Kapitalizm, kapitalizm, kapitalizm – a gdzie w tym wszystkim patriarchat? Może więc lepszą nazwą niż antropocen jest androcen.
W naszej bańce obowiązują pewne zasady savoir-vivre’u – celowo piszę savoir-vivre’u, bo nie raz okazywało się, że kończy się na rytuałach. Jednym z nich jest zwyczaj pisania: kobiety i mężczyźni, obywatelki i obywatele, mieszkanki i mieszkańcy… Bez trudu znajdziecie to w wielu tekstach na stronie Krytyki Politycznej.
A teraz poszukajcie sobie tej formuły albo słowa „kobiety” w tych licznych tekstach, które zostały opublikowane na naszej stronie przy okazji szczytu klimatycznego w Katowicach. Może nie przeczytałam ich wystarczająco dokładnie, ale nie ma! A na pewno brakuje tekstu, który byłby także wymiarowi genderowemu poświęcony.
Już wiemy, że żyjemy w epoce antropocenu i w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat człowiek – kobiety i mężczyźni – zmienił naszą planetę w sposób nieodwracalny, powodując zmiany klimatyczne, które prędzej, niż myślimy, jeśli się nie ogarniemy, zakończą się katastrofą. I to dość poważną – wyginiemy jako gatunek, albo przynajmniej trzeba będzie się skurczyć i uczyć przetrwania. Naukowcy są co do tego zgodni.
Strusia polityka, czyli co ustalono na szczycie klimatycznym
czytaj także
Co robić, z grubsza wiadomo. Niestety bardzo trudno przełożyć to na wymagające decyzji politycznych konkretne działania.
Odpowiedzialny jest za to, jak możemy w tych wszystkich tekstach przeczytać, system – kapitalizm, a w każdym razie jego aktualne stadium. Jego natura – ekspansywność i nastawianie na krótkoterminowe zyski.
Kapitalizm doprowadził do skrajnych nierówności, przede wszystkim w skali świata. Jedni brudzą i emitują, drudzy biedują, są ofiarami kataklizmów, dobijają się do naszych bram, ich państwa się destabilizują, pojawiają się wojny klimatyczne, a i terroryzm może mieć tu swoje korzenie.
Kapitalizm, wielki przemysł, korporacje rządzą, a polityka nie ma dostatecznych środków, żeby nad tym zapanować.
(Winni są też mięsożercy – weganie zadbali w tej debacie o reprezentację).
Można powiedzieć, że kapitalizm to my wszyscy, w każdym razie każdy, kto ma konto w banku i kupił sobie nowego smartfona, zanim stary przestał działać (ten stary trafi na wysypiska śmieci w Afryce). Jednak Alex Randall zauważa nie tylko, że, co oczywiste, za szkodliwe emisje odpowiadają kraje rozwinięte, ale jednak w ramach tego systemu, w którym żyjemy, nie wszyscy ponosimy taką samą odpowiedzialność, bo nie wszyscy mamy władzę. No właśnie, nie wszyscy, a na pewno nie wszyscy w równym stopniu. Abstrakcyjny „kapitał” to koniec końców konkretne osoby, które mogą podejmować decyzje wpływające na cały świat. Ciekawe, ile jest wśród nich kobiet?
Nie dajcie sobie wmówić, że za kryzys klimatyczny odpowiada „natura ludzka”
czytaj także
Kapitalizm, kapitalizm, kapitalizm – a gdzie w tym wszystkim patriarchat? Podobno z naturalnych powodów (samica mniejsza od samca) towarzyszył on nam od zarania dziejów. A może jednak nie były to powody naturalne, nie warto się spierać, faktem jest, że dopiero od jakichś stu lat próbujemy coś z tym zrobić. Niektórzy uważają, że tak naprawdę również antropocen zaczął się wcześniej – kiedy zorganizowana patriarchalnie ludzkość wybiła wielkie zwierzęta (kto na nie polował? Kobiety?), zaczęła wypalać lasy. A na temat związków patriarchatu z kapitalizmem wklepano w klawiatury miliony literek. Może więc lepszą nazwą niż antropocen jest ANDROCEN.
Należałoby też zauważyć, że to kobiety w większym stopniu niż mężczyźni są ofiarami rozmaitych kataklizmów. Wielokrotnie częściej w nich giną. Ponoszą większe koszty życiowe utraty domu, emigracji, wojen, działań terrorystycznych… Klimat, ale przecież są to też konsekwencje patriarchalnych porządków.
A kto podpisał kunktatorskie porozumienia po COP24, kobiety? Po drugiej stronie barykady było ich zdecydowanie więcej! Może ma to znaczenie nie tylko symboliczne?
czytaj także
Lewicowy savoir-vivre pozwala na swobodne operowanie terminem patriarchat, bo przecież to oczywiste, że nadal żyjemy w systemie, w którym nie ma równości płci.
Jasne, w obliczu katastrofy klimatycznej należy coś zrobić z kapitalizmem. A z patriarchatem? Zostawić – jak zwykle – na później? Przyszło mi to do głowy, kiedy recenzowałam książki o psychologii ewolucyjnej.
czytaj także
Szturchnęłam zatem lekko Michała Sutowskiego: „Robisz wywiad z autorką książki o antropocenie, to zapytaj też o kwestie genderowe”. No i zapytał:
Michał Sutowski: Relacja Północ-Południe jest tu dość oczywista, ale co np. z wymiarem genderowym? Sektory gospodarki, które emitują najwięcej CO2 są najbardziej zmaskulinizowane, jak np. przemysł ciężki. Kobiety podobno częściej giną w klęskach żywiołowych, bo mają dzieci pod opieką. Czy do bogatych, białych kapitalistów mówiących po angielsku jako winowajców trzeba by jeszcze doliczyć… mężczyzn?
Ewa Bińczyk: W pewnym sensie tak. Możemy też wskazać na negatywną rolę wartości stereotypowo kojarzonych z męskością: brawura, nadmierna skłonność do ryzyka, bezwzględność, arogancja. Tymczasem etyka antropocenu powinna być etyką ostrożności, troski, planetarnej odpowiedzialności, symbiotyczności – nie rywalizacji silnych ego. Nawet Grupa Robocza ds. Antropocenu zdominowana jest przez mężczyzn, podobnie większość paneli i instytucji konferencji klimatycznych ONZ. A ofiarami katastrof rzeczywiście dużo częściej są kobiety i dzieci, niż mężczyźni.
Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!
czytaj także
Tylko że dla wywiadu w całości, ani w dalszej jego części, nic z tego nie wynikało. Ukłon w stronę gender-poprawności został wykonany i – do widzenia, kobiety.
Ale czy powinno wynikać?
Wszyscy, którzy piszą o sposobach zaradzenia katastrofie klimatycznej, w gruncie rzeczy są zgodni – potrzebna jest radykalna zmiana systemu wartości. I tak – chodzi o zmianę z wartości stereotypowo męskich na stereotypowo kobiece. Może męscy wojownicy ze zmianami klimatycznymi już się zmienili? Może.
Bardziej kłopotliwe pytanie dotyczy tego, czy rzeczywiście osłabienie patriarchatu, równość, prawdziwie równorzędny wpływ kobiet na decyzje polityczne i biznesowe coś by zmieniły? A może tylko byłoby więcej Krystyn w parlamencie i więcej korposuk? Żeby tak nie było, lewicowy feminizm łączy postulaty równości płci z socjalnymi, zwraca też uwagę na całą sferę opieki, wymykającą się regułom rynku. To naprawdę ważne! Np. z zapewnienia ludzkich warunków życia matkom, które opiekują się niepełnosprawnymi dziećmi, nie da się wycisnąć żadnego zysku, ale gdybyśmy żyli w świecie, w którym myśli się o człowieku, to może łatwiej byłoby skłonić społeczeństwa, żeby zaczęły też z większą troską myśleć o ludzkości?
Proekologiczna lewica także ma zwykle wpisane w swoje programy hasła równościowe dotyczące płci. Kapitalizm i patriarchat w jednym stoją domku… niby. Bo kiedy pojawiają się konkretne problemy, to kwestia kobieca znika. Jest ważna, cytując wywiad, tylko „w pewnym sensie”, według słownika synonimów m.in.: niby, nieledwie, do pewnego stopnia, jak gdyby…
I o tym właśnie jest ten felieton – nie o klimacie.