Kraj, Weekend

Marsz Wyzwolenia Zwierząt w Warszawie. Wyjdźcie z ogródka i dołączcie

Zgromadzenia są także po to, żeby się wzajemnie o siebie zatroszczyć. Rozdawać i czerpać siłę, która pomoże przetrwać momenty społecznej izolacji i poczucia wyobcowania, wciąż niemalże gwarantowane w przypadku osób zajmujących się krzywdą wszystkich czujących zwierząt.

W czerwcu 1990 roku dziesiątki tysięcy osób przeszło ulicami Waszyngtonu w ramach Marszu dla zwierząt, wypełniając szczelnie słynną Pennsylvania Avenue pomiędzy Białym Domem i Kapitolem. Wielu obecnych musiało patrzeć na to z niedowierzaniem. Udało się coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca.

Policja szacowała, że w marszu wzięło udział około 25 tysięcy osób. Organizatorzy upierali się, że było minimum 50 tysięcy. Niektórzy zapewniali, że dwa razy więcej. Czuło się entuzjazm. Padały deklaracje, że to początek dekady praw zwierząt.

Pokazać przeoczone. O artywizmie i zwierzętach z Elwirą Sztetner

Tom Regan, współorganizator marszu i filozof, wspominał, że „nie był jedynym, który tego dnia miał łzy w oczach”. Śmiałość udzieliła się tłumowi do tego stopnia, że przemawiający Christopher Reeve – aktor kojarzony z rolą Supermana – został wybuczany, gdy próbował mówić o zaletach umiarkowania.

Jakkolwiek dziś lepiej widać słabości marszu, jego historia pozostaje kanonicznym elementem analiz rozwoju współczesnego ruchu prozwierzęcego. Często zestawia się go z kolejnym wydarzeniem – waszyngtońskim marszem z roku 1996. Miał być powtórką, ale się nie udało. Przyszło mniej niż 3 tysiące osób, co uznano za klęskę. Wiąże się ją między innymi z postępującymi walkami wewnętrznymi w łonie ruchu.

Chciałbym, żeby w roku 2023 w Warszawie 3 tysiące osób uczestniczyło w marszu dla zwierząt. W historii polskiego ruchu prozwierzęcego taką frekwencję udało się osiągnąć zaledwie kilka razy. Byłaby sukcesem.

Dieta bezmięsna a depresja. Tego nie dowiesz się z „Gazety Wyborczej”

Podobne marsze to niełatwe przedsięwzięcia. Te, które mają bardziej radykalne przesłanie, są wyjątkowo wymagające. Gromadzą przejętych krzywdą, która jest społecznie znormalizowana. Miesza się więc radość bycia razem z goryczą wspólnego doświadczenia bezsilności. Empatia przeplata się z frustracją. Trzeba umieć podsycać pierwsze i tłumić drugie.

Pojawia się satysfakcja z chwilowego przejęcia przestrzeni, zaznaczenia wreszcie sprzeciwu na ulicy, której zwykłe życie jest boleśnie obojętne na problemy istot innych niż ludzie. Idzie się więc z hasłami, że zwierzęta cierpią, umierają, marnujemy im życie. I że naprawdę możemy spróbować inaczej.

Niestety większość pozostaje w ogródkach mijanych kawiarni lub omija korowód, załatwiając swoje sprawy. Przyglądają się lub odwracają wzrok.

Można przeżyć całe życie, nawet szczęśliwe życie, nigdy nie dołączając. Choćby w myślach. Zainteresowanie krzywdą jest opcjonalne. Powszechna niezdolność do wykorzystania własnego potencjału pomocowego to klęska kulturowa, społeczna i polityczna.

Owszem, dotyczy to również krzywdy innych ludzi. Jednak w przypadku zwierząt efektywność kulturowego alibi dla pozostania w ogródku jest niedościgniona. Tysiące lat tradycji, doskonalenia sztuki uniku, dają mocne poczucie niewinności.

Właściwie nikt nie neguje faktu masowej śmierci zwierząt dla celów człowieka. Wiele osób słyszało, że wykorzystywanie zwierząt wiąże się z problemami natury etycznej. Prozwierzęce marsze nie ujawniają żadnej specjalnej tajemnicy. Idzie o demonstrację innej interpretacji tego, co dzieje się na oczach niemal wszystkich.

Umiarkowanie zabija najlepiej

Nikogo to bezpośrednio nie uratuje, ale może podpowiedzieć lub wzmocnić powody do ratowania. Oprócz tłumu w ogródkach zawsze są również tacy, którzy po drodze dają sygnały przychylności. Wspierają.

Wsparcie to zresztą słowo klucz takich wydarzeń. Zgromadzenia są także po to, żeby się wzajemnie o siebie zatroszczyć. Rozdawać i czerpać siłę, która pomoże przetrwać momenty społecznej izolacji i poczucia wyobcowania, wciąż niemalże gwarantowane w przypadku osób zajmujących się krzywdą wszystkich czujących zwierząt.

Filozofka prof. Joanna Hańderek napisała kiedyś: „Po-moc to akt, w którym moc jednego podmiotu zostaje przeniesiona na drugi podmiot. W ten sposób pewien nadmiar możliwości przestaje koncentrować się w jednym człowieku, nie stanowiąc tylko jego/jej możliwości, a zaczyna rozwijać drugiego człowieka”.

Marsze są czasem dzielenia się sobą z innymi. 2 września w Warszawie odbędzie się kolejny Marsz Wyzwolenia Zwierząt. Startuje o 13:30 spod Teatru Lalka w Pałacu Kultury i Nauki. Bywały lata, kiedy gromadził tysiące. Jak będzie w tym roku?

„Eksploatacja zwierząt jest tak głęboko zakorzenioną praktyką w naszym społeczeństwie, że często pozostaje niezauważona, tworząc tło praktycznie każdej naszej codziennej działalności” – czytamy w opisie wydarzenia.

Na zakończenie marszu, na placu Zamkowym, będzie można posłuchać przemówień m.in. prof. Joanny Hańderek, mecenas Karoliny Kuszlewicz, prof. Marcina Urbaniaka i Szymona Bujalskiego, a także aktywistów i aktywistek. Tym ostatnim poświęcę moje przemówienie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij