Podejmując pełne dobrych intencji działania prozwierzęce, nawet ta bardziej progresywna część sceny politycznej sprawia wrażenie zagubionej i nieporadnej. Jakby ktoś wymagał od niej wypowiedzi w języku, którego nie zna.
Reanimacja lub wymiana
Nie ma szans, żeby obecna klasa polityczna wyraźnie pomogła zwierzętom. W większości nie chce lub nie potrafi. W polityce muszą odnaleźć się ludzie, którzy tematykę prozwierzęcą mają we krwi, rozumieją ją, uważają za priorytetową i potrafią być rozsądnie radykalni w świecie, który wymusza kompromisy. Tacy, którzy umieją zachować przytomność w absorbującej krzątaninie doraźnej pragmatyki, wyciągnąć z niej, co się da, a jednocześnie nie stracić kręgosłupa i nie gubić ambitnych długoterminowych celów, kierując ku nim przy każdej nadarzającej się okazji.
Jeśli takich ludzi nie będzie w polityce, będziemy tkwić w szaleństwie masowej eksploatacji przez kolejne dziesiątki lat, coraz bardziej szkodząc również samym sobie. Nie wykorzystamy w pełni narzędzi pomocy zwierzętom, które daje nam postęp technologiczny (nowe technologie żywieniowe!) i rozwój tak wielu różnych dyscyplin naukowych. A polityka nadal będzie ograniczać się do zaspokajania gustów opinii publicznej, kreowanych przez potrzeby producentów.
Dziś nawet ta część sceny politycznej, która jest światopoglądowo bardziej progresywna, podejmując pełne dobrych intencji działania prozwierzęce, sprawia wrażenie zagubionej i nieporadnej. Jakby ktoś wymagał od niej wypowiedzi w języku, którego nie zna. Jej retoryka zdradza brak eksperckiego zaplecza oraz roboczogodzin gęsto wypełnionych lekturami, analizami i dyskusjami. Oraz aktywizmem.
Różnie można zareagować na tę niemoc. Można cierpliwie chwalić za najdrobniejszy przejaw aktywności politycznej na rzecz zwierząt, nawet, jeśli jest ledwie taki sobie. Można też potraktować polityków i polityczki jak grupę dorosłych ludzi, którzy wzięli na siebie jakieś zobowiązanie – rozliczać ją i od niej wymagać. Innymi słowy, zastosować krytyczną defibrylację, która co prawda nie należy do przyjemnych, ale być może jako jedyna daje szansę na reanimację. A jak się nie uda, będziemy już wiedzieli na pewno, że potrzebni są inni ludzie.
Obietnice Zielonej Lewicy
Zielona Lewica to „platforma programowa partii Nowa Lewica dotycząca ekologii, zielonej transformacji, przyrody, diety roślinnej i kryzysu klimatycznego”. Bardzo dobrze, że jest taka platforma. Powinna być standardem działania politycznego, a fakt, że dotyczy społecznie niedocenionej tematyki, dodatkowo wzmacnia tę powinność.
Zwierzęta niestety nie są bezpośrednio wymienione w przytoczonym opisie, jednak istnieją w partyjnym przekazie. Ich obecność wymusza szczególną staranność formułowania opinii i postulatów – choćby dlatego, że zwierzęta muszą polegać na ludziach, by ich roszczenia zostały zauważone i uwzględnione. To duża odpowiedzialność mówić w czyimś imieniu.
czytaj także
Niedawno w mediach społecznościowych Zielona Lewica zaprezentowała trzy prozwierzęce hasła-obietnice: 1) wprowadzimy Rzecznika Praw Zwierząt 2) zapewnimy podmiotowość prawno-zwierzęcą 3) zagwarantujemy godne traktowanie wszystkich istot.
Na pierwszy rzut oka nie brzmią źle. W czym więc problem?
Zostawmy trzecie z nich. Jest na tyle ogólne, że może brzmieć dobrze dla osób o różnym stosunku do zwierząt. Podobne sformułowania często zresztą są pustosłowiem. Nie tylko nie wiadomo, co właściwie znaczy lewicowe „godne traktowanie”, ale i w jaki sposób można zagwarantować jego realizację. Dwóm pozostałym hasłom warto się przyjrzeć bliżej.
Jaki rzecznik?
Mam poważne wątpliwości, czy środowisko Nowej Lewicy świadomie używa określenia „Rzecznik Praw Zwierząt” i czy rozumie różnicę pomiędzy nim a innym obecnym w dyskursie publicznym – „Rzecznik Ochrony Zwierząt”. Jest to szerszy problem swobodnego używania zwrotu „prawa zwierząt”. Niestety dowodzi to niskiej rangi tematyki uprawnień istot pozaludzkich.
Retoryka i stojący u jej podstaw schemat pojęciowy, odwołujące się z jednej strony do praw, a z drugiej do ochrony zwierząt, związane są z dwoma różnymi wizjami świata i międzygatunkowych relacji. Mówimy o różnicach o charakterze ustrojowym.
Uznanie podstawowych praw moralnych czujących zwierząt pozaludzkich, a następnie kodyfikacja ich w prawodawstwie, zniosłyby systemowo wszelkie formy krzywdzącego wykorzystywania zwierząt. Oznaczałoby to między innymi wygaszenie wszelkich przemysłów ufundowanych na eksploatacji zwierząt. Natomiast „ochrona” oznacza dziś, przykładowo: przyzwolenie na skrajnie intensywne, przemysłowe metody chowu oraz masowe i niezwykle brutalne polowania na ryby, co zwyczajowo zwie się rybołówstwem.
czytaj także
Lewica już w roku 2020 złożyła w Sejmie poselski projekt ustawy o Rzeczniku Praw Zwierząt. Latem następnego roku wpłynęło do Sejmu krytyczne stanowisko rządu, w którym stwierdzono, że przepisy ustawy o ochronie zwierząt nie definiują praw zwierząt, których rzecznikiem miałby zostać ów nowy urzędnik.
W dokumencie rządowym czytamy również, że „określenie «Rzecznik Praw Zwierząt» wydaje się nieuprawnione, ponieważ zwierzęta nie mają praw zagwarantowanych Konstytucją RP oraz nie są podmiotem praw i obowiązków”. Brzmi to jak wyrok, ale czy nam się to podoba, czy nie, to fundamentalne stwierdzenie jest prawdziwe. Na tym między innymi polega dramat zwierząt.
Pół biedy więc, że pojęcia zawarte w projekcie Lewicy „nie odpowiadają semantycznie” terminom używanym choćby w ustawodawstwie regulującym wykorzystywanie zwierząt. Prawdziwym problemem jest to, że ta niezgodność oznacza, że państwo i jego społeczeństwo nie są gotowe na oficjalne uznanie praw jakichkolwiek innych istot niż ludzie – nie chcą ich w pełni chronić. Innymi słowy: dopóki nie będzie mowy o prawach zwierząt, będą rzeźnie.
Projekt Lewicy nie miał zresztą wiele wspólnego z tymi prawami. Proponowany urzędnik miał „stać na straży dobrostanu zwierząt”. To kolejny termin, którego stosowanie – często wręcz kompulsywne – oznacza dla zwierząt niewiele dobrego. Praktyka pokazuje, że da się go pogodzić z dramatycznymi realiami masowej hodowli, no i oczywiście z taśmowym pozbawianiem życia. Odwołanie do praw zwierząt, które oznaczają przecież również prawa podstawowe, jak prawo do życia i integralności cielesnej, pojawiło się w projekcie – i dziś pojawia się w hasłach – prawdopodobnie przez niechlujstwo.
Podobno projekt został skonsultowany z niemal wszystkimi wiodącymi organizacjami prozwierzęcymi w Polsce, o czym możemy przeczytać w jego uzasadnieniu. Wydaje się to nieprawdopodobne, ponieważ organizacje dobrze wiedzą, że w naszym porządku prawnym i aksjologicznym powołanie Rzecznika Praw Zwierząt jest niemożliwe.
Chciałbym być dobrze zrozumiany: marzę o życiu w kraju, w którym znacząca siła polityczna postuluje powołanie rzeczywistego Rzecznika Praw Zwierząt. Oznaczałoby to, że jest duże społeczne poparcie idei praw zwierząt.
Jest też przestrzeń dla głosu radykalnej siły politycznej, celowo i ze zrozumieniem propagującej już w tej chwili konieczność powołania takiego rzecznika, pomimo wiedzy, że bez głębokiej zmiany kulturowej jest to niemożliwe. A może: właśnie dlatego, że ma taką wiedzę. Taki projekt polityczny jest obecnie poza sferą szerokiej akceptacji społecznej i nie powinien mieć na celu natychmiastowej zmiany prawnej. Ma do spełniania inną funkcję – wizjonerską i edukacyjną. Realizowany z wyczuciem może torować drogę do wyraźnego podwyższenia statusu zwierząt pozaludzkich w przyszłości.
czytaj także
Nowa Lewica w obecnym kształcie nie jest tą siłą. Nie tylko nie wprowadzi Rzecznika Praw Zwierząt – nawet Prawo i Sprawiedliwość nie ma takiej mocy – ale nawet nie chce go wprowadzić. To ugrupowanie ograniczające się do „ochrony” i „dobrostanu”, nienegujące użytkowego traktowania zwierząt. Nie zmienią tej oceny wegańskie cateringi na niektórych spotkaniach i śmielsza retoryka młodzieżówki. Aby partia mogła pokusić się o bardziej radykalne i ambitniejsze zadania, musi się najpierw przygotować. W tym opanować słownik.
A czy urząd Rzecznika Ochrony Zwierząt jest potrzebny i możliwy do wprowadzenia? Owszem, nawet przy zdewaluowanym rozumieniu pojęcia ochrony mógłby on zapobiec części krzywdy, pomagając w egzekwowaniu tych standardów prawa, na które dotychczas się zdobyliśmy. A jeśli miałby prerogatywy prawotwórcze i korzystał z wiedzy niezależnych ekspertów, mógłby działać na rzecz większej ochrony. Byłby to urzędnik zarządzający krzywdą, ale krzywdzić można mniej lub bardziej i nie ma wątpliwości, co jest lepsze.
czytaj także
Jaka podmiotowość?
Podmiotowość prawną można z grubsza rozumieć jako zdolność do posiadania uprawnień oraz – nie we wszystkich przypadkach – obowiązków wynikających z przepisów prawa. To jedno z niełatwych, ale i kluczowych pojęć prawa. W literaturze poświęconej językowi prawnemu i prawniczemu, a szerzej: filozofii, aksjologii i praktyce prawa, można znaleźć sążniste analizy jego zakresu, odmian i implikacji.
Żadne zwierzę pozaludzkie nie ma podmiotowości w polskim porządku prawnym. W skali globalnej zdarza się to sporadycznie i dotyczy wybiórczo zwierząt o zdolnościach kognitywnych bliższych ludzkim. „Zapewnimy podmiotowość prawno-zwierzęcą” to śmiała propozycja, nawet, gdyby przyjąć jej umiarkowaną interpretację. Jednak kontrast pomiędzy krótkim i pozornie prostym hasłem a tym, co mogłoby się za nim kryć, ale pozostaje nieokreślone, jest uderzający. Jak ten postulat interpretować? I dlaczego w ogóle trzeba to robić? Powinniśmy mieć możliwość sięgnięcia po precyzyjnie opracowane partyjne materiały programowe lub wypowiedzi eksperckie.
czytaj także
Jedną z paremii prawniczych, czyli dawnych maksym, po które i dziś się sięga w retoryce prawniczej, jest łacińska sentencja hominum causa omne ius constitutum sit („wszelkie prawo winno być stanowione ze względu na ludzi”). Całkiem zgrabnie wyraża ona także współczesny prawny szowinizm gatunkowy. Podmiotowość prawna ludzi jest niekwestionowana i jest to pokłosie ich statusu kulturowego jako istot bezwarunkowo wyróżnionych. Wiąże się z takim poziomem ochrony, który automatycznie spycha interesy wszystkich innych istot do kategorii podrzędnych.
Nie ma podstaw, żeby zakładać, że Nowa Lewica chce porzucić ten humanizm prawny. Znów: żadna partia w Polsce nie ma charakteru abolicjonistycznego, wszystkie łączy idea, że ludzie mają prawo dla własnych potrzeb dysponować życiem innych zwierząt. W sensie etycznym i funkcjonalnym „podmiotowość prawno-zwierzęca” oznaczałaby więc zapewne coś innego niż podmiotowość prawna ludzi, a także osobowość prawna stowarzyszeń lub spółek.
Co zatem? Których zwierząt i w jaki sposób miałaby dotyczyć? Jaki poziom ich ochrony miałaby przynieść? Czy i w jaki sposób łączy się z obecnym w dyskursie publicznym postulatem konstytucjonalizacji statusu zwierząt pozaludzkich? Gdzie jest literatura, która przekonująco uzasadnia stanowisko i którą można wykorzystać w ewentualnym procesie legislacyjnym?
Tak jak w poprzednim przypadku: można propagować takie hasło również jako retoryczny gest przecierający szlaki i poszerzający wyobraźnię społeczną. Postulat wskazujący na potrzebę radykalnego wzmocnienia statusu zwierząt pozaludzkich, ale w tej chwili nierealizowalny. No ale wtedy dodawanie „zapewnimy” nie ma sensu.
Zaplecze zmiany społecznej
Pomiędzy zaawansowaniem dyskusji środowiska akademickiego i różnych kręgów intelektualnych zajmujących się krytyczną analizą relacji człowieka i innych zwierząt a stanem świadomości dominujących środowisk politycznych jest otchłań, przepaść.
Powiecie: oczywiście, bo te dwie domeny rządzą się różnymi prawami. W pierwszej można pozwolić sobie na coś w rodzaju unrealpolitik. Słowa nic nie kosztują, papier lub konferencyjny mikrofon zniosą wiele, można bezkarnie spekulować. W drugim trzeba upraszczać, patrzeć na normy elektoratu i słupki.
Naprawdę? Czy można zaprojektować i przeprowadzić zadowalającą prozwierzęcą zmianę społeczną bez pracy eksperckiego zaplecza? Czy brak klarownej retoryki i połączenia pomiędzy hasłami a ich rozwinięciem nie jest jednym z dowodów, że to jest niemożliwe? Kto tworzy w ramach Nowej Lewicy wątki programowe dotyczące zwierząt i jakie ma kompetencje? Gdzie można zapoznać się z dorobkiem tych osób?
Nie filecik, nie kotlet, ale twój starszy brat lub siostra. Tak powinniśmy myśleć o zwierzętach
czytaj także
Zdaję sobie sprawę, że silniejsza obecność zwierząt w myśleniu politycznym to w Polsce kwestia ostatnich lat i prawdopodobnie mamy w tej chwili zaledwie garstkę polityków i polityczek, którzy specjalizują się w zagadnieniach relacji z innymi zwierzętami. Tym bardziej należy szukać eksperckiego zaplecza. Rozsądny i profesjonalnie przygotowany prozwierzęcy przekaz dziś to nowe kompetentne osoby chętne do działania politycznego jutro.