Większość Polek i Polaków popiera rolnicze blokady. Kieruje nimi interes własny, który w tym przypadku nakazuje ocalenie polskiego rolnictwa. Tymczasem rząd Donalda Tuska konsekwentnie odmawia zatamowania napływu tańszej żywności z Ukrainy.
Nauczyciele i rolnicy cieszą się podobnym poważaniem. Mimo to strajk nauczycieli poparła przed pięciu laty mniej niż połowa obywateli (44 proc.), podczas gdy dziś blokujących drogi, miasta i granicę rolników popiera prawie 80 proc. społeczeństwa.
Masowe poparcie uciążliwych bądź co bądź form protestu jest zjawiskiem, któremu warto się przyjrzeć. Tym bardziej że rolniczych demonstracji z pewnością nie inspiruje żadna siła polityczna. (Jakieś korzyści odnosi zapewne Konfederacja jako partia ignorująca zmiany klimatu i wrogo nastawiona do Ukraińców, jednak nie ona te protesty rozpętała).
W najnowszej historii poparciem o podobnej skali cieszyły się blokady dróg organizowane przez Samoobronę. Przy czym tamte protesty były o wiele bardziej radykalne, bo ludzie Leppera nie przepuszczali praktycznie nikogo – inaczej niż rolnicy protestujący obecnie, którzy nie tyle zupełnie blokują ruch, ile go spowalniają.
czytaj także
Przesłanie Samoobrony było oczywiście nieporównanie bardziej polityczne. Partia ta reprezentowała tę część społeczeństwa, która najbardziej ucierpiała podczas transformacji ustrojowej. Dziś rolnicy upominają się o możliwość dalszego prowadzenia gospodarstw; o to, by produkcja rolna w Polsce znów stała się opłacalna.
Gospodarze, z którymi miałem okazję rozmawiać na blokadzie węzła Wiskitki koło Żyrardowa, twierdzili, że tylko wstrzymanie importu płodów rolnych z Ukrainy pozwoli im przetrwać. W przeciwnym razie porzucą działalność rolniczą i pójdą do innej pracy. Już dziś rolnictwem zajmuje się tylko około 12 proc. mieszkańców wsi. Niektórzy z moich rozmówców skarżą się, że z samego gospodarstwa trudno jest wyżyć, więc zmuszeni są dorabiać, najmując się do pracy poza rolnictwem.
Masowy import żywności, zwłaszcza zboża z Ukrainy, sprawił, że ceny spadły poniżej poziomu opłacalności. Rok temu tona zboża kosztowała 1200–1400 zł, a dziś ledwie 600–700. A przecież ceny nawozów, środków ochrony roślin i paliwa rosły w szybkim tempie.
Rząd konsekwentnie odmawia zatamowania napływu tańszej żywności z Ukrainy. A chłopi wciąż protestują i jak mi mówili, tylko w tych protestach widzą jakąś nadzieję na uratowanie swoich gospodarstw. Pomysł, że polskie – i szerzej, europejskie – rozdrobnione gospodarstwa rolne będą konkurować na rynku z produkcją wytwarzaną przez gigantyczne latyfundia dysponujące najlepszą glebą na świecie (czarnoziem), doprowadzi do załamania rolnictwa w Polsce i w Europie.
Kiedy powstawała EWG, chodziło o ochronę wspólnego rynku węgla i stali. Dziś Unia to przede wszystkim wspólna polityka rolna – na ten cel idzie w UE najwięcej pieniędzy. Bo Europejczycy, w tym Polacy, cenią sobie samowystarczalność, bezpieczeństwo żywnościowe. Podobnie zresztą jak Japończycy, którzy aby chronić najdroższą na świecie produkcję ryżu wprowadzili na ryż cła zaporowe na poziomie 800 proc.
Zasadniczo rolnicy mają dwa postulaty: odrzucić Zielony Ład i wstrzymać import żywności z Ukrainy.
Wytwarzanie zdrowszej żywności jest droższe. Kiedy się gospodaruje na góra kilkudziesięciu hektarach, to rezygnacja ze współczesnych metod zwiększania wydajności z hektara upraw nie przychodzi łatwo. Produkcję rolną trudno prowadzić bez kredytów i rolnicy się obawiają, że stosując zasady Zielonego Ładu, nie dadzą rady ich spłacić.
Można oczywiście o tym dyskutować i trzeba, ale rolnicy w całej Europie mają w tej sprawie podobne zdanie. A manifestują je tak zdecydowanie, że Unia już przygotowuje znaczącą korektę proekologicznego pakietu. Dlatego na rolniczych blokadach w naszym kraju temat Zielonego Ładu nie jest już wiodący.
Ekolodzy powiadają, i słusznie, że polski rolnik używa bardzo dużo nawozów i środków ochrony roślin, co źle wpływa na nasze zdrowie. Rolnicy odpowiadają, że importowana z Ukrainy żywność nie spełnia norm unijnych, które nasza rodzima produkcja spełnia. Lewicowy polityk francuski Jean-Luc Melenchon proponował w programie wyborczym przejście na bardziej pracochłonny, ale i bardziej ekologiczny model produkcji rolnej. Tyle że to wymagałoby ogromnych dotacji, ale też pozwoliłoby wchłonąć nadwyżkę rąk do pracy. Polska chwilowo takiej nadwyżki nie ma, choć pomysł jest interesujący.
czytaj także
Dziś najważniejsze jest to, że magazyny są pełne importowanej ze wschodu żywności, a rząd wyraźnie nie chce wstrzymać ich napływu. W dalszej perspektywie mówi się o przyjęciu Ukrainy do Unii. Kiedy przyjmowano Grecję, kazano Grekom wyrwać milion drzewek oliwnych w obawie przed nadprodukcją oliwy. Nikt nawet nie próbuje odpowiedzieć na pytanie, co trzeba by zrobić, żeby ukraińska kilka razy tańsza produkcja rolna nie doprowadziła do likwidacji rolnictwa w Europie.
Donald Tusk i inni przywódcy skupiają się na tym, że w czasie wojny trzeba robić wszystko, żeby wspierać wysiłek wojenny Ukrainy. Większość Polaków, wspierając protestujących rolników, nie podziela przekonania, że należy poświęcić polskie rolnictwo w imię przyszłego zwycięstwa nad Rosją. Bo przecież poparcie dla protestów nie jest li tylko aktem solidarności z polskimi rolnikami, choć chcielibyśmy tak myśleć. Polacy i Polki nie wyobrażają sobie, że pewnego dnia obudzimy się w kraju, który większość żywności importuje.
Mamy mniej lub bardziej racjonalne przekonanie, że „polskie” jest lepsze. Ten żywieniowy konserwatyzm ma jednak racjonalne jądro. Ślad węglowy wożenia setki, a czasem i tysiące kilometrów żywności, którą potrafimy wytworzyć na miejscu, z pewnością przemawia za spożywaniem żywności wytwarzanej lokalnie.
Rolnicy na granicy. Wojna w Ukrainie w cieniu polskich protestów
czytaj także
To, że poparcie dla strajku nauczycieli nie rosło, było wynikiem nagonki propagandowej ówczesnego rządu. Pozostaje mieć nadzieję, że obecny rząd nie weźmie przykładu z PiS-u i nie urządzi nagonki na rolników.
Nie jesteśmy zbyt solidarnym społeczeństwem i nie wzrusza nas szczególnie los rolnika, podobnie jak większość z nas nie wykazywała empatii w stosunku do nauczycieli i nauczycielek. Popierając rolnicze blokady, kierujemy się własnym interesem – co w tym wypadku oznacza potrzebę ocalenia polskiego rolnictwa.
Ciekawe, jak ten spór wymyka się logice walki obozu rządzącego z PiS-em. Nawet ksenofobiczni nacjonaliści z Konfederacji chyba nie mają tu wiele do ugrania. W słowach protestujących rolników, z którymi rozmawiałem, nie wybrzmiewały hasła antyukraińskie. Moi rozmówcy często jednak podkreślali, że po drugiej stronie nie ma żadnych „ukraińskich rolników”, tylko korporacyjne, nierzadko międzynarodowe latyfundia.
Ikonowicz o „Regenesis”: W kapitalizmie nie zbudujemy nowego Edenu
czytaj także
W cieniu protestów i negocjacji z rządem pozostają sprawcy całego zamieszania, czyli beneficjenci tego masowego importu. Po tamtej stronie są wielkie korporacje, które w warunkach wojennych sprzedają zboże i inne produkty po często jeszcze bardziej zaniżonych cenach. Po naszej – to importerzy, którzy pod osłoną swych politycznych protektorów robią interesy na rujnowaniu polskich rolników. Konsekwencja, z jaką rząd wzbrania się przed zdecydowanym przecięciem tych interesów, wskazuje, że trudno rzucić kamieniem, żeby nie trafić w winnych.