Kraj

Gdula: Dlaczego przyspieszone wybory

Nowe wybory są szansą na naprawę oszustwa, jakiego dopuścił się PiS, i odnowienie demokratycznej legitymacji władzy.

Pod rządami PiS-u Polska przyspieszyła. Przez trzy miesiące zdążyliśmy wypracować nowy polityczny rytuał. PiS, naginając lub łamiąc prawo, dokonuje zawłaszczania kolejnych, niezależnych od siebie instytucji a opozycja mobilizuje się w gniewie i sprzeciwie. PiS robi swoje, dopychając zmiany kolanem i rozgląda się za nowym łupem. Podczas przejmowania kolejnych instytucji uda się pewnie dalej mobilizować przeciwników polityki PiS-u – i pewnie z podobnym do dzisiejszego skutkiem.

Nie podważam wagi protestów. Obecność ludzi na ulicach przypomina rządzącym, że zostali wybrani tylko przez część wyborców i że demokracja to ciągły polityczny proces, a nie tylko głosowanie co cztery lata. Kiedy jednak pomyślę o tym, że czekają nas cztery lata odbijania Polski przez PiS i obrony demokracji z drugiej strony, to boję się kraju, który wyłoni się z tej walki. Dlatego najlepiej powtórzyć wybory parlamentarne jak najwcześniej.

Powtórzone wybory korzystne byłyby dla liberałów, prawicy i lewicy.

Liberałowie czują opór, żeby domagać się wcześniejszych wyborów, bo postulują poszanowanie Konstytucji, a w Konstytucji zapisane są warunki, w jakich kadencja ulega skróceniu. Póki nie są spełnione, trzeba czekać na kolejne wybory. Zgoda, ale chcąc uniknąć sprzeczności w swoim rozumowaniu liberałowie popełniają błąd substancjalny. Konstytucja została złamana, naruszony jest trójpodział władz, następuje nieuprawniona koncentracja władzy w rękach rządzących. W tej sytuacji nie ma sensu obrona poszczególnych przepisów, ale samej istoty liberalnej demokracji, której Konstytucja jest tylko niedoskonałym wcieleniem. Wobec fundamentalnych zagrożeń konieczne jest odwołanie się do najcięższego narzędzia. A tym w demokracji są wybory.

Czy jednak PiS nie wygrał demokratycznych wyborów i nie ma legitymacji do tego, co właśnie robi? Nie, nie ma. PiS nie wygrał wyborów zapowiadając zmiany ustrojowe. Nie odwoływał się nawet do potrzeby radykalnej zmiany. Część liberałów używała cały czas języka demaskacji w stosunku do PiS i nie kupowała ich przekazu. Inaczej jednak robili zwykli ludzie. Można było uwierzyć, że w partii do steru dochodzą nowe osoby, zdolne do prowadzenia polityki bez żądzy zemsty i pogoni za władzą, lecz z odpowiedzialnością za państwo i bliżsi problemom zwykłego obywatela.

Politycy ci zapowiadali zmobilizowanie energii Polaków, dobrą zmianę i profesjonalizm. Dzięki temu wygrali wybory.

Dziś widać, że oszukali ludzi. Szli do władzy, żeby oddać ją prezesowi. W tej sytuacji nowe wybory są szansą na naprawę oszustwa, jakiego dopuścił się PiS, i odnowienie demokratycznej legitymacji władzy.

Trzymanie się sztywno Konstytucyjnych terminów wyborów może się wreszcie okazać polityczną naiwnością. Kto powiedział, że kolejne wybory odbędą się na starych zasadach? Rozpędzony PiS na pewno będzie się starał tak przekształcić porządek instytucjonalny, żeby służył jego przyszłemu sukcesowi. Możliwe są zmiany w ordynacji wyborczej, hołdowanie i korumpowanie niezależnych mediów, prowokacje ze strony służb specjalnych wobec partii politycznych. Wiemy już, że nad reguły konstytucyjne PiS przedkłada dobro narodu – partia ma się za jedynego wyraziciela jego prawdziwych interesów. W tej sytuacji prezesowi i jego ludziom łatwo będzie siebie przekonać, że niemal wszystkie chwyty są dozwolone. Spadające poparcie w sondażach niewiele tu zmieni, a wręcz sprzyjać będzie radykalizacji działań rządzących. Czy w końcu naczelnik nie mówił – a prezes nazywany jest dziś naczelnikiem – że dla Polaków zrobić można wszystko, ale już z Polakami nic?

I tu dochodzimy do prawicy. Wiem, że dziś szukanie sojuszników po drugiej stronie nie jest popularne i rządzi logika wrogich obozów. Jeśli jednak na serio traktujemy pluralizm, to uwzględnienie prawicy jest rodzajem obowiązku. Dziś – z kilkoma wyjątkami (Warzecha, Skwieciński, Karłowicz) – prawica podzieliła się na dwie frakcje: fundamentalistów i wesołków. Pierwsi są zwolennikami „zaorania wszystkiego”. Jeśli państwo, to tylko katolickie; jeśli media, to tylko narodowe; jeśli obowiązki, to tylko polskie. Uderza przy tym poziom dogmatyzmu głoszonych poglądów i brak zastanowienia nad możliwymi konsekwencjami zmian dla tego, co wspólne. Frakcja wesołków udaje natomiast, że nic się nie dzieje. To tak naprawdę także sposób identyfikacji z zachodzącymi zmianami, pozwalający jednak nie płacić za nią pełnej ceny. Pierwsi mogą spłonąć na ołtarzu, drudzy zaś chcą korzystać z owoców zmian, ale pozostać „równiachami”.  Ani jedni, ani drudzy nie mają dla Polski intelektualnej oferty, bo ani egzaltacja, ani ironia nie służą refleksji.

Wybory dla prawicy mogłyby być szansą sformułowania na nowo konserwatywnej wizji dla Polski. To dzięki niej, a nie piarowym sztuczkom, prawica powinna sprawować władzę. Wizja dawałaby także pewien utopijny napęd rządom, które dziś nakręca wyłącznie resentyment i wola znalezienia grup, na których można wyładować swoje kompleksy. Atak Waszczykowskiego na rowerzystów i wegetarian nie jest przypadkiem. To symptom intelektualnej nędzy, w jakiej znalazła się dziś prawica. Pod obecnymi rządami będzie się ona tylko pogłębiać.

Lewicy wcześniejsze wybory opłacają się najbardziej, co stanowi dla niej oczywiście największy problem – bo płynące z jej strony postulaty skracania kadencji Sejmu podlegają łatwej krytyce jako cyniczne zagrywki. Tylko dla porządku wspomnę więc o kilku taktycznych kwestiach, zanim przejdę do spraw zasadniczych. Dla lewicy obrona zasad liberalnej demokracji jest oczywiście bardzo ważna, ale w sytuacji, gdy nie ma jej w parlamencie i pozbawiona jest wyraźnego lidera, koncentracja na obronie państwa prawa oznacza roztopienie się w obozie liberałów i utratę tożsamości. Szybsze wybory to możliwość upomnienia się o wyborców, którzy nie są reprezentowani w Sejmie, a pamiętają jeszcze, że niedawno oddali na lewicę głos. Wybory to wreszcie przymus zorganizowania się i wyłonienia lidera lub liderki. Bez tego impulsu lewica prawdopodobnie trwać będzie w marazmie, który obserwujemy obecnie.

Są jednak pozataktyczne powody, dla których lewica powinna domagać się wcześniejszych wyborów. Nie do przyjęcia jest kontrakt, jaki dziś proponuje społeczeństwu PiS – akceptacja rozszerzającej się władzy partii, w zamian za obiecane rozwiązania socjalne i redystrybucyjne. Bezpieczeństwo socjalne służyć ma poszerzaniu wolności. Ma zapewniać niezbędną człowiekowi niezależność od dyktatu rynku, samowoli pracodawcy, bezwzględnej rywalizacji i troski o zaspokojenie podstawowych potrzeb, stanowiąc realną bazę dla wypełniania treścią formalnych wolności. Jeśli jednak łykniemy PiS-owską przynętę i rozdzielimy kwestie socjalne od „liberalnych złudzeń” (trybunał zawsze jest upolityczniony, media zawsze służą interesom politycznym), szybko okazać się może, że upominanie się o sprawy socjalne, kiedy nie będzie już pasowało rządzącym, zdefiniowane zostanie jako zagrożenie interesów narodowych. Zatęsknimy wtedy za formalną wolnością, która dziś nierzadko na lewicy traktowana jest jako zasłona dymna dla działania kapitalizmu.

Podkreślanie związków między wolnością i rozwiązaniami socjalnymi jest szczególnie ważne dziś, gdy coraz bardziej krzepnie podział na obóz władzy i siły opozycyjne, których twarzą staje się Ryszard Petru. Jego propozycje nowych ustaw nie zostawiają wątpliwości, jak będzie chciał zmieniać Polskę, jeśli wygra w wyborach. Wolność rozumiana będzie prosto – jako wolność od państwa i swoboda działania na rynku. Jeśli więc nawet PiS wprowadzi korzystne z punktu widzenia lewicy rozwiązania socjalne, i nie przejdzie na pozycje antypracownicze w imię obrony interesu narodowego, to potem wajcha polityki społecznej obróci się o 180 stopni. Dzięki temu poziom frustracji społecznej pod rządami liberałów przyniesie kolejną falę radykalizmu wymierzoną w liberalną demokrację. Na lewicy ciąży dziś obowiązek walki o to, żeby ten scenariusz się nie zrealizował. A cierpliwe czekanie na wybory zwiększa prawdopodobieństwo jego wystąpienia.

Oczywiście, postulowanie wcześniejszych wyborów wiąże się z zagrożeniem polityczną destabilizacją. Dlatego droga do nich nie może biec przez wymuszanie ich ulicznymi demonstracjami. Zastosować jednak można zasady obowiązujące przy odwoływaniu prezydentów miast. Konieczne jest więc zebranie podpisów 10 proc. uprawnionych do głosowania pod wnioskiem o referendum w sprawie rozpisania nowych wyborów. Jeśli się to uda, referendum powinno być ważne, jeśli uczestniczyć w nim będzie 3/5 głosujących w ostatnich wyborach. Brak tak zdefiniowanej drogi w Konstytucji nie powinien być dziś dla nas przeszkodą, bo jej zapisy straciły na skutek działań PiS-u moc żelaznej klatki wyznaczającej działania podmiotów politycznych.

Wcześniejsze wybory nie mają służyć powrotowi status quo i obronie starych interesów. Zniechęcenie do Polski PO jest powszechne, co pokazują dzisiejsze sondaże opinii publicznej, w których ta partia systematycznie traci poparcie. Nowa kampania odbywałaby się już w zupełnie innym politycznym pejzażu odpowiadającym odmiennym niż zeszłoroczne społecznym odczuciom i sympatiom.

Bez wcześniejszych wyborów polska polityka w coraz większym stopniu redukować się będzie do dyktatu rządzących i rosnącej frustracji opozycji, żyjącej coraz silniejszą żądzą odwetu. Wybory są szansą na ocalenie przestrzeni politycznej jako obszaru sporu o kierunek rozwoju Polski. A to nie jest po prostu interes lewicy, prawicy lub liberałów. To jest interes powszechny.

 

**Dziennik Opinii nr 12/2016 (1162)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij