Współczucie nie musi oznaczać realizacji wszystkich postulatów jednostki czy grupy, którą nim obdarzamy. Empatia nie jest też poklepywaniem po plecach, ale uczuciowym pomostem do emocji i uczuć drugiej istoty. Na pewnym elementarnym poziomie jest narzędziem niezbędnym do zrozumienia większości zjawisk społecznych.
Czy zwierzęta niepełnosprawne zasługują na życie? Dlaczego ubóstwo idzie w parze z niepełnosprawnością? Kto i dlaczego jest podobny do zwierzęcia? Czy inteligencja i zdolności powinny dawać przywileje? Pod koniec ubiegłego roku ukazał się po polsku obszerny esej Sunaury Taylor Bydlęce brzemię. Wyzwolenie ludzi z niepełnosprawnością i zwierząt, stawiający wiele podobnych pytań.
Niektórym osobom sam tytuł eseju może wydać się więcej niż kontrowersyjny. Oto do jednego worka wrzucono emancypację tych pierwszych, którzy na skutek utartych schematów myślowych bywają „rytualnie” lub bezmyślnie poniżani zrównaniem z tymi drugimi, których różnie rozumiane „wyzwolenie” jest o wiele mniej popularne.
Taylor zestawia opresję, jakiej doznają osoby z niepełnosprawnościami, z uciskiem ze strony ludzi względem świata zwierząt. Pozwala to zaobserwować wspólne przekonania i sposoby myślenia, które leżą u podstaw ableizmu (czyli uprzedzeń i dyskryminacji ze względu na niepełnosprawność) oraz szowinizmu gatunkowego, w książce zwanego gatunkizmem (w polskiej literaturze występuje też jako „gatunkowizm”, oznaczający zaś przekonanie o wyższości człowieka nad wszystkimi innymi gatunkami, a także przeświadczenie o prawie do ich wykorzystywania i eksploatowania).
czytaj także
Taylor sama jest zarówno osobą z niepełnosprawnością ruchową, jak i działaczką na rzecz praw zwierząt. Odnosi się, w większości polemicznie, do wielu myślicieli poruszających tematykę, która ją interesuje, w szczególności do Petera Singera. Trudno wymienić wszystkie wątki tego błyskotliwego eseju, spróbuję odnieść się do kilku problemów.
Czy zwierzęta widzą niepełnosprawność?
Taylor pyta w tekście: czy niepełnosprawność jest konceptem typowo ludzkim? Czy psy zauważają brak nogi u innych psów albo u swoich opiekunów – i jak na nią reagują? Jak zauważa, wśród zwierząt możemy spotkać nie tylko przykłady radykalnej walki o byt spod znaku darwinowskiego „przetrwania najsilniejszych”, ale i sytuacje wsparcia dla słabszych, mniej przystosowanych przedstawicieli danego gatunku. Jednocześnie podkreśla, że dzisiaj zbyt mało wiemy o sposobach komunikacji i obyczajach wśród różnych zwierząt, by móc wysnuć jednoznaczne wnioski o tym, czy rozróżniają one jednostki w pełni i mniej sprawne wśród swoich towarzyszy.
Niepełnosprawność przecina się z problemem wykorzystywania zwierząt w wielu aspektach. Na przykład mleczne krowy, które na skutek modyfikacji genetycznych dają ogromne ilości mleka, płacą za to stanami zapalnymi wymion, nieuniknioną osteoporozą i kulawizną. Kurczaki – brojlery rosną tak szybko, że ich kości nie są w stanie utrzymać monstrualnych mięśni. Są to w istocie zwierzęta okaleczone przez człowieka.
Masowa hodowla i ubój zwierząt przyczyniają się do niepełnosprawności także wśród ludzi: generowane przez nie zanieczyszczenie środowiska prowadzą do wielu schorzeń, a opresyjne warunki pracy w hodowlach i ubojniach powodują wypadki przy pracy częstsze niż w kopalniach.
Czy zwierzęta uzależnione od człowieka i nieumiejące przeżyć bez jego pomocy powinny mieć prawo do życia? Czy jedyną ich racją bytu jest hodowanie przez człowieka i służenie mu jako pokarm, rozrywka, dostarczyciel lekarstwa? Czy takie zwierzęta są niepełnosprawne?
Pułapki przekraczania ograniczeń
Jednym z dominujących sposobów przedstawiania niepełnosprawności w mediach jest dyskurs „przezwyciężania ograniczeń”. Taylor, wychowana i przyzwyczajona do takiej narracji, poddaje ją zarazem krytyce, przede wszystkim kwestionując łączenie wartości osoby z niepełnosprawnością z jak największą niezależnością od wsparcia zewnętrznego.
czytaj także
Jak przekonuje autorka, taki dyskurs jest ableistyczny, gdyż ignoruje systemowe przyczyny niepełnosprawności – takie jak niedostosowane otoczenie czy ubóstwo – cały ciężar „przezwyciężenia” składając, w kapitalistycznym stylu, na barki jednostki.
Tymczasem, w zależności od sytuacji, względna niezależność od wsparcia z zewnątrz może być łatwiejsza lub trudniejsza do osiągnięcia. Jest także nieadekwatna w mówieniu o niepełnosprawnościach, bo wszyscy – sprawniejsi i mniej sprawni – jesteśmy zależni od innych.
Dlatego niepełnosprawność nie stanowi jasno odgrodzonej przestrzeni oddzielającej ludzi zdolnych do przetrwania bez wsparcia społeczeństwa od tych, którzy takiego wsparcia potrzebują. Możemy ją raczej potraktować jako swego rodzaju kontinuum: dożywając późnego wieku, niemal każdy z nas potrzebuje pomocy w codziennym życiu, zmagając się z efektami różnych chorób. Również małe dzieci są całkowicie bezbronne i zależne, co uznajemy za stan całkowicie normalny.
„Niezależność” promowana jako idealny wzorzec do naśladowania dla społeczeństwa to dorosły, młody, zdrowy i wysportowany, biały mężczyzna z neurotypową inteligencją. Zauważając, że nawet ten „ideał niezależności” potrzebuje społeczeństwa, któremu wiele zawdzięcza, możemy też spostrzec, że wszystkie odstępstwa od „ideału” bywają przedstawione jako człowieczeństwo chybione, mniejszej wartości – bądź osunięcie się w „zwierzęcość”. To, co kobiece, czarnoskóre, niepełnosprawne intelektualnie bądź fizycznie, jest „dzikie” i stanowi o podobieństwie ze zwierzętami. Na kontinuum zależności i człowieczeństwa wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu „niepełnosprawnymi zwierzętami”.
Wyzwalające zdolności, wyzwalający intelekt
Nasz ableizm zakorzeniony jest w języku, którym mówimy: określamy niedoskonałe porównania mianem „kulawych” czy „ułomnych”, albo rozmawiamy „jak ślepy o kolorach”. Mamy „wariatów”, „psychicznych”, „downów” i całe rzesze innych określeń deprecjonujących osoby z określonymi jednostkami chorobowymi bądź niepełnosprawnościami.
Ableizm często wyraża się również w przekonaniu, że więcej warte jest życie bardziej inteligentne – i to ludzkie, i pozaludzkie – z inteligencją mierzoną standardowymi testami inteligencji. Osoby z niepełnosprawnością intelektualną mają utrudniony dostęp do realizacji wielu swoich praw – do leczenia, pracy, zawarcia związku. Bywają skoszarowane w instytucjach opiekuńczych lub zdane jedynie na pomoc najbliższej rodziny.
Zwierzęta, u których obserwujemy zdolności podobne do naszych, łatwiej otrzymują naszą uwagę i szacunek. Małpy, które nauczyły się języka migowego, mogły liczyć na lepszy los od swoich laboratoryjnych towarzyszy. Delfiny, mające rozwiniętą komunikację, budzą w nas większe współczucie niż karpie, o których wiemy, że cierpią jak my, ale nie wiemy nic o tym, aby miały bogaty system językowy.
Podkreślając „ludzką” inteligencję zwierząt, tracimy z oczu unikatową wartość ich życia i niepowtarzalność. Ignorujemy zdolności, które u ludzi się nie rozwinęły, jak echolokacja u nietoperzy. Nie zastanawiamy się nad inną perspektywą, którą odmienne zdolności pozwalają przyjąć w postrzeganiu czasu czy przestrzeni.
Pewien rodzaj dyskursu o niepełnosprawności podkreśla rolę osób z niepełnosprawnością w „uwrażliwianiu” społeczeństwa. Osoby z niepełnosprawnościami istnieją tylko po to, by się nad nimi „pochylać”, pomagać im i litować się nad nimi.
Hodowla zwierząt to tykająca bomba. Czas ją rozbroić [rozmowa]
czytaj także
Również z tym polemizuje autorka Bydlęcego brzemienia. Wiele osób z niepełnosprawnością traktuje swoją niepełnosprawność jako wzbogacenie życia i nie chciałoby – za pomocą „magicznej pigułki” – jej utracić. Określone sposoby funkcjonowania i doświadczenia, niepowtarzalne dla osób z określonym schorzeniem czy uszkodzeniem ciała, stanowią ich bogactwo i zasób całego społeczeństwa. Inne spośród osób z niepełnosprawnościami pragnęłyby się pozbyć swojej „ułomności”, traktując ją jako cierpienie. To jednak nie znaczy, że nie mają interesujących doświadczeń z racji swego mniejszościowego doświadczenia, wzbogacających dla społeczności, w której żyją.
„Współczucie nie jest zasobem ograniczonym”
Powyższy cytat z eseju Taylor wydaje się najistotniejszym – choć niekoniecznie najłatwiejszym do przyjęcia – wnioskiem z lektury. Wielu spośród obserwujących przemiany dyskursów obecnych współcześnie w sferze publicznej wydaje się uważać odwrotnie. Myślą tak: jeśli obdarzymy empatią i zrozumieniem położenia istotę należącą do większej grupy, złączonej tym samym problemem, tym samym obdarzymy całą grupę lub jej przedstawicieli przywilejami, których może „nie wystarczyć” dla innych grup. Co gorsza – komuś te przywileje możemy odebrać, być może komuś, kto na naszą uwagę, empatię i wypływające z nich działania zasługuje bardziej.
Współczucie/empatia dla jednej grupy oznacza zatem zepchnięcie na margines innej. Współczucie jawi się tu jako „przykrótka kołderka”, niewystarczająca dla wszystkich potrzebujących, ubiegających się o nie. Łączy je w tym ujęciu podobieństwo z takimi zasobami jak środki finansowe, prywatne czy publiczne – o tyle zasadnie, że potrzebujący finansowego wsparcia najczęściej odwołują się w przestrzeni publicznej do współczucia wywołanego ich sytuacją.
Współczucie nie musi jednak oznaczać realizacji wszystkich postulatów jednostki czy grupy, którą nim obdarzamy. Empatia nie jest też poklepywaniem po plecach, ale uczuciowym pomostem do emocji i uczuć drugiej istoty. Na pewnym elementarnym poziomie jest narzędziem niezbędnym do zrozumienia większości zjawisk społecznych. Złożoności świata społecznego nie da się pojąć całkiem „na zimno”, bez angażowania w nie uczuć, choć empatia nie zastępuje zrozumienia ani nie jest przez nie zastępowana (rozumiemy, dlaczego złodziej chce nam ukraść rower, a kapitalista nie zamierza płacić podatków, ale empatyzujemy z nimi tylko w podstawowym zakresie). A z pewnością współczucie jest konieczne, aby traktować z niepowierzchownym szacunkiem grupy istot różniących się od nas – bo dzięki empatii i rozumieniu możemy widzieć i uznawać ich potrzeby. Nawet – a może zwłaszcza – wtedy, gdy nie mamy możliwości tych potrzeb zaspokoić albo możemy je zaspokoić, ale decydujemy się tego nie robić z jakiegoś powodu.
czytaj także
Sunaura Taylor odwołuje się do naszej empatii względem zwierząt, nie postulując natychmiastowego zakończenia wszelkiego ich wykorzystywania. Nasze współczucie ma stać się punktem wyjścia do pełnego szacunku namysłu nad przemodelowaniem obecnych, rażąco niesprawiedliwych relacji między ludźmi a większością zwierząt. Z pewnością uruchomienie naszych zasobów współczucia wobec sytuacji zwierząt hodowlanych nie znieczuli nas automatycznie na cierpienie chociażby chorych dzieci – jak czasem zdają się obawiać oszczędnie gospodarujący własnym i cudzym współczuciem komentatorzy spod znaku: „to tylko zwierzę”.
Świat intersekcjonalny
Intersekcjonalność zakłada, że różne rodzaje opresji – ze względu na płeć, rasę, ubóstwo, niepełnosprawność – nakładają się na siebie i wzmacniają nawzajem. Sunaura Taylor szczególnie skupia się na tym, jak inne rodzaje opresji są wzmacniane przez ableizm i – po trosze – szowinizm gatunkowy.
Nie jest dziś możliwe jednoczesne zaspokojenie nawet podstawowych potrzeb wszystkich jednostek i grup, które zasługują na naszą empatię. My – ludzie bogatej Północy – nie jesteśmy w stanie dzisiaj zaprzestać wyzysku innych ludzi, nie wspominając o zwierzętach. Możemy jednak z odwagą stawić czoła faktom i znieść dysonans poznawczy z nich wynikający. Po co? Może po to, aby przyznać grupom marginalizowanym prawo do cierpienia – często w ich życiu cierpienia jest ponad miarę.
Unieważniając cierpienie nierozgrywające się bezpośrednio przed naszymi oczyma, usuwamy sprzed swoich oczu dylematy moralne i dysonanse poznawcze, lecz zarazem popełniamy przewinienie przeciw sprawiedliwości: wymazujemy istnienie cierpiących miliardów ludzi i zwierząt. I tracimy szansę, by uwzględnić w naszym myśleniu o przyszłym, sprawiedliwszym świecie choćby nieco większą część jego mieszkańców niż obecnie. Nawet jeśli nie ma jednej dobrej i uniwersalnej recepty na sprawiedliwy świat.
Możemy uznać, że w interesie całej przyrody, w tym ludzi, nie leży hodowla przemysłowa i że jest ona źródłem ogromnego cierpienia zwierząt, zmian klimatu i skażenia środowiska, nawet jeśli przerasta nas rezygnacja z taniego schabowego na talerzu. Możemy nie angażować swoich zasobów finansowych ani czasu w przeciwdziałanie tym zjawiskom, w całości przeznaczając je na utrzymanie swojej rodziny.
czytaj także
Zapewne będziemy mieli w takiej sytuacji coś w rodzaju wyrzutów sumienia lub przynajmniej lekkich rozterek – i będziemy zmuszeni do decydowania o tym, co jest ważne, a co ważniejsze. Sąsiad, którego współczucie, poza własną rodziną, budzą jedynie chore dzieci, ma łatwiej – wyrzuty sumienia uspokoi, wrzucając raz w roku do puszki na WOŚP. A jednak łatwiej będzie nam zrozumieć coś ze złożoności otaczającego świata, w mniejszym stopniu zafałszujemy go naszymi uproszczeniami. Stwierdzimy może, że znajoma weganka nie zawsze podąża za modą i „przewraca się jej w dupie od dobrobytu”, a huragany i susze w krajach globalnego Południa nie dotyczą tylko peryferyjnych, rolniczych krajów i nie powstają bez powodu.
Tego rodzaju współodczuwanie nie jest skończonym zasobem, ale – w jednostkowym wymiarze – nastawieniem, które w miarę praktyki staje się coraz łatwiejsze i obejmuje coraz szerszy krąg odbiorców. W wymiarze społecznym natomiast klimat sprzyjający empatii względem jednej grupy „przeciera szlaki” i ułatwia emancypację innym marginalizowanym grupom. Co nie wyklucza oczywiście konfliktu interesów.
W stronę ideału
Jak wyglądałby świat pozbawiony ableizmu? Taylor nie odpowiada na to pytanie. Ja także nie umiem sobie go wyobrazić. Nie w rzeczywistości pełnej zabytków architektury, które przy najlepszej woli trudno uczynić dostępnymi nawet dla osób poruszających się o kulach, a cóż dopiero dla wózkowiczów.
Postęp techniczny i coraz bardziej inkluzywne standardy projektowania sprawiają, że nowo budowane obiekty mogą już piąć się w górę i jednocześnie nie pozbawiać dostępu osób z niepełnosprawnościami ruchowymi. Jednak na co dzień wciąż brakuje nam wrażliwości na detale: w moim byłym miejscu pracy (duża placówka edukacyjna) znajdowała się toaleta dla osób z niepełnosprawnościami, ale kosz na śmieci był w niej wsunięty głęboko w kąt pod umywalką i otwierany pedałem za pomocą nogi – nikt jeżdżący na wózku nie zdołałby dosięgnąć go nie tylko nogą, ale i ręką.
Był też podjazd pod budynkiem i samoobsługowa winda, ale te udogodnienia dotyczyły tylko jednego z trzech budynków tego obiektu. W pozostałych, niewyremontowanych, osoba na wózku nadal byłaby zdana na stałą obsługę pomocników – w zbyt wąskich korytarzach, niedostosowanych toaletach czy windzie wymagającej wykwalifikowanego windziarza. Brakowało też – w całym obiekcie – informacji w braille’u czy zróżnicowanej nawierzchni ułatwiającej poruszanie się osobom niewidomym. Nikt z pracowników nie posługiwał się językiem migowym. Pracownicy i wychowankowie w różnym stopniu byli gotowi przyjmować z otwartością osoby z mniej widocznymi niepełnosprawnościami: nieneurotypowe, z różnymi schorzeniami. A to tylko jedna z wielu placówek, czekających na pełniejsze unowocześnienie.
Potencjalna sojuszniczka/sojusznik – zostawmy na chwilę z boku intersekcjonalność – osób z dysfunkcjami i niepełnosprawnościami, może w dobrej wierze spytać, czy istnieje i gdzie się znajduje punkt dojścia sojusznictwa przeciw ableizmowi. Poszczególne aspekty ułatwiania życia (czy też może usuwania utrudnień) przy różnych rodzajach niepełnosprawności: od udogodnień dostępu do miejsc i obszarów, przez wyrównywanie możliwości edukacyjnych, udziału w kulturze, życiu zawodowym, politycznym, gospodarczym, społecznym, aż do zmian sposobu wypowiadania się i myślenia na temat osób niepełnosprawnych/z niepełnosprawnościami, wydają się oczywiście ogromem pracy, ale dla osób z zadaniowym sposobem myślenia mogą stanowić sumę skończoną, wymagającą tylko odpowiedniej wiedzy, wrażliwości i rzetelnego namysłu wszystkich zainteresowanych.
Takie myślenie jest jednak pułapką, w którą często już wpadali działacze na rzecz niepełnosprawnych z różnych epok. Wielokrotnie wydawało się, że do przezwyciężenia (samo słowo jest znamienne i kontrowersyjne) ograniczeń związanych z barierami dotyczącymi jakiejś konkretnej niepełnosprawności wystarczy tylko niewielka, konkretna, wiadoma zmiana, lub też – że trudność jest nieusuwalna i immanentnie związana z dysfunkcją. Jedno i drugie przekonanie okazywało się fałszywe z różnych względów: ewolucji perspektyw społecznych i interpersonalnych, postępu technicznego i medycznego. Dlatego też oczekiwania względem sojuszników wobec osób z niepełnosprawnościami ulegają zmianom i nie są jednolite także wśród środowisk skupiających te osoby.
Singer: Nieludzkie badania. Jak uniknąć zbędnego cierpienia?
czytaj także
A czy w perspektywie intersekcjonalnej istnieje niezbędne minimum sojusznictwa wobec wszystkich wykluczonych, które musimy przejawiać, gdy dotykają nas tylko niektóre rodzaje wykluczenia, lub, o dziwo, żadne? Wydaje się, że tutaj należy wrócić do postawy otwartości, wrażliwości i chęci pogodzenia jak największej liczby często sprzecznych interesów i dążeń, bez dekretowania, że zawsze jedne z nich muszą się okazać ważniejsze od innych. Nie zawsze będziemy w stanie pojednać marnie wynagradzaną sprzątaczkę na śmieciówce w teatrze, której po godzinach każą nieodpłatnie wspomagać osoby niewidome, z niewidomymi odbiorcami spektaklu, którzy – według nieuniknionego skądinąd stanu na dziś – nie mają nawet szans na pracę sprzątaczki w teatrze, ani w pełni legalną, ani śmieciową.
Nasuwającym się zdroworozsądkowym wyjściem, jeśli jesteśmy w teatrze w roli widza, nie zaś kadrowej czy sprzątaczki, jest przyczynienie się do rozwoju empatii wśród ludzi przez dobrowolne wyręczenie osoby stojącej najniżej w hierarchii ekonomicznej, na którą zrzucono niechciane dziecko posługi nieleżącej w jej obowiązkach. Świata tym nie zbawimy, ale może światopoglądy tej jednej widzącej sprzątaczki i jednej uczestniczącej w spektaklu osoby niewidomej – owszem. Wiemy, że urządzenie umożliwiające pracę sprzątaczki niewidomym nie zmieni śmieciowego statusu prac nisko opłacanych i może tu pomóc tylko zmiana polityczna, zdecydowanie bardziej pożądana niż wspomniane urządzenie. A te zmiany polityczne to temat tak ogromny, że pytań stawianych przez Taylor nie starczyłoby, żeby je ogarnąć.
Świat pozbawiony szowinizmu gatunkowego wydaje się jeszcze bardziej utopijny. Jednak stawianie pytań poszerza serca i umysły także wtedy, gdy nie mamy na pytania jednoznacznej odpowiedzi. Taylor zostawia nas z pytaniami stawianymi przez siebie i wielu innych filozofów, ze swoją historią i otwartą drogą myślenia. Uzbrojonym w jej refleksję łatwiej będzie wykonać pierwsze kroki w długiej drodze do usunięcia ableizmu z przestrzeni publicznej.
**
Justyna Barańska – historyczka, działaczka społeczna, publikuje czasem tu i ówdzie. Mieszka we Wrocławiu.