Morawiecki dostał w Brukseli tyle, ile wynikało z rozdzielnika, i ani centa więcej. Mógłby w ogóle na szczyt nie jechać i efekt byłby taki sam. Szczyt unijny i pierwsze reakcje po nim komentuje Adam Traczyk.
Jeszcze kilka tygodni temu media pełne były kasandrycznych przepowiedni. Pandemia koronawirusa miała zadać śmiertelny cios pogrążonej w kryzysach Unii Europejskiej. Eurosceptycy triumfowali. „Niech żyją państwa narodowe! Gdzie są eurokraci?!” Apokaliptyczna atmosfera udzielała się nawet euroentuzjastom. Frans Timmermans ostrzegał, że „Unia, jaką znamy, może tego nie przetrwać”, premier Hiszpanii Pedro Sanchez, że grozi jej rozpad.
Historia jednak kolejny raz przyznała rację Jeanowi Monnetowi. Jeden z ojców założycieli Unii Europejskiej zwykł mawiać, że Europa będzie się wykuwać w kryzysach i będzie sumą rozwiązań przyjętych, aby owe kryzysy przezwyciężyć. Po pięciu dniach i czterech nocach negocjacji 21 lipca bladym świtem szefowie rządów i przywódcy 27 państw członkowskich Unii Europejskiej ogłosili porozumienie, które dowodzi, że w kryzysowej sytuacji zwycięża wola współpracy i poczucie wzajemnej solidarności. Być może nie jest to jeszcze moment hamiltonowski, ale z pewnością dowód, że wyciągnięto wnioski z poprzednich kryzysów i zdecydowano się na wspólny skok na głęboką integracyjną wodę.
Przywódcy europejscy dogadali się bowiem nie tylko co do kształtu i wysokości kolejnych siedmioletnich ram finansowych na okres 2021–2027, ale także Funduszu Odbudowy, który jest bezpośrednią odpowiedzią na kryzys gospodarczy spowodowany pandemią koronawirusa. Będzie on finansowany poprzez emisję długu, który Bruksela zaciągnie w imieniu całej wspólnoty. W ten sposób pomiędzy państwa członkowskie rozdzielonych zostanie w najbliższych trzech latach 390 mld euro bezzwrotnych grantów.
Europa przełamuje więc tabu – po raz pierwszy w historii dojdzie do wspólnego zaciągnięcia długu. Stąd nawiązania do Alexandra Hamiltona, pierwszego sekretarza skarbu Stanów Zjednoczonych, którego podobizna do dziś zdobi banknoty 10-dolarowe. Doprowadzając do uwspólnotowienia długów stanowych powstałych w wyniku wojny o niepodległość, położył on kamień węgielny pod federacyjny model państwa amerykańskiego. W przypadku Europy do tego jeszcze daleka droga. Niemniej trudno nie dostrzec doniosłości chwili po zgodzie wszystkich 27 państw członkowskich na rozwiązanie, które jeszcze kilka miesięcy temu zdawało się pobożnym życzeniem lewicujących euroentuzjastów i coraz bardziej sfrustrowanych polityków trapionego kryzysami południa Europy.
czytaj także
Dlatego Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej, mógł z satysfakcją ogłosić: „Zrobiliśmy to! Europa jest silna, Europa jest zjednoczona”. Tym bardziej że kolejny raz sprawdziła się zasada, według której unijne młyny mielą tak długo, aż wyplują kompromis, z którego każdy jest zadowolony. W opiewającym łącznie na 1,82 bln euro pakiecie budżetowym każdy znajdzie dla siebie coś miłego.
Państwa Południa, najsilniej dotknięte ekonomicznymi skutkami pandemii, dostały hojny pakiet pomocowy. Klub skąpców – Holandia, Austria, Dania, Szwecja i Finlandia – przełknięcie gorzkiej pigułki w postaci zgody Fundusz Odbudowy osłodził sobie zmniejszeniem wolumenu bezzwrotnych grantów i wprowadzeniu mechanizmu kontroli ich wydatkowania oraz wytargowaniem dla siebie dodatkowych rabatów. Berlin i Paryż z kolei udowodniły, że pogłoski o zatarciu się francusko-niemieckiego motoru były mocno przesadzone. Gdy koronawirus uderzył w Europę, to właśnie tandem Merkel-Macron wyszedł z inicjatywą, która stała się podstawą porozumienia.
Kiedy złodziej poucza rozrzutnika. Nierówne obrady w Brukseli
czytaj także
Oczywiście, budżet nie jest doskonały. Trafnie wypunktowały to we wspólnej rezolucji najważniejsze frakcje Parlamentu Europejskiego. Domagają się one odwrócenia cięć, które objęły przede wszystkim wydatki na inwestycje w przyszłość (transformacja energetyczna, innowacje) i unijne dobra publiczne (badania i nauka), silniejszego powiązania funduszy z zasadami praworządności (o czym jeszcze poniżej) i celami klimatycznymi, a także większej roli parlamentarzystów przy zarządzaniu Funduszem Odbudowy.
Dysponujący prawem weta Parlament będzie więc jeszcze próbował wywrzeć presję na państwa członkowskie, aby wypełnić treścią hasło Next Generation EU, które było mottem Funduszu Odbudowy. Nie spodziewajmy się jednak wielkich korekt – szczególnie po tym, jak wiele wysiłku kosztowało osiągnięcie obecnego kompromisu.
A jak na szczycie wypadła polska delegacja? Mateusz Morawiecki ogłosił oczywiście, że z Brukseli wrócił z tarczą. W końcu ani Kazimierz Marcinkiewicz, ani Donald Tusk nie wycisnęli z brukselki aż tak wielkiej sumy – w sumie ok. 160 mld euro. Gdy jednak przyjrzeć się bliżej, to polski sukces negocjacyjny odrobinę blednie. Przede wszystkim za sprawą Funduszu Odbudowy tort w tym roku był zdecydowanie większy niż ten dzielony w 2005 i 2013 roku. Od tej kwoty należy odjąć ok. 35 mld, które przypadły Warszawie w postaci specjalnej linii kredytowej. Jest to więc suma czysto teoretyczna, bo Polska – podobnie jak inne państwa UE – ma i tak dostęp do tanich pożyczek, więc można spokojnie założyć, że po te pieniądze sięgać nie będzie.
Zostaje więc 125 mld, co stanowi 8,5 proc. łącznej sumy wieloletnich ram finansowych i grantowej części Funduszu Odbudowy. I tu Morawiecki ogląda już plecy i Marcinkiewicza, i przede wszystkim Tuska, którzy wywalczyli odpowiednio 10,2 i 11 proc. budżetowego tortu. Patrząc tylko na wieloletnie ramy finansowe, Morawiecki jest pierwszym premierem, który przywozi do domu sumę mniejszą niż 100 mld euro, choć wartość całej siedmiolatki po raz pierwszy w historii przekroczyła bilion euro.
Morawiecki dostał w Brukseli tyle, ile wynikało z rozdzielnika, i ani centa więcej. Mógłby w ogóle na szczyt nie jechać i efekt byłby taki sam. Tym bardziej że nie udało mu się wywalczyć nic ekstra, na co liczyliśmy, po tym jak Komisja Europejska w maju zaproponowała 40 mld euro na Fundusz Sprawiedliwej Transformacji. Ostatecznie został on na ostatniej prostej zredukowany do zaledwie 10 mld, a rząd, uporczywie odrzucając zobowiązanie do realizacji unijnego celu neutralności klimatycznej w 2050 roku, sam wytrącił sobie z ręki wszelkie argumenty, aby funduszu bronić. Do tego połowa „naszej” części funduszu pozostanie zamrożona, dopóki rząd nie zobowiąże się do celu neutralności. Niestety, Morawiecki poświęcił pieniądze na rozwój Polski na rzecz świętego spokoju od ataków młodych wilków Zbigniewa Ziobry, którzy z neutralności klimatycznej uczynili zagrożenie porównywalne z gender.
Za sukces rządu trudno także uznać kwestię powiązania wypłat funduszy z przestrzeganiem zasad praworządności, choć konkluzje szczytu są rozmyte i pozwalają z grubsza na dwie interpretacje. Jeden rabin powie, że Rada Europejska przyjęła już mechanizm, w którym Komisja Europejska proponuje w przypadku stwierdzenia naruszeń zawieszenie wypłaty, a jej decyzję zatwierdzają Rada Unii Europejskiej kwalifikowaną większością głosów (tak uważają szefowa Komisji Ursula von der Leyen i przewodniczący RE Charles Michel). Drugi rabin powie z kolei, że owszem, zgodzono się na taki mechanizm, ale zanim wejdzie on w życie, unijni przywódcy jeszcze raz powrócą do dyskusji na temat jego szczegółów na Radzie Europejskiej, gdzie wymagana jest jednomyślność. W każdym razie w konkluzjach znalazły się zapisy gwarantujące, że temat praworządności nie spadnie z unijnej agendy.
Tymczasem rząd ogłosił, że żadnego powiązania nie ma, a mechanizm jest martwy, co uzasadniał oderwaną od traktatowej rzeczywistości interpretacją unijnego procesu stanowienia prawa, w której Radzie Europejskiej miałoby przysługiwać prawo weta wobec decyzji Rady UE. To każe podejrzewać, że Morawiecki albo nie wie, na co się zgodził, albo robi dobrą minę do złej gry, co tłumaczyłoby także przyklejenie się do Viktora Orbána w trakcie szczytu, które miało uwiarygodnić premiera wobec ataków radykalnego skrzydła Zjednoczonej Prawicy.
Pomijając te wszystkie kontrowersje, jest jednak jakaś głęboka ironia w tym, że to akurat formacja polityczna, która na sztandarach ma uwolnienie się spod brukselskiego dyktatu i obronę Polski przed moralną zgnilizną zdegenerowanej Europy Zachodniej, prowadzi nas żwawym krokiem ku pogłębieniu europejskiej integracji zgodnie z planem Macrona i Merkel. Pragmatyzm i europejskie miliardy okazały się jednak silniejsze od ideologicznych uprzedzeń. To mimo wszystko pozytywny sygnał dla wszystkich obawiających się polexitu.
Skoro nie polexit, to europejska federacja? Jeszcze nie. Hamilton uwspólnotowił długi już istniejące i wprowadził federalne podatki mające pokryć ich spłatę (w tym na whisky, co doprowadziło nawet do wybuchu zbrojnego buntu w Pensylwanii). Unia Europejska póki co zaciąga wspólnie przyszły dług, ale nie uwspólnotowiła nawet sposobu jego spłaty. Ustanowiono tylko jeden nowy europejski podatek – od plastiku. W pierwszym półroczu 2021 roku Komisja ma przedstawić projekt cła węglowego oraz podatku cyfrowego, tak aby mogły wejść w życie w 2023 roku. Z kolei mechanizm podatku od transakcji finansowych ma znaleźć się dopiero w następnych wieloletnich ramach finansowych po 2027 roku. Wówczas ma się też zacząć spłata długu, która potrwa kilka dekad.
czytaj także
Bez przyjęcia tych wspólnotowych mechanizmów podatkowych zatrzymamy się w pół drogi. Co więcej, możliwe będzie nawet zawrócenie z federacyjnej ścieżki. Gdy nie uda się dojść do porozumienia w sprawie europejskich podatków, może okazać się, że długi trzeba będzie spłacać ze składek państw członkowskich. A to w nieunikniony sposób doprowadzi do potężnych konfliktów politycznych.
Jednocześnie, dywagując o europejskich podatkach, nie sposób nie odwołać się jeszcze raz do historii Stanów Zjednoczonych. Hasło „no taxation without representation” było jednym z motywów przewodnich amerykańskiej wojny o niepodległość. Dziś, gdy zmienia się sposób finansowania Unii Europejskiej, nadszedł czas, aby na serio pomyśleć o reformie instytucjonalnej i wzmocnieniu demokratycznej legitymizacji unijnego procesu decyzyjnego. Bez tych reform nad przyszłością Wspólnoty Europejskiej zawsze będzie wisiał miecz liberum veto pojedynczych państw motywowanych swoimi partykularnymi, egoistycznymi interesami.