Gospodarka

Nowa Lewica ma plan rewolucji podatkowej. Jest skomplikowany i raczej się nie zepnie

Konwencja Nowej Lewicy

Nie da się wprowadzić progresywnej reformy podatkowej, nie idąc na starcie z ekonomiczną wyższą klasą średnią i klasą wyższą. Można próbować – dokładnie to chciał zrobić PiS, który rozkraczył się na Polskim Ładzie. I tak samo rozkraczyłaby się zaprezentowana w sobotę podczas konwencji partyjnej reforma podatkowa Nowej Lewicy.

Tak się już niestety w Polsce utarło, że ugrupowania polityczne próbują dojść do władzy, zapowiadając rewolucję. W XXI wieku właściwie każda kolejna ekipa rządząca obiecywała gruntowne odejście od niesłusznych idei i koncepcji poprzedników.

Pierwszy rząd PiS zapowiadał odesłanie do lamusa postkomunistycznych układów z czasów rządów SLD. PO obiecała zakończenie zamordyzmu z okresu pierwszego rządu PiS. Drugi rząd PiS obiecał natomiast wszystkim przegranym transformacji, że błędy epoki Tuskowego liberalizmu już nigdy nie wrócą. Obecna opozycja postuluje między innymi cofnięcie niemal wszystkich zmian w wymiarze sprawiedliwości wprowadzonych przez PiS, a także powsadzanie jego liderów do więzień lub przynajmniej postawienie przed Trybunałem Stanu.

Po drodze oczywiście mieliśmy do czynienia z nieco mniejszymi rewolucjami w poszczególnych obszarach polityk publicznych. Z czterech wielkich i „epokowych” reform rządu Jerzego Buzka ostała się już tylko jedna – samorządowa. Nie ma już kas chorych, zlikwidowano OFE, a niedawno także gimnazja.

Imperatyw reformizmu

Ostatnie trzy dekady były więc okresem szybkiej modernizacji Polski w otoczeniu nieustannego budowania i niszczenia kolejnych instytucji, struktur i mechanizmów. Polska klasa polityczna uparła się, że wyszarpanie władzy wymaga obietnicy stworzenia Polski prawie od nowa, przekreślając grubą kreską błędy poprzedników.

Ten imperatyw przyświeca najwyraźniej także Nowej Lewicy, która zapowiedziała właśnie rewolucyjny, a jakże, koncept reformy podatkowej. Chociaż inna rewolucyjna reforma, nazwana przewrotnie Polskim Ładem, jeszcze się do końca nie uleżała, politycy, tym razem z lewej strony, zapowiadają kolejną. Ideowo może i z grubsza słuszną, jednak pełną luk i wątpliwości. Jej efektem może być nie tylko chaos oraz nieprzewidywalne rezultaty, ale też głęboki spadek dochodów budżetowych.

Nie będzie duńskiego dobrobytu bez duńskich podatków

Trzonem zapowiedzi Nowej Lewicy jest daleko idąca reforma podatku dochodowego od osób fizycznych, która wprowadziłaby w naszym kraju stromą progresję. Stawka podatku PIT rosłaby automatycznie właściwie wraz z każdym dodatkowym zarobionym złotym.

Przykładowo przy dochodzie 3200 zł brutto stawka PIT wyniosłaby 1 proc., ale przy 3250 zł niecałe 1,3 proc. Żeby umożliwić tak stromą i automatyczną progresję autorzy reformy stworzyli specjalny wzór matematyczny, na podstawie którego wyliczana byłaby ostateczna stawka podatku.

Jest on mniej przejrzysty niż algorytm PiS-owskiej „ulgi dla klasy średniej”, co samo w sobie nie musi być problemem, gdyż w XXI wieku nie ma już powodów, żeby podatnicy i płatnicy sami ręcznie liczyli podatek. Można im oddać do dyspozycji odpowiednie narzędzia, co też zresztą zapowiada Nowa Lewica. Nie zmienia to faktu, że podatnicy właściwie nie będą wiedzieć, jaką stawkę podatku będą musieli zapłacić, bo to się będzie zmieniać na bieżąco. Z uproszczeniem systemu podatkowego ma to niewiele wspólnego. Oczywiście system podatkowy niekoniecznie musi być prosty – według mnie nie musi, ważne, żeby był sprawny. Tylko że Nowa Lewica sama zapowiedziała, że jej reforma system ten uprości, co jest, delikatnie mówiąc, mijaniem się z prawdą.

To się nie spina

Trzeba pamiętać, że Polski Ład rozłożył się przede wszystkim na uldze dla klasy średniej, w której nie przewidziano przeróżnych konfiguracji łączenia źródeł dochodów. W ten sposób na PŁ tracą pracujący emeryci, którzy jednocześnie osiągają dochód z pracy oraz pobierają świadczenie emerytalne. Ich łączny dochód uprawniałby do skorzystania z ulgi dla klasy średniej, tylko że reforma czegoś takiego nie przewiduje. Na PŁ tracą także etatowcy dorabiający na zleceniach, gdyż ulga nie obejmuje tych drugich.

Nie dało się zabrać najbogatszym, PiS zabierze średniakom

W przypadku reformy Nowej Lewicy mielibyśmy podobny chaos. Według tych propozycji osoba zarabiająca 8 tys. zł powinna zapłacić 12,5 proc. podatku. Jednak osiągając 4 tys. zł z pracy na etacie i kolejne 4 tys. zł na zleceniu w innym miejscu, zapłaci się tylko 5 proc. od każdego z tych dochodów. To będzie oznaczać konieczność uiszczenia sporej niedopłaty na wiosnę następnego roku, przy okazji złożenia deklaracji rocznej. Inaczej mówiąc, co roku w okolicach kwietnia będziemy mieli do czynienia z ogromną operacją rozliczania niedopłat i nadpłat, a głównie tych pierwszych, których wysokości będą sięgać nawet tysięcy złotych od jednego podatnika.

Drugi problem z reformą Nowej Lewicy jest taki, że oznacza ona potężną obniżkę podatków. Owszem, wprowadzi progresję podatkową, ale na znacznie niższych stawkach niż obecnie.

Według kalkulatora Nowej Lewicy osoba zarabiająca 8 tys. zł brutto zapłaci stawkę PIT wysokości 12,5 proc., dzięki czemu zyska rocznie 2,1 tys. zł. Zarabiający 12 tys. zł miesięcznie zyska 925 zł rocznie, a jego finalna stawka PIT wyniesie 16 proc. W efekcie reformy Nowej Lewicy więcej płacić będą dopiero podatnicy osiągający dochód powyżej 18 tys. zł (stawka PIT 24 proc., strata 367 zł rocznie). Najwyższą stawkę zapłacą zarabiający powyżej 50 tys. zł – od tego poziomu miesięcznego dochodu obowiązywać będzie liniowa stawka 40 proc. Tak więc nieco wyższe podatki zapłacą dopiero ci, których dochody trzykrotnie przekraczają średnią krajową.

Problem w tym, że według GUS 300 proc. średniej krajowej zarabia ledwie 2 proc. etatowców. W jaki sposób reforma obniżająca podatki prawie wszystkim ma przynieść państwu oraz samorządom łącznie dodatkowe 10 mld zł? Według zapowiedzi Nowej Lewicy właśnie taki skutek fiskalny przyniosą zapowiadane zmiany – po 5 mld zł dla budżetu oraz samorządów.

Czy warto dotować słabe firmy?

Na PIT ambicje Nowej Lewicy się nie kończą. Partia zapowiada także daleko idące zmiany w CIT. Podatek CIT ma dotyczyć wszystkich faktycznych przedsiębiorców, a więc także zatrudniające pracowników jednoosobowe działalności gospodarcze. Podatnicy, którzy wybrali samozatrudnienie dla optymalizacji podatkowej, mieliby płacić PIT.

Według Nowej Lewicy CIT powinien być również silnie progresywny. W przypadku mniejszych przedsiębiorstw, czyli osiągających obroty poniżej 9 mln zł, do granicy dochodu 45 tys. zł rocznie CIT miałby wynosić 0–9 proc., analogicznie do PIT. Powyżej granicy 45 tys. zł stawka byłaby liniowa, czyli 9 proc. W przypadku dużych podatników, czyli notujących obroty powyżej 9 mln zł, stawka byłaby zależna od przychodu (ale płacona od dochodu) i wyliczana według kolejnego matematycznego wzoru. To oznacza, że wiele nieco większych przedsiębiorstw właściwie do końca roku nie wiedziałoby, jaką stawkę CIT finalnie zapłaci. Gdyż zmieniałaby się ona wraz z rosnącymi obrotami.

Poza tym liniowy CIT dla małych podatników powyżej granicy dochodu 45 tys. zł oznacza, że zdecydowana większość mniejszych przedsiębiorców będzie płacić znacznie niższy podatek niż etatowcy. Przykładowo mały przedsiębiorca z dochodem rocznym 200 tys. zł zapłaci 9 proc., ale etatowiec 22 proc. To oczywiście będzie skłaniać do arbitrażu podatkowego i wybierania CIT zamiast PIT. Może się więc okazać, że zapowiedziana przez Nową Lewicę reforma będzie jeszcze bardziej przyjazna najzamożniejszym niż obecny system. No chyba że „test przedsiębiorcy” będzie faktycznie sprawny i odsieje tych, którzy zostali „przedsiębiorcami” jedynie w celu skorzystania z niższej stawki podatku dochodowego.

Problematyczne jest również samo założenie, na którym opiera się reforma Nowej Lewicy, czyli wspieranie mniejszych przedsiębiorstw. Ich stawka CIT byłaby nawet kilkukrotnie niższa od tych dużych. Warto zauważyć, że polityka gospodarcza diametralnie różni się od polityki społecznej. W przypadku tej drugiej należy wspierać słabszych, wyrównywać szanse oraz zmniejszać nierówności dochodowe i majątkowe. Celem polityki społecznej są dobrostan wszystkich jednostek, spójność społeczna, równość, wolność oraz sprawiedliwość ekonomiczna. Dlatego też progresja podatkowa w przypadku ludzi jest jak najbardziej uzasadniona.

Czy określenie „biedafirmy” jest obraźliwe?

Natomiast celem polityki stricte gospodarczej, dedykowanej dla przedsiębiorstw, powinna być głównie efektywność. Przecież obywatelom jest wszystko jedno, czy rynkową konkurencję wygra firma A, B, czy C, jeśli tylko wszystkie w równym stopniu przestrzegają prawa i kodeksów. Ważne, żeby przynajmniej jedna z nich odniosła sukces i dawała pracę oraz szanse życiowe mieszkańcom kraju, także tym najsłabszym, o których powinna dbać polityka społeczna. Państwa, które odniosły sukces gospodarczy, takie jak Korea Południowa czy Tajwan, wspierały zwycięzców konkurencji rynkowej, a nie przegranych. Pojawia się więc pytanie, czy na pewno uzasadnione jest dotowanie ulgami podatkowymi firm, które przez lata nie potrafią lub nie chcą się rozwijać.

Obniżając VAT, trzeba podnieść PIT

Dobrze się stało, że Nowa Lewica swój program gospodarczy dopełniła reformą podatku VAT. Na system podatkowy należy spoglądać kompleksowo, jak na jeden spójny organizm. Wybór poszczególnych rodzajów danin ma swoje skutki polityczno-społeczne.

Przykładowo oparcie systemu podatkowego na daninach pośrednich, a nie dochodowych, wspiera najlepiej zarabiających i sprzyja rozwarstwieniu. Słusznie więc Nowa Lewica postuluje obniżenie podstawowej stawki podatku VAT do 15 proc., a więc najniższej dopuszczalnej w UE. Jednocześnie autorzy reformy zapowiadają szeroki katalog dóbr objętych stawką 0 proc.

I tutaj pojawia się główny problem – jak szeroki będzie ten katalog. Tym bardziej że trzeba będzie go uzgodnić z Komisją Europejską. Przyjmijmy, że artykuły żywnościowe, którym tarcza antyinflacyjna obniżyła VAT z 5 do 0 proc., byłyby nim objęte. Jednak wciąż pozostają dobra i usługi objęte stawką 8 proc. Wśród nich są między innymi leki i wyroby farmaceutyczne. Mogłoby się więc okazać, że obniżka VAT zaproponowana przez Nową Lewicę oznaczałaby na przykład podwyższenie o 7 pkt proc. stawki podatku nałożonego na leki.

Poza tym głębokiej obniżce VAT powinna towarzyszyć analogiczna podwyżka PIT. Tymczasem w propozycji Nowej Lewicy mamy zarówno głęboką obniżkę VAT, jak i PIT. To mogłoby oznaczać liczone w miliardach złotych straty dla budżetu państwa. Nawet jeśli faktycznie reforma PIT miałaby przynieść dodatkowe 5 mld zł budżetowi – w co absolutnie nie wierzę, ale przyjmijmy – to nie skompensują one strat z tytułu obniżenia VAT.

Reasumując, reforma podatkowa Nowej Lewicy to konstrukcja na bardzo chwiejnych nogach. Po pierwsze, jest niesamowicie skomplikowana. Stawka podatku PIT będzie właściwie osobna dla każdego podatnika. Wprowadzi ogromne komplikacje dla osób osiągających dochody z więcej niż jednego źródła. Kwota finalnie zapłaconego CIT będzie zależeć nie tylko od dochodu, ale jeszcze też przychodu, według którego wyliczyć trzeba będzie stawkę. Konstrukcja CIT premiować będzie firmy, które niekoniecznie chcą się rozwijać. Poza tym reforma podatkowa Nowej Lewicy zakłada równoczesne obniżenie PIT oraz VAT, co może potencjalnie stanowić ogromny cios dla budżetu. Tak naprawdę trudno przewidzieć konsekwencje tak daleko idących zmian. Na pewno nie znają ich również sami autorzy. Twórcy Polskiego Ładu dysponowali pełnymi danymi Ministerstwa Finansów, a i tak się rozłożyli na przeróżnych niuansach, chociaż PŁ wprowadza znacznie płytsze zmiany niż propozycja Nowej Lewicy.

Nie da się zadowolić wszystkich

Tymczasem Polsce nie potrzeba kolejnej rewolucji podatkowej. Wystarczy wprowadzić pięć stawek PIT, objąć nimi wszystkie dochody wszystkich osób fizycznych, a więc także liniowców, jak również zlikwidować ryczałtowe składki ZUS i NFZ, a na ich miejsce wprowadzić proporcjonalne do dochodu. Taką reformę należałoby uzupełnić zmianami w podatkach majątkowych (od nieruchomości oraz od spadku i darowizn), by wreszcie zaczęły one odgrywać większą rolę fiskalną. Dzięki temu można by stopniowo zmniejszać podstawową stawkę VAT, dbając wcześniej o objęcie stawką 0 proc. jak najszerszego katalogu dóbr.

Miliarderzy się bogacą, reszta biednieje. Czas na podatek majątkowy?

To są dosyć proste sprawy, nie ma potrzeby wprowadzania wzorów matematycznych czy innych algorytmów, na których opiera się zarówno Polski Ład, jak i propozycja Nowej Lewicy.

Oczywiście taka reforma podatkowa wymagałaby nadepnięcia na odcisk majętnym grupom społecznym. Jednak nie da się wprowadzić faktycznie progresywnej reformy podatkowej, nie idąc na „starcie” z ekonomiczną wyższą klasą średnią i klasą wyższą. To znaczy, można próbować – przecież dokładnie to chciał zrobić PiS, który rozkraczył się na Polskim Ładzie. I tak samo rozkraczyłaby się reforma podatkowa Nowej Lewicy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij