Czytaj dalej

Architektura PRL: nie tylko polityka

Architektura PRL pozostawała w bardzo silnym związku z historią polityczną Polski Ludowej, często wręcz była od niej uzależniona. Ale jednocześnie można znaleźć wielu architektów, którzy w tych warunkach starają się zachowywać podmiotowo wobec władzy, walczyć z nią o swoje dzieło. Jakub Majmurek rozmawia z Anną Cymer, autorką książki „Architektura w Polsce 1945-1989”.

Jakub Majmurek: Po Źle urodzonych Filipa Springera, wydanym w łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych tomie Socrealizmy i modernizacje, Betonii Beaty Chomątowskiej, czy wystawie Spór o odbudowę z 2015 roku pani książka, Historia architektury w Polsce 1945-89, to kolejna pozycja próbująca przekonać polskich czytelników, by na architekturę PRL spojrzeli poza stereotypem ponurego blokowiska.

Anna Cymer: Mam nadzieję, że książka wpisuje się w ten nurt, traktuję ją jako jego ważne uzupełnienie. Oferuję w niej inne niż reporterskie spojrzenie, staram się historycznie uporządkować przedmiot, wpisując go w ekonomiczny i społeczny kontekst. Książek o architekturze PRL wychodzi faktycznie dużo – reporterskich i naukowych, poświęconych poszczególnym okresom i architektom. Moja praca systematyzuje i zbiera w jednym miejscu wiedzę, jaką mamy o całym tym okresie.

Bloki są wszędzie [rozmowa z Beatą Chomątowską]

Czy dziś architektura PRL, tak jak początku dekady, gdy wychodziła książka Springera, ciągle traktowana jest jako „źle urodzona”?

Gdy wyszły Źle urodzone, byłam już w połowie pracy nad własną książką. To była zupełnie inna rzeczywistość, jeśli chodzi o odbiór architektury PRL. Mogłam obserwować, jak stosunek do mojego tematu zmienia się z roku na rok – na lepsze. W debacie o architekturze PRL zaczynamy pomału pozbywać się emocji i stereotypów, zaczynamy patrzeć na nią w coraz bardziej racjonalny sposób.

Dziś trudniej byłoby wyburzyć warszawski Supersam albo dworzec główny w Katowicach?

Chyba tak. Nawet, gdyby ostatecznie obiekty te i tak znikły, debata na ich temat dziś byłaby mniej emocjonalna, a bardziej merytoryczna. Dwanaście lat temu, kiedy buldożery rozbierały Supersam mieliśmy znacznie mniej narzędzi do dyskutowania o budownictwie drugiej połowy XX wieku, dziś wiemy, że dla takich obiektów – aby je jednak zachować – można szukać różnych rozwiązań, np. zmieniać ich funkcje,

Pani narrację ograniczają dwie daty z historii politycznej Polski: 1945 i 1989 rok. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że z punktu widzenia historii architektury to wcale nie były daty przełomowe. Odbudowa Polski po wojnie w dużej mierze kontynuowała przedwojenne koncepcje, przełom postmodernistyczny zaczyna się w architekturze jeszcze przed Okrągłym Stołem. Historia polskiej architektury nie pokrywa się z historią polityczną Polski?

Daty w tytule książki są symboliczne: każdemu w Polsce kojarzą się z okresem PRL, więc stanowią klarowną informację, o jakiej epoce jest mowa, Ale rzeczywiście nie stanowią one wyraźnych cezur czy przełomów dla architektury.

Budzyński: Modernizm nigdy się nie skończył

czytaj także

Budzyński: Modernizm nigdy się nie skończył

Rozmowa Alicji Gzowskiej i Lidii Klein

Narracja książki spleciona jest z wydarzeniami politycznymi – bo architektura PRL pozostawała w bardzo silnym związku z historią polityczną Polski Ludowej, często wręcz była od niej uzależniona. Ale jednocześnie można znaleźć wielu architektów, którzy w tych warunkach starają się zachowywać podmiotowo wobec władzy, walczyć z nią o swoje dzieło. Często mówimy o tym, że architekturę w PRL upaństwowiono, o tyranii wielkich biur projektowych, o zniewoleniu twórców przez kiepską jakość wytwarzanych przez gospodarkę Polski Ludowej materiałów. To wszystko prawda – ale nie można tracić z oczu działających w tym wszystkim architektów. Architektura PRL to nie tylko polityka.

Próbuje pani bronić także architektury z okresu bezpośrednio po wojnie, socrealizmu. Polemizuje pani ze stereotypem, że była to architektura realizowana według jednego, radzieckiego wzorca.

Socrealizm w sensie ścisłym zaczyna się dopiero w 1949 roku, trzy lata po wojnie to jeszcze inna epoka, silnie kontynuująca przedwojenne trendy. Ale nawet w okresie 1949-56, jeśli uważnie się przyjrzeć, wcale nie znajdujemy aż tak wiele realizacji socrealistycznych. Polski socrealizm okazuje się często zaskakująco modernistyczny w podejściu do architektury.

Pałac Kultury i Nowa Huta też?

Pałac Kultury jest wyjątkowy pod tym względem, że to jest jednak dzieło architektów radzieckich, a nie polskich. Jeśli chodzi o Nową Hutę, to oczywiście Plac Centralny bez trudu zidentyfikujemy jako socrealizm. Ale wystarczy odejść od niego kawałek i wejść w pierwsze lepsze podwórko, by zobaczyć zupełnie inne myślenie o architekturze. Mimo oficjalnego zadekretowania socrealizmu w architekturze po 1949 roku widać kontynuację tego, co działo się w niej wcześniej – tworzyli ją przecież ci sami architekci, próbujący na różne sposoby negocjować z panującą ideologią. Owocowało to bardzo ciekawymi obiektami. Socrealizmu polskiego nie da się zbyć epitetem „sen pijanego cukiernika” – jak określano złośliwie PKiN.

Klatka PRL-u [rozmowa z Tomaszem Wasilewskim]

Socrealizm wydaje się próbą „spowolnienia” modernizmu, wtłoczenia go w historyczno-narodowy kostium. W sumie to nie jest chyba bardzo odległe od tego, co później proponował w architekturze postmodernizm?

W literaturze przedmiotu można spotkać się z takimi teoriami – że polski postmodernizm zaczyna się w erze stalinizmu. Socrealizm łączy modernistyczną bryłę z historyczną dekoracją, przywraca pewne klasyczne kategorie myślenia o architekturze. Architektura i urbanistyka lat 50. wiele czerpią z klasycyzmu. Historyzujący kostium ma Mariensztat i zabudowania po wschodniej stronie Nowego Światu, okolice ulicy Kubusia Puchatka. Do monumentalnych, klasycznych form nawiązują lokalne komitety rządzącej partii w Kielcach i Białymstoku. Może właśnie przez swoją monumentalność i klasycyzm socrealizm został oswojony w społecznym odbiorze nawet wcześniej, niż późniejszy socmodernizm.

Jednocześnie to właśnie ten socmodernizm, powstający między końcem lat 50., a początkiem 70., wydaje się w pani książce najciekawszym okresem w historii architektury PRL.

Tak, a przy tym jest to okres, z którego najwięcej budynków zostało zburzonych, zdewastowanych i rozebranych. -. Najbardziej znanymi są katowicki dworzec i warszawski Supersam, ale pierwszymi „ofiarami” współczesnej polityki architektonicznej stały się lekkie, nowoczesne pawilony, które miały nadawać ulicom polskich miast wielkomiejskiego sznytu i były jednym z ciekawszych nurtów w architekturze lat 60. Stołeczny Pawilon Chemii zburzono, ale np. Cristal w gdańskim Wrzeszczu został tak dalece przebudowany, że dziś w ogóle nie przypomina samego siebie, sopocka Alga jest w bardzo złym stanie technicznym i kto wie, jak długo jeszcze będzie istniała.

Gdy burzono Supersam, protestowała tylko garstka entuzjastów. Podobnie wyglądało to w wypadku dworca w Katowicach. Dlaczego?

Na pewno powodem było to, że wielu budynkom z tego okresu pozwolono zestarzeć się w bardzo brzydki sposób, dopuszczono do ich daleko idącego zaniedbania, a często nawet dewastacji. To brzydkie starzenie się nie wynikało przy tym ze złej jakości projektu, tylko z jakości materiałów oraz zaniedbań późniejszych właścicieli i użytkowników.

Jak bardzo stan budynku może zmieniać jego odbiór, pokazuje przykład poznańskiego Okrąglaka projektu Marka Leykama. Przez długi czas Okrąglak pozostawał potwornie zaniedbany, obwieszony reklamami, mieszkańcy miasta oceniali go bardzo negatywnie. Pojawił się jednak inwestor, który wyremontował budynek, zmienił jego funkcję, zachowując przy tym kształt projektu – w efekcie Okrąglak stał się jedną z ikon Poznania, obiektem reprodukowanym na pocztówkach, symbolem miasta. Podobnie stało się w Warszawie, gdy w 2012 roku odświeżono Dworzec Centralny. Zanim jego hol zdewastowano, wstawiając w tę starannie przemyślaną przestrzeń niepasujące do niczego antresole, łatwo można było dostrzec urok i wartość jego architektury. Wystarczyło go po prostu umyć! Podobna sytuacja mogła mieć  miejsce z dworcem w Katowicach. Przed wyburzeniem ta przestrzeń była zdegradowana na wiele sposobów – gdyby ją przywrócić do pierwotnego stanu, na pewno by się broniła.

Może problemem było też dość wyspowe położenie tych budynków w tkance miejskiej? Niewiele mamy szerszych, urbanistycznych udanych realizacji z epoki: Ścianę Wschodnią Marszałkowskiej, kampus Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu…

…kampus UMCS w Lublinie, projekt miasta Tychy.

Tychy to socrealizm i wcześniejsza epoka.

Ale to bardzo modernistyczny socrealizm, zupełnie inny niż ten z Nowej Huty! Nie zgodzę się też, że te obiekty były stawiane „wyspowo”. Wtedy po prostu inaczej myślano o przestrzeni miasta. Dziś  traktujemy ją głównie w kategoriach ekonomicznych. Przestrzeń w centrum miasta jest droga, trzeba więc wycisnąć z niej jak najwięcej. Wtedy projektowaniem miast rządziły zupełnie inne reguły. W książce  nie piszę wprost o urbanistyce, ale myślenie urbanistyczne dominowało wtedy w architekturze. Widać je na każdym kroku – w tym, jak projektowano osiedla mieszkaniowe, w tym, jak w gęstej zabudowie śródmiejskiej umieszczano pawilony handlowe, np. Pawilon Chemii w Warszawie, z jakim zrozumieniem dla potrzeb użytkowników kształtowano rozległe kampusy wyższych uczelni.

Dziś  myślenie o architekturze ogranicza się do bryły, co doprowadziło do niemal kompletnej śmierci urbanistyki. Pozwoliliśmy na dewastację Ściany Wschodniej w Warszawie , bo traktowaliśmy ją jako zbiór pojedynczych budynków, nie jeden, spójny urbanistyczny koncept.

Jakie 2, 3 budynki z tego okresu są najbardziej ikoniczne, najlepiej znoszą upływ czasu?

Dla mnie czołową ikoną powojennej architektury – od 1945 roku do dziś – pozostaje katowicki Spodek, w moim przekonaniu realizacja wybitna, nie tylko jako bryła sama w sobie, ale i jako obiekt mający wpływ na wygląd i funkcjonowanie centrum dużego miasta. Na uznanie zasługuje też wiele osiedli z tamtego okresu – Osiedle Tysiąclecia w Katowicach, do dziś wygrywające w rankingach na najlepsze miejsce do życia w mieście, warszawskie Sady Żoliborskie czy budzące pewne kontrowersje osiedle zaprojektowane przez Szczepana Bauma na miejsce Starego Miasta w Malborku – świetny przykład połączenia modernizmu ze starą architekturą i zabytkową tkanką miejską. Godne uwagi są też mniejsze w skali, a więc często pomijane obiekty – niezwykle zgrabna Aula Kopernikańska Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, betonowy pawilon, w którym prezentowana jest we Wrocławiu „Panorama Racławicka”, zaskakująca, postmodernistyczna fabryka kosmetyków Hean w Krakowie.

Przestarzała nowoczesność

Chciałbym spytać teraz o epokę Gierka. Konsumpcyjny socjalizm lat 70. nie był dobrym okresem dla polskiej architektury? Architekturę pożarło budownictwo?

Epoka Gierka ma w architekturze dwa oblicza. Z jednej strony jest to uprzemysłowiona, masowo produkowana architektura mieszkaniowa. Można mieć do niej rozmaite zastrzeżenia, ale nie można pomijać faktu, jak wielkie miała znaczenie społeczne, zmieniła realnie życie szerokich grup społecznych. PRL udało się rozładować kryzys mieszkaniowy, który bez masowego budownictwa bloków byłby trudny do rozwiązania. Dla wielu ludzi przeprowadzka do bloków oznaczała znaczącą poprawę jakości życia. Osiedla były sensownie rozplanowane, myślano o nich w spójnych, przestrzenno-urbanistycznych kategoriach.

Zdarzały się jednak urbanistyczne potworki, jak całe zbudowane z wielkiej płyty miasto, Jastrzębie Zdrój.

Dlatego traktuje to miasto w książce osobno, starając się opisać, dlaczego tam doszło do takiej degeneracji przestrzeni. W większości miejsc jednak takie wynaturzenie nie nastąpiło  – np. Służew nad Dolinką nie tylko się nie zdegenerował, ale i dziś uchodzi za atrakcyjne miejsce do życia. Przy tym z punktu widzenia architektury i technologii wykonania bloki pozostawiały wiele do życzenia. Warto też pamiętać, że problemy z blokami nie skończyły się wraz z końcem PRL. Tak jak w PRL mieliśmy do czynienia ze zmorą masowej produkcji „fabryk domów”, tak dziś zalewa nas masowa produkcja deweloperska. Często tworząca jeszcze bardziej  zdehumanizowane przestrzenie.

Dzień, w którym runął blok

czytaj także

Dzień, w którym runął blok

Beata Chomątowska

Z drugiej strony, obok uprzemysłowionego budownictwa w latach 70. powstawały pojedyncze inwestycje, gdzie architektom udawało się skutecznie walczyć o realizację ich wizji. Hala Olivia w Gdańsku czy Hala Arena w Poznaniu to obiekty właśnie z tamtego czasu, bez wątpienia ikoniczne i wyjątkowe. Choć na pewno architektów ograniczało to, że w zasadzie nie dawano się posługiwać wtedy innymi materiałami niż przemysłowo produkowane prefabrykaty. Hala Olivia jest też kolejnym przykładem „odzyskania” budynku z epoki Polski Ludowej, przywrócenia jej pierwotnego blasku. Choć ta budowla należy do trudnego w odbiorze nurtu brutalizmu – po niedawnym remoncie nie wzbudza już negatywnych uczuć.

Osobny rozdział poświęca pani architekturze sakralnej. Kościół był w PRL w zasadzie jedynym obok państwa ważnym inwestorem. Czy Kościołowi udało się znaleźć nowoczesną formę architektoniczną dla swoich świątyń?

Badaniom nad architekturą sakralną poświęciłam sporo czasu. To ciekawy i skomplikowany temat – ta architektura powstaje w tle bardzo złożonych i zmieniających się wraz z kolejnymi dekadami stosunków państwo-Kościół w PRL. Architekci musieli zmagać się z brakiem materiałów, budowano z tego, co udało się dostać w darze, pozyskać w szarej strefie itd. Budowle trwały dziesiątki lat, jeśli w tym czasie zmieniał się proboszcz, to czasem wymuszał zmianę projektu. Najwięcej Kościołów powstaje w latach 70. i 80. Porównując te realizacje z tym, co buduje się dziś, widać, jak bardzo w tak naprawdę krótkim czasie kilku dekad zmieniło się w Polsce myślenie o przestrzeni sacrum. Dziś kościelna architektura obowiązkowo w zasadzie sięga po różne historyczne kostiumy. Cztery dekady temu potrafiła– gorzej lub lepiej – myśleć w modernistycznych kategoriach.

Zwrot ku historycznemu kostiumowi dokonuje się w latach 80. także w budownictwie świeckim. Do architektury wkracza postmodernizm. Wiemy, że postmodernizm amerykański to Las Vegas i kolorowa ludyczność przeciwstawiona surowości modernizmu. Co charakteryzuje polski postmodernizm w architekturze?

Podobnie jak w Stanach polski postmodernizm bierze się ze zmęczenia modernistyczną estetyką, z jej porządkiem, rygorem, tendencjami nie tylko do porządkowania przestrzeni, ale także do organizowania całości życia. Ważnym tłem jest także ciągnący się od połowy lat 70. kryzys całego modelu społeczno-gospodarczego Polski Ludowej. Polski postmodernizm był aktem buntu wobec pogrążonej w kryzysie władzy, narzucanych przez nią norm i wzorców.

Przy czym rok 1989 rzeczywiście jest tu cezurą jedynie symboliczną  – stylistyczny zwrot w architekturze zaczyna się przed przełomem politycznym, architektura lat 90. zaczyna się przed 1989 rokiem.

Dobrze mi się czyta ten kraj [rozmowa z Andrzejem Tobisem]

Architektura tego okresu nie ma dobrej prasy, uchodzi za kicz. Jakie realizacje mają według pani wyróżniającą się architektoniczną wartość, dają się uznać za zabytek architektury tego okresu?

Rozmawiając o architekturze postmodernizmu – czy to polskiego, czy brytyjskiego, niemieckiego czy amerykańskiego – nie powinniśmy posługiwać się tylko kategoriami estetycznymi, bo wtedy rzeczywiście trudno będzie te obiekty obronić. Architektura postmodernistyczna – jak żadna inna – posiada ważne tło filozoficzno-ideowe i żeby móc w pełni zrozumieć projekty z tego okresu warto poznać to intelektualne zaplecze, które było inspiracją dla tych kolorowych i estetycznie kontrowersyjnych realizacji. Dobrym przykładem jest  wrocławski Solpol – najbardziej wyrazisty obiekt z tamtego okresu, który pozornie szokujący, mieści w sobie np. wiele przemyślanych odniesień do przeszłości, jest twórczą rozmową z kontekstem, w jakim powstał. Zbudowany już w latach 90., w nowych realiach politycznych wyrasta  z estetyki lat 80. W książce jako ikonę epoki wymieniam go obok Biblioteki Śląskiej w Katowicach – znacznie łatwiejszej do akceptacji na gruncie estetycznym. Na tworzenie listy ikon polskiego postmodernizmu może być jednak jeszcze zwyczajnie zbyt wcześnie – architektura potrzebuje więcej czasu, by ją zrozumieć, by budować kanony i hierarchie. Jednocześnie jednak nie możemy o niej nie mówić, bo i ona staje ofiarą rozbiórek – ucząc się na błędach warto wcześniej zastanowić się, które obiekty warto chronić.

Jako historyczka architektury stoję na stanowisku, że warto zachować nawet te, które dziś się nam bardzo nie podobają – jako świadectwa epoki. Tak jest z Solpolem. Obiekt stoi pusty, nie jest użytkowany, grozi mu rozbiórka. Jeśli jednak przetrwa, za 20, 30 lat ma szansę stać się jednym z kluczowych zabytków lat 90.

W pani książce nie ma żadnych budynków tworzonych dla inwestorów prywatnych. Naprawdę nie powstało nic wartego uwagi? Żaden dom własny architekta? Żadne dygnitarskie wille?

Architektura jednorodzinna oczywiście istniała w tamtym okresie, była jednak marginalnym zjawiskiem.

Nowa Europa Środkowa jest projektem nieudolnym

Marginalnym?! Przecież popularna „kostka” – dom z pustaków w kształcie sześcianu – najsilniej, obok blokowisk, definiuje polski krajobraz!

To jest budownictwo bez architektów, w dodatku istniejące głównie poza miastem. Wieś była zupełnie nieobecna w branżowych dyskusjach z epoki. Jeśli w PRL architekt trafiał w ogóle na wieś, to po to, by wybudować tam kościół. Ale nawet w miastach budownictwo jednorodzinne pozostaje kompletnie nieopisane. Właśnie ze względu na brak źródeł zdecydowałam się opuścić ten temat. Bazowałam głównie na branżowej prasie z okresu – np. na miesięczniku „Architektura”. Tam domy jednorodzinne praktycznie nie są opisywane. Architektura tego typu nie miała wtedy dostatecznej rangi, by o niej publicznie dyskutowano. Nie ma więc bazy, na której badaczka mogłaby się oprzeć. Badania nad budownictwem jednorodzinnym trzeba by przeprowadzić od zera i byłby to temat na zupełnie inną książkę.

Poza Domem Hansenów w Szuminie naprawdę żaden z architektów epoki nie zaprojektował dla siebie domu?

Mogę przytoczyć anegdotę o Henryku Buszce, czołowym architekcie powojennych Katowic. W pewnym momencie dostał możliwość wybudowania dla siebie domu jednorodzinnego. Sprzeciwiła się jednak żona, która zadeklarowała, że nie będzie tego sprzątać – rodzina została w bloku.

Choć jakby dobrze poszukać, to można znaleźć pojedyncze realizacje. Np. osiedle domów atrialnych na Sadybie, projektowane nie dla samych architektów, ale elity inteligenckiej PRL. Ale – powtórzę – by objąć  całość zjawiska, trzeba lat badań.

 

**
Anna Cymer  – historyczka i popularyzatorka architektury, dziennikarka. Ukończyła historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Pisuje zarówno do mediów popularnych, jak branżowych i specjalistycznych, m.in. do „ARCH” i portalu culture.pl. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, laureatka Nagrody Dziennikarskiej Izby Architektów RP. Maniakalnie fotografuje budynki.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij