Kiedy w IPN-owskiej wyszukiwarce wpisze się słowo „homoseksualizm”, pojawia się kilka stron wyników. Pierwsze strony to liczący 27 nazwisk „wykaz imienny homoseksualistów zamieszkałych na terenie miasta stołecznego Warszawy”. Fragment rozdziału „Na tropie «chomo». IPN a homoseksualizm” z drugiego, poprawionego i poszerzonego wydania „Gejerelu”.
Cztery teczki
Kiedy w IPN-owskiej wyszukiwarce wpisze się słowo „homoseksualizm”, pojawia się kilka stron wyników, ale kluczowe są cztery teczki zatytułowane „Środowisko homoseksualistów”, zawierające materiały Ministerstwa Spraw Zagranicznych z lat 1962–1963, a także kilka dokumentów z lat 50. Prawdopodobnie właśnie wtedy Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się homoseksualizmem, postanowiła ten fenomen prześwietlić i skatalogować. Pierwsze strony to liczący 27 nazwisk „wykaz imienny homoseksualistów zamieszkałych na terenie miasta stołecznego Warszawy”, zawierający takie rubryki jak imię ojca, data urodzenia, miejsce zamieszkania, stan cywilny, pochodzenie społeczne, narodowość, miejsce pracy, zawód wyuczony, wykształcenie, podstawa ewidencji i uwagi. Nazwiska ułożono alfabetycznie. Jako pierwszy widnieje tancerz z Teatru Wielkiego (rocznik ’29), ostatni jest leśnik z Poleszyna (rocznik ’34). Najstarszy to urodzony jeszcze w XIX wieku piosenkarz Karol Hanusz, który kilka lat później zostanie zamordowany, najmłodszy jest ślusarz z Polskich Zakładów Optycznych (rocznik ’42). Na liście widnieją też aktorzy: Mieczysław Gajda i Jerzy Nasierowski (podstawa ewidencji: list matki Gajdy) oraz poeta Paweł Hertz i kompozytor Zygmunt Mycielski, obaj debiutujący jeszcze w międzywojniu.
Takich list informacyjnych z nazwiskami homoseksualistów jest więcej, zawierają od kilku do kilkudziesięciu biogramów. Notatka z 26 maja 1962 roku wymienia 68 nazwisk mężczyzn „uprawiających homoseksualizm”, z dopiskiem: „Miejscami schadzek tej kategorii osób są: kawiarnia Alibaba, Roksana, Kopciuszek oraz Łaźnia Miejska na Krakowskim Przedmieściu”. Gros wymienionych to osoby publiczne, ich homoseksualizm nie był wielką tajemnicą; wystarczy pierwsza piątka: Jerzy Waldorff, Karol Hanusz, Paweł Hertz, Jerzy Zawieyski i Jarosław Iwaszkiewicz. Większość stanowią ludzie kultury – pisarze, aktorzy i tancerze, choć zdarzają się też postacie scharakteryzowane w sposób niebanalny: „adoptowany syn księżnej Lubomirskiej, nigdzie nie pracuje, handluje walutą”. Dużo krótsza jest lista kobiet, liczy zaledwie dziewięć osób „o inklinacjach do tzw. miłości lisbijskiej” [pisownia oryginalna]. Nazwiska lesbijek były trudniejsze do ustalenia, wskazywano na silne i budzące kontrowersje postacie, takie jak reżyserka filmowa Wanda Jakubowska czy malarka Maja Berezowska.
Gdy czyta się dzisiaj teczki o „środowisku homoseksualistów”, bardziej niż skala inwigilacji rzuca się w oczy bezradność pracowników Służby Bezpieczeństwa wobec tej kwestii. Problemy zaczynają się już na poziomie słownictwa, szczególnie przy słowie „lesbijka”; zdarzyło się też zapisanie skrótu „homo” przez „ch”. Można odnieść wrażenie, że informacje zbierane były dość przypadkowo, bo w aktach pełno jest błędów, nie tylko ortograficznych: mylone są osoby (tancerz Witold Gruca z reżyserem Jerzym Gruzą) i imiona (Zbigniew Herbert figuruje jako Zdzisław). Kryteria wpisywania na listy są niejasne, przy większości nazwisk brakuje informacji o „podstawie ewidencji”. Nie wiadomo na przykład, co sprawiło, że za homoseksualistów zostali uznani pisarze Jan Dobraczyński, Tadeusz Hołuj i Janusz Głowacki. Czasem robi się zwyczajnie zabawnie – aktorka Zofia Jamry trafiła na listę, bo znalazła się wśród widzów filmu pornograficznego przywiezionego przez Witolda Grucę z Francji, o czym donosił jeden z informatorów: „Gruca organizuje wyświetlanie filmu zawsze gdzieś pod koniec tygodnia. Są to jakoby sfilmowane sceny aktów płciowych pomiędzy osobami jednakowej płci, jak też różnej, przedstawione w formie jak najbardziej drastycznej i pozbawionej wszelkich skrupułów”. (…)
Erotyczny życiorys
Największą wartością IPN-owskich dokumentów jest możliwość poznania biografii „zwykłych” homoseksualistów żyjących w PRL-u i ich niezmiernego zróżnicowania. Wbrew dzisiejszym wyobrażeniom istniało wówczas wiele sposobów realizowania nienormatywności seksualnej – nie zawsze musiała się ona wiązać z ukrywaniem się, pokątnym seksem, poczuciem winy i małżeństwem z kobietą. Zdarzali się nawet mężczyźni czyniący z homoseksualizmu sposób na życie, podporządkowujący niemal wszystko seksualnym przygodom. Kimś takim był Henryk R., który z zaskakującą otwartością opowiedział swój erotyczny życiorys, gdy w październiku 1971 roku był przesłuchiwany w związku ze sprawą zabójstwa Jana Gerharda (…).
Będziemy mieli swoich bohaterów [Dunin rozmawia z Tomasikiem]
czytaj także
Henryk urodził się w 1938 roku w Wilnie, tam przeżył wojnę, skończył średnią szkołę plastyczną i mieszkał do 1959 roku; wówczas, po śmierci rodziców, wraz ze starszą siostrą i jej mężem przyjechał do Polski. Osiedli w Szczecinie, gdzie od kilku lat mieszkał ich brat pracujący w stoczni. Początkowo Henryk zamieszkał z siostrą: „Starałem się jednak o mieszkanie, ponieważ już wtedy miałem skłonności homoseksualne. We wrześniu 1960 roku otrzymałem mieszkanie z Rady Narodowej w Szczecinie przy ul. Bohaterów Getta Warszawskiego, gdzie zamieszkałem”. Do 1963 roku pracował w Spółdzielni „Społem” jako dekorator wystaw sklepowych, potem zatrudniał się już tylko dorywczo.
Nowy etap jego życia zaczął się wraz z wyjazdem do stolicy: „Jak dobrze pamiętam, to pod koniec 1964 r. wyjechałem do Warszawy. Chciałem obejrzeć stolicę, bo jeszcze nigdy nie byłem w Warszawie. Miałem zamiar przyjechać na kilka dni, przeciągnęło się to jednak chyba do pięciu miesięcy. Mieszkałem w różnych hotelach w Warszawie, jak hotel Saski, Polonia, w Domu Chłopa, w Domu Nauczyciela na Powiślu i innych. Nie mieszkałem w hotelach drogich, typu Europejski, Grand Hotel. W tym czasie poznałem Jerzego Andrzejewskiego. Poszedłem kiedyś na pantomimę do teatru w Pałacu Kultury. W czasie przerwy w kuluarach obserwował mnie jakiś mężczyzna w okularach, szczupły, średniego wzrostu. W pewnej chwili podszedł do mnie i powiedział: „Zaczekasz na mnie przy wyjściu po skończonym przedstawieniu”. Wyraziłem na to zgodę. Po przedstawieniu spotkałem przed teatrem tego mężczyznę, przedstawił mi się, że jest Jerzy Andrzejewski, i pokazał legitymację, mówił, że film Popiół i diament to jego dzieło. Kiedy dowiedział się, że mieszkam w Domu Chłopa, poprosił, by mógł ze mną tam iść. Przystałem na to. Poszliśmy w hotelu do restauracji, wypiliśmy pół litra wódki, on płacił, następnie, kiedy szliśmy do mnie do pokoju, portier zawrócił Andrzejewskiego, ponieważ była już godzina 24.00. Szliśmy do pokoju razem, ponieważ Andrzejewski chciał odbyć ze mną stosunek. Andrzejewski podał mi numer telefonu i prosił, bym zatelefonował do niego w najbliższym dniu. Jeszcze przedtem powiedział mi, że mieszka z żoną i synem w moim wieku. Po trzech czy czterech dniach zatelefonowałem do niego, spotkaliśmy się i u mnie w hotelu odbył ze mną stosunek płciowy”.
Poprzez Andrzejewskiego Henryk wszedł w elitarny krąg warszawskich homoseksualistów, został przedstawiony lekarzowi, krytykowi muzycznemu oraz znanym tancerzom – Witoldowi Grucy, Stanisławowi Szymańskiemu, Zbigniewowi Strzałkowskiemu: „Poznałem jeszcze kilka osób, ale nazwisk ich nie znałem. Z wszystkimi tu wymienionymi utrzymywałem stosunki płciowe bądź u nich w domu, bądź u siebie w hotelu w Warszawie. Od osób tych nie otrzymywałem pieniędzy, stawiali mi kolację, załatwiali hotele, że mogłem korzystać, to znaczy oni za hotel płacili, przejazdy taksówkami, teatry, kina również miałem za darmo – oni bilety kupowali i razem szliśmy na spektakl lub na film. Będąc wówczas w Warszawie, nigdzie nie pracowałem. Następnie wróciłem do Szczecina. Po kilku miesiącach pobytu w Szczecinie w jednej restauracji poznałem młodego mężczyznę, który przedstawił mi się jako student ze Szczecina, wprosił się do mnie do domu, bo powiedziałem, że mam dobrą wódkę, kiedy on w restauracji chciał mi postawić 100 gram alkoholu. Pojechałem z nim do siebie, wiedział, że mam przy sobie 1000 złotych, i w nocy zaczął mnie dusić, mówiąc, bym dał mu 2 tysiące złotych. Skinąłem głową, że pieniądze mu dam, a kiedy mnie puścił, uderzyłem go w rękę butelką. Chyba ręka mu pękła, zawiadomił milicję, miałem sprawę sądową i skazano mnie z art. 236 kk. na dwa lata więzienia. Wyrok odsiedziałem w całości i wyszedłem na wolność wiosną 1968 r.”.
Książka raz przeczytana
Jesienią 1968 roku Henryk znów przyjechał do Warszawy, w dużej mierze powtarzając schemat wcześniejszego pobytu: „Pamiętam, że któregoś dnia zatelefonowałem do Andrzejewskiego i umówiłem się z nim w kawiarni Kamienne Schodki na Starym Mieście. Kiedy tam siedzieliśmy przy stoliku w dwójkę, obok stolika przechodził nieznany mi mężczyzna. Andrzejewski zawołał go. Pamiętam słowa, jakie wypowiedział: «Chodź, Janusz, zapoznam cię z moim bóstwem!». Mężczyzna przysiadł się do stolika. Był w okularach, w wieku około 50 lat. W czasie rozmowy na tematy ogólne spostrzegłem, że Andrzejewski z tym mężczyzną porozumieli się wzrokiem. Wypiliśmy wino, zjedliśmy kolację i równocześnie Andrzejewski i ten mężczyzna powiedzieli: «Dokąd pójdziemy?». Wiedziałem już, o co im chodzi, i powiedziałem, byśmy poszli do mnie do hotelu. Takie sytuacje i powiedzenia dużo mi mówią i rozumiem je jednoznacznie, ponieważ tkwię w tym środowisku homoseksualistów. Mężczyzna ten powiedział, że do hotelu nie pójdzie, ponieważ nie chce publicznie afiszować się. Andrzejewski powiedział wtedy, byśmy poszli do niego, bo żona jest poza Warszawą i nikogo w domu nie ma. Poszliśmy do Andrzejewskiego, mieszka przy al. Świerczewskiego, tam wypiliśmy wódkę, było chyba pół litra. Następnie Andrzejewski powiedział mi, że idzie się przejść na pół godziny, i wyszedł z mieszkania, zamknął nas na klucz. Mężczyzna powiedział wtedy: «No co, pokochamy się?». Wyraziłem zgodę. Rozebraliśmy się obydwaj do naga. Mężczyzna odbył ze mną stosunek. Miałem jego członka w ustach, a później wprowadził członka do mego odbytu. Trwało to wszystko około 20 minut. Później poszliśmy do łazienki umyć się. W tym czasie przyszedł Andrzejewski. Jeszcze przedtem, gdy w trójkę siedzieliśmy i jedliśmy kolację, mężczyzna wyszedł do łazienki, zapytałem Andrzejewskiego, kto to taki ten mężczyzna. Odpowiedział, że to naczelny redaktor poważnego czasopisma w Warszawie, nazwiska nie wymienił”.
czytaj także
Henryk chciał się jeszcze zobaczyć z nowo poznanym mężczyzną, ale spotkała go niemiła niespodzianka: „Po przyjściu Andrzejewskiego zapytałem Janusza, czy kiedyś się spotkamy jeszcze. Powiedział, że ma dużo wyjazdów służbowych i jest zajęty pracą, dodał, że ja też nie jestem z Warszawy. Wiedział, że jestem ze Szczecina, bo powiedział o tym Andrzejewski. Janusz o sobie nic nie mówił. Około godziny 22.00 w trójkę opuściliśmy mieszkanie. Janusz wsiadł do taksówki i pojechał. Zapytałem Andrzejewskiego, czy Januszowi było źle ze mną. Odpowiedział mi, że Janusza przeczytana książka drugi raz już nie interesuje”.
Po śmierci Jana Gerharda Henryk rozpoznał w nim Janusza: „Od tego czasu Janusza więcej już nie widziałem. Że Janusz – to Jan Gerhard dowiedziałem się dopiero około półtora miesiąca temu, to jest we wrześniu 1971 r. z «Gazety Krakowskiej». W «Gazecie Krakowskiej» było zdjęcie Jana Gerharda i wiadomość, że został zamordowany we własnym mieszkaniu w Warszawie. Rozpoznałem w nim właśnie Janusza, z którym miałem stosunek. Widziałem także zdjęcie Gerharda w «Przekroju». Nie mam najmniejszej wątpliwości, że to Janusz, dokładnie go pamiętam”. Poproszony o szczegóły, uściślił jego wygląd: „Mężczyzna ten miał siwe włosy nieco zmierzwione (całkiem siwych włosów to jednak nie miał – była przewaga siwych włosów) i miał na oczach okulary. Okulary miały oprawę cienką pozłacaną, szkła były jasne. Jeśli chodzi o inne szczegóły, to pamiętam, że mężczyzna ten miał pomarszczone czoło i okolice oczu, pamiętam jeszcze, że członka to wcale nie miał takiego dużego”.
Krzysztof Tomasik o swojej książce "Gejerel"
Już 22 czerwca do księgarni trafi drugie, poszerzone i poprawione wydanie książki Krzysztofa Tomasika "Gejerel" Tomasik wertuje reportaże, zapomnianą literaturę, akta spraw sądowych, wypowiedzi autorytetów i polityków, pamiętniki i listy. Czas, w którym autor spędził między innymi w archiwum IPNu skutkuje tym, że oddajemy w ręce czytelnika reportaż o PRLu jeszcze pełniejszy i jeszcze bardziej fascynujący. Kup książkę w promocyjnej cenie: https://bit.ly/2t4gnQw
Opublikowany przez Krytyka Polityczna Środa, 20 czerwca 2018
*
Fragment rozdziału Na tropie «chomo». IPN a homoseksualizm z drugiego, poprawionego i poszerzonego wydania Gejerelu Krzysztofa Tomasika (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). W wybranym fragmencie pominięto bibliografię, zaznaczono opuszczenia.