Tę historię znają wszyscy, którzy dziś mówią: „Gender? Ki diabeł? Na co to, po co?”
Tę historię znają wszyscy, którzy dziś mówią: „Gender? Ki diabeł? Na co to, po co?”. Nie wiedzą, że czytając powieść Hanny Ożogowskiej Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek (1961) albo oglądając zrealizowany na jej podstawie, przy współpracy pisarki, serial w reżyserii Stanisława Lotha (1978) – mieli do czynienia z fabułą właśnie o gender, czyli płci kulturowej.
Brat i siostra zamieniają się rolami i na wakacje trafiają nie tam, gdzie pchało ich kulturowe przeznaczenie – Tosia w chłopięcym przebraniu jedzie do ultramęskiej leśniczówki, by zaznać twardej ręki stryja i sprostać siłowemu trybowi życia zamaszystych kuzynów, a Tomek w spódniczce podróżuje do domu owdowiałej ciotki, opanowanego przez żywioł piskliwej i kłótliwej dziewczęcości kuzynek.
Oboje muszą stawić czoła wyzwaniom, o których pozostając we własnej roli, nie mieliby pojęcia.
Są traktowani zupełnie inaczej niż dotychczas. Nie pasują do oczekiwań i trochę usiłują je spełnić, a trochę zmienić. Burzą w ten sposób kulturowe stereotypy związane z płcią. Nieoczekiwana zmiana miejsc, karnawałowe wywrócenie świata do góry nogami, daje asumpt do mnóstwa zabawnych sytuacji i refleksji nad asymetrią wychowania chłopców i dziewczynek.
Ożogowska więcej i lepiej pokazuje, niż nazywa. Jest inteligentniejszą pisarką niż socjo- czy antropolożką. W powieści wnikliwie przedstawia patriarchalne mechanizmy wytwarzania grzecznych dziewczynek i władczych chłopców, ale w dosłownych wyjaśnieniach używa potocznego języka „naturalnych” różnic.
Ojciec Tosi i Tomka „odziedziczył” despotyzm po swoim ojcu i dziadku. Stryj to nerwus, bo są „rodzonymi braćmi” i „wzięli to po ojcu”. Tomek jest „chłopakiem bardzo ambitnym, urodzonym prowodyrem, chętnie narzucającym swą wolę innym i wymagającym posłuchu. Czyż nie był synem swego ojca? Czy nie mówi się, że jabłko pada niedaleko od jabłoni?”. Tosię natomiast cechuje „wrodzona dobroć serca”, nie potrafi, mimo usilnych prób, wzbudzić w sobie gniewu i buntu. Oboje, jak twierdzi mama, są „ambitni po ojcu”, dzięki czemu Tosia mogła w ogóle przetrwać ciężką próbę męskości. Ciekawe, że „wrodzona” ambicja do tej pory się nie przejawiła. Widać nie było warunków.
Przed zamianą brat i siostra spierali się, kto ma w życiu łatwiej – dziewczyna czy chłopak – i utrzymywali, że przynależność do odmiennej płci oznacza przywileje. Teraz ona musi udowodnić, że podoła roli chłopca. On też musi wytrzymać w spódniczce z powodów ambicjonalnych, ale osiąga cel w inny sposób – nie wchodzi w stereotypową rolę dziewczynki, lecz demonstruje, że dziewczynka nie musi być bierna i nieśmiała.
W charakterystyce Tosi pada jedyne w całej powieści zdanie o wpływie wychowania. Bohaterce brak odwagi, bo „chuchana i dmuchana przez babcię, mamę i ojca, zawsze pod ich opiekuńczymi skrzydłami, nie miała okazji wyrobić sobie tej cechy”. Czyżby wychowanie dziewcząt ze względu na swój upośledzający charakter było łatwiejsze do zauważenia?
Światy Tosi i Tomka to dwa odmienne obszary kulturowe. Ich mieszkańcy mają inne stroje, zachowania społeczne, rytuały, zaprzątają ich inne sprawy, inaczej się bawią, ba, nawet mówią innymi językami (Tomek ćwiczy do roli Tosi zdanie „upadłam na buzię”, choć sam użyłby słowa „pysk”).
Ożogowska akcentuje klasyczne szczegóły, którymi różnią się te dwa obrazki. Tosia, „cała gospodyni”, nie ma jeszcze dwunastu lat, a już robi w domu wszystko to, co mama: gotuje, sprząta, pierze, prasuje, szyje, szydełkuje itd. W tym czasie niewiele starszy Tomek poza domem zajmuje się budowaniem swojego autorytetu w grupie rówieśniczej, w tym pojedynkami o męski honor. Rzadko wykonuje pomocnicze prace domowe. Kiedy siostra gotuje obiad, kładzie się na tapczanie z książką Marzenia inżynierów.
Jednak największą różnicę stanowi strach. Tosia jest niepewna, zalękniona, unika konfrontacji.
Najbardziej boi się ojca, choć jest jego pupilką. Naśladując mamę, raczej przymili się, załagodzi, zmanipuluje, a nawet skłamie, niż narazi na ojcowski gniew. Ten konflikt wartości odczuwa fizjologicznie: „Tosi od tego wszystkiego szumiało w głowie, pulsowało w skroniach, zaczęło ją boleć za uszami. Napiła się zimnej wody. Trochę pomogło”. Wzorem mamy we wszystkim wtóruje ojcu, rzekomo w trosce o jego zdrowie i domowy spokój, podczas gdy Tomek ciągle powoduje spięcia, bo „nie chce czy nie umie” pamiętać o wybuchowym charakterze taty.
To zresztą główny powód zamiany ról – Tomek wykazuje nieposłuszeństwo i wychodzi z domu, którego miał za karę nie opuszczać, a Tosia boi się przed tatą przyznać, że temu nie zapobiegła, więc postanawia podać się za niesubordynowanego brata. Woli skok w nieznane od wyznania, że zawiodła.
Rodzice zupełnie inaczej traktują dzieci w zbliżonym wieku, ale różnej płci. Mama pozwala się Tomkowi wykręcać od domowych robót zadanymi lekcjami. Nikt jakoś nie martwi się, czy Tosia pogodzi obowiązki szkolne z domowymi. I dziewczyna faktycznie jest podwójną prymuską. Tata wydaje co prawda polecenie: „Tomek, pomóż Tosi”, ale sam wstaje od stołu i wychodzi. Kiedy jest zmuszony zrobić sobie jajecznicę, przedstawia to jako wyczyn i wyjątkową konieczność. Nie przykłada ręki do gospodarstwa, ale ma za złe Tomkowi, że go naśladuje. Właściwie nie dostrzega, że to naśladownictwo.
Na tym polega ich konflikt – dojrzały samiec odmawia młodemu własnych przywilejów.
Rzeczywisty wyższy status Tomka jest zamaskowany szorstkością ze strony ojca, tak jak służebność Tosi przybiera pozór specjalnej pozycji córeczki tatusia.
Wzorowa Tosia i niesforny Tomek są dziećmi architekta i nie wiadomo kogo. O zawodzie mamy nic nie wiemy. Liczy się tylko jego praca. Bo projektuje tysiąclatkę na konkurs i zarabia na większe mieszkanie. Zaharowuje się i dlatego jest wyjątkowo nerwowy. Mama się nie denerwuje i nie zarabia na tyle dużo, żeby warto było o tym wspomnieć.
Tuż przed zamianą dzieci wiodą dyskurs o domenach. Mężczyźni według Tomka zajmują się naprawdę ważnymi problemami, takimi jak zdobywanie żywności. Tosia podnosi problem prasowania chustek do nosa. Tomek nazywa go „typowo kobiecym” i „wybitnie nieważnym”. „Po co prasować chustki do nosa? I tak się zgniotą”. Wygraną dyskusję podsumowuje: „Redukujemy niepotrzebne czynności do minimum. Tak mówi ojciec do mamy. W jego zastępstwie tak mówię ja – do ciebie”. Oczywiście Tomek ma rację, tylko przemilcza to, że kobiety nie trwonią życia na krzątactwo z wrodzonego idiotyzmu. Jolanta Brach-Czaina dodałaby, że przedstawiona przez Tomka hierarchia jest pozorna. Domowe krzątactwo służy egzystencji, utrzymuje bezwład chaosu i śmierci poza granicami mikrokosmosu.
Tosia gotuje, sprząta, pierze, prasuje, szyje, szydełkuje i nawet jej do głowy nie przyjdzie, że marnuje czas. Nie jest też w stanie obronić swojego stanowiska, kiedy poproszony o wyrękę Tomek kwestionuje całe jej życie. Wyrzuca do śmieci cały jej wysiłek. Dziewczyna staje oniemiała. Będzie w duchu pomstować: „To jest sprawiedliwość: cała robota na mnie, a on przeżywa. On ma męskie problemy!”, ale nic z tego nie wyniknie.
Podobna sytuacja jest w Fotoplastykonie Krystyny Siesickiej (1969).
Asymetria wychowania prymuski Agaty i lawiranta Jaśka. Pobłażliwość matki wobec syna. Konflikt ojca i syna, którzy zachowują się identycznie, ale ojciec mierzy syna inną miarą: „Gdyby mój Tata był młodzieżą, mówiłoby się o nim, że jest uparty i krnąbrny. Ponieważ jest dorosły, mówi się o nim, że ma charakter. Ten charakter odziedziczył po Tacie mój brat, Jasiek, on właśnie jest uparty i krnąbrny”. U Ożogowskiej tata zabiera Tomka od babci, która nie potrafiła zdyscyplinować wnuka. U Siesickiej tata zarzuca mamie, że wychowuje Jaśka na „niechluja i abnegata”, ale sam – jak tata Tomka – jakoś nie daje pozytywnego przykładu, najwyżej czasem wyprasuje sobie spodnie od garnituru.
Frustracja siostry jest większa niż w Dziewczynie i chłopaku: „Nasza Mama jest gospodarna, oszczędna, pogodna i skromna. Posiada jeszcze kilka równie wstrząsających cech […] Według »opinii publicznej« Mama powinna stanowić dla mnie wzór. Obawiam się jednak, że pomimo najszczerszych starań pozostanę na zawsze tylko Jej nędzną imitacją, a w tej chwili to nawet do nędznej imitacji jest mi bardzo daleko. Z rozpaczą myślę o moim przyszłym życiu, które ma upłynąć pod hasłem: »PRACA, SKROMNOŚĆ, OSZCZĘDNOŚĆ!«. Będzie to chyba najnudniejsze życie, jakie potrafię sobie wyobrazić. A moja Mama, choć to zdumiewające i nieprawdopodobne, wygląda na osobę zadowoloną”. Agata ma świadomość genderowej presji społecznej. Jest o krok od feministycznego olśnienia. Tosi do tego daleko.
Agata i Jasiek odbywają nawet rozmowę o wartości pracy domowej podobną do tej, którą przeprowadzają Tosia i Tomek. Jasiek „bez cienia skrupułów bierze od mamy pięć złotych za mycie okien, chociaż cała rodzina potępia go za to”. Agata pomaga mamie za darmo i zarobek brata doprowadza ją do szału: „Mógłbyś robić to za »dziękuję«, a nie za pieniądze! – krzyczy Agata. – To powinien być twój psi obowiązek! Byś się wstydził!”. Wie, że ona na prowadzeniu domu nigdy nie zarobi, więc domaga się tego samego dla bliźniaka. Jasiek przegaduje ją jak Tomek Tosię. Mama płaci pani Kapuścińskiej za mycie okien pięćdziesiąt złotych – wykłada Jasiek swoją teorię domowej ekonomii – więc on, biorąc tylko pięć złotych, dokłada się do utrzymania rodziny – daje mamie czterdzieści pięć złotych. Agata nie daje nic. Jej praca, ponieważ pozostaje bezpłatna, rzeczywiście jest „psim obowiązkiem” i nie ma żadnej wartości. Siostrze szybko kończą się argumenty. Nie może podać konkretnej kwoty, ale wie, że pracę, od której z wdziękiem wymiga się Jasiek, ktoś musi wykonać. Jeśli Agata się zbuntuje, mama sama zabierze się do roboty. Ta sytuacja przyprawia dziewczynę o wściekłość – pozbawiona wartości praca zyskuje konkretną cenę, gdy wykonuje ją pracowniczka najemna albo mężczyzna, ale dla Agaty nie ma to właściwie znaczenia, bo z jej punktu widzenia liczy się fatalizm obowiązków, które koniec końców może tylko zrzucić na barki innej kobiety.
Innym razem Agata w przypływie absurdalnego poczucia humoru wyobraża sobie rzecz niemożliwą – awanturę między rodzicami. Jerzy Flisak, ilustrator pierwszego wydania, pokazał tę fantazję tak:
Grafik musiał być kiedyś małą dziewczynką i bacznie obserwować pokorę swojej matki, skoro zaakcentował rysunkiem właśnie ten, pozornie błahy, fragment tekstu.
Wróćmy jednak do powieści Ożogowskiej. Tosia i Tomek muszą stawić czoła wyzwaniom, o których pozostając we własnej roli, nie mieliby pojęcia. Ale strategie obierają odmienne. Tosia przełamuje strach i zdobywa nowe umiejętności, podciąga się na wyższy poziom. Tomek wyrabia nowe umiejętności u kuzynek. To one muszą się podciągnąć. Tosia się zmienia, poszerza repertuar prac – poza obowiązkami dziewczyny podejmuje obowiązki chłopaka: rąbie drwa, buduje huśtawkę, jeździ konno itp. Tomek nawet nie rozważa podjęcia „kobiecych” prac. Skupia w swoim ręku domową władzę i „nowocześnie” zarządza pracą kuzynek: nazywa i rozdziela zadania, motywuje wykonawczynie, ustala hierarchiczne reguły komunikacji. Potrafi sprawić, że robota robi się „sama”. Tworzy Atomowe Kierownictwo Domu, w ramach którego kuzynki, dotąd kłócące się zażarcie o każdą wolną minutę, bez protestu uwijają się po obejściu. Zanim pojawił się menedżer, wiedziały, że tak naprawdę nie chodzi o gotowanie, sprzątanie, zmywanie, karmienie kur, lecz o życie. „Grzeczne i miłe dziewczynki” w sporach o grafik zmieniały się nie do poznania: „Jedna drugiej skakała do oczu i starała się przekrzyczeć, wypominając, ile i kiedy zrobiła”. Pod zarządem rzekomej Tosi konflikty wygasają, podwładne chętnie trwonią egzystencję i nie kwestionują, że funkcje kierownicze („kontrola, pomoc i nadzór”) są najważniejsze. Kojąco i budująco wpływa na nie zwłaszcza legenda o wspaniałym bracie Tosi, który staje się wzniosłym ideałem tej przemienionej żeńskiej wspólnoty. Z jednej strony podwójny Tomek, realny i wyobrażony, działa na kuzynki dyscyplinująco, z drugiej już po pierwszym zwycięstwie nad agresywnymi sąsiadami w dziewczyny wstępuje nowy duch. Jakby tylko czekały na impuls, by porzucić rolę ofiar.
Tomek ma dwie trudności do pokonania. Pierwsza to stereotyp dziewczęcości. Żeby pokonać chłopacką bandę, która zdominowała sąsiedztwo i czyni agresywne wypady na terytorium podwórka cioci Isi, musi nie tylko zachowywać się nie-jak-dziewczyna – czyli przejąć inicjatywę, onieśmielić przeciwnika, przejść do ataku, z tym nie ma problemu – ale również zostać rzecznikiem równouprawnienia. On, który uważa dziewczyny za istoty niższe, perswaduje: „Teraz takie czasy, że dziewczyna od chłopaka niczym się nie różni”. A także: „Tylko bardzo, bardzo ciemna masa myśli, że dziewczyna nie potrafi tego, co chłopak”.
Czy obrońca Różnicy po wakacyjnej przygodzie zweryfikuje swoje poglądy? Mało prawdopodobne. Jego męskość jest zbyt krucha, zagrażają jej złe, piętnujące słowa. Na przykład „Szydełko”, gdy ktoś omyłkowo weźmie szydełkującą Tosię za brata. „Zgrywne przezwisko przylgnie do człowieka na całe życie. Ani tego odpruć, ani oskrobać”. Męskość trzeba cały czas inscenizować, i to w archaicznych, przerysowanych formach, stąd pojedynek o honor prawdziwego mężczyzny – siłowe i komisyjne ustalenie płci w gronie „najważniejszych chłopaków”.
Drugą, chyba jeszcze trudniejszą kwestią jest dla Tomka męska solidarność. Przyczyniając się do upokorzenia wrogiej bandy, profanuje najwyższą wartość – chłopacki honor: „Te słowa przypomniały Tomkowi, kim jest. Dotknęły do żywego męskie serce, chociaż odziane sukienką w kratkę. […] Kogoż on tutaj reprezentuje, przeciw komu staje i czyich interesów broni? O, zdrajco własnej płci!”. Nie może oczywiście zachować się jak-dziewczyna – biernie, lękliwie, ustępliwie, ale „klęska Łukasza będzie jego klęską. Zdrada Piotra – jego własną zdradą”. Wyjściem jest pakt o nieagresji, wspólna zabawa w Indian. Tylko że dopóki trwała wojna, panowała równość – rozejm przynosi powrót do tradycyjnych ról – „kobiety” przygotowują ognisko, „mężczyźni” przynoszą mięso. Inscenizacja bitwy pod Grunwaldem (po ustaleniu, że kobiety też mogą być rycerzami) przywróci równouprawnienie. Jakby tylko gry wojenne stwarzały po temu warunki.
Te mieszane istoty, Tosiek i Tomka, budzą niedowierzanie krewnych, do których trafiają. Stryj i kuzynowie traktują przebraną Tosię podejrzliwie – ich niechęć budzi „nienaturalna” delikatność i miękkość gościa, który – jak sobie tłumaczą – całkiem w tej Warszawie „zbabiał”. Kiedy zamiana wychodzi na jaw, stryj eksploduje radosną ulgą: „A matka nadziwić się nie mogła, że taki schludny chłopak, jak lalka! Ho! Ho! Ho! I miednicę myje po sobie! Ho! Ho! Ho! A to panna! Cudów nie ma!”. Widać, że pojawienie się dziwnego chłopca wytworzyło między małżonkami jakieś napięcie, było argumentem w konflikcie, którego przebiegu nie znamy.
Tomek jako nietypowa dziewczyna wywołuje podziw; kuzynki są zachwycone, cioci Isi siostrzenica podoba się tak bardzo, że wyraża twarde życzenie: „Chciałabym, aby moje dziewczynki były takie śmiałe i obrotne”. Podobne tęsknoty odkrywa w sobie ciocia Ola, patrząc na Tosię jako chłopca. Jej synowie nawet jajecznicy nie umieją usmażyć, a „Tomek” gorliwie podejmuje się wszystkich prac. Leśniczyna stawia go „swoim wisusom” za wzór dbałości o higienę. Oszołomiona wykrzykuje: „To będzie kiedyś mąż i wyręka dla żony!”. Czyżby zgłaszała w ten pośredni sposób zastrzeżenia w stosunku do męża, którego nie waży się krytykować wprost?
Tu chyba najbardziej uderza całkowity brak tematu wychowania – ani ciocia Isia, ani ciocia Ola najwyraźniej nie wiedzą, że mogłyby swoje dzieci wychować na śmiałe i obrotne dziewczynki i biorących udział w pracach domowych, czystych chłopców. Bierność jednych i niechlujstwo drugich są dziełem natury.
Powtarzam – Ożogowska jest lepszą pisarką niż socjo- czy antropolożką. Ma fabułę i dialogi, nie ma języka. Taki był w latach 60. stan kultury. Nie tak bardzo się zmienił. Autorka z jednej strony notuje to, co potocznie „się mówi” o jabłku i jabłoni, czyli przywołuje utrwaloną w przysłowiu tradycję myślenia genetycznego – z drugiej każe najpierw Tosi, potem Tomkowi posłużyć się retoryką równouprawnienia. Obejmuje ona pojęcia „zacofania” i „ciemnej masy”, więc przedstawia się jako nowoczesna i oświecona. Można nią próbować zawstydzać reprezentantów tradycyjnego porządku. Opiera się na pragmatycznym braku różnicy – „mężczyźni potrafią robić wszystko to samo, co kobiety”, „dziewczyna potrafi to, co chłopak”. Skoro mowa o potrafieniu, oczywiste jest uczenie się. Mimo symetrii tych zdań uczy się i potrafi tylko Tośka. Na kartach powieści rozgrywa się wczesny etap emancypacji – kobieta musi dowieść swej równości.
Zakończenie przywraca naruszony porządek. Modyfikacja jest drobna – ojciec despota odczuwa skruchę. Ale co się zadziało, to się zadziało. Mogliśmy zobaczyć patriarchat w ironicznym cudzysłowie. Bawić się rolami płciowymi, śmiać z ich sztywności i własnych oczekiwań. To, co dotąd było oczywiste, mogło stać się kwestią do przemyślenia.
Ożogowska zachęcała do przekroczenia znanych reguł, otwierała wyobraźnię. Podpowiadała, że w całym tym genderze nie chodzi o mycie naczyń, tylko o życie i władzę.
A wszystko bez wskazywania wrogów do odstrzału – w atmosferze inteligentnej, humanistycznej popkultury.