Kraj

„Aaaa Zatrudnię barmankę, redaktorkę, dyrektorkę”

Bar w Folies-Bergère, Édouard Manet

Dlaczego ogłoszenie: „Zatrudnię mężczyznę do pracy w warzywniaku” nie zwraca uwagi jako dyskryminujące, a już oferta „Szukamy redaktorki” tak? Czy żeńskie formy nazw stanowisk dyskryminują bardziej niż męskie?

W ogłoszeniach z ofertami pracy nazwy zawodów czy stanowisk najczęściej zapisane są w rodzaju męskim. Poszukiwani są kierownicy, doradcy, nauczyciele (choć wiemy, że to nauczycielki w tym zawodzie stanowią przytłaczającą większość), analitycy, redaktorzy. W ostatnich latach na popularności zyskuje stosowanie jednocześnie męskich i żeńskich form nazw stanowisk, ale oferty pracy zawierające feminatywy pozostają w mniejszości.

W nielicznych ogłoszeniach znajdziemy umieszczoną w treści wzmiankę o inkluzywnym charakterze: „oferta kierowana jest do osób płci dowolnej”. Nie znaczy to oczywiście, że w większości rekrutacji brani są pod uwagę tylko mężczyźni. Przyjęło się, że męskie formy nazw zawodów obejmują również kobiety.

Żeńskie końcówki to kwestia życia i śmierci

Maciej Makselon, redaktor prowadzący w wydawnictwie W.A.B. i prawdopodobnie najpopularniejszy polonista w internecie, wskazuje na umowną generyczność męskich form osobowych.

– Generyczność oznacza, że obejmują one wszystkich – tłumaczy. – W praktyce jednak nasz mózg nazwę zawodu w rodzaju męskim zwykle łączy z męską postacią. Wszelkie badania wykazują, że generyczność rodzaju męskiego jest konceptem teoretycznym. Dlatego też nie dziwi mnie, że w praktyce część kobiet czuje się przez takie formy wykluczona. Czują, że komunikat nie jest skierowany do nich. Tego problemu da się łatwo uniknąć, stosując splitting pozwalający na użycie dwóch form rodzajowych lub unikanie formy rodzajowej w ogóle.

Feminatywy i dyskryminacja mężczyzn

A co, gdyby ograniczyć się do stosowania tylko rodzaju żeńskiego? Niedawno na stronie Krytyki Politycznej znalazło się ogłoszenie zatytułowane „Zatrudnimy wydawczynię / redaktorkę prowadzącą do dziennika KrytykaPolityczna.pl”. Wywołało ono nieco oburzenia w mediach społecznościowych – niektórzy dopatrzyli się w ofercie dyskryminacji mężczyzn.

Agnieszka Wiśniewska, redaktorka naczelna internetowego wydania Krytyki Politycznej, która pisała ogłoszenie, w tytule użyła jedynie form żeńskich, a w treści wyraźnie zaznaczyła, że oferta skierowana jest do osób płci dowolnej. Agnieszka powiedziała mi, że niektórzy mężczyźni aplikujący na stanowisko podkreślali w zgłoszeniu, że robią to „mimo że nie spełniają określonego kryterium płci”. – Widocznie przeczytali tylko tytuł ogłoszenia, to się zdarza – dodaje Agnieszka.

W poprzedniej rekrutacji na tożsame stanowisko przyjęto Łukasza Łacheckiego, który odpowiedział na ogłoszenie, mimo że zawarto w nim wyłącznie feminatywy.

– Znając charakter „Krytyki”, założyłem, że nie ma przeciwwskazań, przynajmniej dotyczących płci, by wzięto mnie pod uwagę w rekrutacji. Tym bardziej że dowolność płci wyraźnie podkreślono w treści ogłoszenia – mówi Łukasz, który od roku pracuje w Krytyce Politycznej. I dodaje: – W redakcji często określamy się żeńskimi formami, np. mówiąc raczej o wydawczyniach niż wydawcach. Jeśli jakiś facet tylko z tego powodu czułby się wykluczony czy urażony, miałby problemy z odnalezieniem się w tej codziennej genderowej łamigłówce.

Agnieszka zapewnia, że ogłoszenie nie miało być prowokacją, ale skłonić potencjalnych kandydatów i kandydatki do przemyśleń na temat tego, co jest, a co nie jest formą wykluczającą. A przy tym pełnić funkcję sita.

– Staramy się świadomie używać języka, który ciągle się zmienia. Chcemy brać udział w tym procesie i szukamy osób, które to rozumieją. Jeśli ktoś ma problem z tym, że zgodnie z ogłoszeniem zamierzamy zatrudnić redaktorkę prowadzącą dowolnej płci, prawdopodobnie nie czułby się dobrze w Krytyce Politycznej – mówi Agnieszka.

Językowy parytet przeciw dyskryminacji?

Dra hab. Julia Kubisa, socjolożka i pełnomocniczka rektora Uniwersytetu Warszawskiego ds. polityki przeciwdziałania dyskryminacji i molestowaniu seksualnemu, uważa, że sposób sformułowania oferty pracy przez Krytykę Polityczną ma przede wszystkim charakter eksperymentalny.

Mów mi „rektorko”. O feminatywach na uczelniach

– Mamy tu do czynienia z dwoma różnymi, równolegle dziejącymi się procesami – wyjaśnia Kubisa. – Funkcjonowaniem przyjętej w języku polskim zasady, że forma męska w liczbie mnogiej oznacza zarówno mężczyzn, jak i kobiety, oraz społecznym namysłem nad reprezentacją i chęcią zmiany, zwiększenia widoczności kobiet. Wskazuje się tu na powiązanie pozornie neutralnej zasady z wymazywaniem kobiet z przestrzeni publicznej, co widać choćby w odpowiedziach na pytanie „jak wyobrażasz sobie lekarza, pilota itp.”, gdzie większość osób wskazuje na mężczyznę wykonującego dany zawód. W odpowiedzi na ten dylemat stosuje się różne rozwiązania: wpisuje formy męską i żeńską, formy neutralne. Ale też, w ramach działania inkluzywnego i zachęcającego do przemyślenia ram, w jakich zwykle myślimy, stosuje się formy wyłącznie żeńskie.

Maciej Makselon przyznaje, że kiedyś, widząc ofertę pracy, w której użyto samych feminatywów, sam czuł się dyskryminowany. – Teraz reaguję na to uśmiechem. Takim szczerym, serdecznym uśmiechem. Odczytuję to jako próbę parytetyzowania języka i widzę pozytywne aspekty takich działań. Przede wszystkim zmuszają do myślenia. Zakładając, że nie dla wszystkich kobiet rzekoma generyczność rodzaju męskiego jest akceptowalna, trzeba się zastanowić: ile z nich każdego dnia, widząc komunikaty w rodzaju męskim, czuło się pomijanych, nieobecnych w języku?

Około 90 proc. obserwujących Makselona na Instagramie to kobiety. Z tego powodu, jeśli w którymś z wpisów czy relacji zabraknie mu miejsca na użycie zarówno rodzaju męskiego, jak i żeńskiego, ogranicza się do tego ostatniego. – To po prostu lepiej oddaje stan rzeczywisty. I nie chodzi o to, że chcę pomijać mniejszość, którą na moim profilu stanowią faceci, ale skoro w języku dominuje odwrotna tendencja, to w przestrzeni, którą tworzę ja, mogę próbować zwracać na nią uwagę między innymi takim zabiegiem.

Polonista zaznacza, że co do zasady rodzaj męski jest bardziej inkluzywny niż żeński, ale jest to reguła oparta na pewnego rodzaju umowie i przyzwyczajeniu: – W słowie „przyzwyczajenie” nie bez powodu znajdziemy „zwyczaj”, czyli uzus. Rodzaj męski przez większość użytkowników i użytkowniczek języka odbierany jest jako ten, który może obejmować wszystkich, opieramy się zatem na pewnego rodzaju umowie oraz przyjętym zwyczaju. Rodzaj żeński wedle tej samej umowy oraz zwyczaju obejmuje tylko kobiety.

Sprzątaczka tak, wydawczyni nie

Zgodnie z polskim Kodeksem pracy zakaz dyskryminacji – m.in. ze względu na płeć, wiek czy stopień sprawności – obowiązuje już na początkowym etapie rekrutacji. Nie ma jednak jasności co do tego, jak miałoby wyglądać ogłoszenie, które nikogo nie wyklucza – czy jeśli w tytule użyta została wyłącznie męska lub wyłącznie żeńska forma nazwy stanowiska, a w jego treści podkreślono, że poszukiwana jest osoba płci dowolnej, możemy mówić o dyskryminacji?

Niedasizm językowy nie istnieje

Stosowanie wyłącznie męskich rodzajników, nawet bez doprecyzowania, że płeć nie stanowi kryterium w procesie rekrutacji, co do zasady nie jest w Polsce karane. Ale już określenie preferowanej płci w sposób jednoznaczny może zwrócić uwagę Państwowej Inspekcji Pracy, choć raczej tylko w przypadku, gdy ktoś zgłosi podejrzenie dyskryminacji.

Nie wszystkich, którzy umieszczają w sieci oferty pracy, zniechęca to do jawnego łamania przepisów. Na popularnych portalach z ofertami pracy, jak OLX czy Jooble, można się natknąć na następujące tytuły: „Zatrudnię studenta (mężczyznę) do pomocy osobie niepełnosprawnej”, „Zatrudnię mężczyznę do pracy w szkółce roślin”, „Zatrudnię mężczyznę do pracy w warzywniaku”, „Zatrudnię mężczyznę do pracy w ogrodzie”. Albo: „Zatrudnię kobietę do pracy w pensjonacie”, „Szukam pani do sprzątania w ośrodku wypoczynkowym”, „Poszukujemy kobiety/dziewczyny do pracy w lodziarni”.

Kubisa zwraca uwagę, że ze stosowaniem tylko żeńskiego rodzaju w nazwach stanowisk spotykamy się niemal wyłącznie w przypadku mało prestiżowych, stereotypowo kobiecych zawodów, jak np. sprzątaczka czy opiekunka. Przytacza wyniki badania przeprowadzonego przez portal Pracuj.pl we współpracy z fundacją Sukces Pisany Szminką. 83 proc. badanych kobiet popiera wykorzystanie żeńskich nazw stanowisk. 78 proc. respondentek oczekuje tzw. feminatywów w treści ogłoszeń o pracę. Niecałe 30 proc. z nich uważa, że feminatywy nie pasują do części zawodów. Trzy czwarte badanych pań chce mieć wpływ na nazwę pełnionego stanowiska.

– Jeśli jakaś kobieta nie chce używać feminatywów, to po prostu jest to jej wybór. Na poziomie indywidualnym warto go uszanować. Jednocześnie trudno sobie wyobrazić, że ta sama kobieta mówi o sobie, że jest „kolegą” i „przyjacielem”. Nie chodzi o zatem o zasady języka polskiego, tylko o kwestie związane z nierównościami, prestiżem i jednak pewnym deprecjonowaniem tego, co kobiece – dodaje socjolożka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Patrycja Wieczorkiewicz
Patrycja Wieczorkiewicz
redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca w KrytykaPolityczna.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i Polskiej Szkoły Reportażu. Współautorka książek „Gwałt polski” (z Mają Staśko) oraz „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (z Aleksandrą Herzyk).
Zamknij