Świat

Monbiot: Władcy pustyni

Niemal 90 proc. ludzi na Ziemi chce zdecydowanych działań dla powstrzymania katastrofy klimatycznej. Tymczasem rządy ich państw robią wszystko, byle niczego nie zmienić. Czy to się w ogóle da zrozumieć?

Wyobraźmy sobie, idąc śladem wielu osób, wszechwidzące oko na niebie, spoglądające z góry na planetę Ziemię. Wyobraźmy sobie, że widzimy to, co ono widzi. Obserwuje, jak w ciągu dziesięcioleci topnieją pokrywy lodowe, kurczą się lasy deszczowe, rozrastają pustynie, jak coraz wolniej płyną prądy oceaniczne, jak ubywa słodkiej wody, a przybierają morza. Oko patrzy i jako że jest tu od zarania, myśli: „coś mi to przypomina”. Wszystkie znaki świadczą o tym, że ziemski system zmierza ku zapaści, już po raz piąty, odkąd wyewoluowały zwierzęta o twardych szkieletach.

Tym razem jednak wygląda to nieco inaczej. Nie tylko dlatego, że całą tę zapaść powoduje zaledwie jedna forma życia – ona wszak sama posiada pewne nadprzyrodzone właściwości oka: widzi, co się dzieje. Zaciekawione oko robi zbliżenie na to, co też ta dobrze poinformowana istota czyni, aby zapobiec katastrofie.

„Metod Ostatniego Pokolenia nie popieram, ale…” Trzy porady dla osób publicznych

Najpierw spogląda na ośrodek globalnej władzy, Stany Zjednoczone Ameryki, naród dysponujący wszelkimi naukowymi i technologicznymi narzędziami, by móc przewidzieć i zapobiegać największemu kataklizmowi, jakiego kiedykolwiek ten gatunek doświadczył. Patrzy na spotkania w stolicy i innych miastach. I wręcz nie wierzy w to, co widzi: zamiar rozmontowania zabezpieczeń. Najpotężniejsi ludzie w kraju dążą do stłamszenia nauki, wycofania korzystnych technologii, na wszelkie sposoby starają się zadowolić interesy, za których sprawą systemy Ziemi nieodwracalnie przekroczą punkty krytyczne.

Zauważa, że prawdziwymi zwycięzcami niedawnych wyborów są właśnie te gałęzie przemysłu, które katastrofę wywołują. Ich zapasy paliw kopalnych, na których opiera się również cała ich wartość, są siedmiokrotnie większe niż pułap emisji dwutlenku węgla, który rządy jakoby ze sobą uzgodniły. Przemysłowcy dobrze wiedzą, że gdyby wdrożyć polityki, które zapobiegłyby załamaniu się ziemskich systemów, większość ich aktywów stałaby się bezwartościowa, przez co na łeb na szyję poleciałaby wartość ich przedsiębiorstw. Użyli więc niewielkiej części swoich zysków, by wynieść do władzy kandydata, który będzie bronił ich interesów. Jeszcze przed wygranymi wyborami ludzie ci, bez jakichkolwiek przeszkód ze strony obecnego rządu, gwałtownie zwiększali wydobycie ropy i gazu. Już wtedy dominowali. Teraz będą rządzić.

Oko mruga, zadziwione, a potem zerka na drugą stronę półkuli północnej – na małą, wilgotną wyspę na północnym wschodzie Atlantyku. Z ulgą zauważa, że osoby decyzyjne mówią to, co mówiliby ludzie, którym zależałoby na zapobieżeniu zapaści ziemskich systemów. Że premier odnotował: „zagrożenie zmianą klimatu dotyczy naszego istnienia, to się dzieje tu i teraz”. Że obiecał przyjąć ambitniejsze cele klimatyczne przed 2035 rokiem zmniejszyć emisje zanieczyszczeń o 81 proc. Że premier jest jednym z nielicznych przywódców najpotężniejszych państw, którym chce się brać udział w międzynarodowych obradach poświęconych nadchodzącej katastrofie.

Stopniowo jednak oko zaczyna rozumieć się, że to, co mówi premier i inni wpływowi ludzie, nijak się ma do ich czynów. W istocie rząd ulega tym samym lobbystom z tych samych branż spychających Ziemię w przepaść. Tu jednak rząd żądania lobbystów przedstawia jako rozwiązania problemu: sytuacja jeszcze bardziej kuriozalna niż ta, której oko było świadkiem po drugiej stronie oceanu. Gdyby oko wyznawało jakąś religię, mogłoby uznać, że oto Ziemią rządzi teraz szatan. I może miałoby rację.

Potrzeba dziś nowych Robin Hoodów

czytaj także

Może jednak to jedynie rządy państwa są tak opętane? Bo przecież oko widzi, że ludność całego świata domaga się ratowania klimatu. Że według poważnego badania 89 proc. ludzi na Ziemi chce, by ich rządy podjęły więcej działań w celu odwrócenia zapaści klimatycznej. Może zatem inni wpływowi ludzie stają na wysokości zadania?

Oko zaczyna szukać najtęższych umysłów żyjących pokoleń. Zagląda do słynnej Biblioteki Bodlejańskiej w Oksfordzie. Pierwsza osoba, którą widzi, kończy właśnie doktorat poświęcony czyimś komentarzom do dytyrambów Pindara. Kolejna pracuje nad ósmą biografią któregoś z zapomnianych nieco członków artystycznej grupy Bloomsbury. Oko przewraca okiem. Zaglądając przez ramię kolejnym, widzi, że niemal każdy z tych świetlanych umysłów zajmuje się wszystkim, tylko nie tym, co określi życie ich wszystkich.

Gdziekolwiek oko nie spojrzy, widzi ludzi o największym potencjale sprawczości, którzy najmniej się angażują. Trudno mu nie porównywać tej kuriozalnej sytuacji z tym, co widziało 85 lat wcześniej, gdy wobec innego, choć przecież mniejszego, zagrożenia, niemal cały kraj skupił swój zbiorowy geniusz na jego zwalczaniu.

Oko przeczesuje planetę, bezskutecznie szukając działań, których skala odpowiadałaby doniosłości zagrożenia. Na chwilę spoczywa na stolicy przemysłu, który napędza katastrofę – na azerbejdżańskim Baku. Z zaskoczeniem stwierdza, że przedstawiciele niemal wszystkich rządów na Ziemi zebrali się właśnie tam, aby omówić ten ogromny problem. W końcu!

Oko przygląda się baczniej i widzi dziwnie sprzeczne sygnały. Widzi proces skonstruowany tak, by musiał spalić na panewce; widzi, że nikt nie podejmuje poważnych prób zreformowania go. Odkrywa, że obradom przewodniczy były dyrektor z branży naftowej. To już coś, bo przecież w ubiegłym roku przewodził im dyrektor aktualnie zatrudniony w branży naftowej.

Po COP29: Nie tylko Polska. Cały świat polega na zrzutkach, które niczego nie zmieniają

Oko widzi, że te obrady bardziej przypominają targi zdominowane przez interesy, które należałoby surowo ukrócić; że ani trochę nie jest to próba zaradzenia największej groźbie, jaka zawisła nad gatunkiem ludzkim. Że rząd Azerbejdżanu w rzeczywistości wykorzystał to spotkanie, by zawrzeć nowe umowy na wydobycie paliw kopalnych. Oko widzi, że niektóre ze zgromadzonych w Baku rządów korzystają ze słabości Stanów Zjednoczonych, by całkiem się wykręcić z wcześniej podjętych, mizernych zobowiązań lub je przynajmniej ograniczyć.

Oko zaczyna rozumieć, że rządy, które się tam spotkały, są gotowe rozważyć wszelkie rodzaje polityk, byle nie te, które mogą coś zdziałać – jak pozostawienie paliw kopalnych tam, gdzie są, czyli w ziemi, albo odejście od hodowli bydła. Zamiast tego rządy licytują się na rynkach obrotu pozwoleniami na emisje, które stanowią jałową, nierealną próbę zniwelowania wprowadzenia do atmosfery ziemskiej wydobytego spod powierzchni Ziemi dwutlenku węgla, nagromadzonego przez setki milionów lat.

Zinn: Naszym problemem jest obywatelskie posłuszeństwo

Oko dochodzi do wniosku, że ten gatunek, nękany śmiercionośnym połączeniem konformizmu, rozproszenia uwagi i lęku przed narażeniem się potężnym interesom, aktywnie przyczynia się do własnej zagłady. Widzi gatunek zdominowany przez władców pustyni – ludzi gotowych wszystko unicestwić, byle tylko mogli panować nad ruiną, jaka pozostanie. Oko zastanawia się, czy ten gatunek w ogóle posiada instynkt samozachowawczy. A może jedynie instynkt posłuszeństwa?

**
George Monbiot – dziennikarz i działacz ekologiczny. Publikuje w „Guardianie”. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.

Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij