Gra nie toczy się o kilka bzdurnych zapisów w regulaminie. Walczymy o to, jaki będzie uniwersytet w przyszłości.
Gdy byłem studentem, starsze koleżanki i koledzy opowiadali, jak to kiedyś było na uniwersytecie. Profesorowie prowadzący seminaria jarali w salach, ale zanim przypalili, częstowali studentów. Dzisiaj tematem takich opowieści jest USOS. Starzy opowiadają, jak to dawniej po prostu przychodzili na zajęcia, siadali, podpisywali listę i byli uczestnikami seminarium. Można powiedzieć, że i w jednym, i w drugim wypadku to wspominanie starych, dobrych czasów. Jest jednak jedna fundamentalna różnica. My musieliśmy z paleniem przenieść się na korytarz, a od USOS-a uciec nie można.
USOS nie jest po prostu systemem elektronicznej obsługi studiów, ale jednocześnie symbolem i jednym z narzędzi głębokiej zmiany, jakiej dokonano w szkolnictwie wyższym na przestrzeni kilkunastu lat. Za pomocą szeregu posunięć studia zamieniono z niedomkniętego poszukiwania wiedzy w uporządkowany tok nauki – ze szczegółowym programem, liczbą punktów ECTS do zdobycia i deadline’ami.
Uniwersytet zmienił się też dla pracowników, którzy – za mniej więcej te same pieniądze – obciążani są kolejnymi obowiązkami wynikającymi z biurokracji. Piszą, żeby ciułać punkty i co rusz wysłuchują, że mają za mało grantów.
Obie strony – studenci i pracownicy – drapią się w głowę i zastanawiają, jak to się stało, że nagle znaleźli się na uniwersytecie, który coraz bardziej przypomina firmę.
Odpowiedź jest dość prosta – pozwoliliśmy na to. Jako kombatant organizowania nieudanych protestów przeciw reformie Kudryckiej doskonale pamiętam reakcje studentów i pracowników na kolejne zachęty do działania. Lekceważąco machali rękami i stwierdzali, że te reformy to wyłącznie retoryka, że wszystko da się oswoić. Dziś wielu z nich nie ma już złudzeń.
Na braku złudzeń się jednak nie kończy, bo świat akademicki zaczął się wreszcie organizować. Powodem jest nie tylko niezadowolenie z efektów wspomnianej reformy, lecz także trafne rozpoznanie, że fala zmian w edukacji wyższej wcale się nie skończyła. Sprawa likwidacji filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku uświadomiła wielu naukowcom i studentom, że kryzys demograficzny będzie wykorzystany, zgodnie z doktryną szoku, jako szansa na pchnięcie zmian jeszcze dalej. Ich kierunek jest dość oczywisty i polegać będzie na większej konsolidacji jednostek naukowych oraz przeznaczanych na nie kosztem mniejszych ośrodków naukowych pieniędzy. Poza tym orędownicy i obrońcy reform Kudryckiej coraz częściej przebąkują o konieczności komercjalizowania uczelni publicznych. Przeciw tym pomysłom i z propozycją korekty wcześniejszych reform występuje Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej.
O tym, że Uniwersytet nie śpi, świadczy też ostatni protest studentów na Uniwersytecie Warszawskim przeciwko zmianom w regulaminie studiów.
To naprawdę historyczne wydarzenie, bo podobnej mobilizacji nie było na UW chyba od strajku w 1989 roku. List protestacyjny poparło trzy tysiące osób, a na obrady Parlament Studentów UW, gdy debatował nad nowym regulaminem, przyszły ich dziesiątki.
Zmobilizował ich z pozoru niewinny zapis o zmianie definicji absolutorium. Sprawa ma nieco zawijasów, ale jej sens jest dość prosty. Jeśli ktoś zalicza wszystkie przedmioty i kończy program studiów, otrzymuje absolutorium. Żeby otrzymać dyplom, musi jeszcze złożyć i obronić pracę dyplomową. Jeśli nie zrobi tego w terminie, zostaje skreślony z listy studentów. Przez dwa lata od ukończenia studiów może jednak wznowić studia i obronić się bez nadrabiania różnic programowych. To wznowienie odbywało się dotąd na jeden dzień. Dokładnie ten, gdy student miał bronić swojej pracy. Od tej operacji wiele wydziałów pobierało opłatę. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zakwestionowało jednak tę praktykę. Tu właśnie dochodzimy do zmiany definicji absolutorium. Kiedyś był to program studiów minus przedstawienie pracy dyplomowej. Obecnie – program studiów minus seminarium dyplomowe, które obowiązkowo ma kończyć się złożeniem pracy. Chociaż UW zarzeka się, że nie chodzi o pieniądze, zmiana ta umożliwia bezdyskusyjne naliczanie opłat za powrót na studia, bo seminarium to przecież dodatkowe zajęcia, za które opłaty pobierać można.
Protestujący studenci podkreślają trzy wymiary tej sprawy. Po pierwsze proponowane zmiany w regulaminie stwarzają dodatkową presję na studentów, żeby pracę pisać w terminie, co nie zawsze jest łatwe, bo wiele osób pracuje. Poza tym nowe programy studiów często wymagają wytężonej nauki przez cały czas, aż do samego końca trwania zajęć, a potem jeszcze na czas sesji egzaminacyjnej. Na pisanie pracy zostaje po prostu niewiele czasu. Poza tym zdarza się przecież i tak, że trzeba przeprowadzić dodatkowe badania lub pojawiają się trudności w rozwiązaniu jakiegoś problemu naukowego – po prostu potrzeba więcej czasu na dokończenie pracy. Po drugie chodzi o opłaty, które niewątpliwie obciążą studentów, a nie wszyscy mają bogatych rodziców. Po trzecie wprowadzane zmiany zgodne są z logiką traktowania uniwersytetu jak firmy, gdzie efektywność mierzy się nie jakością pracy naukowej, ale wykonaniem planu przed deadlinem.
Na protesty nerwowo reaguje rektor Marcin Pałys. Senat UW przyjął już zapisy, ale potrzeba jeszcze zgody parlamentu studentów. Parlament odłożył głosowanie do poniedziałku 11 maja. Jeśli odrzuci proponowane zmiany, Senat będzie musiał przyjąć regulamin kwalifikowaną większością 2/3 głosów, a to może być trudne. Rektor wysłał do pracowników list, w którym przekonuje, że w kwestii absolutorium podtrzymany został zasadniczy stan prawny. Przy okazji obraźliwie wyraził się o pracownikach, którzy poparli protest studentów, sugerując, że nie bardzo wiedzieli, co podpisują. Przy dobrej woli można list JM Rektora uznać za niefortunny, bo nie przedstawia dokładnie sytuacji, w której odbywają się protesty i nie referuje stanowiska protestujących. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby znaleźli się też tacy, którzy list odbiorą jako manipulację mającą na celu wywarcie presji na parlament i zdemobilizowanie pracowników popierających protest.
Na pewno poniedziałek na UW będzie gorący. Od głosowania nie zależy po prostu kilka zapisów w regulaminie. Gra toczy się też o to, jaki będzie Uniwersytet w przyszłości.
Studenci na UW już pokazali, że nie ma powszechnej zgody na przekształcanie uczelni w firmę.
***
WIĘCEJ O PROTESTACH STUDENTÓW UW:
Borys Jastrzębski: Jak uchwalić studentom regulamin (bez ich udziału)
**Dziennik Opinii nr 129/2015 (913)