Kolejna sarkastyczna książka o facecie wkraczającym w smugę cienia i cierpieniach korpoludków, zwykle pracujących w reklamie? W „Utracie” znalazłam jednak coś więcej. Kinga Dunin czyta „Podziemie pamięci” Yōko Ogawy i „Utratę” Adama Kaczanowskiego.
Yōko Ogawa, Podziemie pamięci, przeł. Anna Karpiuk, Tajfuny 2022
Czasami się zastanawiam, co zniknęło z wyspy jako pierwsze.
– Dawno temu, długo zanim pojawiłaś się na świecie, wszystkiego było tu pełno. Pamiętam te prześwity, aromaty, trzepoty, lśnienia… nawet sobie nie wyobrażasz – mawiała mama, gdy byłam dzieckiem. – Ale niestety, na tej wyspie ludziom nic nie zostaje w sercach na zawsze. Kto tu mieszka, ten wciąż będzie coś tracił.
Wyspa, na której powoli wszystko znika. Na czym to polega? Rano budzisz się z lekkim dreszczem. Patrzysz na zdjęcie rodziców, które stoi przy twoim łóżku, i widzisz tylko jakiś kartonik z obrazkiem. Nie budzi on w tobie żadnych emocji, wspomnień, właściwie nie rozumiesz jego sensu. Potem wszyscy mieszkańcy wychodzą z domów i niszczą niepotrzebne już przedmioty. Niedługo nie będą już znali ich nazw ani funkcji. Niektórzy jednak są odporni na znikanie, ich serca wciąż są pełne wspomnień. Tych wyłapuje groźna służba bezpieczeństwa, wywozi gdzieś i nigdy nie wracają. Część z nich się ukrywa.
Bohaterka też traci wspomnienia, ale w tajnym pokoju w swoim domu, melinie, kogoś chroni. Jest powieściopisarką, pisze o młodej dziewczynie uczącej się maszynopisania, której głos znika, a ona zostaje uwięziona przez niepokojącego mężczyznę na zegarowej wieży. Jednak powieści też znikną. Na całej wyspie zapłoną stosy, na których pali się książki. Czy ludzi też to dotknie? Znikną? Będą znikali stopniowo? Czy utracą wszystko?
czytaj także
Niedawno pisałam o powieści Richarda Flanagana Żywe morze snów na jawie, która zaczynała się od tego, że bohaterka zauważa, że zniknął jej palec. Jednak tamto znikanie można łatwo przełożyć na współczesne przesłanie: katastrofa klimatyczna, internet, utrata więzi międzyludzkich… W przypadku Ogawy bym tego nie robiła. I nie jest to też dystopia z antytotalitarnym wydźwiękiem. Opowieść nie musi mieć jakichś społecznych morałów – to po prostu opowieść. W tym wypadku melancholijna i jednocześnie ciepła. O przyjaźni, lojalności, emocjach, wspomnieniach, trudnej do opisania stracie. Bardzo ładna.
Yōko Ogawę poznaliśmy już z jej dwóch poprzednich książek: zbioru opowiadań Grobowa cisza, żałobny zgiełk – naprawdę mi się podobały! oraz Ukochanego równania profesora (profesor też miał problemy z pamiętaniem). Ta druga podobno jest od lat japońskim bestsellerem. Zupełnie się w niej nie odnalazłam. Fabuła wydawała mi się sztuczna i wydumana, nudziły mnie jakieś historie związane z baseballem. Jednak i tutaj wielu czytelników ta powieść zachwyciła. Myślę, że z Podziemiem pamięci może być podobnie. Albo zanurzamy się z rozkoszą w tej historii, albo wzruszamy ramionami: o co właściwie w tym chodzi? Ja tym razem jestem na tak!
czytaj także
*
Adam Kaczanowski, Utrata, Biuro Literackie 2021
Robert nie był reżyserem czy scenarzystą, w ogóle nie miał związku z przemysłem filmowym, ale szczotkując rano zęby wymyślił pierwszą scenę filmu – takiego, który chciałby nakręcić. To byłby współczesny dramat psychologiczny. Facet stoi przed lustrem w łazience, myje zęby szczoteczką elektryczną i w tym samym czasie, drugą ręką, wali konia.
Ta scena zostanie nakręcona, zrobi to żona Roberta, i to będzie jego prezent na czterdzieste urodziny. Nie, nie miała z tym problemu, to liberalna, wielkomiejska para. Dobrze sytuowana. On pracuje w agencji reklamowej i wymyśla jakieś gówno, które ma reklamować inne gówno. Ona, Alicja, w firmie produkującej zabawki. Jej praca polega na przykład na tym, że musi zdecydować, czy lalka – dzieciątko Jezus, które ma się pojawić na rynku przed Bożym Narodzeniem, ma też śpiewać kolędy. Ich rezolutna pięcioletnia córka, Mila, proponuje, żeby zamiast tego robiło kupę i pierdziało.
Na tę krótką książkę składają się trzy historie. Najpierw dwie, które rozgrywają się równolegle – Roberta i Alicji. Ich małżeństwo jest jednocześnie dobre, albo raczej poprawne, i martwe. Dzielą się opieką nad córką, kochaną i zadbaną zgodnie z aktualnym modelem wychowawczym, oraz pracami domowymi, choć oczywiście to on częściej zostaje w firmie po godzinach. Nie kłócą się, czasem najwyżej trochę sobie podogryzają. Nie zdradzają się. Jedzą wspólnie posiłki, wyjeżdżają do SPA na weekend. Współżycie seksualne, może nie idealne, ale jakoś tam działa. Sąd nie dałby im łatwo rozwodu.
Co jest zatem nie tak? Już się nie kochają, nie potrafią rozmawiać o sprawach ważnych. Są sfrustrowani, smutni, wkurzeni, zmęczeni i znudzeni. Czemu ona chodzi na psychoterapię, a on chyba też powinien, chociaż jedynymi problemami, jakie potrafi nazwać, jest to, że je za mało warzyw i za dużo słodyczy? Czy problemem jest bezsensowna praca, a może niespełnione libido? Dwie kampanie reklamowe, nad którymi pracuje Robert, koncentrują się wokół „utraty” i „szczerości”. W jego powtarzającym się śnie prostytutka, którą odwiedza, mówi mu, żeby pokazał swoją ukrytą twarz. Alicja fantazjuje o seksie ze sprzedawcą z żabki, a mąż chce słuchać tych fantazji, żeby ich był bardziej podniecający.
czytaj także
Obawiałam się, że to kolejna sarkastyczna książka o facecie wkraczającym w smugę cienia i cierpieniach korpoludków, zwykle pracujących w reklamie. Ale ponieważ Kaczanowski jest poetą, a wydawcą książki Biuro Literackie, miałam też nadzieję na coś więcej. I chyba to coś więcej znalazłam. I Robert, i Alicja na koniec uciekają nam z kart w powieści. On chroni się w przeszłości, w dzieciństwie. I nie chodzi o jakiś dziecięcy raj. Ona porzuca wszystkie swoje społeczne role. (Nie są to już realistyczne historie). Oboje znowu są niegotowi, nieuformowani przez życie, potencjalni. Mężczyzna cofa się w czasie, kobieta rusza w jakąś nieznaną przyszłość – ta różnica jakoś mnie nie dziwi. Wyzwalając się ze społecznych form, które ich kształtują, nie tyle tracą, ile zyskują to, co utracili, żyjąc. Żyjąc, tracimy życie?
Jak pamiętamy, jest to tytuł pięknego zbioru esejów Marii Janion. W jednym z nich przywołana jest powieść Balzaca Jaszczur. Jej bohater dostaje skórę jaszczura, która spełnia jego życzenia, ale jednocześnie się kurczy. Wygląda na to, że bohaterom Utraty właśnie ta skóra się skończyła. Gdyby taki był finał powieści Kaczanowskiego, chyba jednak uznałabym to za dość pretensjonalny pomysł. Poza tym jestem prostą czytelniczką i przychodzą mi do głowy często proste, a nawet prostackie pytania. No dobrze, rodzice zniknęli, a co teraz z dzieckiem? Na to znajdziemy odpowiedź w trzeciej części. Mila budzi się rano, a rodziców nie ma. Nie ma i nie będzie. Wie tyle, ile nauczyła się w domu, w przedszkolu i z kreskówek. Chyba powtórzy scenariusz rodziców…
To właściwie lekka książka, często nawet całkiem zabawna, ale ostatecznie smutne to wszystko.