Arłukowicz zmienia ważny spór o formułę ochrony zdrowia w Polsce w rytualny konflikt pomiędzy państwem i związkiem zawodowym.
W coraz bardziej gorącej dyskusji nad tegorocznymi zmianami w ochronie zdrowia niemal zupełnie zniknął wątek korzyści dla pacjentów. Czasami ktoś nieśmiało przypomni o szybkiej ścieżce diagnostyki przeciwnowotworowej i nowym projekcie koordynacji terapii onkologicznej. Częściej jednak eksperci i komentatorzy zastanawiają się, co zrobić, by pacjenci, i to nie tylko onkologiczni, jak najmniej ucierpieli wskutek działalności resortu zdrowia. Problem, jak zawsze, dotyczy pieniędzy i relacji pomiędzy Ministerstwem Zdrowia, NFZ i częścią lekarzy rodzinnych skupionych w Porozumieniu Zielonogórskim. Start nowego projektu Bartosza Arłukowicza okazał się fatalny.
Ponad miliard złotych, którymi minister Arłukowicz chwali się przy każdej okazji, to pieniądze przede wszystkim na dodatkową diagnostykę związaną z pakietem onkologicznym. Na te pieniądze w kolejkach czekali pacjenci z podejrzeniem choroby nowotworowej. Dobrze, że wreszcie się znalazły. Ministerstwo Zdrowia i NFZ nie mogą i nie chcą wydawać tych pieniędzy „w ciemno”. Razem z nowymi środkami pojawią się też narzędzia kontroli skuteczności podejmowanych decyzji o skierowaniu na diagnostykę onkologiczną. W praktyce będzie to wyglądać tak, że co najmniej 1 na 15 skierowanych na badania pacjentów będzie musiał mieć stwierdzoną chorobę nowotworową. W przeciwnym wypadku lekarz rodzinny nie będzie mógł dalej wystawiać „Zielonych kart”, ani kierować pacjentów na badania w ramach szybkiej ścieżki diagnostyki onkologicznej. Nie otrzyma zatem ani złotówki z dodatkowych środków z NFZ przeznaczonych na realizację pakietu onkologicznego.
Z pozoru to formalne założenie wygląda jak kolejny etap urynkowienia zdrowia. To jednak tylko część prawdy.
Brak systemu weryfikacji skierowań na badania oraz efektywności decyzji terapeutycznych był poważną wadą Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych. Oczywiście były kontrole NFZ oraz te organizowane przez konsultantów wojewódzkich. Brakowało jednak rozwiązania systemowego. Konsekwencje były i są poważne. Przede wszystkim finansowa nieszczelność systemu ochrony zdrowia oraz związana z tym nieadekwatna, najczęściej zaniżona wycena świadczeń, która prowadzi do spadku realnego poziomu dostępności leczenia. Tworzą się kolejki, niektóre placówki przestają przyjmować pacjentów już w listopadzie, a inne zapisują dopiero na lipiec następnego roku. Cierpią więc przede wszystkim pacjenci. Teraz ma się to zmienić.
Koniec z limitami w onkologii, sztandarowe hasło nowego projektu nie może oznaczać braku kontroli nad wydatkowaniem nowych środków. Współczynnik ewaluacji, przeciwko któremu protestuje część lekarzy rodzinnych, to nie „zinstytucjonalizowana zasada nieufności” ani zamach na niezależność zawodową, lecz wprost wyrażona potrzeba ciągłej nauki. Lekarz POZ, który od 1 stycznia stał się ważnym uczestnikiem procesu diagnostyki i leczenia przeciwnowotworowego, musi nieustannie rozszerzać swoją wiedzę z zakresu onkologii. To tak oczywiste, że aż banalne. Podobnie jak dodatkowy czas i kolejne pieniądze na wyjazdy i udział w szkoleniach. W ten sposób zamyka się błędne koło pakietu onkologicznego. Lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego protestują i zamykają swoje gabinety, minister Arłukowicz raz grozi, raz uspokaja, a pacjenci, jak zawsze, mogą jedynie czekać na rozwój sytuacji.
Największą zagadką pozostaje zachowanie i decyzje Bartosza Arłukowicza. W krytycznej sytuacji, gdy w skali, co ważne, całego kraju umowy podpisało lub przedłużyło niewiele ponad 80% lekarzy POZ, minister zdrowia uspokaja pacjentów, że protestuje jedynie „garstka”, ganiąc jednocześnie lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego jako roszczeniowych i stawiających niewiarygodne żądania. „Garstka” lekarzy rodzinnych bez umów na nowy rok, o której wspomina Arłukowicz, może okazać się bardzo uciążliwa, bo na przykład w województwie opolskim podpisano niewiele ponad 30% umów. Jeszcze gorzej jest w województwie lubuskim, gdzie zdecydowana większość, bo około 80% lekarzy rodzinnych należy do Porozumienia Zielonogórskiego. Poważne problemy z dostępem do lekarzy pierwszego kontaktu są też na Podkarpaciu, Mazurach, Podlasiu i w województwie lubelskim. Bywają miejscowości, gdzie z 12 przychodni otwarta jest tylko jedna. Minister zdrowia uspokaja pacjentów, że ma plan B i straszy lekarzy, że ujawni, którzy z nich nie podpisali umów na nowy rok.
Trudno powiedzieć, co minister chce uzyskać takimi zapowiedziami. Zorganizować bunt pacjentów? Przestraszyć lekarzy? Zawstydzić szefów przychodni?
Arłukowicz zmienia ważny spór o formułę ochrony zdrowia w Polsce w rytualny konflikt pomiędzy państwem i związkiem zawodowym, w której to roli występuje, nieco na siłę, Porozumienie Zielonogórskie. Korporacyjnemu egoizmowi części środowiska lekarskiego minister zdrowia przeciwstawia interes wspólny. „Podczas gdy ja mówię o pacjentach – przekonywał na konferencji Bartosz Arłukowicz – Porozumienie Zielonogórskie o pieniądzach”. To nie jest jednak takie proste. Negocjacje, do których zapraszał minister zdrowia, nie oferowały żadnej faktycznej alternatywy. Decyzje zostały podjęte wiele miesięcy wcześniej w parlamencie i centrali Narodowego Funduszu Zdrowia. Można było więc albo zaakceptować przedstawione warunki, albo nie podpisywać umów na kolejny rok i zamknąć gabinety. Lekarze mają do tego prawo, bo to minister odpowiada za organizację ochrony zdrowia. Bartosz Arłukowicz nie ma za to wyboru – musi ponownie usiąść do rozmów z lekarzami. Z każdą kolejną konferencją prasową będzie to jednak coraz trudniejsze.
Tworzenie wrażenia heroicznej walki z egoizmem klasowym czy korporacyjnym jest stałym elementem neoliberalnej polityki.
Nieprzypadkowo w kontekście protestu lekarzy rodzinnych pojawia się argument, że „zachowują się jak górnicy”: walcząc o swoje partykularne interesy, paraliżują ochronę zdrowia i szantażują całą Polskę.
Akcentowanie niemal personalnego sporu z liderami Porozumienia Zielonogórskiego oraz posługiwanie się przez Bartosza Arłukowicza tabloidowymi argumentami (słynne dwa miliardy, których jakoby żądają lekarze) jest skuteczne tylko przez chwilę. Mniej więcej tyle, ile trwa konferencja prasowa. Potem pacjent z bolącym uchem, na przykład w Kluczborku, który przez chwilę obserwował w telewizji wystąpienie ministra zdrowia, idzie na własnej skórze sprawdzić, jak działa plan B. W izbie przyjęć najbliższego szpitala wita go tłum pacjentów, wokół których uwijają się lekarze i pielęgniarki. Alternatywny plan Bartosza Arłukowicza nie uwzględnia niestety konieczności zwiększenia zatrudnienia od 2 stycznia.
Idąc na wojnę z Porozumieniem Zielonogórskim, minister zdrowia używa języka, który w niedalekiej przyszłości, jeśli tylko zachowa stanowisko, zapewni mu następny konflikt z kolejnymi grupami medyków. Konflikt, który jest zawsze szkodliwy dla pacjentów. Wystarczy wspomnieć o polskiej psychiatrii, której finanse znajdują się w opłakanym stanie. Broniąc niekompetencji urzędników swojego resortu, grając na emocjach pacjentów i oskarżając lekarzy o chciwość i egoizm, Bartosz Arłukowicz niedługo nie będzie miał z kim rozmawiać. Zamiast tego dalej będzie tworzył własną politykę, coraz bardziej oderwaną od rzeczywistości, z którą wyraźnie sobie nie radzi.