Epitafium, które Adam Leszczyński wystawił Razem, jest być może słuszną diagnozą problemów tej partii, słuszne natomiast nie są proponowane przez niego rozwiązania – przypominają raczej receptę na stworzenie nowej marki batoników niż lewicy.
Z przepisu, jaki zaproponował nadchodzącym formacjom (czy też formacji), wyjdzie co najwyżej postpolityczna pulpa, która swoją agendę uzależniać będzie od aktualnych sondaży i badań fokusowych. Ale kluczem do zrozumienia tego problemu nie jest polityczna kuchnia, którą zaprezentował w swojej polemice Bartosz Migas, tylko zauważenie ideologicznego pęknięcia, którego nie da się sprowadzić ani do negocjacji między partiami, ani do pojedynczych postulatów, które dzielą Razem i Wiosnę.
Hasło „innej polityki”, które przyświecało Razem, na początku nie oznaczało tylko kolektywnego zarządzania bez rozpoznawalnego lidera. To miało służyć raczej możliwości demokratycznego zaangażowania i realnego uczestnictwa przyszłych członków. „Inna polityka” natomiast oznaczać miała przede wszystkim powrót do polityczności.
Czyli rozpoczęcie debaty o realnych interesach pracującej większości. Czyli wyrażanie żądań, które do tej pory formułowane były albo po cichu – w domowych narzekaniach na marne zarobki, uśmieciowienie pracy czy ciasne mieszkania – albo nie przebijały się do głównego nurtu przez propagandę sukcesu liberalnych konserwatystów. Czyli, wreszcie, przywrócenie polityce funkcji wyrażania konfliktu, który istnieje między rządzonymi a rządzącymi, między pracownikami a pracodawcami; przywrócenie głosu tym, którzy na co dzień są go pozbawieni. To polityka rozumiana jako reprezentacja, a nie technokratyczne zarządzanie.
Budowanie mostów i narodowa zgoda doprowadziły polską debatę publiczną pod prawą ścianę i ograniczyły konflikt do plemiennej bitwy między PiS-em i anty-PiS-em. Spolaryzowały go po fałszywej osi, którą przekraczać można w sposób płynny i praktycznie niezauważalny: bo i takie są polityczne różnice między dwoma głównymi obozami.
czytaj także
I być może, gdyby faktycznie trzymać się twardo tej „innej polityki” przez ostatnie trzy lata, przyszłość Razem wyglądałaby dziś nieco mniej dramatycznie. Niestety – nie rozumieją tego ani ci, którzy już pogrzebali karminowoalizarynowy sztandar, ani ci, którzy nadal mają siłę go bronić.
Uśmiechanie się do liberalnego, wielkomiejskiego elektoratu, które proponuje Leszczyński lewicy, skończyło się tak samo dla wszystkich projektów socjaldemokratycznych w Europie, które poszły „trzecią drogą” Tony’ego Blaira – jedyne, co można było po tej rejteradzie zrobić, to przeprosić i spierdalać.
Ale odwrócenie się od klasowej narracji, od polityki konfliktu i reprezentacji realnych interesów, doprowadziło do czegoś znacznie gorszego niż blamaż kilku partii – do rezygnacji i utraty nadziei wśród pracowników. Nadziei na to, że parlamentarna polityka jest w stanie cokolwiek zmienić w ich życiu, i na to, że jakakolwiek partia, kiedy zasiądzie w sejmowych ławach, będzie potrafiła przeciwstawić się wielkiemu biznesowi w imię bardziej sprawiedliwego systemu i w imieniu tych wszystkich, którzy na co dzień zmagają się z niedostatkiem i wyzyskiem.
czytaj także
Kiedy celem lewicy, celem samym w sobie, staje się jedynie przekroczenie progu wyborczego i zdobycie miejsc w parlamencie, a w imię tego celu rezygnuje ona ze swoich najbardziej podstawowych postulatów, wtedy nie tylko staje się „obrzydliwą, robiącą zgniłe kompromisy z liberalizmem pseudolewicą”, jak zaskakująco trafnie napisał Leszczyński, ale po prostu przestaje mieć rację bytu.
Ile jeszcze powstanie politycznych projektów, których poglądy zależą od aktualnych sondaży i fokusów, a nie wartości i konkretnych postulatów, zanim ten postpolityczny spektakl się do reszty skompromituje? I w końcu – czy 5% (czy 10, czy 15) w wyborach powinno być celem lewicowej partii, dla którego znowu zrezygnuje ze swoich podstawowych założeń? I kogo reprezentować będzie taki ruch?
Ale taki odwrót od klasy ludowej, jaki proponuje Leszczyński, a na który Migas właściwie w swoim tekście nie odpowiada, to zupełne zaniechanie starań dotarcia do tych, którzy powinni być bazą społeczną lewicy – to oddanie pola nie tylko marazmowi, ale też prawicy i skrajnej prawicy, która nie zapomina o wykluczonych ekonomicznie i wyzyskiwanych. Zamiast rozwiązywać jakiekolwiek ich problemy, wskazuje fałszywego wroga, szczując słabych na słabszych, a tych, którzy mają pieniądze i władzę – pozostawia bez szwanku.
czytaj także
Z uporem godnym lepszej sprawy powtarza się stereotyp robotnika – rasisty i seksisty, z głową przepełnioną skrajnie prawicową propagandą. Dzieje się tak z wygody, z niechęci do wysiłku, jakiego wymaga przełamanie reprodukowanych przez wielkomiejską liberalną bańkę dystynkcji.
Taki obraz może powstać tylko w głowie osoby, która od dawna nie miała styczności z ludźmi pracy lub też, co może nawet bardziej niebezpieczne na lewicy – zafałszowuje swoją świadomość klasową i nie postrzega samego siebie jako pracownika. A przecież większość z nas właśnie nimi jest! Czując więcej solidarności z prezesami niż ze sprzątaczkami, wyrządzamy krzywdę nie tylko im, ale też sobie, ułatwiając wyzysk na każdym szczeblu pracowniczej drabiny. Ale też jeżeli lewica nie upomni się o tych, którzy wyzyskiwani czy które wykorzystywane są najbardziej, zgodzi się na to, że nikt inny nie zadba o ich interesy, i pozostawi ich – jak wszystkie rządy przed PiS – samym sobie.
Leszczyński patrzy na politykę z perspektywy krótkoterminowych zysków, mandatów i medialnej ekspozycji tych, którzy mandaty wzięli. Jeżeli uznać to za sukces, to pewnie propozycje Leszczyńskiego faktycznie można uznać za „pragmatyczne”. Ale trudno zgodzić mi się z tą perspektywą: sukcesem lewicy będzie dopiero realizacja jej postulatów.
czytaj także
Rezygnując z nich, można wprowadzić w najbliższych wyborach kilku posłów – tylko że nie będą oni już realizować swojej podstawowej agendy. Udział w walkach społecznych zostanie zamieniony na kilka gadających głów, które czasami może będą nawet mówić w mediach z lewicową wrażliwością, ale nie będą miały za sobą ani pracowniczego elektoratu, ani siły do przekuwania swoich postulatów w realne działania. Dopóki skuteczność będziemy mierzyć tylko sondażowymi słupkami, promować będziemy bezideowe formacje, które zmienią poglądy, kiedy tylko wiatr koniunktury zawieje w inną stronę.
Leszczyński uważa ponadto, że należy zrezygnować z postulatu progresywnych podatków, bo jest antagonizujący i niezrozumiały. Proponuje w to miejsce pozytywny przekaz i politykę miłości. Zamiast katalizować gniew, wyrażać zaostrzający się konflikt między najbogatszym procentem i resztą świata, radzi lewicy, by zupełnie pominęła problem nierówności majątkowych.
No i nic dziwnego, że ten postulat pozostaje niezrozumiały, skoro nawet z wypowiedzi członków partii Razem – czyli z tekstu Bartosza Migasa – wynika, że socjaldemokraci traktują progresję podatkową nie jako akcentowanie tego konfliktu, jako próbę ukrócenia nieograniczonego bogacenia się tych już i tak skrajnie bogatych, tylko sposób na spięcie państwowego budżetu.
czytaj także
Jakie kolejne postulaty należy poświęcić w imię wyborczego sukcesu? Czy skoro należy porzucić niewygodną łatkę lewicy (i idące za nią wartości i idee), to kiedy okaże się, że wahadło opinii publicznej wychyliło się znów na prawo i postulat legalizacji aborcji stracił większość poparcia w społeczeństwie, trzeba będzie złożyć go na ołtarzu „sprawczości” i „pragmatyzmu”? Jak daleko wiedzie ta droga „odpuszczania” żądań?
Wolę myśleć, że w polityce możliwe jest wpływanie na swoją bazę społeczną. To umiejętność przekonania do swojej wizji świata, a nie pozbycie się tej wizji w zamian za dorwanie się do koryta. Robią to całkiem skutecznie prawicowe i nacjonalistyczne partie w Polsce i na całym świecie. Na przykład Prawo i Sprawiedliwość, które w ciągu dwóch lat rządów przekonało swoich wyborców, że kluczowym dla Polski sojuszem międzynarodowym jest nie Unia Europejska, a zwłaszcza nie jej „stare” kraje, ale tzw. Międzymorze, koncentrujące się na państwach Europy Środkowej i Wschodniej.
Dlaczego w takim razie, skoro mamy namacalne dowody na możliwość wpływania na ludzi nawet w dużo mniej bliskich codzienności tematach, mamy z tego rezygnować i oddawać pałeczkę liberałom i konserwatystom?
czytaj także
Konflikt, jaki narasta między Razem i Wiosną, jest raczej akcydentalny wobec nierozwiązywalnego konfliktu politycznego i ideowego, jaki się tworzy, kiedy zestawimy ze sobą lewicową politykę i postpolitykę. Dlatego rozwiązania Leszczyńskiego odbierają nadzieję na zmianę. Cywilizowanie centrum to nie rola lewicy, nawet w kraju, w którym główny nurt polityki jest przesunięty skrajnie na prawo.
Rolą lewicy zawsze było i zawsze będzie upominanie się o najsłabsze grupy w społeczeństwie i reprezentacja ich interesów. I jeśli lewica wciąż będzie o tym zapominać, to umożliwi tylko legitymizację coraz dalszego przesuwania debaty publicznej pod prawą ścianę. I żaden wynik wyborczy nie osłodzi tej ideologicznej porażki.
**
Florentyna Gust (ur. 1992 ) – łodzianka w Warszawie, działaczka społeczna i aktywistka, była członkini Partii Razem.