Kraj

Antysemicki atak Brauna. Majmurek: Nie dajmy się wkręcić w spin z „chrystofobią”

Trudno o symetrię między obchodami Chanuki na sejmowym korytarzu a krzyżem zawieszonym w sali obrad – gdzie można z dużą racją postrzegać go jako symbol dominacji określonego światopoglądu nad procesem stanowienia prawa w Polsce.

W odpowiedzi na skandaliczny wyczyn posła Brauna prawica uruchomiła własny spin. Skrytykowała jego zachowanie, a jednocześnie stara się połączyć je z „atakami na kościoły”, które rzekomo miały miejsce w Polsce przy okazji protestów kobiet, z obrażaniem chrześcijan i „chrystofobią”. Stąd do uchwały autorstwa Lewicy, potępiającej zachowanie Brauna, posłowie PiS zgłosili poprawkę dodającą do zdania „w Polsce nie ma miejsca na zachowania antysemickie, rasistowskie i ksenofobiczne” słowo „antychrześcijańskie”.

Świat zobaczył syf z gaśnicy. A może zaczniemy zwalczać antysemityzm?

Gdy Adam Bodnar przejmował urząd ministra sprawiedliwości, Marcin Warchoł z Solidarnej Polski podarował mu krzyż i książkę o wolności religijnej. Na wspólnym wystąpieniu dla mediów zachęcał, by nowy minister bronił wolności religijnej katolików, żydów i wyznawców islamu.

To nie był gest antyreligijny, tylko antysemicki

Słuchając polityków i liderów prawicy, można by uznać, że do ataku na obchody Chanuki doszło w sejmie dlatego, że w Polsce dokonała się negatywna cywilizacyjna zmiana, wytworzyło się społeczne przyzwolenie na ataki na religie, religijne symbole i miejsca kultu, czego ofiarą padali wcześniej głównie katolicy, a za sprawą posła Brauna dotknęło to w końcu żydów.

Tymczasem atak Brauna nie miał charakteru antyreligijnego, tylko antysemicki. Jego istotą była nie chęć kpiny z cudzej religii, tylko usunięcia z przestrzeni publicznej, zwłaszcza tak szczególnej jak sejm, symboliki i tożsamości jednej, bardzo konkretnej grupy: polskich Żydów. W ideologii posła Brauna – czemu dawał wyraz wcześniej, protestując przeciw obecności w sejmie flag ukraińskich – na Wiejskiej powinno być miejsce wyłącznie na wąsko, nacjonalistycznie rozumianą polską tożsamość.

Braun uzasadniał swój atak, odwołując się do teologicznie ugruntowanego antyjudaizmu. Także dla zwolenników posła nie teologiczne niuanse są istotne, ale „wygnanie Żydów ze świątyni polskości”, jakiego ten dokonał przy pomocy gaśnicy. Braun nie jest teologiem, tylko politykiem, i stawka jego działania nie była religijna, a polityczna. Chodziło o wysłanie komunikatu: dla Żydów w polskiej przestrzeni publicznej miejsca nie ma. Ten komunikat bez problemu rozpoznali fani posła, zalewający internet falą komentarzy typu: „Brawo, to polski Sejm, a nie żydowski Kneset”.

Przekonanie, że dla Żydów nie powinno być miejsca w polskiej przestrzeni publicznej, stało w centrum endeckich nurtów polskiej prawicy przez długie dekady. I w kontekście wyczynu Brauna zamiast o rzekomych „atakach na kościoły” powinniśmy rozmawiać o tym, czemu prawica ciągle nie potrafi wyraźnie odciąć się od tej części swojego dziedzictwa. Bo przecież ktoś – a konkretnie liderzy Ruchu Narodowego i mentzenowskiej Nowej Nadziei – zbudował z Braunem polityczny alians, wziął go na wspólne listy wyborcze, zrobił jedynką w okręgu rzeszowskim. Przecież jego poglądy na temat Żydów były doskonale znane, a akcja z gaśnicą nie była pierwszą manifestacją antysemityzmu posła, a nawet nie pierwszą w Sejmie.

Czy można śmiać się z posła Brauna?

Latem tego roku Braun, zgłaszając votum separatum wobec uchwały ustanawiającej rok 2024 rokiem rodziny Ulmów, mówił: „Najwyraźniej nie rozumiecie państwo szyderstwa i ohydy, jaka wynika z szerzenia w świecie doktryny znanej i spopularyzowanej pod szyldem «Sprawiedliwi wśród narodów świata». Nie rozumiecie państwo, że ich ohydny, talmudyczny, rasistowski, satanistyczny kult pozwala […] nie-Żydowi uzyskać prawa ludzkie wobec Boga wyłącznie, jeśli zasłuży się Żydom”. Uzasadniając zgaszenie chanukowych świec, też mówił, że kładł w ten sposób kres „aktom satanistycznego, talmudycznego, rasistowskiego triumfalizmu”, gdyż zdaniem posła takie jest właśnie przesłanie Chanuki.

Katolicyzm, w przeciwieństwie do judaizmu, jest w Polsce uwikłany we władzę

Kompletnie fałszywa jest też obecna w wizji prawicy ekwiwalencja między katolikami i żydami, jako wyznawcami dwóch religii, którzy chcą w spokoju sprawować własne obrzędy, ale uniemożliwiają im to ogarnięci nienawiścią ludzie – a to Grzegorz Braun, a to „atakujące kościoły” uczestniczki kobiecych protestów.

Nie można zestawić na jednej płaszczyźnie religii mniejszościowej, wyznawanej przez grupę przez wieki w Polsce stygmatyzowaną i wykluczaną poza główny nurt narodowej wspólnoty, z religią dominującą. A taką jest w Polsce chrześcijaństwo, czy ściślej mówiąc rzymski katolicyzm, wyznanie po 1989 roku głęboko uwikłane we władzę na najwyższym szczeblu.

Katolicy po roku 1989 w Polsce nie mieli podstaw, by czuć się zagrożeni ograniczeniem jakichkolwiek praw. Za to wielokrotnie ograniczano prawa różnych grup, powołując się na stanowisko Kościoła katolickiego: kobiet, którym odmawiano praw reprodukcyjnych, społeczności LGBT, artystów poruszających religijne tematy. Dlatego symbole katolickie mogą nie bez racji jawić się ludziom jako symbole opresyjnej dla nich władzy. Trudno o symetrię między obchodami Chanuki dla chętnych na sejmowym korytarzu a krzyżem zawieszonym w sali obrad – gdzie można z dużą racją postrzegać go jako symbol dominacji określonego światopoglądu, czy nawet pewnej jego szczególnie tradycjonalistycznej wersji, nad procesem stanowienia prawa w Polsce.

Świat zobaczył syf z gaśnicy. A może zaczniemy zwalczać antysemityzm?

Podczas fali oburzenia po wyroku Trybunału Przyłębskiej, jeszcze bardziej zaostrzającym przepisy antyaborcyjne w Polsce, kościoły stawały się czasem celem protestów nie z powodu niechęci do chrześcijan, ale z powodu wpływu Kościoła na stanowione prawo. Kobiety rozpoznały polityczny układ między rządzącą partią a częścią środowisk katolickich i mogły mieć poczucie, że prawa odbiera im nie tylko Jarosław Kaczyński przez swoje „odkrycie towarzyskie” z Trybunału, ale także Kościół. Przy czym akty sprzeciwu w kościołach budziły wątpliwości nawet osób popierających kobiece protesty – z perspektywy czasu powiedziałbym, że były przede wszystkim nieskuteczne – a jeśli już miały miejsce, to ograniczały się na ogół do niemego stania w trakcie mszy z kartką, na której zapisano jakieś hasło domagające się respektowania praw kobiet. Trudno to porównywać z chuligańskim wybrykiem Brauna.

Krytyka religii to nie chrystofobia

W reakcjach prawicy (głównie z Suwerennej Polski) dał się zauważyć bardzo niepokojący trend: posługiwanie się językiem obrony wolności religijnej do uciszenia wszelkiej krytyki religii katolickiej, Kościoła czy modelu jego relacji z państwem, jaki przyjął się w Polsce.

Poseł Jacek Ozdoba, przemawiając we wtorek w Sejmie, jako przykład „chrystofobii” podał to, że na wydarzeniach organizowanych przez radę Warszawy pojawia się „mężczyzna z durszlakiem” – najpewniej reprezentant Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Dla posła partii Ziobry sama obecność w przestrzeni publicznej członka ruchu wykpiwającego religijny fanatyzm jest obrazą, której nie można tolerować i należy ją uciszyć.

Wolność religijna nie polega jednak na tym, iż osoby religijne, jaka by to religia nie była, mogą cieszyć się gwarancją tego, że nigdy i nigdzie nie spotkają się z niczym, co z punktu widzeniach ich religijnych przekonań jest kontrowersyjne, oburzające, przykre. Wolność religijna nie może oznaczać krytyki wolności religii – w tym w formie kpiny z określonych religijnych przekonań, praktyk czy postaw. Ta kpina nie powinna przybierać formy złośliwego zakłócania uroczystości w kościele lub synagodze – katolicy czy ortodoksyjni żydzi muszą jednak akceptować to, że dzielą sferę publiczną także z Kościołem Latającego Potwora Spaghetti.

Wolność religijna nie oznacza też, że nie możemy dyskutować o modelu relacji państwa z Kościołem. Słynne słowa (dziś już ministra) Nitrasa o „odpiłowaniu katolików z pewnych przywilejów” były normalnym głosem w tej dyskusji. O ile forma tej wypowiedzi może budzić kontrowersję, o tyle pod jej treścią podpisze się dziś raczej większość społeczeństwa. Kościół katolicki i katolicki światopogląd są dziś bowiem w Polsce znacznie bardziej uprzywilejowane, niż godzi się na to coraz bardziej sekularyzujące się społeczeństwo.

Obrońcy wiary: katoendecja po 2015 roku

czytaj także

Zestawianie słów Nitrasa z czynem Brauna to nieporozumienie, a raczej manipulacja, która ma na celu zablokować konieczną dyskusję o nowym rozdziale państwa i Kościoła – zwycięzcy wyborów z 15 października dostali do niej jasny, demokratyczny mandat.

Pamiętajmy więc: poseł Braun dokonał nienawistnego, chuligańskiego występku, wypływającego z jego antysemickiej ideologii, przez lata akceptowanej przez polską prawicę. Nie dajmy się przy okazji nabrać na spin o „chrystofobii”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij