Nie potrafię zaufać bohaterce tej książki. Autorce pozostaję bardzo życzliwy. Jej niegdysiejsza odwaga zrobiła na mnie ogromne wrażenie i doceniam, jak ogromny wzięła na siebie ciężar. „Ojciec pił, a jak pił, to bił” – to zdanie ciągle dźwięczy mi w głowie.
Czy dobra książka może być kiepsko napisana? Powstało sporo słabych, świetnie napisanych książek, więc dlaczego nie miałoby być na odwrót. W końcu żyjemy w czasach self publishingu, fanfików, domorosłych content creatorów i podcasterów. Przez gate keeping wydawców literatura i tak długo opierała się demokratyzacji środków przekazu. Książka Patrycji Volny – choć wydana przez ze wszech miar profesjonalną Agorę – to dowód, że również na tym polu wszystko stało się dozwolone.
Słabo, czyli kiepskim językiem. Zniechęcającym, redundantnym lub zbyt powierzchownym. Najpierw miałem nadzieję, że będzie to po prostu naturalny, potoczny język bohaterki, jednak szybko okazało się, że jest on zwyczajnie ubogi, a styl skądś zapożyczony, przymierzany, nie swój. Ale spoko, nie każdy, kto wydaje książkę, musi być literatem. Braki na tym polu można nadrobić wagą tego, co ma się do przekazania.
czytaj także
Dopisek „autobiografia” na okładce od razu zakłuł mnie w oko. Chodzi przecież o młodą osobę. Naprawdę czas już na podsumowanie życia? Co więcej, reklamy, dzięki którym dowiedziałem się o wydaniu tej książki, wskazują, że traktuje ona o przemocy, której Patrycja doświadczyła w odległej przeszłości. Byłem przekonany, że sięgam po wspomnienia z tego okresu, opatrzone komentarzem dorosłej już kobiety, a nie wspomnienia z całego jej życia.
Przemoc ze strony rodzica z pewnością jest istotnym elementem osobistej historii autorki, ale Patrycja wychodzi daleko poza to doświadczenie. Po przewróceniu ostatniej strony czułem się oszukany i zirytowany koncentracją na antybohaterze, która odbiera autorce podmiotowość. Komunikaty promocyjne mówią, że przeczytamy o wyzwoleniu, a same trzymają ofiarę w toksycznej sferze oddziaływania ojca.
Dlatego odnosząc się do treści książki, postać autorki będę nazywał „bohaterką”, jak w powieści, by poszukać swobody względem historycznych postaci, zwłaszcza tej jednej, którą traktowałem niegdyś z namaszczeniem, a której nie chcę wymieniać z nazwiska.
Ojciec jako ON
Zaczyna się od narodzin bohaterki i prehistorii rodziny. Linia czasu niemal od razu zaczyna skakać to w przód, to w tył i z powrotem. O swoim przyjściu na świat Patrycja opowiada nieswoją pamięcią, zapewne w oparciu o opowieści matki. Trudno się połapać, kiedy wspomnienia stają się jej własnymi. Długo się przeplatają. Tak czy inaczej – są to strzępy. Jeśli nie zniechęci was wspomniana banalność języka, szybko zorientujecie się, że strzępy te wirują w polu grawitacyjnym punktu o żarłocznej masie czarnej dziury.
Punktem tym jest postać ojca bohaterki. Ojciec to On. Nie tylko jako konkretna osoba, ale On jako mężczyzna. Czasem jakby obcy, czasem jakby każdy napotkany w ciągu tych niemal czterdziestu lat życia. „Ten facet, ten człowiek” – Patrycja parokrotnie odnosi się tak do tej postaci.
Maria Anna Potocka, krakowscy centusie i rozrzutność kulturowa
czytaj także
Ojciec po pierwsze cuchnął alkoholem. Po drugie zaś był osobą bardzo znaną, celebrowaną i hołubioną. Był twórcą i pieśniarzem, który zaniedbywał rodzinę dla kariery, gdy jednak zjawiał się w domu, to pił na umór, był szorstki, krytyczny, w końcu: groził i bił.
Zmarł przedwcześnie, gdy bohaterka miała szesnaście lat. Wtedy zaczyna się dla mnie ta książka. Znika wymuszony i naiwny styl. Ten nowy nie jest świetny, ale robi się płynniej, czytanie nabiera tempa i angażuje. Przemocowa siła ciążenia opada, a Patrycja rusza w świat.
Krzywda zostaje w rodzinie
Nikczemność ojca rujnuje rodzinę, ale dziewczyna dostaje na start spadek w postaci potężnego kapitału kulturowego. By z niego skorzystać, musi przeprowadzić się z bezpiecznej i rozwiniętej cywilizacyjnie Australii (w której się wychowała) do porzuconej przez oboje rodziców Polski – kraju politycznych mitów, którymi przesiąkła, oraz wszechobecnych śladów nie do końca jeszcze zażegnanej nędzy początku lat 90.
Opowieść staje się wspaniale współczesna. Opisy scenerii wydarzeń są pobieżne i przyjemnie bezpretensjonalne. Nie ma zadęcia na krytykę mieszczaństwa, sentymentalne i kryptokonserwatywne lżenie jego rytuałów czy nowomowy. Pojawiają się znane postaci życia publicznego, przytoczone są konteksty polityczne oraz zjawiska społeczne, przez które bohaterka płynie niemal bezwiednie. Jest obywatelką świata, Kosmopolką.
Guru biohackerów, alkoholik ze skłonnością do przemocy: Wim Hof, męski idol z multum problemów
czytaj także
Bezwiednie nie znaczy ulegle. Sama o sobie mówi, że była niepokorna, nonkonformistyczna, nie uznawała podszytych fałszem norm. Stawiała się, robiła awantury, była harda (tym przymiotnikiem zatytułowano kiedyś książkę o twórczości ojca), choć sama woli napisać, że niewygodna. Jest w tym przydanie sobie etosu. Być niewygodnym – np. dla władzy – uwierającym, nieprzystawalnym. To postawa godnościowa.
Przytoczone wydarzenia z dorosłego życia Patrycji naznaczone są jednak dramatem. Narratorka sugeruje to już na początku książki, pisząc o swoich przodkiniach. Wszyscy, których znała, krzywdzili się nawzajem, rozstawali lub byli ze sobą za karę. Najtrudniej było kobietom, bo zakochiwały się beznadziejnie i zostawały z dziećmi.
Ojciec Patrycji został porzucony przez oboje rodziców, którym przeszkadzał w karierze twórczej. Żył naznaczony tą krzywdą, do której szybko dołączyła kolejna, pod postacią alkoholizmu. Mimo to nie uginał karku. Publicznie zwierzał się z awanturnictwa, chwalił łotrostwem. Budował mit. W rzeczywistości zupełnie nad sobą nie panował, odreagowywał przemocą wobec najbliższych. Ta „ciemna strona” była tajemnicą tylko w wyniku hipokryzji przyjaciół rodziny. Córka własnoręcznie wysadziła cokół pomnika, opowiadając o swoim cierpieniu we flagowym talk-show popularnej stacji telewizyjnej. Był to wówczas akt bohaterski, ale sam pomnik nie runął. Zresztą sama Patrycja decyduje nie odżegnywać się od lirycznej schedy po ojcu – i brawo. Niech chociaż tyle ma z niego pożytku.
Została przez „barda Solidarności” skrzywdzona. Potem krzywdziła się sama, karząc – jak sama mówi – własne ciało i wpadając w anoreksję. Ale Patrycja nie pokorniała, tylko rzucała światu kolejne wyzwania.
Mobbing w instytucjach kultury. Sprawcy (i sprawczynie) wciąż mają się świetnie
czytaj także
Zastanawia, że na przestrzeni całej książki i z perspektywy własnych doświadczeń życiowych, bohaterka odmawia ojcu statusu człowieka chorego i potrzebującego pomocy. A przecież wiedza o niszczycielskim charakterze uzależnienia od alkoholu i potrzebie specjalistycznego leczenia osób nim dotkniętych jest już dzisiaj powszechna. Owszem, używa słowa „alkoholizm”, ale nie idzie za tym rozpoznanie tego stanu jako wymagającego opieki medycznej. Upijanie się ojca przedstawione jest tu jako część stylu życia, haniebnie wybranego ponad dobrem dziecka i żony. A nawet dzieci i żon.
Bohaterka nie chce się nad ojcem litować. Z naszkicowanego profilu wynika, że on sam litości nie szukał i niczego nie żałował. Ona również niczego nie żałuje i nie szuka litości.
To, co powiedziane, i to, co przemilczane
Wbrew blurbom i zapowiedziom książki publikowanym w sieci, Patrycji nie wyemancypowało starcie z legendą ojca, tylko australijska szkoła i postępowe społeczeństwo. Oraz, paradoksalnie, krzywda jej matki, która musiała w pojedynkę ogarniać sobie i córce życie, wbrew ogromnym trudnościom. Patrycja przeniosła się do Polski uposażona w liberalną samoświadomość, co było niewątpliwie trudne, ale dawało też chyba pewną przewagę i napęd, bo radziła sobie całkiem nieźle.
czytaj także
Mieszkanie na warszawskim Żoliborzu, mieszkanie na Mokotowie, salony (prawicowe, ale jednak), estrada, filmówka, Hongkong, Szwecja, Holandia, Francja, a na koniec pałac kultury i polskie maksimum, czyli niesławny apartamentowiec Złota 44, najwyższy budynek mieszkalny w kraju. To stamtąd spada Patrycja.
Wcześniej oddaje się namiętnościom i karierze, nie godząc na niesprawiedliwość polegającą na tym, że mężczyzn nie ocenia się za łajdactwa tak surowo jak kobiety. Nie wymusza się na nich odpowiedzialności choćby moralnym szantażem. Bohaterka nie poddaje się i idzie swoją drogą, po grani, Après moi, le déluge, „każdy jest łodzią, w której może się z potopem mierzyć” – jak śpiewał ojciec. Patrycja pokazuje, że kobiecie można popełniać błędy, a nawet brnąć w nie. Nie oglądać się, nie być pomną na doświadczenie i troskę bliskich. Ani ich ewentualną krzywdę.
Patrycja przytacza nam węzłowe dla swojego życia relacje, związane z nimi trudności, rozczarowania, swoje motywacje do ich zrywania. Otwarcie opowiada o intymnych szczegółach i doznanych przykrościach. W jednej z tych relacji mężczyzna staje się przemocowy i konieczna jest interwencja policji. W innej problemem są rozbieżne wizje życia, w kolejnej partner jest już z kimś związany.
I tutaj kluczowe staje się to, co przemilczane. Autorka ma nad czytelnikiem przewagę przemilczeń. Może i musi sprawnie je dobierać. Bohaterka-narratorka nie. Bohaterka jest po prostu nieszczera. Patrycja we wszystkich tych opowieściach jawi się jako strona pokrzywdzona, która w pewnym momencie musi podjąć decyzję o rozstaniu.
Nie twierdzę, że posługiwała się przemocą. Wierzę, że nie. Ale nie trzeba stosować przemocy, by krzywdzić. Zwłaszcza gdy z zasady nie oglądamy się za siebie. Bohaterce Niewygodnej brak refleksji nad samą sobą i mam wrażenie, że dostajemy obraz niepełny, obliczony na wzbudzenie sympatii.
Staśko: Przemoc nie ma płci. Płeć ma sprawca lub sprawczyni. A także ofiara
czytaj także
Gdy opisywana historia zbliża się do rozstrzygnięcia i nasza uwaga nieubłaganie ogniskuje się na Patrycji, ta decyduje się na ujawnienie, które wstrząśnie światem tak, że wywróci zrzucony wcześniej z postumentu pomnik: ojciec był nie tylko nieodpowiedzialny i agresywny – był też przestępcą seksualnym. Molestował córkę.
To zarzut, po którym nikt już nie będzie powoływał się na nazwisko natchnionego śpiewaka. W każdym razie nie powinien. Chcę liczyć, że zawarte w książce świadectwo wpłynie na środowisko, które było skłonne ignorować bicie i chlanie – czyli prawicowe i liberalne, postsolidarnościowe salony.
Nieuznawanie reguł nie znosi odpowiedzialności
Pozostaję dociekliwy, zauważam kolejne podobieństwa losów ojca i córki. Zwłaszcza to jedno: gdy nie udaje się jej uciec przed nieszczęśliwym życiem w Polsce do bajkowej Alzacji, jak kiedyś uciekali z Niemiec do wymarzonej Australii. Do tego w Alzacji zostawia córkę, by móc kontynuować karierę.
W opowieści przewija się wiele istotnych zmagań cywilizacyjnych, które w ciekawy sposób określają tło zdarzeń, ale odwracają uwagę od bohaterki jako osoby. Prawo do aborcji, przemoc w łódzkiej filmówce, ta nieszczęsna Złota $$, seksizm, grooming, przemocowi mężczyźni, oszuści matrymonialni, modne narkotyki, technologia, poliamoria, Facebook, hejt, call outy i revenge porn.
czytaj także
Patrycja przeszła kamienistą ścieżkę. Z pewnością wylała morze łez i wielokrotnie została zraniona. W książce brakuje jednak choćby wątpliwości co do tego, czy ktoś nie nosi w sobie uzasadnionej pretensji lub żalu do niej samej.
Żyjemy w czasach call outów. W prawdzie o swojej przemocowej przeszłości stają dzisiaj karierowicze lat 90. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn, choć w przytłaczającej większości tych drugich. Tygodniki wciąż chętnie publikują rzekomo szczere wyznania, wyprodukowane w następstwie takich ujawnień (albo je uprzedzające): łajdaczyłem się, piłem, ćpałem, raniłem, sięgnąłem dna, ale ogarnąłem się, odkryłem prawdę o życiu, a teraz się wam wyspowiadam i liczę na odkupienie.
Mam wrażenie – może to myślenie życzeniowe – że oczekiwania opinii publicznej rosną i znanym postaciom przemoc nie uchodzi na sucho tak łatwo, jak jeszcze dekadę temu. Konsekwencje nieodpowiedzialnego stylu życia doganiają sprawców i sprawczynie mimo tłumaczeń, puszczania oka czy liczenia na wyrozumiałość przez wzgląd na trudny życiorys.
Jeśli więc Patrycja chciałaby przekazać czytelniczkom i czytelnikom jakąś prawdę z pozycji osoby publicznej i jest to prawda o życiu burzliwym, to samo wezwanie do bycia twardą i nieoglądania się za siebie może nie wystarczyć.
czytaj także
Jeszcze inne wyjaśnienie zmagań bohaterki podsuwa zakończenie książki: „[…] rozumiem więcej. Że są ludzie i ludzie. Jedni odpowiedzialni, drudzy nieuznający reguł”. Nie, nie, nie. Można z powodzeniem nie uznawać reguł i być odpowiedzialnym. Można część z nich uznawać, a części nie. Można je kwestionować, zmieniać, współtworzyć. Uznawanie reguł nie jest zamachem na tożsamość, na wolność realizowania kariery czy namiętności. Nieuznawanie ich nijak nie znosi odpowiedzialności. Zachowanie jej jest uniwersalnym zobowiązaniem, a nie efektem fałszywej moralności społeczeństw. Więcej: nieuznawanie reguł nie gwarantuje wolności. Można ich nie uznawać, ale wciąż funkcjonować wyłącznie w porządku przez nie wyznaczonym, mimo woli. Wolności nie ma zaś bez odpowiedzialności. Bez niej wpadamy w spiralę cierpienia, ciągnie się ono za nami i rzuca naokoło cień, z którym nigdy nie jesteśmy sami, by móc się nad tym poużalać. Nasza udręka rzutuje na wszystkich, którym na nas zależy.
Ciągle nie potrafię zaufać bohaterce książki. Autorce pozostaję bardzo życzliwy. Jej niegdysiejsza odwaga zrobiła na mnie ogromne wrażenie i doceniam, jak ogromny wzięła na siebie ciężar. „Ojciec pił, a jak pił, to bił” – to zdanie ciągle dźwięczy mi w głowie.
Chciałbym przeczytać kiedyś – za trzydzieści czy czterdzieści lat – kontynuację tej pochopnej autobiografii. Mogłaby opowiadać o przebaczeniu sobie samej, pokochaniu siebie, wyzwoleniu od cierpienia i wsparciu w tym najbliższych. Na tę chwilę jest to jednak wciąż opowieść o zmaganiu z mitem i fatum. Ja od beznadziei dramatycznego przeznaczenia wolę historie o naprawianiu własnej karmy. Ku wolności pisanej z „W” bardziej niż „V”.