Jak prawica wygrała trollingową wojnę kulturową w sieci, czyli Jakub Majmurek o książce Angeli Nagle „Kill All Normies”.
Zwycięstwo Trumpa umieściło w centrum amerykańskiej sfery publicznej dotychczas marginalną polityczną subkulturę: alterprawicę. Jeśli śledziliście trochę amerykańską politykę ostatniego pół roku, pewnie mniej więcej potraficie powiedzieć, czym ta subkultura jest. Wiecie, że to nurt antysystemowy, niechętny politycznej poprawności i feminizmowi, flirtujący z politycznymi skrajnościami (biały suprematyzm), populistyczny, wrogi globalizacji. Kojarzycie też pewnie, że jest on obecny głównie w sieci, posługuje się chętnie popkulturową subwersją i czasami dość obscenicznym humorem.
O alterprawicy napisano i powiedziano wiele. By mieć jej pełny obraz warto jednak sięgnąć po książkę Angeli Nagle Kill All Normies. Nagle nie tylko analizuje kariery najważniejszych osób kojarzonych z nurtem – Milo Yiannopoulosa, Richarda Spencera i innych – ale także bazę samego nurtu. Największą siłą tej publikacji jest portret internetowych subkultur – skupionych na platformach 4chan czy Reddit – jakie w ciągu ostatnich kilku lat stały się miejscem skrajnie prawicowej radykalizacji młodych mężczyzn.
czytaj także
Internet – w tym jego słabo widoczne publicznie rejony, odległe od zwyczajowego obiegu Facebooka i popularnych mediów społecznościowych – zmienił się bowiem w ostatnich latach w miejsce nowej amerykańskiej wojny kulturowej. Zdaniem Nagle nasza, lewicowo-liberalna strona, ją po prostu przegrała. Lewica, zafiksowana na polityce tożsamościowej, dyskusji o „bezpiecznych przestrzeniach na uniwersytetach” i problemach typu „czy twoje dredy nie stanowią aktu rasistowskiego przywłaszczenia czarnej kultury”, okazała się zupełnie bezbronna wobec sieciowej ofensywy nowej prawicy.
W wojnie tej prawa strona wykorzystała przeciw lewicy jej własną broń: kontrkulturową, ironiczną, ikonoklastyczną estetykę. Aktywistom internetowych kulturowych wojen z prawa udało się przedstawić swój obóz jako prawdziwie „antysystemowy” i „wolnościowy” – w przeciwieństwie do nudnej, sztywnej, pełnej cenzorskich zapędów, skrępowanej „poprawnością polityczną”, pozbawionej poczucia humoru strony lewicowo-liberalnej. Na każdy zarzut naszej strony alterprawica odpowiadała bezczelnie, że poglądy, jakie liberałowie atakują jako rasistowskie czy mizoginiczne, są po prostu żartem, którego opanowani purytańskim żarem, poważni jak bolszewiccy komisarze polityczni „bojownicy sprawiedliwości społecznej” po prostu nie łapią.
Od South Park-konserwatyzmu…
Konserwatyzm, wypływający z anarchicznego odruchu buntu wobec rzekomej liberalnej hegemonii, wyrażający się w kontrkulturowych formach, nie jest przy tym w Stanach niczym nowym. Już w 2001 roku konserwatywno-libertariański komentator Andrew Sullivan opublikował klasyczny dziś esej o „South Park-republikanizmie” – jak określał prawicową, silnie libertariańską i niechętną amerykańskiej liberalnej lewicy polityczną tożsamość, przywiązaną szczególnie mocno do wolności słowa i prawa do kontrkulturowej transgresji.
South Park odnosi się tu oczywiście do słynnego animowanego serialu pod tym tytułem, znanego z tego, że z zaciętością i brakiem szacunku atakuje zarówno konserwatywne, jak i liberalne świętości – być może dla tych drugich rezerwując nawet więcej złośliwości. Twórcy serialu – Matt Stone i Trey Parker – politycznie identyfikowali się najczęściej jako libertarianie. Podkreślali, że nie znoszą tradycyjnych konserwatystów, ale jeszcze bardziej liberalnej lewicy.
W 2005 Brian C. Anderson ogłosił drukiem książkę, stawiającą tezę, iż za sprawą nowych mediów – telewizji kablowej, małych, komercyjnych stacji radiowych, wreszcie internetu – młodzi Amerykanie przesuwają się silnie na prawo. Przy czym właśnie niechęć do politycznej poprawności jest główną siłą napędową ich ruchu na prawo.
Angela Nagle pokazuje, co stało się z „South Park-konserwatyzmem” w ciągu ostatnich 12 lat. Z radia i kablówki przeniósł się on do internetu. Tam anarchiczny, libertariański sprzeciw wobec lewicowo-liberalnych reguł dyskursu popycha młodych mężczyzn w stronę coraz bardziej radykalnych politycznych tożsamości.
… przez 4chana…
Sprzyjała specyfika internetowych platform, na których dokonywało się antyliberalne upolitycznienie młodych ludzi. Nagle skupia się na analizie dwóch: 4chana i Reddita. Obie dają użytkownikom o wiele większą anonimowość, niż takie media, jak Facebook, czy nawet Twitter. Co zachęca użytkowników do wzajemnej radykalizacji, agresji i braku odpowiedzialności za słowa.
Obie platformy, jak wynika to z książki, gromadzą osoby niechętne wszystkiemu, co w jakikolwiek sposób kojarzy się z głównym nurtem kultury. 4chanowcy przywiązani są do pierwotnego, „hakerskiego” ducha internetu, jaki ich zdaniem zniknął, gdy sieć i jej kiedyś undergroundowa kultura zawłaszczone zostały przez „mainstreamowe” korporacje, takie jak Facebook czy Instagram.
W tych antysystemowych wodach teoretycznie skuteczny połów mogłaby prowadzić zarówno prawica, jak i lewica. Jednak, choć 4chan wykorzystywał także anarchistyczny kolektyw hakerski Anonymous, to przede wszystkim alterprawica znalazła na nim podatny grunt dla swojej agitacji. Pomagał jej kontrkulturowy etos platformy i dominujący na niej sposób komunikacji – przy pomocy memów, obscenicznego humoru, poetyki skandalu. W takim środowisku komunikacyjnym łatwo było sprzedawać najbardziej obskuranckie, rasistowskie, czy mizoginiczne postawy jako kontrkulturową prowokację, żart.
Cały trik 4chanowej prawicy polegał jednak na tym, że ich rzekome żarty i prowokacje nigdy nie były po prostu żartami. Faktycznie przesuwały granice akceptowalnych poglądów ku politycznym ekstremom, radykalizowały politycznie użytkowników sieci. Przy tym, choć osoby wypowiadające się na 4chanie czy Reddicie podkreślały swoje przywiązanie do absolutystycznie rozumianej wolności słowa, to oba kanały komunikacji stawały się platformą do zachowań opartych na różnych formach cyberprzemocy, mających uciszyć i zastraszyć osoby o innych poglądach.
… do Gamergate
Najlepszym przykładem takiej oddolnej, ideologicznie motywowanej cybeprzemocy była tak zwana Gamergate. Nazwą tą określa się konflikt, jaki wybuchł w 2014 roku wokół obecności kobiet i feministycznych wątków w przemyśle gier wideo. Wszystko zaczęło się od gry Depression Quest, wydanej w 2013 roku przez projektantkę gier Zoë Quinn. Gra, poświęcona tematowi depresji, zebrała pozytywne recenzje, co już wywołało backlash ze strony części społeczności graczy.
Sprawa nabrała nowej dynamiki, gdy rok później były partner Quinn opublikował tekst, oskarżający ją o to, iż pozytywne recenzje w jednym z pism zawdzięcza intymnej relacji z pracującym tam dziennikarzem. Pod pretekstem „obrony standardów w pisaniu o grach” przeciw Quinn rozpętano w sieci kampanię nienawiści. Dostało się nie tylko jej, ale także innym obecnym w świecie gier wideo kobietom, wśród nich feministycznej krytyczce gier Anicie Sarkeesian.
Sarkeesian już wcześniej trafiła na celownik hejterów, gdy na Youtubie opublikowała serię filmów, analizujących obraz kobiet w popularnych grach. Spotkały się one z bardzo agresywną reakcją graczy, którzy analizy Sarkeesian odebrali jako próbę ataku na „ich kulturę” i narzucenia grom cenzury. Hejterskie kampanie nie ograniczały się jednak do nawet najostrzejszej dyskusji z tezami Sarkeesian, czy recenzjami gry Quinn. Kobiety zostały zasypane nienawistnymi wiadomościami, groźbami pobicia, śmierci i gwałtu. Ich prywatne konta w mediach społecznościowych były hakowane, hejterzy publikowali w sieci ich wrażliwe dane osobowe (adres itd.). Sarkeesian musiała odwołać jeden ze swoich wykładów po tym, gdy ktoś zadzwonił grożąc podłożeniem bomby.
czytaj także
Wszystko to wzmocniło siłę antyfeministycznego backlashu obecnego w części środowiska graczy. Backlashu, który sprytnie zagospodarować była w stanie prawica. Głos w Gamergate zabierał m.in. zaczynający dopiero swoją medialną karierę Milo Yiannopoulos, broniący świata gier przed „upolitycznieniem” i „socjopatycznymi feministkami”.
Bunt samców beta
Do Yiannopoulosa jeszcze wrócimy, warto jednak przyjrzeć się jeszcze jednemu zjawisku, jakie ujawniło Gamergate: skali podskórnej mizoginii internetowej kultury we współczesnej Ameryce. Mizoginia i nienawiść do feminizmu są bowiem tym, co łączy wszystkie nurty alterprawicy. To właśnie antyfeministyczny backlash jest – jak pokazuje Nagle – podstawowym impulsem, odpowiadającym za skrajnie prawicową radykalizację młodych mężczyzn.
Antyfeministyczny backlash jest podstawowym impulsem, odpowiadającym za skrajnie prawicową radykalizację młodych mężczyzn.
Najbardziej fascynujący i najmroczniejszy rozdział Kill All Normies poświęcony jest analizie sieciowej „męskosfery” (Manosphere) – luźnej konstelacji blogów, platform dyskusyjnych i stron internetowych, gdzie swoją artykulację znajduje frustracja amerykańskich mężczyzn młodego pokolenia.
Co jest jej źródłem? Najbardziej ogólnie mówiąc, rozdźwięk między silnie uwewnętrznionym wzorcem męskości – na który składają się wysoki status społeczny, sukces finansowy, społeczny i seksualny – a możliwościami jego realizacji w Ameryce XXI wieku. Przy tym, jak pokazuje Nagle, jednym z najsilniejszym źródeł frustracji jest poczucie seksualnego odrzucenia, za które mężczyźni winią feminizm i emancypację kobiet.
Jednym z najsilniejszym źródeł frustracji jest poczucie seksualnego odrzucenia, za które mężczyźni winią feminizm i emancypację kobiet.
Nagle zabiera nas w przygnębiającą podróż po różnych internetowych subkulturach współczesnej umęczonej męskości. Pisze o „przymusowych celibatariuszach”, wzajemnie nakręcających się swoją samotnością i odrzuceniem, jak bohaterowie najbardziej smutnych fragmentów Cząstek elementarnych, czy Poszerzenia pola walki Houellebecqa. Na tym poczuciu osobistej krzywdy wyrasta cały przemysł poradnikowo-coachingowy. Od „trenerów uwodzenia”, obiecujących za odpowiednią opłatą przemianę „samców beta” w zwycięzców i zdobywców, jakim nie oprze się żadna kobieta; po subkultury konkludujące, iż współczesne kobiety są już tak „zepsute przez feminizm”, że mężczyźni powinni całkowicie odciąć się od kobiet i skupić na własnym rozwoju, ewentualne relacje z kobietami ograniczając do przygodnego seksu lub kontaktów z seks-pracownicami.
Subkultury te nie tylko wciskają zagubionym ludziom bzdurne, niedziałające recepty na ich problemy, ale także przesycone są skrajnie prawicową, mizoginistyczną ideologią. Świat z forów dyskusyjnych „przymusowych celibatariuszy”, czy stron takich jak Return of the Kings (prowadzona przez „trenera uwodzenia” i „męskiego aktywistę” Roosha V), jawi się jako dżungla, gdzie między mężczyznami toczy się wieczna, bezwzględna walka o zasoby: status, pieniądze, kobiety. Feminizm, idee emancypacji kobiet, to w takiej perspektywie jedynie ideologia, mająca na celu zasłonienie prawdziwego stanu rzeczy i pogorszenie pozycji mężczyzn w tej walce.
Nic dziwnego, że osobom postrzegającym świat przy pomocy takich kategorii – nawet jeśli sami czują się na razie przegranymi – Trump z jego seksizmem, skłonnością do ostentacyjnego podkreślania statusu i młodszą żoną jawić się musi, jako bohater, a jego zwycięstwo, jako obietnica cofnięcia w amerykańskiej przestrzeni publicznej zmian, jakie spowodował tam feminizm i kobieca emancypacja. Roosh V pisał po zwycięstwie Trumpa: „Jestem zachwycony, że mamy teraz prezydenta, który ocenia kobiety w skali 1-10, tak jak my, na podstawie ich wyglądu i kobiecego zachowania. […] Liberałowie nie będą nas już mogli dłużej nazywać seksistami i rasistami”.
Szalony sen polittechnologa
Na pianie tej oddolnej, sieciowej radykalizacji, unoszą się medialne gwiazdy alterprawicy. Osoby, które posługując się taktyką ironicznej, kontrkulturowej prowokacji, legitymizują skrajne idee w głównym nurcie, wykuwając dla nich poparcie w dyskusji z innymi przedstawicielami „klas gadających”.
Nagle przygląda się szczególnie dwóm: Richardowi Spencerowi, Milo Yiannopoulosowi. Ten pierwszy zasłynął, jako ideolog nowej formy białej supremacji, nawołujący do zmiany Stanów w „etno-państwo” białych, za sprawą „dobrowolnych czystek etnicznych” „kolorowych” mniejszości.
Kariera tego drugiego jest szczególnym przypadkiem. Zbudował on swoją obecność medialną jako prawicowy troll, walczący z feministkami, polityczną poprawnością i innymi zwyczajowymi demonami prawicy. Jednocześnie Yiannopoulos jest otwartym homoseksualistą, oskarżenia o rasizm zbywa deklaracjami, że większość jego kochanków to czarni. Choć sam jest produktem bardzo kosmopolitycznego środowiska, z chęcią włączał się w prawicowe nagonki przeciw migracji, mającej rzekomo niszczyć „amerykańską tożsamość”.
Yiannopoulos na fali zwycięstwa Trumpa coraz bardziej przesuwał się ku mainstreamowi. Przerwał to dopiero odkopany wywiad przed lat, w którym broni on pedofilii. Okazało się, że jest to granica, jakiej także w Ameryce Trumpa nie można przekroczyć nawet zasłaniając się ironią i subwersją. Kariera Yiannopoulosa nagle się załamała, nikt z jego dawnych przyjaciół z alteprawicy nie próbował go nawet bronić.
Yiannopoulos jest postacią karnawałową, celowo niepoważną, wygląda jak wyjęty ze snu szalonego polittechnologa, pochodzącego z jakiejś szczególnie odjechanej powieści Pielewina. Ta karnawałowość, celowa niepowaga, brak jakiejkolwiek spójnej ideologii, cechuje wszystkie medialne postaci alt-rightu. Czytając książkę Nagle mamy wrażenie, że alterprawica jest pierwszą polityczną rewolucją na amerykańskiej prawicy, która nie potrzebowała wcześniej legitymizującej ją rewolucji intelektualnej. Nurtem, gdzie trolling przeciwnika zastępuje wszelką ideologie.
czytaj także
Ideologemy, jakimi posługują się Specner czy Steve Bannon – nacjonalizm gospodarczy, tradycyjna rodzina i męskość, obrona praw białych Amerykanów, krytyka demokracji masowej w duchu Nietzschego, czy zamykania się amerykańskiego uniwersytetu w stylu Allana Blooma – wydają się wymiennymi elementami, które dowolnie można stosować i przestawać. Alterprawica działa trochę jak współczesna rosyjska propaganda – nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone.
Dziesiątki płci i żadnej platformy
Amerykańska lewica zdaniem Nagle pozostaje jednak bezbronna wobec tej aideologicznej ideologii postmodernizmu stosowanego. Ze swojej własnej winy. W czasie, gdy alterprawica podbijała 4chan, lewica ze Stanów zajęta była zamykaniem się w swoich własnych komunikacyjnych bańkach. Główną przestrzenią stał się dla niej nie 4chan, ale Tumblr. Tożsamościowa lewica spod znaku Judith Butler stworzyła tam sobie „bezpieczną przestrzeń”, gdzie nie niepokojona przez nikogo zajmowała się problemami płynności wszelkich tożsamości, z płciowymi na czele, łazienkami dla osób trans, czy przywłaszczaniem dziedzictwa kultur globalnego południa przez białych Amerykanów.
Wiele tych spraw, to bardzo ważne kwestie, zasługujące na poważną dyskusję. W pozbawionej komunikacji z zewnętrznym światem internetowych bańkach język takich dyskusji zmieniał się jednak łatwo we własną karykaturę. Trudno inaczej traktować cytowane przez Nagle rozważanie z Tumblra o „cadengenderze” (tożsamość płciowa łatwo zmieniająca się pod wpływem muzyki), czy „feagenderze” (tożsamości płciowej zmieniającej się w zależności od pór roku).
Za zamknięciem się w takiej tożsamościowej bańce szła fatalna – zdaniem Nagle – polityka lewicy na amerykańskim kampusie. W ostatnich latach lewicowe aktywistki i aktywiści domagali się zmiany uniwersytetów w „bezpieczne przestrzenie”, gdzie studenci nie będą konfrontowani z krzywdzącymi ich (np. rasistowskimi) ideami, czy specjalnych ostrzeżeń, przed tekstami mogącymi wywoływać traumę. Za tym szła polityka non-platformingu, głosząca, iż nie może być debaty z osobami głoszącymi poglądy, jakie dana grupa aktywistów uznaje za „dyskryminacyjne”. Ofiarą takiego non-platformingu padać zaczęły nawet takie osoby, jak ikona drugiej fali feminizmu, Germaine Greer, którą aktywiści studenccy oskarżyli o transofobię, uniemożliwiając spotkanie z nią na uniwersytecie w Cardiff.
O ile można się zastanawiać, czy jest sens rozmawiać z kimś takim jak Richard Spencer, to Nagle ma rację, że obsesja na punkcie „bezpiecznych przestrzeni” i rozszerzana do absurdu polityka non-platformingu upośledziły anglosaską lewicę politycznie i intelektualnie. Taktyka ta uczyniła ją zupełnie niezdolną do polemizowania z alterprawicowymi klasami gadającymi i oddało im pole walkowerem.
Co gorsze, jak pokazuje Nagle, lewica nie potrafi rozmawiać także ze sobą. Na fali walki o nominację demokratów między Hilary Clinton, a Bernie Sandersem, podzieliła się między popierającą Hilary tożsamościową lewicę, a sympatyzującą z Sandersem bardziej społecznie nastawioną lewicę materialistyczną. Obie grupy do końca wyborów nie zdołały zawrzeć taktycznego sojuszu i zawiesić broni, bez politycznego rozumu strzelały do siebie z dział najcięższego kalibru. Lewica tożsamościowa każdą krytykę Hilary zbywała jako wyraz seksizmu popierających Sandersa „białych mężczyzn”, lewica materialistyczna zachowywała się, jakby to Clinton była wcieleniem całego zła współczesnego świata, a alternatywa dla niej naprawdę nie była dramatycznie gorsza.
czytaj także
W swoich wewnętrznych walkach lewica przy tym sama imitowała zagrania znane z Gamergate: zastraszanie przeciwników w dyskusji, bezpodstawne oskarżenia (na ogół o rasizm, mizoginię i transofobię), aż po hakerskie ataki i karalne groźby. Takiej hejterskiej kampanii doświadczał przez lata np. Mark Fisher, marksistowski krytyk kultury, po publikacji eseju Exiting the Vampire Castle, krytykującego tożsamościowe fiksacje anglosaskiej lewicy w sieci. Walczący całe życie z depresją Fisher w końcu popełnił samobójstwo. Nagle cytuje twitterowe reakcje na jego śmierć typu „Mark Fisher umarł […], gdyby tylko mizoginia na lewicy umarła razem z nim!”.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nietrudno zrozumieć, czemu prawicowym trollom tak łatwo przedstawić było liberalną lewicę jako siłę cenzorską i antywolnościową.
Co robić?
Książka Angeli Nagle to znakomita lektura, szkoda jedynie, że autorka skupia się wyłącznie na analizie internetowego dyskursu. Trudno na podstawie jej książki ocenić, jakie właściwie wyborcze znaczenie dla zwycięstwa Donalda Trumpa miały opisywane przez nią procesy w sieci. Nie wiemy, jak dużym wyborczym blokiem jest alterprawica z 4chana i jak w przyszłości będzie działać na amerykańską politykę.
Nie wiemy, jak dużym wyborczym blokiem jest alterprawica z 4chana i jak w przyszłości będzie działać na amerykańską politykę.
Kill All Normies zostawia nas w poczuciu przygnębienia i otępienia. Nie wiemy bowiem, co możemy zrobić z wiedzą, jaką dzięki niej zdobyliśmy. Nagle też nie udaje, iż posiada receptę, jak rozbroić bombę skrajnie prawicowej radykalizacji młodych mężczyzn. Trudno znaleźć polityczną odpowiedź na cierpienia „przymusowych celibatariuszy”.
W kilku miejscach książki pojawia się myśl, iż lewica musi przepracować skojarzenie, że bycie w kontrze i subwersja są zawsze czymś samym przez się dobrym. Trzeba się zdobyć na odwagę, by czasem stanąć po stronie nudnej słuszności. Ale jednocześnie nie można tego robić w tonie histerycznych żądań cenzury. Zamiast tego, znów szeroko rozumiana nie-prawica, musi się ponownie nauczyć skutecznie bronić swoich idei na uniwersyteckiej i medialnej agorze. W jakimś sensie alterprawica i tumblrowy lewicowy liberalizm pokazują dwa ślepe zaułki postmodernistycznej sfery publicznej. Najwyższy chyba czas wyjść poza postmodernizm.
czytaj także
Już po publikacji książki doszło do zamieszek w Charlotsville. Zdaniem autorki to może być początek końca alterprawicy. Jednoznacznie rasistowski przekaz i przemoc nie dają się już dłużej rozwodnić w postmodernistycznej ironii i wieloznaczności. Nawet, jeśli tak będzie, by skapitalizować to politycznie, amerykańska lewica i liberałowie będą musieli wykonać sporo pracy.
Czytając Kill All Normies myślałem też o Polsce. Także w Polsce prawica wygrała trollingową wojnę kulturową w sieci. Jak do tego doszło, to temat na osobny tekst – mechanizmy radykalizacji są tu inne, choć techniki czołowych gwiazd polskiego prawicowego internetu często importowane były zza Oceanu. Książka Nagle nie tłumaczy polskiej rzeczywistości, z pewnością powinna za to stanowić ostrzeżenie dla polskiej lewicy, przed przyjmowaniem ze Stanów najbardziej niefortunnych taktyk z „bezpiecznymi przestrzeniami”, „non-platformingiem” na czele, jak i wszystkiego, co buduje toksyczną kulturę okopywania się we własnej bańce. Zamykając się w niej z pewnością nie wygramy.