Gospodarka

Chcecie posłuchać o jakiejś działającej tarczy antykryzysowej? Oto ona

Pora na uzupełnienie dochodów do kwoty 1500 zł dla wszystkich osób, które miesięcznie uzyskują niższą kwotę ze wszystkich źródeł. Gdyby zatem ktoś w miesiąc zarobił 700 zł, otrzymałby od państwa kolejne 800 złotych, a gdyby dana osoba straciła wszelkie dochody, otrzymałaby 1500 zł. Proste?

Wsparcie dla firm, a nie ludzi

Kolejne wersje tarcz antykryzysowych rządu dotyczą przede wszystkim firm. To one mają dostawać ulgi, zwolnienia, dodatki, kredyty, uzupełnienia. Władza licytuje się z opozycją, czy, przykładowo, zwolnienia z ZUS-u mają dotyczyć wszystkich firm, czy tylko wybranych; czy obowiązywać 3 miesiące, a może aż 9. Pomoc jest coraz większa. Mało kto ogląda się jednak na koszty tych rozwiązań i na to, kiedy firmy objęte pomocą zaczną działać.

Można dyskutować, czy wydawanie miliardów złotych bez pobudzania koniunktury uratuje gospodarkę przed zapaścią. Ale niezależnie od naszej oceny tych wszystkich narzędzi, uderza dysproporcja między wsparciem dla podmiotów prawnych i osób fizycznych. Wydaje się wręcz, jakby chronieni konstytucyjnie byli nie ludzie, tylko właśnie przedsiębiorstwa.

Tarcza antykryzysowa okiem związkowców: antypracownicza, antyzdrowotna i antyludzka

A przecież od początku pandemii setki tysięcy osób tracą środki do życia. Epidemia koronawirusa i związane z nią ograniczenia prowadzą do radykalnego spadku dochodów, do wzrostu bezrobocia i wzrostu ubóstwa. Mimo to rząd nie wprowadza żadnych instrumentów walki z bezrobociem, biedą, wykluczeniem społecznym czy bezdomnością.

Nie ma żadnych pośpiesznie wypłacanych świadczeń dla osób, które wpadły z dnia na dzień w ubóstwo, z wyjątkiem samozatrudnionych. Najwyraźniej zatem, zdaniem obecnej władzy, firmy bardziej dotkliwie przeżywają spadek dochodów niż żywi ludzie. Czas radykalnie zmienić perspektywę. Największe środki rządowe powinny zostać przeznaczone nie na firmy, lecz bezpośrednio dla ludzi, a szczególnie dla tych ludzi, którym grozi popadnięcie w bezwzględne ubóstwo.

Tarcza prokryzysowa w 5 punktach

Już w roku 2018, gdy mieliśmy świetną koniunkturę na rynku, doszło do skokowego wzrostu liczby osób żyjących poniżej minimum ubóstwa skrajnego, czyli takich, którzy nie są w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb. Liczba osób żyjących poniżej minimum egzystencji wzrosła wówczas z 4,3 proc. do 5,4 proc.. O ponad jedną czwartą! A skoro nawet w okresie prosperity rosła liczba biednych, to w czasie kryzysu wzrost ubóstwa może być znacznie wyższy.

Minimalny Dochód Gwarantowany jako główny instrument walki z ubóstwem

Świadczeniem, które pozwoliłoby prawie całkowicie wyeliminować skrajne ubóstwo, jest Minimalny Dochód Gwarantowany. Jego optymalnym poziomem, biorąc pod uwagę poziom płac, cen i bogactwa kraju, byłoby 1500 zł netto. Świadczenie dotyczyłoby tak osób całkowicie pozbawionych dochodu, jak i tych, których dochody spadły do kwoty poniżej progu. Chodziłoby więc o uzupełnienie dochodów do kwoty 1500 zł dla wszystkich osób, które miesięcznie uzyskują niższą kwotę ze wszystkich źródeł.

Gdyby zatem ktoś w miesiąc zarobił 700 zł, otrzymałby od państwa kolejne 800 złotych, a gdyby dana osoba straciła wszelkie dochody, otrzymałaby 1500 zł. Świadczenie dotyczyłoby zarówno osób pozbawionych pracy, jak też przedsiębiorców, rencistów czy osób, które mają niestabilne zarobki bez etatu. W ten sposób pomoc trafiłaby do osób najuboższych i objęła także tych obywateli, którzy mieli niskie dochody już przed kryzysem.

Według ostatnich szacunków Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych w ubiegłym roku granica minimum egzystencji w jednoosobowych gospodarstwach pracowniczych wynosiła 616 zł, w dwuosobowych gospodarstwach pracowniczych – 1056 zł, w trzyosobowych z jednym dzieckiem – 1521–1667, w czteroosobowych z dwójką dzieci – 2135 zł, w jednoosobowych gospodarstwach emeryckich – 585 zł, w dwuosobowych gospodarstwa pracowniczych – 993 zł. Innymi słowy, wyznaczenie MDG na poziomie 1500 zł chroniłoby dostatecznie przed bezwzględnym ubóstwem, tym bardziej, gdy gospodarstwa z dziećmi otrzymują dodatkowe 500 zł na każde dziecko.

Dotyczy to również minimum socjalnego, którego skala w Polsce jest już znacznie wyższa. W 2018 roku poniżej tego progu żyło aż 41,1 proc. Polaków i Polek, czyli o 2,3 pkt proc. więcej niż rok wcześniej i tylko o 2,2 pkt proc. mniej niż w roku 2012. Minimum socjalne wyznacza taki zakres i poziom zaspokajanych potrzeb, aby osobie na każdym etapie jej rozwoju umożliwić reprodukcję sił życiowych, posiadanie i wychowanie potomstwa oraz utrzymanie więzi społecznych. Innymi słowy, wskaźnik minimum socjalnego to granica wykluczenia z życia społecznego i kulturalnego.

Według ostatnich szacunków IPiSS w czwartym kwartale ubiegłego roku granica minimum socjalnego w jednoosobowych gospodarstwach pracowniczych wynosiła 1218 zł, w dwuosobowych gospodarstwach pracowniczych – 2010 zł, w trzyosobowych z jednym dzieckiem – 3022-3218 zł, w czteroosobowych z dwójką dzieci – 3890 zł, w jednoosobowych gospodarstwach emeryckich – 1195 zł, w dwuosobowych gospodarstwa emeryckich – 1990 zł. A zatem MDG w wysokości 1500 zł na każdą osobę dorosłą również chroniłby przed popadnięciem w ubóstwo wyznaczone przez miarę minimum socjalnego.

Zandberg: Premier bardziej boi się ambasady USA niż tego, że ludzie umrą

Dotyczy to zarówno rodzin bez dzieci, jak i z nimi. Para wychowująca jedno dziecko miałaby bowiem zagwarantowane 3500 zł miesięcznie (2×1500 zł w ramach MDG plus 500 zł w ramach programu Rodzina 500+), a z dwójką 4000 zł (2×1500 zł plus 2×500 zł). To kwoty wyższe niż granica minimum socjalnego.

Ile kosztowałby MDG?

MDG powinien wiązać się z uproszczeniem systemu świadczeń społecznych, gdyż byłoby to świadczenie pieniężne, które podnosiłoby dochód wszystkich najuboższych osób. W takim układzie minimalna renta i emerytura powinny zostać podniesione do poziomu 1500 zł netto (ok. 1780 zł brutto), a zatem koszty całego świadczenia dla seniorów pokrywałby ZUS.

Petelczyc: Niewiara w system emerytalny to samospełniająca się przepowiednia [rozmowa]

Z ostatnich danych GUS z marca 2019 roku wynika, że 39,1 proc. emerytów i rencistów z ogólnej liczby 7,73 mln, czyli nieco ponad 3 mln osób, otrzymywało świadczenia do wysokości 1800 zł (ok. 1520 zł netto). Od tamtego czasu minimalne świadczenia jednak wzrosły plus nastąpiła waloryzacja rent i emerytur, a zatem liczba osób pobierających świadczenia poniżej 1500 zł istotnie zmniejszyła się, a do tego spadła średnia luka między wypłacanym świadczeniem a kwotą 1500 zł netto. Dodatkowo rząd postanowił też wypłacać dodatkowe świadczenie (tzw. trzynasta emerytura).

Uwzględniając wszystkie powyższe dane, można szacunkowo przyjąć, że wprowadzenie minimalnych świadczeń w wysokości 1500 zł netto oznaczałoby konieczność uzupełnienia dochodu dla ok. 2,5 mln emerytów i rencistów, a luka dochodowa wynosiłaby ok. 300 zł. Przy takich szacunkach ZUS zwiększyłby roczne wydatki o 9–10 mld zł.

Czas na emeryturę obywatelską. Jak zreformować system emerytalny?

Warto przypomnieć, że jednorazowa wypłata trzynastej emerytury kosztuje polskie państwo blisko 12 mld zł. Przy wprowadzeniu MDG tego typu świadczenie wydaje się mało zasadne, tym bardziej że podniesienie najniższych świadczeń jest znacznie bardziej pilne niż jednorazowe świadczenie, na dodatek uruchomione z przyczyn wyłącznie politycznych. W ten sposób wprowadzenie MDG dla seniorów nie oznaczałoby żadnych dodatkowych kosztów.

Trudno natomiast oszacować, jaki byłby koszt wprowadzenia MDG dla budżetu państwa. Z całą pewnością MDG zastąpiłby większość zasiłków, w tym szczególnie zasiłek dla bezrobotnych. W 2020 roku podstawowy zasiłek dla bezrobotnych (osoby o stażu pracy do 5 lat mają zasiłki 20 proc. niższe, a powyżej 20 lat o 20 proc. wyższe) wypłacany przez pierwsze trzy miesiące wynosił 861 zł brutto (742 netto). Przez kolejne miesiące stawka ta zmniejszała się do 676 zł brutto (593 netto).

Dlaczego potrzebujemy gwarancji zatrudnienia

W Polsce zasiłki dla bezrobotnych są jednak bardzo selektywne i krótkotrwale wypłacane. Według ostatnich danych w lutym bieżącego roku zarejestrowanych bezrobotnych było 920 tys. osób, z których aż 83,2 proc. (!) nie miało prawa do zasiłku. Innymi słowy świadczenie dla osób pozbawionych pracy otrzymywało tylko… 155 tys. osób.

Wielu polityków już dziś mówi o potrzebie znacznego podniesienia zasiłku dla bezrobotnych, a niektórzy z partii rządzącej – np. wicepremier Jadwiga Emilewicz – proponują kwotę 1200–1300 zł brutto. MDG wychodziłby zatem naprzeciw tym sugestiom, szedłby jednak dalej i obejmował nie tylko wszystkie osoby bezrobotne, ale wszystkie te, których dochody są niższe niż 1500 zł netto.

W 2018 roku poniżej minimum socjalnego żyło aż 41,1 proc. Polaków i Polek.

Trudno oszacować, ile obecnie jest osób bez pracy i jak bardzo ta liczba wzrośnie, ale przy stopie bezrobocia na poziomie 2 mln osób, roczne koszty nieopodatkowanego i nieoskładkowanego MDG w wysokości 1500 zł, wyniosłyby 36 mld zł rocznie. Do grupy adresatów MDG należałoby jeszcze doliczyć niektóre osoby na samozatrudnieniu i zarabiające wyłącznie w ramach umów cywilno-prawnych.

MDG mógłby zastąpić część pomocy zawartej w tarczy antykryzysowej dla osób zatrudnionych w ramach umów niestandardowych, która co do zasady ma wynosić 80 proc. minimalnego wynagrodzenia. MDG jest jednak bardziej uniwersalny, ponieważ tarcza niczego nie oferuje osobom, które zawierają co miesiąc odnawiane umowy cywilno-prawne, a ten typ zatrudnienia jest bardzo rozpowszechniony w branży dziennikarskiej czy gastronomicznej.

Przy okazji MDG odgrywałby istotną rolę w ograniczaniu niskopłatnych umów niestandardowych. Krytycy minimalnego dochodu twierdzą bowiem, że po wprowadzeniu MDG straciłyby sens umowy niestandardowe dla osób zarabiających kilkaset złotych miesięcznie, w tym na przykład studentów. To znaczy: gdybym otrzymywał od państwa uzupełnienie do 1500 zł, to nie opłacałoby mi się pracować za 600 zł. Ale czy to faktycznie jest wada tego rozwiązania? W Polsce mamy do czynienia z gigantyczną skalą nadużywania umów cywilno-prawnych. Wprowadzenie MDG zmuszałoby więc pracodawców do oferowania umów etatowych, w ramach których minimalne wynagrodzenie to 1921 zł netto.

Zawisza: Koszty kryzysu nie mogą być przerzucone na barki pracowników i pracownic

Minimalny Dochód Gwarantowany jest oczywiście rozwiązaniem dosyć drogim. Jego wprowadzenie oznaczałoby obecnie wzrost wydatków publicznych na poziomie ok. 45–55 mld zł w skali roku. Wydaje się jednak, że w czasie kryzysu to właśnie osoby najbiedniejsze i pozbawione dochodu powinny być w pierwszej kolejności adresatami pomocy. Ponadto, gdy państwo będzie wychodzić z epidemii, skala wydatków na MDG będzie dość szybko się zmniejszać. Na razie zaś wprowadzenie MDG pozwoliłoby radykalnie ograniczyć ubóstwo, a zarazem uprościłoby system świadczeń społecznych. Z pewnością też wprowadzenie MDG przyczyniłoby się też do wzrostu konsumpcji, a co za tym idzie wpływów z VAT.

Drugi filar polityki społecznej: usługi publiczne

MDG nie jest oczywiście rozwiązaniem wszystkich problemów polityki społecznej. Wręcz przeciwnie: chodzi w nim tu głównie o przeciwdziałanie rosnącej z dnia na dzień biedzie. 1500 zł to kwota, która ma pozwolić każdemu obywatelowi na zaspokojenie podstawowych potrzeb materialnych, w tym szczególnie żywnościowych i mieszkaniowych.

Standing: Usługi podstawowe czy dochód podstawowy? Jedno nie wyklucza drugiego

MDG nie jest jednak remedium na deficyty w służbie zdrowia, brak instytucjonalnej opieki senioralnej czy niski zasięg opieki żłobkowej. Pomysł wprowadzenia MDG łączy się z przekonaniem, że celem świadczeń pieniężnych wypłacanych przez państwo powinna być przede wszystkim walka z ubóstwem i wykluczeniem społecznym.

Natomiast niezależnie od MDG państwo powinno organizować wysokiej jakości usługi publiczne dla wszystkich obywateli. W czasie epidemii te usługi są szczególnie ważne. Wszak dzisiaj to od jakości służby zdrowia zależy, jak sobie poradzimy sobie z epidemią. Potrzeba też specjalistycznego wsparcia dla osób starszych i schorowanych. Ważny jest profesjonalny sprzęt chroniących pracowników socjalnych i ich pacjentów przed zakażeniem. To wszystko wiąże się z olbrzymimi wydatkami publicznymi, które powinny być zwiększane.

Koronakryzys: Brak planu to czekanie na cud, który się nie wydarzy

Socjaldemokratyczna polityka społeczna opiera się na wysokiej jakości, uniwersalnych usługach publicznych. Przykładowo, wszystkie dzieci w szkole powinny mieć zdrowe posiłki, bo dzięki temu żadne z nich nie jest stygmatyzowane, a przy okazji wszystkim opiekunom, niezależnie od dochodu, łatwiej łączyć obowiązki zawodowe i rodzinne.

Państwo powinno też troszczyć się o zdrowe środowisko, dzięki czemu wszyscy obywatele byliby zdrowsi. Nie ma natomiast sensu, aby państwo rozdawało wszystkim obywatelom pieniądze, które uprzednio ściąga z podatków. Uniwersalne w modelu socjaldemokratycznym są usługi publiczne, a nie świadczenia pieniężne. Świadczenia pieniężne powinny służyć jedynie wsparciu osób najuboższych, które są pozbawione środków pozwalających na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Co po pandemii, czyli widmo trzeciej fali (prywatyzacji)

Pułapka Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego

W związku z tym trzeba szukać oszczędności, a na pewno ostrożnie podchodzić do innych, bardziej szczodrych rozwiązań w polityce społecznej. Z jednej strony krytycznym punktem odniesienia wobec bronionej tu strategii walki z kryzysem jest na pewno liberalna polityka, którą przyjął obecnie polski rząd, oparta na wsparciu dla przedsiębiorców, obniżce płac i wydłużeniu czasu pracy, bez żadnych dodatkowych świadczeń socjalnych. Ale pakiet łączący Minimalny Dochód Gwarantowany z wysokiej jakości usługami publicznymi stoi też w sprzeczności z ideą Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego.

Część komentatorów miesza te dwie propozycje, tymczasem wychodzą one z zupełnie odmiennych przesłanek. Bezwarunkowy Dochód Podstawowy to świadczenie wypłacane każdemu dorosłemu obywatelowi kraju w tej samej wysokości. BDP ma więc otrzymywać tak biedny, jak i bogaty, tak bezdomny, jak i milioner. BDP w wysokości 1500 zł niesie dla państwa koszt zawrotnych 540 mld zł, czyli o blisko 25% więcej niż wynosi cały polski budżet!

Obrońcy BDP twierdzą, że aby zrealizować ich pomysł, należałoby po prostu podnieść podatki dla osób o najwyższych dochodach, ale nawet przy skokowym wzroście danin publicznych dla bogaczy, sfinansowanie BDP nie byłoby możliwe. 540 mld zł to ok. 25% polskiego PKB, co oznacza, że pokrycie tego świadczenia wymagałoby zdecydowanie najwyższych podatków na świecie. Innymi słowy, rząd musiałby radykalnie podnieść obciążenia fiskalne całemu społeczeństwu tylko po to, aby potem całemu społeczeństwu zwracać je w postaci świadczenia pieniężnego.

Trudno tu zrozumieć intencje. Nawet jeżeli podatki stały się bardziej progresywne niż obecnie, to adresatami BDP byliby również milionerzy i ludzie względnie zamożni, a więc efekt ograniczający nierówności społeczne byłby znacznie mniejszy niż przy wprowadzeniu MDG. Nie ulega też wątpliwości, że aby BDP był poważną propozycją, po jego wprowadzeniu musiałoby dojść do radykalnych cięć innych wydatków publicznych. Innymi słowy rząd musiałby ciąć wydatki na służbę zdrowia, szkolnictwo, infrastrukturę czy aktywne formy walki z bezrobociem.

Szczególnie w dobie kryzysu to rozwiązanie katastrofalne, które oznaczałoby, że państwo przerzuca na obywateli odpowiedzialność za rozwiązywanie ich kluczowych problemów. Oczywiście najbardziej pokrzywdzone przy takiej polityce byłyby osoby najbiedniejsze, których cięcia w polityce społecznej najbardziej dotykają. Zdumiewające, że nawet część osób kojarzonych z lewicą woli dawać milionerom i wyższej klasie średniej co miesiąc 1500 zł niż poprawić jakość opieki w domach pomocy społecznej lub dofinansować szpitale zakaźne.

Jest to zresztą zgodne z polityką społeczną Prawa i Sprawiedliwości, która opiera się na świadczeniach pieniężnych. Władza wypłaca świadczenia typu Rodzina 500+ czy Wyprawka 300+ wszystkim gospodarstwom z dziećmi, a zarazem nie dba o usługi publiczne i pozwala na ich stopniowy regres. Ostatecznie za wprowadzeniem BDP kryje się liberalne przekonanie, że ludzie lepiej rozwiążą wszelkie problemy niż państwo.

Ochrona zdrowia pod rządami PiS-u. Druga fala prywatyzacji i jej skutki

Rodzina 500+ do korekty

Tę samą wadę, co BDP, ma program Rodzina 500+ w obecnej wersji. Nie ma żadnego sensownego uzasadnienia, aby świadczenie było wypłacane wszystkim opiekunom, w tym milionerom. Gdyby w Polsce były znacznie wyższe podatki, a usługi publiczne już teraz byłyby rozwinięte, wsparcie dla każdego dziecka niezależnie od statusu materialnego opiekunów nie byłoby niczym zdrożnym.

Biorąc jednak pod uwagę niską jakość wielu kluczowych usług, w tym niedobory w służbie zdrowia czy brak instytucjonalnej opieki senioralnej, warto wprowadzić kryterium dochodowe dla świadczenia Rodzina 500+ i wypłacać je jedynie tym opiekunom, którzy mają zbyt niskie dochody, aby zapewnić godne życie sobie i dzieciom. Przyjęte przez rząd kryterium 800 zł na osobę w gospodarstwie domowym z jednym dzieckiem było z pewnością zbyt niskie.

Kowal: 500+ jest nieusuwalne. To transfer od państwa, a nie przelew z konta PiS

Natomiast przy przyjęciu MDG na poziomie 1500 zł optymalnym rozwiązaniem wydaje się wprowadzenie do programu Rodzina 500+ kryterium dochodowego właśnie na poziomie 1500 zł na osobę w gospodarstwie domowym i powinno ono dotyczyć wszystkich gospodarstw z dziećmi, a nie tylko tych z jednym dzieckiem. W ten sposób program wspierałby najuboższe rodziny, a zarazem państwo miałoby więcej środków niż obecnie, by na przykład wprowadzić wysokiej jakości posiłki w szkołach dla wszystkich dzieci lub poprawić jakość służby zdrowia.

Wysokiej jakości usługi publiczne i Minimalny Dochód Gwarantowany to dwa filary skutecznej, całościowej polityki społecznej, która rozwiniętą służbę zdrowia, całościowy system opieki żłobkowej, przedszkolnej i senioralnej, aktywną politykę rynku pracy, troskę o zdrowe środowisko łączy ze wsparciem finansowym dla osób o najniższych dochodach. I to jest właśnie kierunek, który powinien przyjąć polski rząd tak w czasach kryzysu, jak i po jego zakończeniu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Szumlewicz
Piotr Szumlewicz
Lider związku zawodowego Związkowa Alternatywa
Lider związku zawodowego Związkowa Alternatywa, prowadzący program „Czas na związki” w Resecie Obywatelskim, felietonista Gazety Wyborczej, redaktor portalu lewica.pl, komentator spraw związkowych i pracowniczych w Krytyce Politycznej.
Zamknij