Sztuki wizualne

Szukam dowodów zbrodni

Klatki, które bywają wyposażeniem dziecięcych pokoi – z więźniami, którzy mieszkają w nich, zabawkowe akwaria, zagrody, bicze, baty, pluszowe trofea, realistyczny zestaw przedstawiający cyrk ze zwierzętami czy model samochodu ciężarowego do transportu zwierząt. O zabawkach, które stanowią zapomnianą sferę rozbudzania i utrwalania szowinizmu gatunkowego, z artystką Elwira Sztetner rozmawia Dariusz Gzyra.

Dariusz Gzyra: Co to jest dobra sztuka?

Elwira Sztetner: Taka, która zostaje w głowie. I która daje nie tylko atrakcję wizualną, przyjemność w oglądaniu, ale porusza również tematy, które są intrygujące i ważne. Być może taka, która coś zmienia, nie jest obojętna.

Czy jesteś artywistką?

Według definicji chyba stosuje strategię artywizmu.

Na czym ona polega?

Artywizm to wykorzystanie języka sztuki do włączania się w działania aktywistyczne. Współuczestniczenie, poprzez sztukę, w generowaniu zmian społecznych.

Da się powiedzieć, że artywiści i artywistki robią tym samym sztukę użytkową? Skoro ma być narzędziem zmiany społecznej, ma funkcję użytkową.

Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam, ale nie przeszkadza mi nic w tym określeniu.

To nie jest felieton o Trynkiewiczu

Czasem sądzi się, że sztuka użytkowa jest sztuką drugiej kategorii…

Nigdy tego nie czułam. Nie uważam, że sztuka dla sztuki, odarta z jakiegokolwiek innego celu niż bycie samą dla siebie, jest w jakiś sposób lepsza. Karmienie się samą sobą nie jest dla mnie atrakcyjne.

Czyli nie wypada dziś zajmować się sztuką, która rozgrywa się głównie w domenie estetyki? Taką, która mówi sama do siebie w ramach swoistego chowu wsobnego, nie mając ambicji komentowania spraw społecznych?

Mi jest szkoda czasu na taką sztukę. W kontekście tego, co się dzieje na świecie, poświęcanie się jej jest egoistyczne. Nawet, jeśli ma funkcję terapeutyczną, to jest to o wiele za mało, żeby poświęcić jej lata pracy.

Czy nie ma sprzeczności pomiędzy oczekiwaniem konkretnej społecznej funkcjonalności sztuki, a wymaganiem, żeby nie była skażona natrętnym dydaktyzmem? Oczekuje się chyba od sztuki niuansowania, unikania uproszczeń, pobudzania do wielości interpretacji.

A czy to jest obligatoryjne, żeby tworzyć dzieła sztuki możliwe do interpretacji na różne sposoby? Może to być równie dobrze ich wadą. Jeśli przygotowuję pracę, która ma dać do myślenia i jest krytyczna, to powinna być precyzyjna.

Karolina Pikosz, kuratorka twojej bydgoskiej wystawy Ćwiczenia z empatii, napisała, że tworzysz „prosty i klarowny komunikat”.

Tak. Nie zgadzam się z koncepcją sztuki pozostawiającą zupełną dowolność interpretacji. A co do natrętnego dydaktyzmu – masz to samo w tekście pisanym. Jeśli twój komunikat będzie nachalny, prymitywny, bez wyczucia, to odbiorca może to odebrać jako upokarzające. Jeśli się szanuje odbiorcę, nie sięga się po łopatologię. Ale klarowność i czasem wręcz jednoznaczność przekazu jest zaletą.

„Ćwiczenia z empatii”, Galeria Miejskia BWA w Bydgoszczy. Fot. T. Zielinski

Piękna jest ta myśl o szacunku wobec odbiorcy.

Zawsze myślę o odbiorcy. Po to, żeby sprawdzić w głowie, w jaki sposób to, co zrobiłam, będzie interpretowane, ale i dlatego, żeby dla innych było to interesujące – w sensie intelektualnym i wizualnym. Nie chcę, żeby oglądający się męczył oglądając rzeczy, które mu pokazuję.

Na wystawie w Bydgoszczy pokazujesz prace w postaci mnóstwa kolorowych zabawek.

Tak, z jednej strony wystawa pobudza zmysły kolorami, z drugiej – bywa ohydna. Te przedmioty, choć nie wszystkie, są bardzo brzydkie. Można tropić wątki, które się pojawiają i w pewien sposób jest to przyjemne, jako rodzaj pracy detektywistycznej, a z drugiej strony – odbiorca lub odbiorczyni może być sfrustrowana odkrywając coś, co nie jest przyjemne. W pewnej warstwie emocji może się więc męczyć. Chciałabym jednak, żeby ostatecznie cały ten proces był atrakcyjny.

Kluczową kategorią młodej polskiej sztuki jest wrażliwość – to pierwsze pokolenie, które tak otwarcie nazywa emocje

W opisie wystawy czytam, że zawiera „wyselekcjonowany zbiór zabawek”. Wedle jakiego klucza?

Przede wszystkim – nie wiem, czy można je określić „pracami”. Wystawa jest oczywiście efektem mojej pracy, być może mogłabym ją nazwać kolekcjonerską. Wyszukuję różne artefakty lub treści, tworząc kolekcję autentycznych przedmiotów. Jest to pokazane w galerii, więc jest uznane za pracę artystyczną. Gdyby pokazać ją gdzie indziej, mogłaby być czymś innym, na przykład zbiorami muzealnymi.

A kryteria tworzenia kolekcji? Co nimi było?

Odnalezienie śladów eksploatacji i przemocy wobec zwierząt. Śladami były konkretne elementy zabawek, ale w niektórych przedmiotach przemoc była ukryta. Konkretne ślady to choćby klatki, zabawkowe akwaria, zagrody, bicze, baty. Pokazuję między innymi realistyczny zestaw przedstawiający cyrk ze zwierzętami. Taki cyrk, który, mam nadzieję, odchodzi do lamusa. Jest ogrodzony kratą, ma wejście na scenę w postaci drucianego tunelu, a na środku stoją tygrysy i słonie, które wykonują sztuczki. No i treser, który pilnuje, żeby były właściwie wykonywane. Ma w ręku bicz, więc przemoc pokazana jest wprost.

Mam też kolekcję koni. Zabawki, które przedstawiają różne formy użytkowania koni. Na przykład takie, które ciągną wóz, karocę, bryczkę. Inne pokazują woltyżerkę lub są używane do jeździectwa. Mają elementy w rodzaju siodła i wędzidła, niektórzy jeźdźcy mają nawet ostrogi. A najdziwniejszym przedmiotem na wystawie jest realistyczny model samochodu ciężarowego do transportu zwierząt. W skali jeden do szesnastu.

Mnie zaskoczyły głowy zwierząt na ścianie, pierwszy raz widziałem coś takiego.

Nazywam to ścianką z trofeami. Pluszowe trofea. Do tego dwie strzelby, koń na biegunach i kocyki, które wyglądają, jak wyprawiona skóra zwierzęcia z trójwymiarową głową.

„To tylko zabawa”, 2022. Fot. Elwira Sztetner

Ciekawią mnie te mniej oczywiste przykłady.

Są przedmioty, co do których miałam wątpliwości. Szukałam takich, które są związane z dziedziną eksploatacji zwierząt, która jest najpowszechniejsza, masowa, a z drugiej – najbardziej akceptowana społecznie. Chodzi o zwierzęta tak zwane gospodarskie. Znalazłam, ale w ich przypadku przeważnie przemoc nie była widoczna bezpośrednio. Mogła przybrać formę ograniczenia poruszania się, jak zagroda. Lub śmiesznych samochodzików z jedną krówką lub świnką, które gdzieś sobie jadą. No i mnóstwo puzzli, które pokazują „szczęśliwe życie zwierzątek na wsi”. Żadnych ferm przemysłowych, zamkniętych baraków. Zwierzęta biegają, taplają się w błotku. Występuje to też w wersji szczęśliwych zwierząt w ogrodzie zoologicznym.

Wiele osób daje się na to nabierać.

To bardzo istotna część kolekcji – pokazuje kłamstwo i wyparcie, które towarzyszą procesom konsumenckim. W tym przypadku związanym z przemysłem mięsnym, mlecznym i podobnymi. Wiemy, że te wszystkie zwierzęta kończą życie w rzeźni, ale wkładamy dużo wysiłku, żeby tego nie widzieć i o tym nie rozmawiać. Ukrywamy to przed sobą i przed dziećmi. Stwarzamy lukę w narracji. Dzięki temu uczestniczymy w przemocy i nadal czujemy się dobrymi ludźmi.

Sekretny koniec życia krów

Z jednej strony jest ryzyko, że można przesadzić z natężeniem bodźców, gromadząc tak wiele przedmiotów i drobiazgowych obrazków, jak te na puzzlach – z drugiej, mnogość oddaje powszechność zjawiska. Liczba wariantów jest duża. To znaczy, że nie jest to rzadki element kultury i świata zabawek.

Super, że zwróciłeś na to uwagę. W Bydgoszczy posegregowałam rzeczy według zagadnień, ale zrobiłam też osobny stolik, na którym są tylko konie. Jest ich bardzo dużo i pokazują wiele sposobów wykorzystywania koni. To chyba najczęściej pokazywane zwierzę, które ma służyć człowiekowi. Właśnie konie.

Jak długo trwał proces zbierania rekwizytów? Widzę go jako czas wnikliwego badania zwykle przeoczonej rzeczywistości, medytacji nad zatrważającym poziomem ugruntowania przemocy w kulturze. To chyba był proces szukania dowodów współudziału w zbrodni.

Dokładnie tak to określam. To są dowody zbrodni. Pomysł kształtował się stopniowo. Na początku zakładałam, że to będą nie tylko zabawki. Myślałam, że będę zbierać różne dowody zbrodni przeciwko zwierzętom. Gromadziłam więc na przykład kolczyki nosowe, wędzidła, kastratory. Różne drobne akcesoria do sprawowania władzy nad zwierzętami. Jednak później zrozumiałam, że to ważne, żeby zrozumieć, dlaczego przemoc jest akceptowalna, niezauważana, oswojona. Kwestia dzieciństwa i zabawek pozostaje niezbadana, a jest tu kluczowa. Zawęziłam więc poszukiwania. Ogólnie do wystawy przygotowywałam się dwa lata.

Dwa lata systematycznego sięgania bez znieczulenia w głąb przemocowej rzeczywistości. Czy czujesz się pokaleczona tym wglądem?

Oczywiście, że tak. Nie jest przyjemnie odkrywać, jakim jesteśmy paskudnym gatunkiem. No i to poczucie bezsilności, które temu towarzyszy.

Zwierzęta w Trzeciej Rzeszy. Czy powinniśmy czuć zakłopotanie nazistowską „ochroną zwierząt”?

W jakim stopniu i w jaki sposób wystawa mówi o tobie samej?

Wyraża mój światopogląd, i tyle. Nie musi mówić o mniej samej za wiele. To jest taka wystawa, że czuję się trochę autorką, a trochę odbiorczynią.

Czy tego rodzaju zabawki to część również twojego dzieciństwa?

Oczywiście. Miałam konika na biegunach i różne wiejskie zwierzątka. Zdecydowałam dołączyć do kolekcji dowód z mojego dzieciństwa i pokazać przez to wspólnotę doświadczeń właściwie wszystkich ludzi w naszej kulturze – przyswajania w dzieciństwie przemocowych wzorców. Na wycieczkach, jak tylko pojawiała się okazja, żeby posadzić mnie na koniu, rodzice to robili. Na wystawie pokazuje trzy zdjęcia, na których jestem w różnym wieku. Na jednym siedzę na kucyku, który reklamował cyrk ze zwierzętami. Na drugim na kucyku w warszawskim zoo. Na trzecim, najwcześniejszym, tatuś posadził mnie na tak zwanym koniu pociągowym. Z dumą i radością siedzę na nim i pewnie doświadczam, jakie to wspaniałe, taki kontakt ze zwierzęciem. Przyswajam sobie myśl, że kochać konie i na nich jeździć to to samo.

Jednym z elementów wystawy są klatki. Pomalowałaś je na czarno, więc wyglądają złowrogo i grobowo. To jedyny przypadek, w którym zmodyfikowałaś wystawiane przedmioty.

Czerń jest odpowiednia, żeby pokazać, czym są w istocie. Bywają często wyposażeniem dziecięcych pokoi – z więźniami, którzy mieszkają w nich. Starsze dzieci często dostają jakiegoś pupila, jak kanarek, chomik lub świnka morska. Czarne klatki stanowią duży kontrast na wystawie. To jedyna instalacja, która jest śladem prawdziwej przemocy, nie obrazu przemocy. To akcesoria do wykonywania przemocy. Klatki są używane i w każdej z nich ktoś kiedyś mieszkał, najpewniej niestety całe swoje życie. Oczywiście nie zbierałam klatek kennelowych, które są potrzebne.

Częścią ekspozycji jest tekst kuratorki. Na ścianach pojawiają się także pytania, na przykład: po co są zwierzęta?

Od początku planowania wystawy wyobrażałyśmy sobie, że będzie wzbogacona o słowny komentarz. Bardzo się cieszę z tekstu Karoliny, jest poruszający i trochę ułatwia oglądającym drogę. To integralna część wystawy, która jest przecież efektem naszej współpracy. A te pytania – mam swoje odpowiedzi. Na pewno inne odpowiedzi mają dorośli, a inne dzieci. Dorośli znają odpowiedzi, a dzieci nie.

No to po co są zwierzęta? Jak odpowiesz na to pytanie?

Są dla samych siebie. Jeśli odpowiemy, że są na przykład po to, żeby produkować dla nas mleko, to coś jest nie tak. Dając dzieciom do zabawy takie zabawki, ucząc je określonych wzorców, sprawiamy, że dzieci dostają fałszywe odpowiedzi na podobne pytania.

Gawlik: Skąd się bierze mleko

Czy gdyby producent zabawek zgłosił się do ciebie z prośbą o konsultację przy opracowywaniu nieszowinistycznych zabawek, to zgodziłabyś się na współpracę?

Oczywiście.

Skoro nawet firmy mięsne tworzą linie produktów wegańskich i je w ten sposób oznaczają, to wydaje się, że również producenci zabawek mogliby podkreślać nieprzemocowy charakter swoich produktów. No ale nie robią tego. To potwierdza twoje słowa, że zabawki stanowią zapomnianą sferę rozbudzania i utrwalania szowinizmu gatunkowego.

Gdyby byli zainteresowani zmianą świata na lepszy i współpracowali z osobami, dla których interes zwierząt jest ważny, byłoby cudownie. Mieliby duży wpływ na to, jak będzie wyglądało społeczeństwo za ileś tam lat. Pojawiają się niestety zabawki, które noszą ślady greenwashingu. Na przykład ta foczka, o której ostatnio było głośno. Zaplątana w sieci i ubrudzona ropą. Można ją oczyścić i uwolnić, tylko że ona sama jest zrobiona z plastiku i stanowi kolejny śmieć. Poza tym, dlaczego foczka, a nie kura w klatce? Nad foczkami wszyscy się litują i zgadzają, że to okropne, że plączą się w sieci. To, co się dzieje na fermach, prawie nikogo nie obchodzi.

**

Elwira Sztetner tworzy obiekty z pogranicza rzeźby i tkaniny oraz wieloelementowe instalacje z przedmiotów znalezionych. Jest związana z nurtem ekofeminizmu. Weganka. Ukończyła studia na Wydziale Malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Obecnie prowadzi Pracownię Tkaniny Artystycznej na macierzystym wydziale.

Wystawa Ćwiczenia z empatii Elwiry Sztetner jest do obejrzenia do 28 sierpnia 2022 roku w Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy. Kuratorką wystawy jest Karolina Pikosz.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij