Film

„Ja, Maria Komornicka, mianuję się Piotrem”?

Marta Konarzewska. Fot. Agata Kubis

Marta Konarzewska w rozmowie z Krzysztofem Tomasikiem opowiada o scenariuszu filmu „Włast”.

Krzysztof Tomasik: Za scenariusz Włast otrzymałaś Nagrodę Główną PISF i Nagrodę Specjalną Stowarzyszenia Autorów ZAiKS w Konkursie Script Pro 2018. Napisałaś o niezwykłym i dramatycznym życiu poety Piotra Własta, lepiej znanego jako Maria Komornicka. Poza jednym fabularyzowanym dokumentem z połowy lat 90. polscy filmowcy do tej pory się tą historią nie zajmowali. Jak to się stało, że napisałaś o Właście, i dlaczego właśnie scenariusz filmowy?

Marta Konarzewska – feministka, scenarzystka, badaczka kultury. Współautorka książki „Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu”.

Marta Konarzewska: A co jak nie film?! Taka epicka opowieść: genialna poetka, modernizm, secesja, sanacja. Dekadencka Warszawa, namiętność, obłęd. Bohater uzbrojony wewnętrzną siłą, przeciwko światu. Ale kino to nie tylko rozmach, kino to też nieświadomość, a jej potrzebowałam bardzo, by Własta opowiadać. To jedyny dostępny mi klej. Im dalej zagłębisz się w tę barwną biografię, tym bardziej czujesz, jak się wszystko sypie, rozpada. Tożsamość popękana, błędne tropy, gruzy. Co robić, jak to pozbierać? Pomyślałam: ciemna sala, patrzysz w wyświetlany ci sen, magicznym sposobem – twój sen. Tego chciałam – żeby świat Własta budował się w świecie wewnętrznym widza. Czasem zadanie zdawało się niewykonalne, ogarnięcie takiego tematu to robota na lata.

Tak też było w twoim przypadku?

Tak, pierwsze moje notatki pochodzą z 2012 roku. Miałam przerwy, pisałam inne rzeczy, odpadałam psychicznie. To historia mocna, ognista, aż naraz zalewa cię mrok, i tak trwa. Jeżeli chcesz się nią serio zajmować, musisz wytworzyć w sobie przestrzeń na lęk przed rozpadem. Miałam bardzo długi okres dokumentowania i wymyślania, żyłam między notatkami, fiszkami, wierszami. Ten czas jest najważniejszy. Kiedy opowieść jest już ułożona w głowie, pisze się sama.

Według jakiego klucza ułożyłaś opowieść? 

Fabularnego, symbolicznego. Stworzyłam postać, która oddaje jakąś prawdę wewnętrzną, wyczytaną z wierszy, listów. Ale też empatycznego. Zaufałam człowiekowi, który oznajmił: nazywam się Piotr Włast, napisał to w kilku miejscach. Moją perspektywę możesz więc nazwać transpłciową. On oczywiście się tak nie określał, umarł w momencie, gdy pojęcie „transseksualizm” dopiero się pojawiło, więc nie miał szansy tak się nazwać, zresztą nie o to chodzi. Po prostu mówił o sobie, że jest mężczyzną, to poczucie mu towarzyszyło do śmierci. Pisał do matki, dopytywał, czy było w jego dzieciństwie coś niepokojącego, znak. Matka milczała albo odpowiadała, że nie, wtedy się irytował.

Paradoksalnie historia Własta lepiej pasuje do obecnej wiedzy na temat transpłciowości niż przekonania sprzed np. dwudziestu lat, kiedy transseksualizm uznawano jedynie wtedy, gdy ktoś dążył do operacji korekty płci. Dzisiaj wielu transów świadomie rezygnuje z operacji, ale nie znaczy to, że są gorszą czy mniej prawdziwą” częścią tej społeczności.

Widzisz, moje doświadczenie z Włastem jest takie, że on do niczego nie pasuje. Film śledzi pragnienie, ale go nie nazywa. Perspektywa transpłciowa polega na tym, że słuchasz ludzkich deklaracji. Osoba mówi np. „jestem mężczyzną”, a ty to przyjmujesz. Tyle. Dlatego tytuł Włast, a nie Komornicka.

Konarzewska: Spektakl heteronormy w szkole

czytaj także

Scenariusz podzieliłaś na rozdziały.

Tak, Włast jest pokazany poprzez wybrane życiowe momenty, które wiążą się ze sobą, tworząc rodzaj opowieści.

Jak przygotowywałaś się do pisania? O Właście, a właściwie Komornickiej, napisano naprawdę sporo, począwszy od eseju Marii Janion z 1979 roku, przez Izabelę Filipiak, a niedawno ukazały się powieści Brygidy Helbig i Sylwii Zientek; były też sztuki teatralne. Ale to wszystko są interpretacje. Dokumentów źródłowych jest bardzo niewiele, listy ukazały się niedawno, twórczość Własta pozostaje w rękopisach, ludzi, którzy mieli okazję go poznać, już nie ma.

To akurat tak mnie nie martwiło, bo nie planowałam robić dokumentu. Głębokie interpretacje (jak te z Cienia twarzy Kralkowskiej-Gątkowskiej) są oczywiście nieocenione, bo poruszają wyobraźnię, ale tylko dlatego – jeśli chcesz być twórczy, musisz je prześnić, zapomnieć. Ważniejsza była dla mnie literatura epoki, malarstwo, dramaturgia, Ibsen, Colette, Norwid, Dostojewski, to, co czytał Włast, na co patrzył i kto patrzył na niego. Mniej interesowały mnie interpretacje, bardziej spojrzenie współczesnych, np. Zofii Nałkowskiej.

W Dziennikach Nałkowskiej Komornicka pojawia się regularnie, na początku i na końcu.

Tak samo Nałkowska w scenariuszu; jej młodzieńcze Dzienniki, gdzie pisała o Marii, to jest diament. Te przemyślenia o męskości i kobiecości, w wymiarze kulturowym i emocjonalnym, o tożsamości. Ta świetnie napisana scena, kiedy one rozmawiają na łące po lekturze Hamsuna. Komornicka mówi, że się tak boi obłędu, nastoletnia Zosia zapamięta te słowa na zawsze. Miałam tę scenę w pierwotnej wersji scenariusza – wiatr, trawy się kładą, straszne, straszne przeczucie. Potem wyleciała zastąpiona przez inną. Tak to właśnie wygląda, to pisanie. Szukasz scen, które coś ogarną, ale tego nie domkną. Które będą poruszające, pełne, których do końca życia się nie zapomni.

Jak sobie radziłaś z ogarnięciem transowego aspektu życiorysu Własta?

Szukałam go właśnie w takich scenach, w poezji Własta i „Komornickiej”. Zestawiałam to z transopowieściami, które znam. Nawet miałam taki pomysł, żeby w Trans-Fuzji przeczytać z grupą osób trans wiersze Własta, w poszukiwaniu zapisu przeżycia, które oni rozpoznają intuicyjnie, a ja jeśli już, to tylko intelektem. Ostatecznie to nie wyszło, ale udało mi się porozmawiać z Wiktorem Dynarskim, który kilka takich odczytań zebrał w swej pracy magisterskiej. Spotkałam się też z Marcinem Rzeczkowskim, autorem bloga Trans-Optymista. Marcin bardzo ostro polemizował z feministycznymi odczytaniami Własta. Pisał tak radykalnie i bezkompromisowo, że z krzesła spadłam, na przykład: „Maria Janion o transseksualności czytała, ale jej nie pojęła”. Dla mnie podejście osób trans było bardzo ważne, bo żywe, ludzkie, niezależne od matek, niezależne od mistrzów. Rozmawialiśmy o tym, jaką pułapką jest pokutująca ciągle idea „przemiany”. Decyzję o niej umieszcza się w kobiecym podmiocie. Tymczasem gest samostanowiący to nie to samo, co tzw. decyzja o zmianie płci. Powiedzieć „jam jest Piotr” to nie jest to samo, co „ja, Maria Komornicka, mianuję się Piotrem”.

Będziemy mieli swoich bohaterów [Dunin rozmawia z Tomasikiem]

Muszę cię jednak zapytać o ten najbardziej emblematyczny moment z życia Własta, czyli jego przemianę. Jest niezwykle tajemnicza, a jednocześnie wydaje się, że sporo wiemy w 1907 roku w poznańskim Hotelu Bazar, w przerwie w podróży, Włast zniszczył sukienki, obciął włosy, oznajmił matce jam jest Piotr Własti zażądał męskiego stroju. Czasem jeszcze wspomina się o zębach, które sobie wyrwał, żeby mieć bardziej męski owal twarzy.

To są legendy. Nie wiemy, czy noc w hotelu się wydarzyła. Już wcześniej pisał w listach „jam jest córka i syn”. Wiele wskazuje na to, że dość wcześnie nosił się nienormatywnie – Lorentowicz wspominał o krótkich włosach, co było właściwie niespotykane w tamtych czasach u kobiet. Pseudonimem Piotr Włast podpisywał recenzje w „Chimerze”, podsunęła mu go matka.

Całe myślenie o scenariuszu zaczęłam od wiersza Strzyż, napisanego długo po 1907 roku: o tym, jak jako małemu chłopcu matka strzyże mu włosy, tak strzyże, że on jest już łysy, wygląda „jak ogórek”. Matka zamiata te włosy i pociesza, że „odrosną, a może i wąsy, i broda…” To jest wiersz jak na zamówienie, jeśli szukasz zapisu pragnienia transpłciowego. Ale tam jest coś więcej – pragnienie, żeby matka o tym wiedziała, żeby kochała. Pragnienie miłosne. I to było dla mnie ważniejsze, bo szukałam w historii Własta tego, co ludzkie, emocji. Chciał być synem pełnoprawnym, a nie niedoszłym, czy – jak pisał – „niedorodzonym”. Starałam się zrozumieć matkę, jej przerażenie. Część osób, która czytała scenariusz, mówi mi: tak, to najmniej obwiniona postać. A inni: ale z niej jest zima.

A co z legendą o nocy poznańskiej?

Chodzi ci o wyrywane nocą zęby? Z listów siostry Anieli można wyczytać, że Komornicka miała je słabe i zniszczone, a „bardzo szybko nie miała ich już prawie wcale”. Jest też inny trop związany z panującym wówczas przekonaniem, że choroba psychiczna „siedzi” w zębach i może dlatego ich reszta została wyrwana. Raczej nie było to związane z „promęskością”; osoby trans, z którymi o tym rozmawiałam, robią wielkie oczy na ten pomysł, bo przecież bez zębów szczęka jest węższa, wygląda mniej „męsko”.

Perspektywa transpłciowa, którą przyjęłaś, wydaje się oczywista, ale jednocześnie jest strasznie trudna, zmusza do przemyślenia wielu aspektów życia Własta. Na przykład co zrobić z małżeństwem z Janem Lemańskim?

W scenariuszu to jest zwyczajne heteronormatywne małżeństwo. Nie próbowałam go queerować. Wydaje mi się, że dla Komornickiej był to okres kobiecości, ufności, że jest się kobietą, tak mi wynika z listów. To był okres spełnienia w tym, co jest – uniezależnienie od rodziny, wyjazdy, poznanie legendarnego „Miriama” Przesmyckiego, u którego będzie publikować. Jednocześnie to małżeństwo nie mogło przetrwać, kłócili się, on ją swoją słabością więził, trzymał przy ziemi, rywalizowali. Ona była silniejsza, większa literacko, a on był tylko takim sobie poetą. Jednocześnie miał mocniejszą pozycję, bo był mężczyzną, był starszy, uznany.

Brzmi to wszystko bardzo obiecująco, ale jakie są szanse, że z tego scenariusza powstanie film?

Ponoć po Script Pro jeszcze większe, choć to z rozmachem napisana rzecz i trzeba pieniędzy.

Boję się, że cała twoja praca i pomysł na podejście do życiorysu Własta może zostać unieważniony przez jedną błędną decyzję obsadową. Do tej pory tę postać grały kobiety, zresztą bardzo dobre aktorki (Joanna Drozda, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Anita Sokołowska), a tak naprawdę w tej roli powinna zostać obsadzona osoba transpłciowa albo mężczyzna.

No tak, już się toczą rozmowy. To będzie wielkie zadanie i wyzwanie. Chyba nie może tego zagrać jedna osoba, bo akcja rusza, jak Maria ma 16 lat, a kończy niedługo przed śmiercią Własta, pół wieku później.

Więcej dziewuch, mniej księżniczek

Jest jeden polski aktor, który wydaje mi się wymarzony do tej roli Bartosz Bielenia.

Zapisuję! Ale to już na szczęście odpowiedzialność reżyserska. Taki los scenarzystki, że w którymś momencie trzeba oddać historię i iść do następnej. Teraz piszę kolejny film z Łukaszem Rondudą. Głęboki, wymagający. Chwilowo całe moje serce i miłość są tam.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Krzysztof Tomasik
Krzysztof Tomasik
Publicysta, biografista
Publicysta i biografista, działacz LGBT, członek zespołu Krytyki Politycznej. Autor książek "Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku" (2008), "Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u" (2012), "Seksbomby PRL-u" (2014), "Demony seksu" (2015), "Grażyna Hase. Miłość, moda, sztuka (2016). Redaktor tomu "Mulat w pegeerze" (2011). Prowadził seminaria biograficzne na Uniwersytecie Krytycznym Krytyki Politycznej.
Zamknij