Czy dyskusja wokół uboju rytualnego to zapowiedź głębszej kulturowej zmiany, w ramach której zakwestionujemy wszystko, co krzywdzi zwierzęta?
Rozważania nad kwestią dopuszczalności przez polskie prawo tak zwanego uboju rytualnego, dokonywanego dla potrzeb wyznawców religii innych niż dominująca w tym kraju mają długą historię. Po części stanowią garb utrudniający rozsądne spojrzenie na dzisiejszy spór. Niektórzy odczuwają na przykład obecny stan prawny, delegalizujący w Polsce tę metodę zabijania zwierząt, jako antysemicki. Widzą analogię dzisiejszego ograniczenia tej, jak to nazywają, wolności religijnej z ograniczeniami drugiej połowy lat 30. XX wieku, które faktycznie wprowadzane były w atmosferze antyżydowskiej nagonki. Ówczesne argumenty przeciwko dopuszczeniu w Polsce do zabijania zwierząt bez pozbawiania ich świadomości były mieszanką argumentów ekonomicznych, politycznych, religijnych i odwołujących się do etyki postępowania ze zwierzętami. W Polsce po roku 1989 również dyskutowano tę sprawę, choćby w momencie tworzenia i nowelizowania ustawy o ochronie zwierząt. Ostatnia odsłona dyskusji to lata 2012-2013.
Podczas dyskusji w Muzeum Historii Żydów Polskich, zorganizowanej po przegłosowaniu w Sejmie utrzymania zakazu uboju rytualnego, siedząc za stołem panelistów tuż obok naczelnego rabina Polski Michaela Schudricha, powiedziałem: Starajmy się patrzeć oczami ofiar. Tamto miejsce zobowiązywało do tego szczególnie. Niestety przyjmowanie perspektywy zwierzęcia wciąż jest rzadkie. Zamiast być centralną postacią kontrowersji takiej jak ta, zwierzę staje się narzędziem załatwiania różnych interesów. W obecnym sporze kwestie etyczne na szczęście dominowały, ale w ramach głównego nurtu protestu niechętnie poszerzano ich kontekst – chodziło wyłącznie o określony sposób odbierania życia, uznany za wyjątkowo zły i niepotrzebny.
Na szczęście dyskusji o uboju rytualnym nie udało się zamknąć szczelnie w dosłownie morderczej ciasnocie pytania, JAK zabijać zwierzęta i kto ma to robić.
Pomimo stopnia skomplikowania tego sporu, z jego przeplatającymi się wątkami prawnymi, religijnymi, partyjnymi, ekonomicznymi i etycznymi, padły publicznie pytania o to, czy w ogóle musimy to robić. Przebił się głos samych zwierząt – bo czy ktokolwiek ma wątpliwości, jakie jest ich zdanie w sprawie rzezi? Postawione przed możliwością wyboru zawsze i bezbłędnie wybiorą życie – zarówno ponad nóż trzymany przez uduchowionego rzezaka, jak i pistolet bolcowy znieczulonego rutyną pracownika rzeźni.
Zawężenie rozważań do metodyki rzezi byłoby dogłębnie niesprawiedliwe. Tak niesprawiedliwe jak pozostanie w kręgu dywagacji, w jaki sposób lepiej krzywdzić każdą inną, dowolnie wybraną grupę słabszych, wykluczonych, pozbawionych praw. Byłoby też kłamstwem o istniejącym potencjale pozytywnej zmiany społecznej. Często twierdzi się, że w miejscu i czasie, których kultura opiera się na eksploatacji innych, umiarkowanie postulatów jest wyrazem realizmu. Nie wolno żądać zbyt wiele, bo nie osiągnie się nic. Potrzeba małych kroków. Owszem, ale potrzeba też wskazania, dokąd ma prowadzić droga. Błogosławieństwem każdego ruchu społecznego są nie tylko pragmatycy, ale i ci, którzy mówią o wartościach i nie tylko oglądają się na istniejące możliwości, ale i je tworzą, poszerzając granice tego, co jest do pomyślenia.
Nie udało się też zrzucić całej winy na innych i w amoku ksenofobii napiętnować wyłącznie „onych”, „obcych”. Sprawców wyjątkowego okrucieństwa inspirowanych egzotycznymi dla większości wierzeniami. Wykonawców rytuałów innych niż swojskie. Innowierców zabijających w nietypowy dla naszego podwórka sposób, który w procesie wybielania samych siebie nazywany jest często niecywilizowanym i prymitywnym, a przez to barbarzyńskim.
Tak jakby cywilizowane i nowoczesne odbieranie życia w standardowych rzeźniach, pokrapianych święconą wodą przez katolickich księży, nie było współczesną formą barbarzyństwa – ze względu na skalę, stosowane metody, obrzydliwy i cyniczny utylitaryzm rzezi i wygodne milczenie większości nad tym przerażającym apogeum przemocy wobec bezbronnych.
Na szczęście więc padły publiczne zarzuty również wobec nas samych i naszych cywilizacyjnych zdobyczy chowu przemysłowego i przemysłowej rzezi, które wielu nazywa zwierzęcym holocaustem. Wspomniano choćby o rybołówstwie, w ramach którego nie ma mowy o ogłuszaniu miliardów zwierząt, wedle współczesnego stanu wiedzy naukowej zdolnych do odczuwania bólu i stresu. Zwierząt rzekomo objętych skuteczną ochroną w ramach prawa i jednocześnie umierających długo w ramach całkowicie legalnych procedur spełniających kryteria tortur.
Poza głośnym i niezaprzeczalnie słusznym oburzeniem nad rytualnym podrzynaniem gardeł w pełni świadomym zwierzętom na szczęście dało się słyszeć także publiczną krytykę rodzimych przemysłów eksploatujących zwierzęta w sposób rutynowy i powszechny. Dla pieniędzy i na zamówienie typowych klientów. Przemysłów kłamiących o naturze zwierząt będących ich ofiarami. Wmawiających swoim klientom potrzeby, które można w dającej się pomyśleć przyszłości zaspokoić na masowa skalę inaczej – bez intencjonalnej krzywdy zwierząt. Produkując zdrową i mniej obciążającą środowisko żywność w oparciu o uprawę roślin i nowoczesne technologie tworzące roślinne analogi produktów zwierzęcych.
Utopia? Owszem, ta wizja pozostanie utopią, jeśli nie weźmiemy poważnie pod uwagę głosu zwierząt. Pozostanie nią dopóki zakres naszych rozważań, z powodu wygodnictwa, chęci zysku i braku wyobraźni, będzie ograniczony na przykład do analizy cyferek na stempelkach skorupek jajek. Od zera do trójki, tak jakby poza tym stopniowaniem skali przemocy wobec zwierząt nie istniał lepszy wybór. Mówiąc obrazowo: jakby nie dało się zrobić smacznych naleśników bez ptasich jaj. Jakby ptasie jajka właśnie zawierały jakiś niewystępujący nigdzie indziej w przyrodzie magiczny składnik odżywczy niezbędny do przetrwania Homo sapiens.
„Żaden ubój nie jest humanitarny” – wszyscy wiemy, że takie stwierdzenia padały również z intencją usprawiedliwienia rytualnego zabijania. Usprawiedliwianie jednego zła drugim jest z pewnością obrzydliwe. To stwierdzenie jest jednak prawdziwe, niezależnie od tego, kto je wypowiada. Jest takie, gdy wypowiadają go sami zainteresowani kontynuacją tradycji, która kiedyś być może była wyrazem specyficznie pojętego szacunku wobec zwierząt, ale dziś jest anachroniczna. Pozostaje takim i wtedy, gdy posługują się nim oficjele Kościoła katolickiego, szukający alibi dla własnych podejrzanych moralnie dogmatów. Ekumeniczna obrona wolności religijnej wyrażanej poprzez rytualne zabijanie z użyciem wspomnianej prawdy dobrze się do tego celu nadaje.
Stan prawny na dziś to zakaz zabijania zwierząt bez uprzedniego ogłuszania. Na ile jest to stan trwały, nie wiadomo. Stan współczesnej wiedzy naukowej o tym, jak umierają zwierzęta kręgowe, to przekonanie, że po poderżnięciu gardła umieranie trwa w wystarczającej ilości przypadków dostatecznie długo, żeby mówić o przedłużającym się cierpieniu. Stan społecznej świadomości problemu wykorzystywania zwierząt, w tym pozbawiania ich życia wedle zasad szechity i halal, to niezorientowanie skutecznie podtrzymywane przez cały system eksploatacji zwierząt. Od procesu edukacji oswajającego z utowarowieniem zwierząt, poprzez cyniczny marketing rzezi, do przerostu pragmatyzmu części obrońców zwierząt. Droga od rozsądnej strategii umiaru i korzystania ze sprytnych technik perswazji do rozmydlania wartości i sugerowania mniejszej niż w rzeczywistości możliwości wyboru nie jest daleka.
Na tym tle zwycięstwem zwierząt jako głównych podmiotów sporu o ubój rytualny jest więc każdy publiczny głos w sposób rozsądny pogłębiający dyskusję o pytanie, czy krzywdzenie zwierząt mających status moralny jest w ogóle dopuszczalne, a nie tylko – które formy tej krzywdy. Być może na równi z decyzją Sejmu do historii powinien przejść choćby artykuł Ewy Siedleckiej w „Gazecie Wyborczej”, zatytułowany Nie bądź anibalem, czyli manifest wegański, wyłamujący się z ciasnoty rozważań.
Siedlecka pisze: „Przy okazji debaty nad ubojem bez ogłuszania wszyscy musieli się skonfrontować z prawdą o uboju w ogóle. O tym, że rozmaite przepisy o »dobrostanie« zwierząt w rzeźni mogą co najwyżej zmniejszyć cierpienie, ale go nie eliminują. I że często pozostają na papierze. Musieli się skonfrontować z prawdą, że w sprawie uboju bez ogłuszenia rozmawiamy o wyborze mniejszego zła”.
I dalej: „Dyskusja o uboju rytualnym skonfrontowała ludzi z faktem, że są moralnie odpowiedzialni za każde zwierzę, które wykorzystują. Pierwszym aktem moralnej uczciwości jest przyjęcie na siebie tej odpowiedzialności”. Jest nadzieja, że cytowany tekst, pisany właśnie w takim medium – mainstreamowym i ogólnopolskim – zapowiada nowe czasy. Być może jest forpocztą głębszej kulturowej zmiany, w ramach której wspólnie zakwestionujemy to wszystko, co w jakikolwiek sposób krzywdzi zwierzęta. To, o czym mówią nam one same w sposób, którego nie można pomylić z żadnym innym komunikatem.
Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia. Kontakt: http://gzyra.net
Czytaj także:
Shana Penn, Od pastwiska do talerza. Problem z ubojem rytualnym
Naukowcy: Ubój rytualny jest dziś nie do obrony
Kinga Dunin: To nie antysemityzm, to spór etyczny
Piotr Pacewicz: Ubój rytualny rozumu
Michael Schudrich: Nie licytujmy się, jaki sposób zabijania jest najlepszy
Ewa Łętowska: Spór religijny to wygodna etykieta
Dariusz Gzyra, To my tworzymy dylematy premiera