On pisarz uczył Izraelczyków polityki. Gasił religijne, tożsamościowe i wszelkie inne nierozstrzygalne spory, mówiąc rodakom wprost, że nie ma innej drogi niż przykry polityczny kompromis.
Amos Oz umarł rozliczony z życiem i pogodzony ze śmiercią. Z życiem rozliczył się w autobiograficznej Opowieści o miłości i mroku. Ze śmiercią godził się przez całe życie od czasu, gdy odumarła go pogrążona w depresji matka. Miał dwanaście lat, kiedy wybrała samobójstwo. Rak dał mu czas na przygotowanie się do odejścia w ramionach ukochanej żony. Byli razem prawie sześćdziesiąt lat. To cała dorosłość.
Naród i państwo ze śmiercią konfrontowane były ciągle. W Ozie wyrobiło to bardzo łagodne usposobienie, bardzo twardy kręgosłup moralny i bardzo odważny namysł polityczny i moralny. Szukał dowodu na inny Izrael niż skazany zawsze na bycie ofiarą albo opresorem. Był zawsze gotów i pierwszy do zgody, ale potrafił poprzeć też wojnę, jeśli nie było innego wyjścia, a trzeba było się bronić. Ta prawość zasad, którym podporządkowywał wybory (a nie odwrotnie) nie przysparzała mu zwolenników w Izraelu. Bardzo przypominał w tym innego wybitnego żydowskiego intelektualistę Michaela Walzera ponoszącego podobne koszty za podobne wybory w Stanach Zjednoczonych.
Oz zajmował się tematami najtrudniejszymi i jednocześnie literackimi evergreenami, ale u niego to Judasz okazuje się chrześcijaninem, to zdrajca ocala miłość, to za ciemnością należy jej szukać. Izreael zbudowano na marzeniach, ale przetrwa tylko, jeśli nie zostaną zrealizowane, bo każda grupa Żydów przywoziła inne, jedni o sztetlu, inni o habsburskim Wiedniu, jeszcze inni o Skandynawii albo komunistycznej utopii.
Nie tylko nie unikał zaangażowania w politykę, ale dokonywał najodważniejszych wyborów politycznych w Izraelu. Niedługo po śmierci matki odszedł od rodziny. Zbuntował się przeciwko ojcu, nauczycielowi akademickiemu i postanowił zostać robotnikiem. Przystąpił do lewicowych syjonistów i zamieszkał w kibucu. Zamiast pisać, do czego nadawał się najbardziej, ciężko pracował, do czego – jak sam przyznawał – nie nadawał się w ogóle. Przyjął imię Oz, bo to po hebrajsku znaczy „odważny”. Kształcił się w literaturze i filozofii, walczył w dwóch wojnach – sześciodniowej i Yom Kippur.
Jako pierwszy poparł rozwiązanie konfliktu z Palestyńczykami przez utworzenie dwóch państw i podział Jerozolimy. On pisarz uczył Izraelczyków polityki. Gasił religijne, tożsamościowe i wszelkie inne nierozstrzygalne spory, mówiąc rodakom wprost, że nie ma innej drogi niż przykry polityczny kompromis, za którym nie stoi żadna wyższa sankcja, sens, racja. Wybierał wojnę, jeśli miała charakter obronny i nie była spowodowana przez Izraelczyków. Tak było w 2006, gdy Oz poparł interwencję zbrojną w Libanie przeciw Libanowi.
czytaj także
Nie bał się partyjnych wyborów. Długo był otwartym zwolennikiem Partii Pracy. Jej lider Szimon Peres widział w nim nawet jednego ze swoich możliwych następców. Później przesunął się bardziej na lewo, wybierając socjaldemokratyczno-zielony Meretz. Nie był zachwycony drogą, w którą zmierza Izrael, ale niezachwianie wierzył w jego przetrwanie, a także w to, że te dwa państwa powstaną i będzie pokój.
Na świecie był kochany. Nie ma izraelskiego pisarza, którego tłumaczono by częściej (45 języków). Poza Noblem dostał wszystkie możliwe nagrody dla pisarzy, są ich dziesiątki, jeśli nie ponad setka. Nie dostał Nobla chyba tylko dlatego, żeby można było raz na zawsze udowodnić antysemitom, że Żydzi naprawdę nie rządzą światem. Od lat był najczęściej wymienianym kandydatem. I umarł w roku, w którym szwedzka Akademia przesunęła tegoroczną nagrodę na przyszły rok… Zostanie przynajmniej numerem jeden wśród najbardziej poszkodowanych.
Keret: Lider Izraela? Zbir, złodziej i dupek, byle chronił przed większymi dupkami
czytaj także
W Polsce był najczęściej czytanym izraelskim pisarzem, choć jak na możliwości izraelskiego pisarza nie miał jakichś rozbudowanych związków z Polską. Rodzice urodzili się wprawdzie na terenach II Rzeczpospolitej i mówili po polsku, ale emigrując przed wojną do Palestyny zostawili to wszystko za sobą. Syna pilnowali, żeby nie miał z tym nic wspólnego i żeby mówił wyłącznie po hebrajsku.
Chyba lubił Polskę tak po prostu, poza tym. Nie potrzebował dodatkowych powodów. Chociaż przypominam sobie, że raz chciał, żebym przywiózł mu zapach jodły. Ale może po prostu dlatego, że Izrael to pustynia i jodeł nie należy się tam spodziewać. Odwiedzałem jego i Neli przy okazji podróży do Izraela po tym, jak poznałem Oza jeszcze w 2003 albo 2004 roku, za czasów Dobrych książek Roberta Kowalskiego, gdy był gościem TVP, a my między innymi z Kingą Dunin współprowadzącymi.
Trzy lata temu zrobiłem w Tel Awiwie z nim dużą rozmowę dla „Polityki” o jednej z moich ulubionych książek Opowieści o miłości i mroku, a także o ostatniej powieści, jaką napisał, Judasz i sprawach najważniejszych: dojrzewaniu i miłości, a przede wszystkim o ich warunkującym się nawzajem splocie. Pytałem też o sprawy aktualne, przede wszystkim o kryzys uchodźczy, który wtedy wstrząsnął Europą.
czytaj także
Na koniec ta ostatnia część rozmowy:
Muszę pana zapytać o uchodźców. Izrael to paradygmatyczny kraj do rozmowy o uchodźcach.
Jestem z rodziny uchodźców. Moi rodzice zostali wyrzuceni ze swoich domów. Osiedlanie się uchodźców nie odbywa się bez ceny. Cenę za nas zapłacili tu Palestyńczycy. Jeśli chodzi o obecny kryzys, cenę tę muszą zapłacić bogate państwa. W przeciwnym razie bilionowy świat biednych zatopi wyspę Europa.
Dlaczego bajecznie bogate państwa Zatoki Arabskiej nie chcą przyjmować uchodźców?
Odpowiem panu ogólną i przykrą konkluzją: bo ludzie nie są wspaniali. Niektórzy są, ale to nie jest norma. Mnie się wydaje, że ludzie rodzą się prawicowi. Ludzie raczej nie chcą się dzielić, raczej nie lubią obcych, nawet sąsiadów. Raczej nie chcą słuchać innych, wolą sami wydawać polecenia. Żeby było inaczej, żeby ludzie byli postępowi, solidarni, altruistyczni, musi się zdarzyć jedna z dwóch sytuacji: wychowanie w postępowych warunkach lub ciężka porażka życiowa, której sprawcę znasz. Tylko to może zrobić z ciebie otwartego na postęp człowieka. Jeśli zdarzy ci się coś bardzo złego i nie znasz powodu, łatwo uwierzysz w „układ”, zostaniesz szowinistą albo ksenofobem.
Czy według pana lewicowość w ogóle zanika?
Nie. Tylko jest – i zawsze była – trudniejszym wyborem. Jest sprzeczna z ludzką naturą, z naszą biologią. Niech pan na mnie tak nie patrzy. To nie ja stworzyłem ludzkość.