Miasto

Lublin: Przekonani o nieśmiertelności

Kiedy w wypadku samochodowym ginie trójka młodych ludzi, reakcją jest szok, współczucie dla bliskich i krytyka brawurowej jazdy. Kiedy inny młody człowiek z ogromną prędkością jedzie nocą przez centrum miasta, miłośnicy przeraźliwych dźwięków wydawanych przez auto potrafią zakrzyczeć krytyków. Co jest nie tak z naszym postrzeganiem agresji na drodze i kto za nią tak naprawdę odpowiada.

Po jednej stronie ulicy Jana Pawła II w Lublinie centra handlowe, po drugiej nowe blokowiska. Sama droga to dwa pasy w każdą stronę. Co prawda znak ogranicza prędkość do 50 km/godz., ale od jednego do drugiego skrzyżowania jest aż 800 metrów. Jest gdzie się rozpędzić. Pół kilometra od krzyżówki z ulicą Roztocze na wąskim pasie zieleni dzielącym obie jezdnie stoi kilkadziesiąt zniczy, leżą kwiaty. Minęły prawie dwa tygodnie. Na latarni, w którą wbiło się Audi A4 z czworgiem nastolatków w środku, nie ma już żadnych śladów. Przęsła barierek, które rozsypały się po ulicy, też już wymieniono.

Oślepiający blask z naprzeciwka

– Szkoda dzieci – wzdycha kobieta z wózkiem. – Mieszkam obok. To długi odcinek bez żadnych skrzyżowań, kierowcy lubią tu się rozpędzić. Zdarza się, że na skrzyżowaniu z Gęsią ktoś nawet przejedzie na czerwonym.

16-letnia Julia, 17-letni Piotr i 18-letni Patryk zginęli na miejscu. 16-letni Jakub w bardzo poważnym stanie trafił do szpitala.

Następnego dnia po tragedii, 6 stycznia, lubelska młodzież rozsyła przez komunikatory parosekundowy film. „Jak zginąć, to w dzień przed Trzech Króli, kurwa” – mówi nagrany chłopak. Autor filmu robi zbliżenie na tarczę prędkościomierza w samochodzie. Nie widać wyraźnie ile, ale kierowca musi jechać bardzo szybko.

Prokuratura wciąż nie potwierdza, że film jest prawdziwy i został nagrany przez uczestników wypadku. Nie są znane również wyniki badań toksykologicznych zmarłych. Przesłuchiwani są świadkowie, zebrane materiały oceni biegły z zakresu ruchu drogowego. Śledztwo potrwa jeszcze długo. Wiemy, że kierujący autem 18-latek prawo jazdy odebrał zaledwie w połowie grudnia.

Niewiele dłużej, bo około roku, prawo jazdy miał 25-letni kierowca, który kilka lat wcześniej przy tej samej ulicy śmiertelnie potrącił na przejściu dla pieszych 14-letnią dziewczynkę. Jak ustalił potem biegły, jego BMW jechało z prędkością 115 km/godz. 25-latek był wcześniej karany mandatami za przekroczenie prędkości.

Kij podziałał na kierowców. Od soboty mandaty dla recydywistów będą dwa razy wyższe

Bo prędkość to adrenalina

Jak tłumaczy psycholożka dr Katarzyna Hartfil, podejmowanie zachowań ryzykownych to nic nowego, bo zawsze było i jest wpisane w dorastanie. Oprócz używek takich jak alkohol czy narkotyki dotyczy to także eksperymentowania z ryzykownymi zachowaniami, takimi jak właśnie łamanie zasad ruchu drogowego podczas prowadzenia samochodu.

– Są ludzie, którym szybka jazda samochodem podwyższa poziom adrenaliny. Niektórzy wysoką prędkość przyrównują do poczucia wolności – mówi Katarzyna Hartfil. – Niestety zapominają, że są jeszcze inni użytkownicy dróg. I nie myślą o konsekwencjach.

Jeśli chodzi o statystyki, to w ciągu ostatniej dekady liczba śmiertelnych wypadków w Polsce znacznie spadła. W 2010 roku doszło do ponad 38 tysięcy wypadków, w których zginęło 3907 osób. W ubiegłym roku wypadków było już „tylko” trochę ponad 21 tysięcy, a śmierć poniosły 1883 osoby. Polacy jeżdżą bezpieczniej? Nie wszyscy.

– Niestety młodzi kierowcy, szczególnie mężczyźni, niechlubnie wyróżniają się jako sprawcy wypadków. Najczęstszą przyczyną wypadków jest nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu lub nadmierna prędkość, niedostosowana do warunków na drodze. Młodzi kierowcy często mają przekonanie o swojej nieśmiertelności – mówi Tomasz Kowalczyk ze szkoły Lubelska Jazda: OSK Pilot.

Szkodliwy nałóg, czyli kreska na liczniku jak kreska z deski rozdzielczej

Brak szacunku do przepisów

Katarzyna Hartfil mówi, że najważniejsze, co może zrobić osoba dorosła, to być odpowiednim wzorcem. – Jeżeli rodzic na uwagę dziecka o przejechaniu na czerwonym świetle się śmieje i to lekceważy, to takie zachowanie będzie dla dziecka wzorem: skoro on może, to dlaczego ja nie? Jeżeli zaś dorosły wykaże zachowanie samokrytyczne, przyzna się do błędu, to pokaże dziecku, że są zasady, których nie należy łamać.

Instruktor nauki jazdy również zauważa, że za postawy młodych kierowców są odpowiedzialni dorośli. Przykład? Żeby zostać dopuszczonym do właściwego egzaminu na prawo jazdy, trzeba najpierw zaliczyć egzamin wewnętrzny w szkole nauki jazdy. I czasami jest tak, że kursant po 30 godzinach zajęć nie zdaje egzaminu wewnętrznego.

– Niektórzy po prostu potrzebują więcej godzin nauki. I wtedy pojawia się niezadowolony rodzic, który mówi: „Wie pan, chodzi przecież o to, żeby on zdał. A uczył się będzie po egzaminie”. Albo ktoś wprost pyta, czy go nie naciągamy, żeby więcej płacić. A przecież chodzi o to, żeby na drogę nie wyjechał ktoś, kto nie jest przygotowany do bycia uczestnikiem ruchu drogowego!

Zdaniem instruktora wzrasta liczba osób, które już podczas kursu wykazują brak szacunku do przepisów. – Zdarzają się osoby, które nie mając jeszcze uprawnień, wsiadają za kierownicę. Skąd to się bierze? Mamy bardzo długą tradycję łamania zasad, jeszcze w PRL powszechny był brak szacunku do prawa, chyba w nas to zostało. Poza tym swoje robi tzw. ułańska fantazja – dodaje Kowalczyk.

Brak szacunku do ludzi

Środek nocy, ulica Narutowicza, ścisłe centrum Lublina, z obu stron jezdni kamienice i mieszkania. Wycie silnika, biały sportowy samochód rusza z dużą prędkością, po kilkuset metrach wydech zaczyna strzelać jak petardy w sylwestra. Lokalny portal informacyjny często publikuje takie filmy przysyłane przez mieszkańców skarżących się na nocne hałasy. Kierowcę spotka ostracyzm? Raczej autora filmu. Lektura komentarzy w mediach społecznościowych przyprawia o mdłości: „To jest prawdziwa motoryzacja, a nie elektryczne piździki których nie słychać”, „A może to nie dźwięk przeszkadza, tylko zazdrość ludzka?”, „Poczekajcie do wiosny, aż wszystkie stojące w garażach auta wyjadą wieczorem na miasto” – radzą kolejni komentatorzy.

Następny dodaje, żeby osoby, którym przeszkadza nocny hałas w centrum miasta, przeprowadziły się „do lasu”. Ale miłośnicy głośnych wydechów i wysokich prędkości spotykają się nie tylko w centrach miast czy na parkingach osiedlowych galerii handlowych.

Instruktor Tomasz Kowalczyk mieszka w małej miejscowości pod Lublinem: – Zdarza się, że na parkingu pod kościołem zbierają się młodzi ludzie w samochodach – opowiada. Jest palenie gumy, wycie, strzały z wydechu lub szybka jazda po okolicznych drogach. – Takie zachowania nocą bardzo przeszkadzają i powinny zwracać uwagę oraz niepokoić nas wszystkich. Skoro już mówimy o wspólnej odpowiedzialności, to myślę, że następnym razem, jak ich usłyszę, to pojadę na miejsce i spróbuję porozmawiać – deklaruje.

Na drogach może być bezpieczniej. Ale rządzącym brakuje odwagi

Kto zostanie złapany, jest loterią

Zdaniem instruktora nic się nie zmieni, jeśli nie będziemy reagować. Podstawową reakcją może być telefon na 112. Tylko czy interwencja policji coś pomoże?

– Takie sygnały od mieszkańców otrzymujemy. Najczęściej dotyczy to weekendów – potwierdza nadkom. Kamil Gołębiowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. I dodaje, że od kilku miesięcy regularnie prowadzone są akcje „Stop Drift”. – Podczas nocnych działań zwracamy szczególną uwagę na niebezpieczne zachowania, przekraczanie prędkości oraz zbyt głośne wydechy i niewłaściwy stan techniczny. Pojazdy zawsze skrupulatnie sprawdzamy, a kierowcy łamiący przepisy są karani mandatami – dodaje Gołębiowski.

W ostatni weekend funkcjonariusze lubelskiej drogówki zanotowali około 200 wykroczeń kierowców „przejawiających agresywny i brawurowy styl jazdy”. Zatrzymali też 16 dowodów rejestracyjnych. Dwaj kierowcy BMW dostali po 1000 złotych mandatu, bo ich auta znacznie przekraczały normy hałasu.

Samochodoza – droga donikąd

– Podstawowym problemem jest to, że uczestnicy nielegalnych wyścigów są ścigani pozornie – komentuje posłanka Lewicy Magdalena Biejat, która ostatnio kilka razy interweniowała w sprawie niebezpiecznych zachowań na drogach.

Zdaniem parlamentarzystki elitarna policyjna grupa Speed zajmująca się łapaniem piratów drogowych jest niedoinwestowana i zbyt mało liczna, żeby móc zatrzymać wszystkich uczestników wyścigów.

– To, czy ktoś zostanie zatrzymany, jest loterią i staje się nawet dodatkowym elementem zakładów uczestników. Drugim problemem jest brak rozróżniania przez policję nielegalnego wyścigu ulicznego od zwykłego przekroczenia prędkości. Od ponad roku walczę o to, żeby używano konstrukcji z Kodeksu karnego, która pozwala zatrzymać nie tylko uczestników wyścigów, ale również organizatorów i pomocników. Na razie pozytywnie zareagował Rzecznik Praw Obywatelskich, który jest gotowy przystąpić do postępowań przed sądem w sprawie nielegalnych wyścigów. Pozwoli to ustalić linię orzeczniczą ułatwiającą ściganie organizatorów – dodaje Magdalena Biejat.

Noga z gazu i przesiadka do zbiorkomu

Bezpieczne ulice? Oddajcie tor

– Młodych ludzi zainteresowanych motoryzacją trzeba kierować w inne rejony – uważa instruktor Tomasz Kowalczyk. Wylicza, że spróbować swoich sił można np. w Ośrodkach Doskonalenia Techniki Jazdy, ale przyznaje równocześnie, że pasjonaci mieli kiedyś w Lublinie więcej szans, żeby „poszaleć” w kontrolowanych warunkach, nie stwarzając zagrożenia dla innych osób. – Niektórzy potrzebują takich emocji – uważa.

Kowalczykowi chodzi o tor samochodowy przy ulicy Zemborzyckiej, na którym jeszcze w latach 90. odbywały się szkolenia oraz zawody, także dla amatorów.

Powstał w 1978 roku. W 2001 roku miasto Lublin przekazało prawo jego użytkowania Polskiemu Związkowi Motorowemu, a w bezpośrednim sąsiedztwie wyrosło osiedle mieszkaniowe. Okoliczni mieszkańcy zaczęli się skarżyć na hałas, ale tor nadal działał. 10 lat później PZM sam sprzedał obiekt, a w jego miejscu powstały kolejne bloki. Temat budowy nowego toru, gdzieś w okolicach Lublina, pojawił się jeszcze w 2015 roku, ale szybko umarł.

Szantaż nie przejdzie

Miłośnicy motoryzacji przenieśli się na ulice. I od czasu do czasu przypominają, że tor samochodowy… im się należy.

„Oddajcie nam tor, który nam miasto zabrało. Chcecie mieć bezpieczne ulice, to dajcie nam miejsce, gdzie będzie można się wyszaleć lub nauczyć się różnych technik jazdy” – komentarze takie jak ten można często przeczytać pod doniesieniami o akcjach lubelskiej policji.

Tylko że jest miejsce do rozwijania swoich motoryzacyjnych pasji. W Ułężu, zaledwie 46 minut jazdy od centrum Lublina, niewiele ponad godzinę od Warszawy. 29 stycznia odbędzie się tam trening sportowy, otwarty także dla całkowitych amatorów. Żeby wziąć w nim udział, trzeba jednak zapłacić 400 złotych. Czy to dużo? Znacznie wyższą ceną za brawurę w centrum miasta jest realne zagrożenie dla innych uczestników ruchu.

**
Paweł Buczkowski – dziennikarz i redaktor z Lublina, wieloletni pracownik „Dziennika Wschodniego”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij