Cezary Michalski

Egzorcyzm Zielonego Hulka

Myślałem, że atak na Krytykę Polityczną przy użyciu świec czy granatów dymnych będzie choćby formalnie zdefiniowany jako zwyczajny bandytyzm, także przez prawicę.

W Platformie Obywatelskiej zwycięstwo Tuska nad Schetyną, mimo paroksyzmu taśm, jest na razie przez Tuska utrwalane i udeptywane. Przy całkowitym poparciu dla niego całego kierownictwa partii i dwóch zaledwie głosach – i to zaledwie wstrzymujących się – Schetyny i Grupińskiego. Niezależnie od mojego skomplikowanego stosunku wobec stron tego sporu, muszę powiedzieć, że chciałbym mieć takiego przyjaciela jak Rafał Grupiński. Na pewno bardziej niż takiego, jakim się okazał Robert Tyszkiewicz (z „tych Tyszkiewiczów”? – zapewne). Ten przewodniczący podlaskiej Platformy, łączony wcześniej z frakcją „Grzegorza”, zapytany przez TVN24 już po przegranej tegoż na Dolnym Śląsku, „czy Schetyna pozostaje pańskim przyjacielem?”, odpowiedział: „mam wielu przyjaciół w Platformie, właściwie każdy członek PO jest moim przyjacielem”. Takie zachowanie tłumaczy późniejszy wynik głosowania na „kierownictwie Platformy”, gdzie „frakcja Grzegorza” właściwie zniknęła. 

Nie wiem, czy należę do naiwniaków, czy do cyników, znów jest pewnie możliwa bardziej dialektyczna formuła cynika naiwnego (pomimo wszystkich prób pozbycia się swojej naiwności) albo naiwniaka próbującego bronić resztek swej naiwności mieczem i tarczą „krytycznego cynizmu”. Jako zatem cynik naiwny lub naiwniak cyniczny, równie głośno jak inni publicyści potępiając zjadanie przez partie polityczne stanowisk w spółkach skarbu państwa czy samorządach, w którym to zjadaniu PO jest dziś zaawansowane bardziej niż PiS czy SLD, bo rządzi aktualnie i rządzi dłużej niż jakakolwiek ekipa po roku 1989, będę jednocześnie do samego końca (koniec jest bliski?) powtarzał pytanie: kto PO u władzy w Polsce zastąpi? Czy lewica pozaparlamentarna ma jakieś propozycje i oczekiwania w tym względzie? Czy będzie to ktoś dla Polski lepszy czy gorszy, bliższy czy dalszy poglądom abp. Michalika na stosunki państwo-Kościół, Kościół-cywilizacja śmierci, Kościół-dzieci? Czy będzie to ktoś chcący prowadzić politykę europejską, czy tylko Europą straszyć? 

Także kiedy czytam zachwycający mnie swoim dowcipem antyplatformerski komentarz Piotra Dudy, który sam też chciałem czytelnikom KP pokazać, nie mogę się powstrzymać od pytania: czemu „Solidarność” jawnie już firmuje narodowców (patronując ich sesji 10 listopada skierowanej przeciwko europejskiej polityce klimatycznej), ludzi o poglądach „judeosceptycznych”, ludzi głoszących „thatcheryzm”, ludzi nienawidzących Karty Praw Podstawowych, w której zapisano przecież także prawa związkowe i pracownicze w wielu krajach UE przestrzegane bardziej niż w Polsce? O ile nie zgadzam się z nestorami „Solidarności” powtarzającymi, że to dzisiejsza walka o prawa związkowe i pracownicze oznacza zerwanie ciągłości pomiędzy „Solidarnością” Dudy, a „Solidarnością” Wałęsy, Gwiazdy, Walentynowicz, Krzywonos, Piniora, Michnika, Labudy, Frasyniuka, Kuronia, Macierewicza, Mazowieckiego, Olszewskiego…, to firmowanie przez NSZZ „Solidarność” imprez narodowców jest takim zerwaniem ciągłości na pewno. 

Jako naiwniak cyniczny lub naiwny cynik rzeczywiście uważam, że każdy, kto zajmuje się polityką albo choćby pisze o niej, powinien być przygnieciony – tak jak ja co chwila jestem przygniatany 16-tonowym ciężarem z kreskówek Monty Pythona – poczuciem odpowiedzialności nie tylko za patologie aktualnej władzy, ale także za patologie władzy lub sytuacji, która może patologiczną władzę aktualną zastąpić. Gdybym nie czuł się tym ciężarem tak bardzo wciąż przygniatany, nie uważałbym się za publicystę politycznego, ale za poetę. Ja poetów szanuję, szczególnie krytycznych, rozumiejąc też jednak (nawet jeśli nie podzielając go w 100 procentach) odruch Platona pragnącego wypędzić ich z państwa. Czyli odebrać im wszelki wpływ na politykę praktyczną. Zatem będę pytał „co potem”, dopóki nie usłyszę od lewicy parlamentarnej lub pozaparlamentarnej, politycznej lub metapolitycznej, odpowiedzi na to pytanie zadowalającej (bezpiecznej) lub choćby odpowiedzi jakiejkolwiek. 

Po tym krótkim wstępie, całkiem nie na temat (nie jest to zakodowana polemika z portalem Tomasza Lisa), przejdę do tematu. Na samym początku „Młota na Czarownice” (cytuję polskie wydanie z roku 1614) Jakuba Sprengera i Henryka Kramera („teologów i inkwizytorów w Niemieckiej Ziemi”), autorzy tego ważnego dla historii zachodniej duchowości dzieła wymieniają rozmaite kategorie „ludzi uprzywilejowanych przez Boga, którym tzw. zły ród nie może zaszkodzić swymi czarami. Pierwsza grupa to ludzie, którzy sądzą ich indywidualnie lub z urzędu po to, by sprawiedliwie ukarać.”

Ta zaskakująco szczera deklaracja, że rozstrzygającym dowodem na naszą bezgrzeszność, na to, że demon nie ma do nas przystępu jest to, że sądzimy i w miarę posiadanych środków karzemy innych, tłumaczy przebieg zupełnie współczesnej dyskusji o patologiach polskiego Kościoła.

Nie może być dotknięta żadnym grzechem, ani nawiedzana przez żadne demony, instytucja, która sama sądzi i pragnie ukarać za „opętanie i grzeszność” feministki, „ideologię gender” i „cywilizację śmierci”.

Mechanizm oczyszczania się z grzechu i demoniczności poprzez natychmiastowe i radykalne wyprojektowanie tego grzechu i demoniczności na innych, po czym osądzenie innych i w miarę możliwości ich ukaranie, jeśli tylko posiadamy ku temu środki, jest przy tym cechą wszystkich ideologii nie wykazujących minimum psychologicznej czujności wobec samych siebie. 

Jak słusznie pisze bowiem Jerzy Szafjański, autor wstępu do kolejnego już reprintowego wznowienia polskiego przekładu „Młota na czarownice”: „w sprawie polowania na czarownice dwa zwaśnione odłamy Kościoła – protestantyzm i katolicyzm – potrafiły się doskonale porozumieć, nawet w czasach Wojny Trzydziestoletniej”. Ten ekumenizm braku psychologicznej czujności dotyczy zresztą nie tylko katolików i protestantów. Jest to „ekumenizm” szerszy, gdyż ta sama zasada – sądzenie i karanie grzechu innych jako rozstrzygający dowód na własną bezgrzeszność – przeszła później na ideologie świeckie, od prawa do lewa. Dlatego po roku 1956 (wcześniej nawet takie aluzje kończyły się śmiercią lub trwałym kalectwem) inteligenci w czasach rozliczeń zasypywali nas powieściami (patrz „Krucjata dziecięca” Jerzego Andrzejewskiego czy „Msza za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego) przedstawiającymi ideologiczne zauroczenia i czystki poprzez metaforę inkwizycyjną. 

Istotnie, religijna struktura była tu wyraźnie widoczna, gdyż jest to podstawowa struktura ludzkiego myślenia w ogóle. Jeśli oczywiście nie poddamy się psychologicznej czujności (jak się poddamy, też niczego to nie gwarantuje, niestety). Dziś znowu religia upomniała się o tę strukturę myślenia. „Zemsta Boga” jest próbą ponownego „zaczarowania człowieka”, powrotu do religijności Sprengera i Kramera, gdzie atak na „cywilizację śmierci”, feminizm i „ideologią gender” będzie dostatecznym dowodem na to, że „do nas” żadne demony dostępu nie mają. Ale o tę strukturę myślenia znów upomniała się także polityka świecka. Myślałem (no dobrze, nie myślałem, jestem na to za mało naiwny, „myślałem” to tylko retoryczny chwyt), że atak na Krytykę Polityczną przy użyciu świec czy granatów dymnych będzie choćby formalnie zdefiniowany jako zwyczajny bandytyzm, także przez prawicę. Tak myślałem (znów ta retoryka), dopóki nie spotkałem dziś rano Cezarego Gmyza w radiu RDC. Kiedy pojawił się ten temat, Gmyz stwierdził, że „Krytyka Polityczna magazynowała przecież kastety i pałki dla niemieckich bojówek, które zaatakowały Polaków z grup rekonstrukcyjnych”. Zatem trudno się dziwić, że przemoc rodzi przemoc.

Jest to kłamstwo, w dodatku kłamstwo usprawiedliwiające i relatywizujące przemoc rzeczywistą. A ponieważ sam jestem człowiekiem religijnym, również w tym złym sensie „Młota na czarownice”, kiedy to kłamstwo relatywizujące przemoc usłyszałem, niestety wyszedł ze mnie Zielony Hulk, którego w polskim kontekście można nazwać Niesiołem Wykarmionym Szczawiem z Nasypu. I oszalałem na antenie RDC na jakiś kwadrans, za co chciałbym przeprosić. Nie tylko i nie tyle samego Gmyza, ale ludzi i sprawy, których chciałem bronić. Gdyż Zielony Hulk i Niesioł (dwie najbliższe mi postacie z Marvela), kiedy już się z człowieka uwolnią, najwięcej szkodzą sprawom, których tak bardzo chcieliby w swoim szale bronić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij