Gospodarka, Unia Europejska

Dlaczego Europa jest podzielona?

Graffiti w Poznaniu: Wysokie czynsze, niskie płace

Polityczne linie podziału w Europie przebiegają według stosunku do imigracji i dlatego mogą wyglądać na wojnę kulturową. Jednak prawdziwym źródłem polaryzacji są nierówności ekonomiczne między krajami unijnego zachodu a krajami na wschodzie i na południu Unii.

MEDIOLAN. Rządy niektórych krajów na obrzeżach Unii Europejskiej z narodowościowych pobudek konsekwentnie przeciwstawiają się imigracji. Tymczasem ich wyborców coraz bardziej niepokoi coś zgoła odmiennego: że ich przyjaciele i członkowie rodzin zabiorą manatki i wyjadą z kraju. Węgrzy, Polacy i Włosi już od dawna masowo opuszczają swoje kraje, a ostatnie sondaże pokazują, że ci, którzy pozostali, o wiele bardziej się obawiają tego, że jeszcze więcej ich współobywateli wyemigruje, niż że do kraju sprowadzą się obcokrajowcy.


Według Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) 52% Włochów poparłoby przepisy, według których „obywatelom nie wolno wyjeżdżać z kraju na długi czas”. Tak samo uczyniłoby 50% Polaków i 49% Węgrów, a w Rumunii i Hiszpanii rzecz ma się podobnie, chociaż tam poziom niepokoju związanego z wyjazdem jest nieco niższy.

W związku z wyborami do Parlamentu Europejskiego władze w Budapeszcie, Warszawie i Rzymie podsycały obawy przed „inwazją” imigrantów, która rzekomo już ma miejsce. Patrząc na skład nowego europarlamentu, warto wziąć pod uwagę oczywistą sprzeczność pomiędzy takim komunikatem a rzeczywistymi odczuciami wyborców.

Kaja Puto: Przestańmy udawać, że pytanie o migrantów zaczyna się od „czy”

Sytuację komplikuje to, że nacjonalistycznym i populistycznym partiom w tych państwach, w których doszło do masowej emigracji, tak naprawdę świetnie służy niepokój, który ta emigracja wywołuje. Swobodny przepływ osób jest w końcu jednym z filarów projektu europejskiego, a zwiększona migracja w granicach UE jest postrzegana jako oznaka jego sukcesu.

Niewidzialna unia transferowa

Oficjalne statystyki prawdopodobnie niedoszacowują, ilu Europejczyków z Europy Środkowej i Wschodniej wyemigrowało do innych krajów UE. Według badań opartych na danych Eurostatu większość unijnych państw członkowskich w tej części Europy doświadczyła spadku populacji średnio o kilkanaście procent. W latach 1989–2017 żyło i pracowało za granicą aż 20% obywateli Rumunii, 12% – Bułgarii, 7% – Polski, 5% – Węgier i 3% obywateli Włoch.

Jednak z uwagi na to, że dane Eurostatu obejmują jedynie tych migrantów, którzy informują władze swoich państw o wyjeździe, rzeczywista liczba wyjeżdżających jest bez wątpienia wyższa. Wielu migrantów nie zadaje sobie trudu wymeldowania się przed wyjazdem, wszyscy jednak muszą zarejestrować się w nowym kraju, aby uzyskać prawo do pracy. Stąd też w 2017 roku Włochy podały, że 22 tysiące ich obywateli wyemigrowało do Wielkiej Brytanii, podczas gdy w tym samym roku brytyjski Wydział Pracy i Świadczeń Emerytalnych zarejestrował 50 tysięcy przyjezdnych z Włoch.

Głównym krajem przyjmującym wewnątrzunijnych migrantów są jednak Niemcy. Według Destatis, niemieckiego urzędu statystycznego, wewnątrzunijna migracja netto do tego kraju w latach 2008–2017 wyniosła 2,7 miliona osób. Uwzględniając wszystkie dane, około dwóch trzecich przyjezdnych pochodziło z 11 krajów członkowskich UE leżących na wschód i południowy wschód od Niemiec, a większość pozostałych przybyła z Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Grecji.

Zatem w ciągu niespełna dekady najnowsi członkowie UE wyświadczyli dwie ogromne przysługi najsilniejszej gospodarce tego bloku. Po pierwsze, napływ pracowników z Europy Środkowej i Wschodniej z nadwyżką skompensował naturalny spadek populacji w Niemczech, który inaczej oznaczałby utratę 1,6 miliona osób pomiędzy 2009 a 2017 (od 1972 roku w Niemczech corocznie więcej osób umiera, niż się rodzi).

Po drugie, najnowsi członkowie Unii wydali ponad 100 miliardów euro własnych środków na wsparcie niemieckiej gospodarki – przez inwestycje w wykształcenie i wyszkolenie dwóch milionów młodych pracowników (o średniej wieku trzydzieści lat), którzy przenieśli się do Niemiec. Jeśli uwzględnimy migrantów z południa Europy, nawet konserwatywne szacunki kosztów kształcenia na poziomie podstawowym, ponadpodstawowym i wyższym dałyby całkowitą kwotę ponad 200 miliardów euro wydanych w latach 2009–2017. Północnoeuropejscy politycy i eksperci, których tak oburza wizja Europy zamieniającej się w „unię transferową”, powinni o tym pamiętać.

Uwaga, spojler: nigdy nie dogonimy Niemiec

W związku z tym, że nieproporcjonalnie dużą część populacji emigrantów stanowią pracownicy z wyższym wykształceniem, rdzeń UE oczywiście skorzystał z tego wycieku talentów, podczas gdy unijne peryferia na nim straciły. Badania przeprowadzone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy pokazują, jak silnie utrata wykwalifikowanej siły roboczej i uzdolnionych osób odbiła się na wzroście produktywności w krajach pochodzenia emigrantów. Wynikiem jest pogłębienie przepaści pomiędzy dochodami osiąganymi w najlepiej i najgorzej rozwiniętych gospodarkach UE, co jeszcze bardziej wzmocniło motywację pracowników do przeprowadzki z peryferii do unijnego centrum.

Praca jest, płacy nie ma

To nie przypadek, że demokracja liberalna i rządy prawa znalazły się pod ostrzałem w państwach, którym emigracja zadała najdotkliwsze rany: na Węgrzech, w Polsce, Rumunii i Bułgarii. Młodzi (najczęściej) ludzie wyjeżdżający z kraju to jednocześnie ta bardziej liberalna i polegająca na własnych siłach część elektoratu. Ich otwartość i silna motywacja do realizowania osobistych aspiracji sprawiają, że wybierają opcję, którą ekonomista Albert O. Hirschman nazywa „wyjściem”. Zamiast zostać w rodzimym kraju i skorzystać z prawa głosu, by sprzeciwić się coraz bardziej nieliberalnemu status quo, zostawiają pole tym, których motywuje przede wszystkim „lojalność” wobec niego.

UE straciła magiczną moc

To jednak nie oznacza, że wszystkie kraje na obrzeżach Unii są w tej samej sytuacji. Między Europą Południową a Środkową i Wschodnią istnieją ogromne różnice. W tej pierwszej różnica między średnimi dochodami a dochodami osiąganymi przeciętnie w krajach położonych w centrum UE jest w większości przypadków cykliczna i ograniczona, a przy tym nie przekracza zbytnio 10% siły nabywczej. W Europie Środkowej i Wschodniej sprawy mają się zupełnie inaczej. Pomimo dużego wzrostu gospodarczego te kraje nie osiągnęły jeszcze konwergencji z Europą Zachodnią.

Weźmy na przykład średnie roczne dochody w Estonii, na Węgrzech, w Polsce i Rumunii. Do 2016 roku roczne dochody były w tych krajach o 42% niższe od średniej dla Europy Zachodniej (Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Holandii, Belgii, Szwecji i Finlandii), podczas gdy w 1989 roku ta różnica wynosiła 60%. Biorąc jednak pod uwagę gotówkę, którą dysponują obywatele, różnica w średnich rocznych dochodach (dane z 2011 roku, w dolarach, przeliczone zgodnie ze wskaźnikami siły nabywczej) wynosiła 14 751 dolarów w 1989 roku, a do roku 2016 wzrosła nieznacznie do 17 647 dolarów.

Nie należy się zatem dziwić, że tak wiele osób z Europy Wschodniej postanawia wyjechać na Zachód. W 2018 roku godzina pracy brutto w Niemczech kosztowała sześciokrotnie więcej niż w Bułgarii, pięciokrotnie więcej niż w Rumunii, ponad trzykrotnie więcej niż w Polsce i na Węgrzech oraz ponad dwukrotnie więcej niż w Czechach. Co gorsza, w ostatniej dekadzie Polska, Węgry, Czechy i Chorwacja znacząco oddaliły się od Niemiec pod względem udziału płac w dochodzie narodowym, który pozostaje na poziomie niższym niż w Europie Zachodniej.

Aby zrozumieć, jak do tego doszło, weźmy na przykład niemieckiego wytwórcę samochodów Audi i jego europejski łańcuch dostaw, który jest ucieleśnieniem szerszego problemu. Audi buduje swoje silniki w Győr na Węgrzech, a następnie montuje je w gotowym produkcie 595 kilometrów dalej, w Ingolstadt w Bawarii. Produktywność pracowników jest mniej więcej taka sama w obu zakładach. Jednak średnia podstawowa miesięczna pensja na Węgrzech wynosi mniej niż dzienny koszt pracy brutto pracownika w Niemczech. Jednocześnie Audi, podobnie jak większość dużych inwestorów zagranicznych, nie płaci na Węgrzech niemal żadnych podatków, z uwagi na specjalne ulgi podatkowe oraz na to, że wartość dodana wytworzona w zakładzie w Győr jest zamieniana na gotówkę w Niemczech, gdzie sprzedaje się końcowy produkt tej marki.

Średnia podstawowa miesięczna pensja na Węgrzech wynosi mniej niż dzienny koszt pracy pracownika w Niemczech.

Niskie płace w fabrykach na wschód od żelaznej kurtyny wynikają z przestarzałych przepisów o płacy minimalnej, które nie zbliżają się nawet do umów zbiorowych, będących najczęściej stosowaną formą ustalania płac w większości krajów Europy Zachodniej. Model płacy minimalnej wdrożony podczas przemian ustrojowych na początku lat 90. okazał się golem do własnej bramki. W wyścigu na samo dno państwa Europy Wschodniej konkurowały ze sobą o udział w łańcuchu dostaw wielkich międzynarodowych firm poprzez utrzymywanie płac na niskim poziomie i oferowanie przedsiębiorstwom skrojonych dla nich ulg podatkowych kosztem wpływów do własnego budżetu.

Reprezentacja bez opodatkowania

Sytuację pogarszają unijne zasady przyznawania państwowej pomocy. Zasady te miały służyć promowaniu konwergencji gospodarczej, a niezamierzenie osiągnęły wręcz odwrotny efekt. Komisja Europejska zezwala na większe ulgi podatkowe dla dużych przedsiębiorstw w obszarach mniej rozwiniętych gospodarczo – po to, by ułatwić tworzenie w nich miejsc pracy i stymulowanie wzrostu gospodarczego. Południowe Włochy i inne biedniejsze rejony korzystały z takiego szczególnego traktowania dekady temu, teraz zaś robią to Europejczycy na Wschodzie.

O co Włochy walczą z UE?

Istnieją jednak dowody świadczące, że łaskawa interpretacja przepisów w tej kwestii przez Komisję Europejską ma niezamierzone skutki. W ubiegłym roku niemiecki koncern BMW był w stanie zmusić Węgry i Słowację do wojny przetargowej o to, które z tych państw zapewni niemieckiej firmie najkorzystniejsze warunki podatkowe. W końcu zwyciężyły Węgry: Słowacja oferowała ulgę w wysokości 35%, a Węgry przebiły tę ofertę i przystały na aż 50% – i to tam powstaje teraz najnowszy zakład BMW.

Model płacy minimalnej wdrożony podczas przemian ustrojowych na początku lat 90. okazał się golem do własnej bramki.

To nie jest odosobniony przypadek. Reporterzy tropiący podobne sprawy z ramienia medialnej organizacji non-profit Finance Uncovered udokumentowali wiele przypadków, w których wielkie zagraniczne i krajowe korporacje uzyskały bardzo korzystne warunki w nowszych państwach członkowskich UE. Na przykład w 2015 roku duże marże firmy Aldi na Węgrzech były opodatkowane według stawki 0%, podobnie jak marże supermarketów Lidl w Czechach w 2014 roku. Podobne przykłady można znaleźć w Polsce i Bułgarii. Wśród bezpośrednich inwestorów z kapitałem zagranicznym korzystających ze specjalnych ulg podatkowych w tym regionie znalazła się Škoda Auto, będąca własnością Volkswagena, oraz tajwański wytwórca Foxconn (w Czechach), GE Infrastructure (na Węgrzech) oraz rosyjski gigant energetyczny Lukoil (w Bułgarii).

Finance Uncovered odkryła także, że w przeciwieństwie do tego, co twierdzą ekonomiści, jakoby niskie i niezróżnicowane podatki prowadziły do zwiększenia wpływów budżetowych przez stymulowanie działalności gospodarczej, cięcia podatków od przedsiębiorstw w Europie Środkowej i Wschodniej sprawiły jedynie tyle, że ciężar zapewnienia wystarczających wpływów budżetowych spadł na barki zwykłych podatników. Opodatkowanie sprzedaży wielu towarów i usług w tym regionie jest obecnie o wiele wyższe niż średnia w państwach OECD, co wskazuje, że rządy zrównoważyły utracone opodatkowanie przychodów uzyskiwanych przez zagraniczne firmy podatkami obciążającymi gospodarstwa domowe. Zamiast promować konwergencję gospodarczą w ramach UE, udzielone przez Komisję Europejską przyzwolenie na preferencyjne umowy przyniosło jedynie wzrost zysków kapitałowych osiąganych przez zagranicznych inwestorów.

Republika insiderów, czyli kto rządzi Unią Europejską

Nie ulega wątpliwości, że zagraniczne inwestycje w tym regionie wniosły wiedzę i umiejętności, stworzyły miejsca pracy i wsparły dochody gospodarstw domowych. Inwestowany kapitał, napływający dzięki rozszerzeniu Unii Europejskiej i środków polityki spójności, warto chronić i dalej rozwijać. Europejczycy ze Wschodu i Zachodu na pewno nie powinni zamknąć się na głucho w swoich państwach, przyjmując zachowawczą pozycję, jak w grze o sumie zerowej.

Cięcia podatków od przedsiębiorstw sprawiły jedynie tyle, że ciężar zapewnienia wpływów budżetowych spadł na barki zwykłych podatników.

A jednak nieprzewidziane konsekwencje obecnej polityki wymagają podjęcia działań. Zagraniczne inwestycje wzbogacają nastawione tylko na zysk miejscowe elity i wypaczają system zachęt, ponieważ ustawodawcy godzą się na coraz dalej idące ustępstwa wobec firm w nadziei na przyciągnięcie projektów z Niemiec i innych krajów. Na terenach otaczających działkę pod nowy zakład BMW w węgierskim Debreczynie protegowani premiera Wiktora Orbána zdobyli hojnie opłacane miejscowe kontrakty rządowe. Co gorsza, aby przyciągnąć BMW, Orbán przeforsował bardzo kontrowersyjną „ustawę niewolniczą”, nakładającą na pracowników obowiązek przepracowania dodatkowych 400 godzin rocznie, jednocześnie pozwalając firmom na odraczanie wypłaty wynagrodzeń za nadgodziny do trzech lat.

Wspólny problem

Jeśli popatrzymy szerzej, widać, że wypaczona struktura podatkowa i brak podwyżek wynagrodzeń w Europie Wschodniej przyczyniają się do drenażu klasy średniej w całej Europie. Pracownicy w nowszych, mniej rozwiniętych państwach członkowskich wiedzą, że ich produktywność nie jest dużo niższa niż na Zachodzie, ale zdecydowanie nie stać ich na te same towary czy usługi, na które mogą sobie pozwolić ich zachodnie koleżanki i koledzy po fachu. iPhony najnowszej generacji, drogie leki i prestiżowe studia dla dzieci są nadal poza ich zasięgiem, a to napędza frustrację i fatalizm odczuwane przez ludzi w tym regionie.

Jednocześnie pozycja klasy robotniczej i średniej w innych częściach Europy Zachodniej jest podcinana przez niższe koszty pracy na Wschodzie. Polityczna reakcja jest w gruncie rzeczy taka sama: niezadowoleni wyborcy stali się bardziej otwarci na retorykę rewanżystowską i eurosceptyczną, głoszoną przez politycznych przywódców, którzy obiecują „przywrócić kontrolę”.

Lewicowa polityka działa? To nic, zakażemy!

Tymczasem emigracja ze Wschodu na Zachód trwa w najlepsze, odzwierciedlając i pogłębiając przepaść gospodarczą, demograficzną i polityczną, która zagraża już całej Europie. UE będzie musiała podjąć decyzję – czy zignorować różnice między regionami i pozwolić, aby państwa członkowskie na Zachodzie nadal czerpały zyski kosztem młodszych członków Unii, czy też uznać, że bez korekty tych różnic wrogowie Europy będą rośli w siłę.

 

**
Federico Fubini dziennikarz specjalizujący się w tematyce gospodarczej i jeden z redaktorów dziennika „Corriere della Sera”. Jest autorem m.in. książki Per Amor Proprio, opisującej kryzys tożsamości we Włoszech w ramach relacji tego kraju z UE.

Copyright: Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

***

W dniach 10–16 czerwca trwają 5. Warszawskie Dni Różnorodności. Krytyka Polityczna jest patronką wydarzenia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij