Gospodarka

Czy już czas na ceny regulowane i refundacje na żywność?

Mamy regulowane ceny za wywóz śmieci i bilet autobusowy, dlaczego więc w obliczu inflacji nie regulujemy cen kilku podstawowych produktów spożywczych? – pyta w felietonie Galopujący Major.

Wyobraźmy sobie zwykłego Kowalskiego. Wstaje rano, je śniadanie i wychodzi załatwić kilka spraw na mieście. Powiedzmy, że ma dziś wolne. Kowalski wychodzi z klatki schodowej i po drodze wyrzuca śmieci. Za wywóz śmieci płaci określoną cenę. To cena regulowana. Konkretnie regulowana przez samorząd.

Potem Kowalski wsiada w autobus, kasuje bilet. Bilet to też cena regulowana. I też ustala ją samorząd. Kowalski idzie załatwić sprawę do notariusza. Potrzebuje poświadczenia. Tam też płaci cenę regulowaną. Taksy notarialne reguluje minister rozporządzeniem. Potem Kowalski jedzie do urzędu miasta. Tam opłaca urzędową usługę wedle określonego cennika. To oczywiście cennik z cenami regulowanymi.

Nie tylko inflacja. Koncerny podnoszą ceny, bo mogą

Teraz Kowalski rusza do dentysty. Bierze „plombę na NFZ” i nic nie płaci. Formalnie to jest refundacja NFZ, czyli NFZ zwraca pieniądze stomatologom, ale ta zwrotka jest też ceną regulowaną. To NFZ reguluje sobie, ile w danym roku zapłaci. A minister w rozporządzeniu pisze, za co zapłaci. Na koniec nasz Kowalski idzie do apteki. Tam jest trochę podobnie jak w przypadku stomatologów. Tyle że Kowalski nie musi być ubezpieczony. I płaci za leki o wiele mniej niż ich cena rynkowa. Bo NFZ część kosztów refunduje. Też poprzez własne ceny regulowane.

Czy już się dobrze rozumiemy? Polska i nie tylko Polska jest krajem, gdzie otaczają nas zewsząd ceny regulowane. Nie, nie oznacza to, że są wyłącznie ceny regulowane. Nie oznacza to także, że ceny regulowane są większością. Oznacza to jedynie, że ceny regulowane są pewną, bardziej lub mniej istotną, częścią naszego koszyka wydatków. Koszyka, co do którego nie ma większych sporów i kłótni. A jak są, to w sprawach pojedynczych. Na przykład opłat za autostradę, która przy cenach regulowanych jest niższa niż przy cenach wolnorynkowych. Dlatego niemal wszyscy narzekają na wolnorynkowe ceny przejazdu autostradą A2 i „płacenie Kulczykom”.

Powstaje więc pytanie, czy skoro godzimy się na ceny regulowane lub refundowane (oparte na cenach regulowanych) w rozmaitych branżach, od zdrowotnej, przez drogową, po sądową i notarialną, to czy nie można by zakresu cen regulowanych ciut poszerzyć? Nie, nie chodzi o drugą Kołymę i Dzierżyńskiego. Chodzi tylko o to, czy skoro państwo dopłaca do leków cenami regulowanymi albo reguluje ceny u notariusza, nie mogłoby tego samego zrobić w przypadku kilku podstawowych produktów żywnościowych?

Tusk straszy drożyzną, lajki zbierają ceny w warzywniaku. Przedstawiamy absurdy paniki inflacyjnej

Wszyscy widzimy, jak mimo obniżek VAT-u sklepy spożywcze cen nie zmieniają, bo inflacyjna gorączka jest też dobrym psychologicznym mechanizmem pozwalającym się usprawiedliwić. I wszyscy, także po liberalnej stronie, powtarzają, że tym, którym nie dano podwyżek (budżetówka), inflacja zaczyna mocno dawać po portfelu. Może więc warto, aby państwo stworzyło pewien koszyk kilku, kilkunastu produktów, które sprzedawano by po regulowanych cenach. I ewentualną różnicę refundowano. Tak, wiem, haha, to komunistyczny skandal, nie to, co refundowanie i regulowanie cen przejazdu na autostradzie, wywozu śmieci, opłat u notariusza czy lekarstw, prawda?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij