Kraj

Bogaci kradną tak często jak biedni, czyli ile kosztuje poseł

Słowa Barbary Nowackiej o tym, że parlamentarzyści i parlamentarzystki potrzebują podwyżki, ponieważ w przeciwnym razie mogą zostać przekupieni, zostały wyśmiane na wiele różnych sposobów. Ale trzeba o tej sprawie napisać coś jeszcze: uczciwość nie ma nic wspólnego z tym, ile zarabiamy. Te sprawy są ze sobą absolutnie niepowiązane, a sugerowanie czegoś innego jest obrzydliwe i wyjątkowo szkodliwe.

Barbara Nowacka, usprawiedliwiając swoje ubiegłotygodniowe głosowanie, stwierdziła, że obecnie „firmy mogą kupić dowolnego posła za 2 tysiące złotych”. To oczywisty absurd, który szybko został wyśmiany – Mike Urbaniak policzył, że sejmową większość można byłoby kupić za niecałe pół miliona złotych. Wierzę, że posłanka Koalicji Obywatelskiej nie miała na myśli nic poza tym, co powiedziała. Nie mieści mi się w głowie, żeby ktoś, kto jest wrażliwy społecznie, myślał o świecie w ten sposób. Za tymi słowami kryje się jednak bardzo niebezpieczne przeświadczenie, że istnieje powiązanie pomiędzy uczciwością a tym, ile zarabiamy.

Ostatnie lata pokazały, jak zgubne jest posługiwanie się takimi schematami. W beneficjentach i beneficjentkach Programu 500+ widziano nieudaczników, którzy marnotrawią przeznaczone dla ich dzieci pieniądze. Opozycja regularnie poniża elektorat prawicy, wraz z preferencjami politycznymi przypisując mu szereg cech – od braku ogłady po podatność na manipulację. Od polityków i polityczek wymagałbym świadomości tego, jak funkcjonuje społeczeństwo, a nie podsycania takich nastrojów.

Uprzywilejowani na pewno są uczciwi

Anna Kiersztyn – socjolożka zajmująca się konsekwencjami uwarunkowań ekonomicznych – w swojej książce Czy bieda czyni złodzieja? przytacza słowa kierownika londyńskiego więzienia Coldbath: „Moim zdaniem podstawowej przyczyny przestępczości w metropoliach należy upatrywać w szokującym stanie mieszkań ubogiej ludności, panującej tam ciasnocie i zaniedbaniu […]. Wszystko to razem prowadzi do straszliwej demoralizacji. Brak higieny, przyzwoitości, zachowania jakichkolwiek pozorów; nieskromność; nieprzyzwoity język oraz sceny rozpusty […], wszystko to sprzyja nieróbstwu i utracie samokontroli”. Kiersztyn przytacza także publicystyczne cytaty, które potwierdzają, że w codziennym języku bardzo często łączymy sytuację ekonomiczną z uczciwością.

Hura, jesteśmy uczciwi!

czytaj także

Taki sposób myślenia jest naturalną formą ochrony uprzywilejowanych przed resztą społeczeństwa. Dzięki temu przynależące do tej grupy osoby czują, że ich sytuacja nie jest kwestią przypadku, ale naturalną konsekwencją posiadanych cech, w tym także uczciwości. W ten sposób niweluje się strach przed utratą własnej pozycji. Opowiada o tym także popkultura. Nie przez przypadek w amerykańskich horrorach potwory zazwyczaj zamieszkują prowincję, a nie nowojorskie apartamentowce. Freddy Krueger jest przygarniętą przez alfonsa sierotą, która pewnego dnia pojawia się na ulicy Wiązów, żeby zakłócić spokój mieszkającej tam białej klasy średniej.

Sytuacja ekonomiczno-społeczna z pewnością sprzyja zmianom w postrzeganiu i definiowaniu uczciwości. Zmiany te dotyczą jednak całego społeczeństwa, a nie jego poszczególnych grup. Pod ręką mamy doskonały przykład lat 90., w których nastąpiło załamanie dotychczasowego porządku społecznego. Mieliśmy do czynienia z kryminalizacją określonych grup, które zajmowały się pospolitą przestępczością, kradnąc niemal wszystko. Ale czy pozostałe grupy społeczne na pewno były uczciwsze? Ktoś te telefony i samochody przecież kupował, niemal wszyscy przymykali oko na powszechne łapówki czy oszustwa podatkowe.

Dlaczego więc gdy myślimy o przestępczości, najczęściej wskazujemy palcem innych? Ponieważ słowa takie jak „przestępczość” czy „nieuczciwość” nie wzięły się znikąd – zostały wypracowane w ramach określonego modelu postrzegania świata. Ich przyczyny wolimy postrzegać jako coś zewnętrznego, co w żaden sposób nas nie dotyczy. Wiktor Hugo w Nędznikach uchwycił świat paryskich wykluczonych właśnie tak, jak postrzegał go bogacący się świat: jako biedaków i jednocześnie oszustów, nierozróżnialną masę. Pomimo upływu czasu wciąż lubimy myśleć w podobny sposób, co pociąga za sobą bolesne konsekwencje. Kto nie wierzy, niech obejrzy ubiegłoroczny film Nędznicy nakręcony przez francuskiego reżysera Ladja Ly.

Dzięki temu tworzymy bezpieczną i pozornie nieprzekraczalną granicę. Po jednej stronie jesteśmy my, zbiór jednostek, po drugiej – oni, szara masa: zaradni i nieudacznicy, mądrzy i głupcy, uczciwi i oszuści. Takiemu postrzeganiu świata sprzyja język, którym się posługujemy. To, co jako pospolite przestępstwo nazwalibyśmy „kradzieżą”, stanie się „malwersacją” czy „nadużyciem finansowym”, gdy zrobi to osoba uprzywilejowana. „Wandalem” będzie dla nas nastolatek mażący po ścianie farbą, a nie potężna firma, która rujnuje ład przestrzenny. Amerykański kryminolog Bryan Lee Miller stwierdza, że system prawny został ukształtowany tak, żeby surowo karać przestępstwa uliczne, a bagatelizować te, które zostają popełniane przez uprzywilejowaną część społeczeństwa. Za pomocą wyobrażenia o tym, czym jest przestępczość, stygmatyzujemy niewygodne dla nas grupy społeczne.

Anna Kiersztyn pisze, że taka stygmatyzacja działa jak samospełniająca się przepowiednia – ci, w których chcemy widzieć wandali czy złodziei, bardzo często stają się nimi ze względu na otoczenie. Przypomnijcie sobie, jak chodziliście do szkoły: czy nie było tak, że słabsi uczniowie i uczennice częściej dostawali uwagi za rozmowy w trakcie lekcji, a w przypadku lepszych nauczyciele i nauczycielki przymykali na to oko? Nie miejmy złudzeń – policja czy sądownictwo niczym nie różnią się od edukacji. Jeżeli zażywamy narkotyki, łatwiej unikniemy złapania, gdy jesteśmy studentami z bogatego domu niż siedzącymi na ławce blokersami. Choćby dlatego, że znacznie rzadziej będziemy mieli do czynienia z policją.

„Biel ustawia się na pozycji normy”. Porozmawiajmy o białym przywileju

Oczywiście powoduje to, że na najprostszym poziomie możemy wskazać na powiązanie pomiędzy biedą a przestępczością. Bardzo łatwo wykazać, że w więzieniach siedzi więcej osób słabiej wykształconych bądź w gorszej sytuacji ekonomicznej. Politycy i polityczki powinni mieć świadomość, dlaczego tak się dzieje, a wyznaczenie prostego związku pomiędzy biedą a nieuczciwością w żaden sposób nie zbliża nas do istoty problemu.

Gdy dyskutujemy o przestępczości, zawsze posługujemy się naszym wyobrażeniem tego, czym jest to zjawisko. Tym wyobrażeniem w bardzo prosty sposób można manipulować. Z analizy tego, kto siedzi w polskich czy amerykańskich więzieniach, więcej możemy się dowiedzieć o praktykach policyjnych niż o uczciwości poszczególnych grup społecznych. Przez palce należy patrzeć także na wszelkie badania ilościowe dotyczące przestępczości – stworzone na ich potrzeby wskaźniki, pozornie obiektywne, wciąż są pochodną tego samego wyobrażenia. A tu dochodzi jeszcze szereg innych czynników, takich jak chociażby uwarunkowania polityczne, kulturowe czy religijne, które w zróżnicowany sposób kształtują to, co postrzegamy jako przestępstwo.

Okazja i chęć czyni łapówkarza

Ale jest kilka kwestii, co do których badacze i badaczki pozostają stosunkowo zgodni, przynajmniej na gruncie europejskim czy amerykańskim. Po pierwsze, z gruntu błędne było przeświadczenie, którym kryminologia kierowała się mniej więcej do II wojny światowej, że przestępczość to patologia charakterystyczna wyłącznie dla niższych klas społecznych. Tym bardziej fałszywe wydaje się przekonanie, że jest wynikiem jakichś wrodzonych cech, które posiadają niektóre grupy.

Po drugie, przestępstwa w poszczególnych grupach społecznych są zróżnicowane, ponieważ co innego je determinuje. Uprzywilejowana część społeczeństwa izoluje się od agresji, przez co związane z nią przestępstwa częściej występują w innych grupach. Nie brakuje teorii, że bogatsi są bardziej skłonni do przestępstw finansowych – amerykański socjolog Bradley Wright jako przyczynę wskazywał status ekonomiczny, który zapewnia bufor bezpieczeństwa, a także bardziej elastyczny stosunek do tradycyjnych wartości.

Wątpliwości nie budzi także najbardziej zasadnicza kwestia: sytuacja ekonomiczna nie ma decydującego wpływu na to, jak zachowamy się w poszczególnej sytuacji. W słynnym badaniu z początku tej dekady behawioralni ekonomiści Raul Lopez-Perez i Eli Spiegelman chcieli sprawdzić, kiedy decydujemy się na nieuczciwe działania. Uczestnicy i uczestniczki eksperymentu usiedli przed ekranem, na którym pojawiały się losowo niebieski i zielone kółka. Ich zadaniem było raportowanie, jaki kolor zobaczyli – za zielony otrzymywali 15 euro, a za niebieski – 14 euro. Zostali wyraźnie poinformowani, że ich odpowiedzi nie będą w żaden sposób weryfikowane. Wyniki pokazały, że prawdomówność nie zależy ani od statusu społeczno-ekonomicznego ani płci czy religii. Jedyną zmienną, która okazała się istotna, był kierunek studiów – studenci i studentki ekonomii oszukiwali znacznie częściej niż ci, którzy studiowali inne kierunki.

W dyskusji o tym, co wpływa na uczciwość, całkiem prawdziwe okazuje się przysłowie: „okazja czyni złodzieja”. O tym, jak się zachowujemy, nie decydują ani nasze wewnętrzne cechy (wówczas zawsze zachowalibyśmy się tak samo), ani pojedyncze aspekty (jak mniejsze czy większe zarobki), ale właśnie to, kiedy i w jakiej sytuacji się znajdziemy.

Czy empatia jest lewicowa?

Jeszcze piętnaście lat temu na potęgę muzykę i filmy ściągaliśmy z torrentów, dzisiaj wolimy Spotify i Netflixa. Ekstremalnym przykładem jest wojna, która sprzyja całkowitej anomii i zawieszeniu norm społecznych – łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której każdy za dopuszczalne uznałby coś, czego w innych okolicznościach nigdy by nie zrobił. Nasze zachowanie zależy od szeregu zewnętrznych czynników takich jak wcześniejsze doświadczenia czy obserwacja innych.

Jeżeli poseł bądź posłanka będą mieli okazję i chęć, żeby wziąć łapówkę, zrobią to niezależnie od tego, czy będą zarabiać 8, 12, 16 czy 20 tys. złotych. Ryszard Czarnecki został oskarżony o fałszowanie kilometrówek, choć jego zarobki były zdecydowanie wyższe. Uczciwość nie ma związku z tym, czy jesteśmy bogaci – twierdzenie czegoś innego oznacza wejście na niebezpieczną drogę, w której dzielimy innych ludzi, według tego, jak wygodniej ich nam sobie wyobrazić. Jak po słowach Barbary Nowackiej mają czuć się osoby, które zarabiają niewiele, ale codziennie podejmują uczciwe i odpowiedzialne decyzje? Nie warto łączyć cech, które nie mają ze sobą nic wspólnego. A od polityków i polityczek wymagajmy po prostu uczciwości, niezależnie od wysokości ich pensji.

 

**
Jan Radomski – działacz pozarządowy, publicysta, z wykształcenia filolog polski i socjolog. Doktorant na Wydziale Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, zajmuje się analizą dyskursu. Publikował m.in. w „Kulturze i Społeczeństwie” oraz „Gazecie Wyborczej”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij