Kraj

Czy da się ponownie upolitycznić 1 maja?

Pochód majowy na ulicach Warszawy w 2012 roku

Nawet największe kryzysy III RP, na czele z tym z przełomu XX i XXI wieku, gdy bezrobocie osiągnęło górne dwucyfrowe liczby, nie wskrzesiły politycznie 1 maja ani nie stworzyły warunków, w których taki język byłby w stanie skutecznie przeprowadzić istotną politycznie mobilizację. Czy jest szansa, żeby to się zmieniło?

W niedzielę po pandemicznej przerwie na ulice Warszawy wraca pierwszomajowy pochód. Organizuje go parlamentarna Lewica wspólnie z OPZZ. Pochód odbywać się będzie pod hasłem „Pokój, Praca, Bezpieczeństwo”. Do Warszawy mają przyjechać związkowi działacze z całej Polski, w tym przedstawiciele załóg, które niedawno wywalczyły podwyżki w głośnych medialnie – przynajmniej w lewicowej bańce – strajkach, m.in. w Solarisie. Mają być podnoszone także tematy kosztów zdrowotnych i gospodarczych pandemii, sytuacji ruchu związkowego oraz rosnących kosztów życia uderzających w pracowników.

Tematy wyjątkowo w tym roku pokrywają się z tym, co dręczy większość Polaków. Do tej pory lewicy nie udawało się bowiem politycznie zagospodarować 1 maja, upolitycznić tego wydarzenia tak, by stało się platformą, z której jest się w stanie zawalczyć o zainteresowanie ludzi, niekoniecznie już posiadających jasną lewicową identyfikację.

Nie bądź singlem, wstąp do związku

W kluczu nostalgii

Trudno się dziwić, że tak to wyglądało. Przez całe lata 90., a nawet następną dekadę, 1 maja pozostawał świętem cokolwiek wstydliwym, obchodzonym jakby mimochodem. Ludzie korzystali z dnia wolnego, ale nikt specjalnie głośno nie mówił, co się w zasadzie świętuje. W sferze publicznej ciągle rozbrzmiewały głosy zastanawiające się nad sensem dalszego trwania tego święta. Prawica – błędnie – wskazywała na jego rodowód w dawnym systemie, liberalne centrum narzekało na to, że święto, tkwiące głęboko w XIX-wiecznym kapitalizmie z jego dramatycznymi społecznymi napięciami, nie bardzo ma sens w zupełnie innych realiach.

1 maja przetrwał jako dzień wolny, ale chyba głównie dlatego, że dwa dni po nim przypada 3 maja. Polacy szybko przyzwyczaili się, że na początku maja cieszą się długim weekendem, grillem na działce lub w ogródku, zamożniejsi możliwością dłuższego wyjazdu, pozwalającego naładować akumulatory na ostatnią prostą przed wakacyjnym sezonem. Jeśli Polacy w ogóle pamiętali o znaczeniu 1 maja, to traktowali go jako święto odnoszące się do historii – nie ich współczesnych problemów. Jako coś, co przynależy do kronik filmowych PRL, nie do aktualnej polityki.

Zinn: Majowi męczennicy

czytaj także

Lewica oczywiście organizowała swoje obchody pierwszomajowe. Interesowały one jednak mało kogo poza nią samą. Obchody te wyraźnie naznaczone były – a tak przynajmniej były przedstawiane przez główny nurt mediów – jako impreza o charakterze przede wszystkim nostalgicznym, obsługująca polityczno-historyczną wrażliwość jednej strony podziału postkomunistycznego.

Oczywiście, na marginesie postkomunistycznej lewicy funkcjonowały grupy i politycy – jak Piotr Ikonowicz – próbujące serio wskrzesić polityczny wymiar 1 maja, jako nie tyle święta, ile okazji do politycznej mobilizacji ludzi pracy, demonstrujących na ulicach swoją siłę, tożsamość, interesy i żądania wobec kapitału. Te próby nigdy jednak nie zażarły na istotnym politycznie poziomie, nie wyszły z niszy. Częściowo było to winą obiektywnych uwarunkowań, częściowo anachronicznego języka, jakim posługiwały się takie postaci i środowiska – odpowiedniego raczej do wyzwań z czasów I, najpóźniej II Proletariatu, nie do współczesnej Polski.

Nawet największe kryzysy III RP, na czele z tym przełomu z XX i XXI wieku, gdy bezrobocie osiągnęło górne dwucyfrowe liczby, nie wskrzesiły politycznie 1 maja ani nie stworzyły warunków, w którym taki język byłby w stanie skutecznie przeprowadzić istotną politycznie mobilizację.

Witkowski: Kazanie na 1 Maja

Rozmijając się z głównym nurtem

Elektorat, który potrzebował nostalgicznych obchodów, wyraźnie się przy tym kurczył. Główny nurt skupionej w SLD lewicy też nie wydawał się szczególnie przywiązany do tego święta. W wywiadzie z 2011 roku Leszek Miller stwierdził, że 1 maja kojarzy mu się przede wszystkim ze wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej – stało się 1 maja 2004 roku, dzień później Miller ustąpił ze stanowiska premiera – a nie z kwestiami pracowniczymi. Choć zaznaczył, że o te ostatnie ciągle trzeba się w Polsce upominać.

Konkluzja brzmiała jednak: „Dla mnie to jest jakaś tradycja i kawałek mojego życia. Ale jeżeli w miejsce pochodów będą organizowane manifestacje i mityngi, na których będą powiewać flagi polskie i unijne, to będzie mi przyjemniej. Sądzę, że w przyszłości głównie to wydarzenie [wejście Polski do UE] będziemy świętować 1 maja”.

Choć można zgadywać, że Miller nie był jedynym liderem Sojuszu z przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku, który mógł podzielać podobny sentyment, to SLD wspólnie z OPZZ nie przestawało organizować obchodów. Miały one wyraźny pracowniczy i związkowy charakter, padał przy ich okazji standardowy zestaw socjaldemokratycznych i związkowych postulatów. Nawet gdy niektóre z obchodów przybierały bardziej piknikowo-ludyczny charakter, ten wymiar pozostawał.

Poza lewicową niszą wybrzmiewał on jednak bardzo słabo. Media traktowały obchody 1 maja, organizowane przez SLD, partię nigdy niebędącą w stanie podnieść się po aferze Rywina, w najlepszym wypadku jako mało znaczącą ciekawostkę. Z pewnością 1 maja nie był platformą dla nowych idei i haseł, nie służył przyciąganiu nowych ludzi, raczej integracji lewicowo-związkowych kadr.

Majmurek: Pierwszy (i ostatni?) taki 1 maja

Jednocześnie swoje obchody organizowały lewicowe mikrogrupki, przekonane, że największym wrogiem prawdziwej lewicy w Polsce jest SLD. Czasem miały one ciekawe pomysły. Zwracały uwagę na problemy, które parlamentarna lewica słabo potrafiła obsłużyć, na przykład uśmieciowienie i prekaryzację pracy, sytuację młodych ludzi zaczynających swoją zawodową drogę. Wszystkie te akcje tkwiły jednak w zupełnej niszy i jeszcze bardziej rozmijały się z głównym nurtem polskiej polityki drugiej dekady XXI wieku – tym, jak się w niej mówiło o pracy, płacy, ochronie pracowników – niż obchody SLD-OPZZ.

Lewica nie może zrezygnować z tego święta

W 2019 roku dochodzi do spotkania SLD z częścią grup wcześniej skłóconej z nim politycznie alternatywnej lewicy. Nowa, zjednoczona w jednym klubie parlamentarnym lewica ciągle jednak nie wymyśliła dobrze, co robić 1 maja. Nie bardzo miała czas, w 2020 i 2021 roku możliwości obchodów poważnie ograniczyła pandemia i związane z nią obostrzenia sanitarne.

W tym roku widać pewien niegłupi politycznie pomysł. Z pewnością temat inflacji, rozchodzenia się płac i wzrostu cen, drożyzny zjadającej pewien minimalny dobrobyt, jaki udało się wielu gospodarstwom domowym wypracować w ostatnich latach, jest czymś, czego lewica nie może nie podjąć. To temat, który daje się sformułować prostym, populistycznym językiem, trafiającym też do ludzi, których pierwszomajowa tradycja – czerwone sztandary, historia ruchów robotniczych – przekonuje średnio, choćby do wykształconych pracowników sfery budżetowej, takich jak nauczyciele czy niżsi urzędnicy.

Czy już czas na ceny regulowane i refundacje na żywność?

Dobrym pomysłem wydaje się też ściągnięcie na pochód do stolicy załóg, którym udało się wygrać swoje strajki i wywalczyć podwyżki. To daje szansę na sformułowanie przekazu, że opłaca się pracownikom walczyć o swoje, ale jednocześnie wymaga to samoorganizacji. Politycznie rozsądne jest też eksponować nie związki z wielkich przedsiębiorstw sektora publicznego, często mające wizerunkowe problemy, ale te, które radzą sobie w sektorze prywatnym. Dające przedstawić się jako realna reprezentacja zwykłego pracownika, takiego jak każdy i każda z nas, zdolnych coś dla niego wywalczyć.

Mniej udanym pomysłem są zapowiedzi włączenia do obchodów kwestii pandemii i jej kosztów. Lewica, sądząc z zapowiedzi, chce przypomnieć swoje propozycje dotyczące obowiązkowych szczepionek – mam wrażenie, że dziś polityczna koniunktura na ten temat już przeminęła.

Niezbyt fortunne jest też hasło „pokój” przy okazji tegorocznych obchodów. Ukraina broni się przed napastniczą wojną, o pokoju mówią głównie środowiska pacyfistyczne i nierozsądnie symetryzujące konflikt, domagające się pokoju nawet za cenę podporządkowania Ukrainy Rosji. Polska lewica, która w kwestiach Ukrainy zachowywała się do tej pory wzorowo, nie powinna sięgać po hasło mogące skojarzyć ją z takimi środowiskami.

W Ukrainie trwa kolejny Majdan, tym razem ogólnonarodowy [rozmowa]

Czy te dobrze ustawione tematy zainteresują w końcu media? Przyciągną do 1 maja osoby, które nie są już przekonane, że udział w święcie to ich obowiązek? Obawiam się, że niekoniecznie. Skala zapomnienia historii związanej z tym świętem, odpolitycznienia tego dnia, brak zainteresowania lewicowymi pomysłami na jego obchody są tak wielkie, że do ich przełamania dobry pomysł najpewniej nie wystarczy, być może potrzeba genialnego.

Nawet jeśli lewica go na razie nie ma, nie może 1 maja porzucić. Nie stanie się on pewnie jeszcze długo imprezą wykraczającą poza niszę. Nie zaktywizuje Polaków i nie uruchomi ich drogi na lewo na skalę jakkolwiek porównywalną z tym, jak do prawicowej radykalizacji przyczynił się tzw. Marsz Niepodległości. Niemniej jednak to święto dla historii i tożsamości lewicy jest zbyt ważne, by zastąpić je dniem Unii Europejskiej czy czymkolwiek innym. Jest ono potrzebne lewicy, by mogła utrzymać swoją tożsamość, integrować wokół niej swoje działaczki i swoich sympatyków.

Konieczne jest przy tym myślenie, jak to święto na dobre przenieść w XXI wiek, jak przeformułować jego kulturę tak, by przekaz docierał choć minimalnie poza lewicową niszę. Przy kilku zastrzeżeniach w tym roku chyba wykonano mały krok w tym kierunku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij