Liberałów ogarnęła panika. Boją się, że młodzi chcą nam urządzić PRL bis. A wszystko dlatego, że śmieli wspomnieć o państwie, które buduje mieszkania.
Najwyraźniej wejście do Sejmu polskich socjaldemokratów spod sztandaru Razem wreszcie pozwoliło liberalnemu mainstreamowi ich zauważyć i sprokurowało jakieś próby dyskusji, nawet jeśli na razie sposób dyskusji liberałów przypomina pohukiwania pijanego wujka na weselu, który odkrył memy na Kwejku.
Tak właśnie się zdarzyło w okresie świątecznym, kiedy liberalną furię wywołały tweety Janka Śpiewaka i Adriana Zandberga, którzy śmieli podnieść kwestię, że PRL dała Polakom mieszkania. Jan Śpiewak pisał: „Najbardziej roszczeniowe pokolenie, jakie znam, to pokolenie baby boomers, które dostało edukację i mieszkania od państwa, a teraz nam wkręca, że jesteśmy roszczeniowi, bo nie chcemy kredytów hipotecznych na 30 lat i śmieciówek”.
Zandberg skomentował: „Jan Śpiewak napisał prawdę: po PRL miliony ludzi otrzymały mieszkania za ułamek rynkowej wartości. Młodzież, która wejdzie w dorosłość w 2020, nie dostanie tego prezentu. Tak, łatwiej dziś o szynkę i zagraniczne wakacje. Ale w sprawie mieszkań wolna Polska nie ma się czym chwalić”.
@JanSpiewak napisał prawdę: po PRL miliony ludzi otrzymały mieszkania za ułamek rynkowej wartości. Młodzież, która wejdzie w dorosłość w 2020, nie dostanie tego prezentu. Tak, łatwiej dziś o szynkę i zagraniczne wakacje. Ale w sprawie mieszkań wolna Polska nie ma się czym chwalić
— Adrian Zandberg (@ZandbergRAZEM) December 28, 2019
Zaczęło się więc typowe liberalne obsobaczanie ludzi, którzy mają czelność o poprzednim ustroju powiedzieć cokolwiek pozytywnego, albowiem tak jak w prawicowej wyobraźni PRL to wyłącznie stalinizm mordujący wyklętych, tak w wyobraźni liberalnej PRL to tylko kryzys lat 80. Wiadomo, jak kapitalizm, to tylko ten z 2018, a nie kryzysu roku 2008, a jak PRL, to tylko ten z kryzysu lat 80., a nie małej stabilizacji za wczesnego Gierka. Problem jednak w tym, że dla młodszego, niepamiętającego PRL pokolenia, w tym zwłaszcza tego, które skutecznie wyleczyło się z libertariańskiego ukąszenia, PRL nie jest tylko i wyłącznie czarną kartą polskiej historii.
czytaj także
Cóż może bowiem taki młody człowiek dostrzec w tym przeszłym ustroju, na którego wspomnienie wujek i ciocia krzyczą i uciekają do drugiego pokoju?
Ano przede wszystkim to, że ten pokój został im wybudowany przez państwo PRL. Owszem, trzeba było długo czekać, trzeba było odkładać na książeczkę, ale po 10–15 latach mieszkanie się otrzymało. Teraz nawet gdyby ten głupiutki, nierozumiejący mądrości wujka milenials chciał sobie odkładać na książeczkę i zgodziłby się na mieszkanie czekać, to nie może. Bo państwo mieszkań nie buduje. Słowem, gdyby w 2000 roku milenials odłożył sobie na książeczkę, to dziś, w 2020 roku, mieszkanie pewnie by dostał. Może nie takie, jak chciał, może nie ta dzielnica, ale jednak. Tak, miałby mieszkanie i, uwaga, nie miałby kredytu, który powoduje, że wolność, jak to wskazywał inny wujek, tym razem Karol Marks, jest pozorna, bo non stop trzeba na spłatę kredytu tyrać i drżeć o pracę.
czytaj także
W tym sensie dosyć komicznie brzmią tweety, chociażby Krzysztofa Lufta, który „koszmar” PRL-u chciał podsumować tym, że udało mu się zdobyć strych w Warszawie i go zaadaptować. „Ja pierwsze mieszkanie zdobyłem w 1991, w wieku l. 33. Za zgodą mieszkańców warszawskiej kamienicy zaadaptowałem w niej strych – własną pracą i za własne pieniądze. Na PRL-owskie mieszkanie, zwane spółdzielczym, czekałbym w kolejce jeszcze 10 lat. Tak że tak, smyku…” – napisał Luft. Cóż, pan Krzysztof Luft chyba nie rozumie, ile za strych musiałby dziś zapłacić dowolnej wspólnocie w Warszawie.
Ja pierwsze mieszkanie zdobyłem w 1991, w wieku l. 33. Za zgodą mieszkańców warszawskiej kamienicy, zaadaptowałem w niej strych – własną pracą i za własne pieniądze. Na PRL-owskie mieszkanie, zwane spółdzielczym, czekałbym w kolejce jeszcze 10 lat. Tak że tak, smyku… https://t.co/mp9ZCc0Xaz
— Krzysztof Luft (@KrzyLuft) December 29, 2019
Jeszcze bardziej komiczne okazały się uwagi Konrada Piaseckiego, który, jak zresztą niemal każdy współczesny liberał, opowiada, jak to jego pokolenie doszło do wszystkiego od zera. „Jeśli już mamy rozliczać pokolenia, to moje pokolenie potrafiło zaczynać od zera i nie czekać na to, co odziedziczy po zasobnych rodzicach. W Pańskim – pisał w odpowiedzi na tweet Jana Śpiewaka – jest już z tym dużo gorzej. Wielkie aspiracje nie idą w parze z pracowitością i skromnością. A i z agendą krucho…”.
Jeśli już mamy rozliczać pokolenia, to moje pokolenie potrafiło zaczynać od zera i nie czekać na to co odziedziczy po zasobnych rodzicach. W Pańskim jest już z tym dużo gorzej. Wielkie aspiracje nie ida w parze z pracowitością i skromnością. A i z agendą krucho…
— Konrad_Piasecki (@KonradPiasecki) December 28, 2019
A przecież wystarczy zrzucić Konrada Piaseckiego i dowolnego milenialsa w sam środek pierwszego lepszego blokowiska i palcem wskazywać, że ten blok, to przedszkole i przede wszystkim ta szkoła tysiąclatka została wybudowana za czasów PRL. Tak, PRL na tysiąclecie wybudował ponad tysiąc szkół, III RP, czy może już IV RP, na stulecie niepodległości wybudowała sto ławeczek niepodległości.
Zresztą te straszne blokowiska, które za czasów III RP były siedliskiem bardziej urojonej niż rzeczywistej patologii, rzekomo dziedziczonej po PRL, dziś w oczach milenialsa mogą uchodzić za wzór planowania przy tym, co proponuje współczesny deweloper. Ten wyśmiewany u Barei Ursynów dziś okazuje się znakomicie rozplanowanym i przyjaznym mieszkańcom osiedlem, z dużymi przestrzeniami między blokami, alejkami i placami zabaw, na których współczesny deweloper postawiłby pewnie po kilka bloków i skasował po 10 tysięcy za metr kwadratowy. Dziś osiedle Ostrobramska, na którym kręcono Cześć, Tereska, ma nie tylko rzeźby w zielonych alejkach, ale nadal ma szkoły, przedszkola, zjeżdżalnie (niestety bez śniegu), place zabaw (tyle że odnowione), boiska. Dziś możesz tam cały rok mieszkać, nie wychodząc z kwadratu, na współczesnym osiedlu możesz co najwyżej iść sobie do apteki albo Żabki po jogurcik i „usługi pocztowe”.
Ale mieszkalnictwo to oczywiście nie wszystko. Dziś milenials, czytając Dziennik 1954 Tyrmanda, akurat przed seansem filmu Pan T., w którym o filozofii rozprawia Leszek Balcerowicz (haha), może się naprawdę zdziwić. I to nie tylko faktem, że powojenna Polska to jednak nie były czasy łapanek i obozów koncentracyjnych (przecież PRL i hitleryzm to to samo!), ale że największą bolączką Tyrmanda była budowa Pałacu Kultury i fakt braku publikacji. To bardzo typowe dla wielu wspomnień inteligencji w PRL (nie mylić z więzioną opozycją), że dla nich największą karą nie było wyrzucenie z pracy, brak dachu nad głową, brak jedzenia, brak płynności finansowej, nie mówiąc już o racie kredytowej, ale to, że ktoś im nie wydrukował tomiku wierszy albo artykułu w gazecie. Milenialsowi, który od lat szturmuje różne wydawnictwa swoimi „genialnymi” pomysłami na powieść, te ubolewania wydać się muszą co najmniej dziwaczne. Jemu w końcu też nic nie publikują, tylko że dodatkowo musi bulić jedną trzecią pensji za wynajmowany pokój. Z tego powodu chyba nie powinien milenials czytać wspominków Mirona Białoszewskiego o tragedii przydzielenia mieszkania na Chamowie, czyli tuż obok Saskiej Kępy, albo studiować Dzienników Kisielewskiego, gdzie popularny Kisiel, aby skończyć powieść, po prostu wsiada do samolotu i leci sobie do Zakopanego popisać.
czytaj także
Mieszkalnictwo, czas i skupienie się na pracy twórczej, zamiast ganiania za kolejnymi fuchami, aby spłacić kredyt – tak, to dawał, w sposób ułomny i obarczony rozmaitymi wadami, PRL. Ale dawał coś jeszcze. Coś, co widać w niektórych odcinkach takich seriali jak Czterdziestolatek czy Siedem życzeń, filmach jak Och, Karol czy wreszcie na pocztówkach i prywatnych zdjęciach tamtych czasów. Otóż, gdy patrzy się na te czasy, rzucają się w oczy przede wszystkim puste ulice i masa zieleni miejskiej. Dziś taka Warszawa jest smogowym monstrum, a przejechanie z jednego końca miasta na drugi staje się kilkugodzinną mordęgą.
To oczywiście nie wszystko, zostaje jeszcze cała perspektywa małomiasteczkowa, jak PKS-y i pociągi jeżdżące także na mało komercyjnych trasach, jak duże zakłady przemysłowe z całą swoją otoczką, robociarskim etosem i mikrospołecznościami, których upadek pozostawił po sobie wyrwę nie do zasypania. Na wszystko to może spojrzeć milenials bez wstrętu, a wręcz przeciwnie, z pewną, nie wahajmy się użyć tego słowa, zazdrością.
Co najciekawsze, w tej zazdrości nie chodzi przecież o wprowadzanie tutaj PRL-bis, jak to jest kwitowane po liberalnej stronie, ale o zauważenie, że III i IV RP owszem, wiele dała, ale też swoje zabrała. Tak jak młodzi w pamiętnym roku 1968 zaczęli kwestionować nie tylko PRL, ale także kapitalizm na Zachodzie, tak nie dziwne, że teraz młodzi wywlekają na wierzch wady ustroju wprowadzonego po 1989 roku. W każdym systemie po ćwierćwieczu testowania widać wady. Pytanie brzmi, jak na nie reagujemy.
Można, jak lewica, wskazywać, co z dorobku PRL zasługuje na twórczą adaptację, bynajmniej nie wedle peerelowskich wzorców, ale chociażby skandynawskich albo wiedeńskich (mieszkania na wynajem). A można, jak liberałowie, wsadzać głowę w piasek i bulgotać spod ziemi, że żyjemy w najdoskonalszym z doskonałych systemów i jeśli ci się nie udało, to sam jesteś sobie winny.
czytaj także
Dyskusji tej przysłuchuje się PiS, a ono ani nie proponuje, ani nie chowa głowy w piasek, tylko po prostu wprowadza peerelowskie rozwiązania w administracji i sądownictwie połączone z peerelowską propagandą w TVP i gierkowskimi planami gospodarczymi. Właśnie zapowiada budowę tanich mieszkań. Za pierwszym razem się nie udało, ale przy dużych nakładach możliwe, że chociaż częściowo w drugiej kadencji się uda. A wtedy trzecia kadencja pewna, bo, dziwna sprawa, większość Polaków będzie wolała mieszkać jednak w wadliwym państwie, będącym ponoć rekonstrukcją PRL niż w rzekomo sprawiedliwym państwie będącym rekonstrukcją Polski Unii Wolności i Leszka Balcerowicza.