Kraj

Koronabezduszność

Fot. Pedro Ribeiro Simões, Flickr.com

Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej wystąpi do władz Warszawy z prośbą, aby przynajmniej na czas epidemii udostępniły osobom bezdomnym miejskie pustostany.

Kiedy wydawało się już, że bezdomni, którzy należą do jednej z najbardziej narażonych na zakażenie grup społecznych, w czasie epidemii będą się bezradnie i samotnie włóczyć po opustoszałym mieście i czekać na nadejście choroby, ich problem zdobył czyjąś uwagę. Niestety – nie zajęli się nim politycy, pracownicy ministerstwa czy miejskich wydziałów polityki społecznej, choć tego byśmy od nich oczekiwali. Alarm podnieśli dopiero wolontariusze i pracownicy instytucji, które bezpośrednio pomagają bezdomnym.

Osób bezdomnych w Polsce jest (przynajmniej według oficjalnych statystyk) 30 tysięcy. Bezdomność jest uważana za jedną z najbardziej skrajnych form ubóstwa. Wydawałoby się, że tak drastyczny problemem występujący w stosunkowo niewielkiej skali powinien być łatwy do rozwiązania.

Dlaczego nie lubimy biednych?

Ale nie jest. Całe sztaby ludzi w Polsce całą swoją karierę zawodową poświęcają dzieleniu i rozdysponowywaniu środków na wyżywienie, udzielanie tymczasowego schronienia, dystrybucję ubrań i inną pomoc. Istnieją specjalne placówki, a więc schroniska, noclegownie, jadłodajnie, ogrzewalnie, a także specjalne usługi fryzjerskie, pralnie, łaźnie. Wszystko to ma sprawić, żeby osoba w kryzysie bezdomności mogła przetrwać na ulicy i nie odstraszać innych swoim wyglądem. Państwo polskie niewiele jednak robi, żeby osoby w kryzysie bezdomności z niego wyszły, czyli zamieszkały samodzielnie w jakimś mieszkaniu.

Kryzys z natury rzeczy jest czymś przejściowym, a dla większości ludzi bezdomnych w Polsce perspektywa wyjścia z bezdomności jest niedostrzegalna. Reszcie społeczeństwa osoby bezdomne jawią się jako nienależące do wspólnoty: trwale osobni, inni, obcy. A chorymi na jakieś wirusy obcymi (prawie) nikt się nie przejmuje. A już na pewno nie politycy.

Rząd kazał zamknąć wiele instytucji, obywatelom zalecił dobrowolną domową kwarantannę, zamknął granice itd. Opustoszały ulice. A w zakamarkach tych ulic pozostali ludzie bezdomni. Ludzie, dla których deklarujące walkę z ubóstwem, w tym z bezdomnością, nowoczesne państwo nie zrobiło dotychczas nic, by z tych ulic przenieśli się do mieszkań.

Po wybuchu epidemii koronawirusa w Polsce wiele firm wprowadziło pracę zdalną, restauracje wydają posiłki na wynos, a apteki sprzedają leki przez okienko, lecz noclegownie, ogrzewalnie, łaźnie czy pralnie dla bezdomnych nie mogą niestety świadczyć swoich usług, unikając kontaktu z człowiekiem. Choć walka z bezdomnością, jak w ogóle z ubóstwem, a także organizowanie pomocy w sytuacjach kryzysowych, to jedne z podstawowych obowiązków władz państwowych i samorządów, dotychczas apelującym o podjęcie działań organizacjom pomocowym niewiele udało się wskórać.

Przede wszystkim państwo zajęło się tym, żeby ludzie na ulicy nie umierali z głodu. Premier zapewnił, że zostaną przekazane dodatkowe fundusze dla banków żywności i uproszczone procedury jej pozyskiwania dla organizacji pozarządowych. Wojewoda mazowiecki wydał zarządzenie, w którym placówkom udzielającym schronienia osobom bezdomnym zalecił wprowadzenie wzmożonego reżimu sanitarnego oraz zamieścił wytyczne, jak postępować w przypadku podejrzenia, że któryś z podopiecznych jest zakażony wirusem.

Warszawa wydała zaś zarządzenie, w którym powieliła w zasadzie wytyczne wojewody. Podała ponadto wykaz jadłodajni, które nadal pracują, i ogłosiła godziny, w których na różnych przystankach można otrzymać żywność ze specjalnego autobusu. Starosta natomiast ma utworzyć miejsca zbiorowej kwarantanny.

Koronawirus. Oto jedyny sensowny plan antykryzysowy dla polskiego rządu

Adriana Porowska, dyrektorka schroniska prowadzonego przez Kamiliańską Misję Pomocy, mówi, że te działania nie poprawiły dramatycznej sytuacji, w której znajdują się osoby bezdomne i ich opiekunowie. Kierownicy ośrodków udzielających schronienia osobom bezdomnym stanęli przed dylematem, kogo mają chronić przed wirusem: czy swoich podopiecznych, czy te osoby, które przyjdą z zewnątrz.

Istnieją dwa typy placówek, które udzielają schronienia: otwarte tylko w nocy noclegownie oraz schroniska, które oferują ludziom tymczasowe miejsce zamieszkania. Mimo że ośrodek Adriany jest schroniskiem, gdy w zimie brakowało miejsc dla ludzi przebywających na ulicy, placówka przyjmowała ich, przekształcając strych – świetlicę – w tymczasową noclegownię. Teraz nie jest to możliwe. W ośrodku przebywa wiele osób w podeszłym wieku, a pracownicy czują się za nie odpowiedzialni. Jednocześnie znajdują się pod ogromną presją, ponieważ mają świadomość, że ci bezdomni, którzy pozostali na zewnątrz, znajdują się w znacznie gorszej sytuacji.

Nie działa też program zaopatrywania ośrodków w żywność przez sklepy, które zobowiązano, by przekazywały swoje nadwyżki, czyli to, czego nie udało się sprzedać, tam, gdzie są one potrzebne. Tych nadwyżek teraz nie ma. Banki żywności natomiast nadal nie wspomagają ośrodków. By uzyskać z nich żywność, Adriana musiałaby wysłać każdą z przebywających w placówce osób, by ta, podróżując na własną rękę po mieście, odebrała przeznaczoną dla siebie paczkę. To zaś zwiększyłoby zagrożenie epidemiologiczne.

W noclegowni Monaru i Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej przebywają osoby bezdomne, które zdecydowały się zostać tam na stałe – czyli w zasadzie nie wiadomo, do kiedy. Kolejnych osób te noclegownie nie przyjmują. Nie wiadomo, jak funkcjonuje Warszawski Ośrodek Interwencji Kryzysowej, który dysponuje miejscami dla kobiet, bo przedstawiciele miasta twierdzą, że placówka będzie przyjmowała nowe osoby, a informacje z innych źródeł tym zapewnieniom przeczą. Wydaje się, że normalnie działa jedynie ośrodek miejski przy ul. Myśliborskiej 53, gdzie obecnie jest 17 wolnych miejsc, w tym dwa dla kobiet.

W Warszawie jest około 1,5 tysiąca osób żyjących na ulicy. To oznacza, że niewiele spośród nich będzie miało szansę w najbliższym czasie znaleźć schronienie.

Ogrzewalnia Monaru jest zamknięta. I raczej nie można liczyć na to, że inne będą działały. Trudno sobie wyobrazić, żeby nadal funkcjonowały miejsca, w których miałoby spędzać czas od kilkunastu do kilkudziesięciu osób jednocześnie.

Bracia Bonifratrzy nie wyobrażają sobie, by w tak trudnym czasie przerwać swoją misję. Dotychczas osoby bezdomne mogły otrzymać u nich ciepły posiłek, skorzystać z prysznica, wyprać i wysuszyć ubrania. Ludzie mogli też spędzić w tym miejscu w przyjaznej atmosferze aż osiem godzin w ciągu dnia. Można sobie wyobrazić, jak ważne to musiało być dla człowieka, który resztę swojego życia spędza samotnie, pośród mijających go na ulicy przechodniów.

Ale epidemia zniweczyła wiele ważnych działań pomocowych. Trudno do ośrodków pomocy zapraszać tłumy osób, które najbardziej narażone są na kontakt z groźnym wirusem. U Bonifratrów znajduje się też np. dom stałego pobytu dla ludzi starszych i schorowanych, czyli tych, dla których zarażenie się koronawirusem oznacza zagrożenie życia.

Tyle masz praw, ile pieniędzy

czytaj także

Tyle masz praw, ile pieniędzy

Kim Phillips-Fein

Zresztą w kolejce po paczki z żywnością pojawiły się u nich nowe – młode osoby. To najprawdopodobniej pracownicy bez umów o pracę, którzy nagle utracili źródło dochodu. Bonifratrzy wydali 190 paczek z żywnością w ciągu godziny. Gdyby było ich więcej, rozeszłyby się błyskawicznie.

W takich miejscach brakuje teraz wszystkiego. Także środków ochrony dla wolontariuszy i pracowników. Nie dlatego, że w ogóle nie ma na to pieniędzy, ale dlatego, że niepublicznej instytucji trudno je kupić w takich ilościach, jakich potrzebuje – za cenę taką, jaka byłaby do przyjęcia.

Kolejnym problemem są zwyżkujące ceny żywności. Każda z organizacji pozarządowych ma określony budżet, który ustanawia się na podstawie istniejących cen. Wiele tego rodzaju placówek w czasie zagrożenia epidemią wyda więcej środków, niż zaplanowały, a to oznacza, że potem ich zabraknie. Pracownicy instytucji pomocowych i ich podopieczni pozostaną w niepewności.

Ikonowicz: 30 lat powtarzam, że człowiek biedny nie jest wolny. Przyszedł Kaczyński, powiedział to samo i wygrał

Nie można wymagać, by w nadzwyczajnej sytuacji, jaką jest stan zagrożenia epidemią, ludzie dobrej woli, wolontariusze pracujący za głodowe pensje, pozarządowe i religijne organizacje pomocowe radziły sobie z problemami same. Państwo scedowało swoje zadania w dziedzinie pomocy społecznej na obywateli i ich samoorganizację, uważając, że jego rola sprowadza się do przekazywania na te cele środków finansowych. Oczywiście zawsze zbyt niskich.

Tymczasem ktoś musi zapewnić osobom w kryzysie bezdomności to wszystko, do czego państwo, również na podstawie ustawy o pomocy społecznej, jest faktycznie zobowiązane: nocleg, pomoc w zaopatrzeniu w żywność, ubranie, środki higieny, leki, możliwość skorzystania z prysznica, pralni, a wreszcie leczenie, jeśli zachorują. To w epidemii koronawirusa potrzebne od zaraz. Po opanowaniu kryzysu najlepiej byłoby zatroszczyć się o to, żeby nasi współobywatele i współobywatelki po prostu na ulicach nie mieszkali.

– Mieszkanie jest podstawowym środkiem obrony w walce z koronawirusem. Ale prawie nigdy posiadanie mieszkania nie było aż w takim stopniu sprawą „życia i śmierci” – powiedziała specjalna przedstawicielka ONZ Leilani Farha. W Warszawie jest dziś klika tysięcy pustostanów. Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej wystąpi do władz miasta z prośbą, aby przynajmniej na czas epidemii udostępniły je osobom bezdomnym.

Ja mam fach w rękach, ja bym diabła zespawał [rozmowa]

**
Punkty pomocy i miejsca kontaktu dla osób bezdomnych w Warszawie można znaleźć na tej stronie internetowej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Nosal-Ikonowicz
Agata Nosal-Ikonowicz
Przewodnicząca Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej
Społeczniczka, przewodnicząca Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, liderka i współzałożycielka Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
Zamknij