pistolety są szczególnym znakiem: zapowiedzią przemocy. Czechow był kategoryczny, pistolety nie pojawiają się w historiach tak sobie: „Nie możesz dać strzelby na scenę, jeśli nie wystrzeli”.
Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni
Julian Tuwim, Pogrzeb prezydenta Narutowicza
Pistolety są szczególnym znakiem: zapowiedzią przemocy. Czechow był kategoryczny, pistolety nie pojawiają się w historiach tak sobie: „Nie możesz dać strzelby na scenę, jeśli nie wystrzeli” (z listu do A.S. Gruzinskiego, za Wikipedią). Pistolet, który 13 marca w Bełchatowie wyłonił się spod marynarki ministra sprawiedliwości, jest zapowiedzią strzelaniny.
To nie był przypadek i to nie jest nieznaczący gest. Prokurator generalny składa kwiaty przy tablicy upamiętniającej wypadki górnicze. Jest tam jako minister, nie prywatnie, więc była to uroczystość państwowa – wydarzenie o znaczeniu wyłącznie symbolicznym. Przy składaniu kwiatów pokazał mediom – a więc nam wszystkim – że ma przy sobie, jak mówią Amerykanie, „gorący ładunek”. To performans polityczny na scenie historii, obraz poetycki domagający się dopowiedzenia.
Samo tłumaczenie, że ta broń nic nie znaczy, jest znaczące. Gdy w parku w nocy pokazują ci cegłę i proponują, byś ją kupił za stówę, to mówią: „mamy przypadkiem przy sobie cegłę. Nie chcemy, by ta cegła przypadkiem ci wpadła na głowę”. Co w dziwny sposób przypomina słowa ministra: „W czasie weekendów param się tego rodzaju pasją sportową. Wracałem, jak wczoraj wyjaśniałem, z weekendu do Warszawy i posiadałem ze sobą broń, której używałem właśnie w ten weekend dla celów sportowych na jednej ze strzelnic […] nie widzę w tym nic zdrożnego”. Na pewno to wytłumaczenie jest prawdziwe i jednocześnie jest częścią zapowiedzi strzelaniny. Tak jakby u Czechowa postać powiedziała: „moja strzelba wisi tam przypadkiem”. Uroczystość państwowa to nie jest szybkie piwko ze znajomymi. Uroczystości państwowe budują sens, hierarchię, znaczenie. Zbigniew Ziobro to doskonale wie i dlatego wybrał uroczystość państwową, by dać społeczeństwu znak: mam przy sobie broń.
Jest pierwszy, w miarę oczywisty poziom znaczenia tego gestu. Ziobro pokazuje swoją broń w Bełchatowie. To nie jest pierwsza lepsza mała miejscowość w Polsce, tylko największy emitent dwutlenku węgla w Unii Europejskiej – i to już od siedemnastu lat. Broń pojawia się przy tablicy upamiętniającej górników. To tak, jakby Zbigniew Ziobro powiedział: „będę bronił tego węgla i tej elektrowni z pistoletem w ręku”. Oto jego komunikat do wyborców. A przez to, że to nie są słowa, tylko fizyczny rekwizyt, ten przekaz jest bardziej wiarygodny.
Idee zamachowca po latach zwyciężyły – setna rocznica zabójstwa prezydenta RP
czytaj także
Ale jest jeszcze drugi poziom znaczenia, swoiste wyznanie wiary Zbigniewa Ziobry. Broń nie jest normalnym atrybutem urzędnika państwowego demokratycznego państwa. Nie znam ani jednego obrazu w powojennej Europie, gdzie wysokiej rangi urzędnik pokazuje własną, osobistą broń. Urzędnicy państwowi (np. Margaret Thatcher) lubili i lubią pokazywać się w towarzystwie broni należącej do państwa.
Urzędnik państwowy ma przy sobie broń w sytuacji, kiedy państwo jest słabe. Taki atrybut mają przy sobie szeryfowie i kowboje na Dzikim Zachodzie albo śledczy wchodzący na jacht mafii narkotykowej. Jeśli urzędnik państwowy musi pokazać, że ma przy sobie broń, to znaczy, że jest na terytorium, gdzie państwo jest kruche i nie ma monopolu na przemoc. W związku z tym urzędnik musi być gotowy użyć broni, by odpowiedzieć przemocą na potencjalną przemoc. Oto co nam mówi Zbigniew Ziobro swoim poetyckim gestem: „Tu, gdzie jestem, państwo nie posiada monopolu na przemoc. Są ludzie, przed którymi państwo mnie nie obroni, dlatego biorę przemoc we własne ręce”.
Paradoksalna przewrotność – a więc artystyczna siła – performansu Ziobry polega na tym, że jest w sytuacji bezpiecznej, a odgrywa sytuację niebezpieczną. Broni nie pokazuje nam szefowa policji w małym miasteczku pod Neapolem, gdzie karty rozdaje ‘Ndrangheta. Ten pistolet, ten glock, gra swoją rolę w spodniach urzędnika odpowiedzialnego za system sprawiedliwości dużego europejskiego państwa. Na uroczystości państwowej. Czyli – mówi nam ten performans – „tu jest bezprawie, tu jest dżungla, tu są ludzie, z którymi muszę walczyć sam na sam, instytucje państwa są po nic”. W samym sercu europejskiego państwa Zbigniew Ziobro bierze sprawiedliwość w swoje ręce niczym Brudny Harry.
Ten performans osłabia państwo. Osłabia naszą wiarę w państwo, ponieważ sugeruje, że nawet minister musi bronić się sam. A jak wiemy – jeśli przestajemy wierzyć w państwo, to państwo nie działa. Podkopywanie autorytetu państwa jest jego realnym osłabieniem. Czy nie jest niesamowite, że autorytet państwa podkopuje człowiek, któremu wszyscy obywatele płacą, by to państwo wzmacniał?
Dlaczego ministrowi zależy na osłabieniu państwa przez performatywny atak symboliczny? Jest to spójne z tym, co robią republikanie w Ameryce (których nazwa wskazuje na propaństwowość). Politycy i polityczki tacy jak Marjorie Taylor Greene też kochają broń i Boga. Greene tak samo wierzy w samoobronę i pod pretekstem państwowego patriotyzmu („Make America Great Again”) dąży do dekompozycji państwa prawa i państwa opiekuńczego, jawnie proponując podział USA na dwa państwa.
Opowieść o Ameryce jako najdoskonalszej demokracji świata to jakiś żart
czytaj także
I to zdaje się ostateczną wymową glocka wyłaniającego się spod marynarki Ziobry: „Skoro nie udało mi się ostatecznie opanować tego państwa, to przynajmniej je popsuje, aby nikomu innemu też się nie udało”. Jest to krok w kierunku poważnej rozróby, do której będzie okazja już na jesieni.