Co udało się osiągnąć Solidarności? Czym jeszcze należy się zająć? Czy faktycznie sprawa kobiet „musiała poczekać"? Pyta Shana Penn na łamach „Tygodnika Powszechnego” .
Każda rocznica powstania Solidarności to doskonała okazja, by spojrzeć wstecz i zadać kilka istotnych pytań. Co udało się osiągnąć? Czym jeszcze należy się zająć? […]. No właśnie, z jakimi nierozwiązanymi problemami musi uporać się dziś Polska, przeglądająca się w solidarnościowej tradycji?
Odpowiedź znajdziemy w opublikowanej niedawno autobiografii byłej Pierwszej Damy, Danuty Wałęsowej. W Marzeniach i tajemnicach wspomina ona narodziny swego szóstego dziecka – córki Ani, która przyszła na świat 14 sierpnia 1980 roku. Jej mąż obiecał zarejestrować dziecko w Gdańskim Urzędzie Stanu Cywilnego. Ale zamiast do urzędu, udał się do Stoczni im. Lenina, by poprowadzić robotników. Zrobił coś, co miało większe znaczenie dla strajku i przyszłości wolnej Polski niż dla stosunków w rodzinie Wałęsów. Wspomnienia jego żony rzucają światło na przepaść, jaka w czasach opozycji oddzielała sferę publiczną od prywatnej, a także na głębokie różnice w rolach społecznych. Uwagi Wałęsowej nie są dla nas zaskoczeniem. Któż nie pamięta pełnych wściekłości pretensji Anny Walentynowicz, gdy Lech Wałęsa wyłączył ją z istotnych działań politycznych, które były konsekwencją ich legendarnego zaangażowania w strajki z lat 80.?
Przywołuję te incydenty nie po to, by sformułować akt oskarżenia przeciwko Lechowi Wałęsie, lecz raczej po to, by zwrócić uwagę na postawy ludzi opozycji. Na dziedzictwo Solidarności składa się wiele wspaniałych osiągnięć, ale nie należy do nich z pewnością sprawa kobiet, które pod względem liczebności stanowiły blisko połowę związku, prawie połowę siły roboczej i połowę społeczeństwa, a jednak ich udział w rewolucji nie został doceniony, a ich specyficzne problemy zostały pominięte.
Dlaczego mamy dziś zajmować się tymi wewnętrznymi słabościami polskiego ruchu demokratycznego, zamiast świętować z okazji kolejnej rocznicy największego strajku narodowego i zarazem największej aksamitnej rewolucji w historii świata? Powód jest prosty – dyskryminacja genderowa jest w Polsce wciąż realnym problemem. „Solidarność nie wyposażyła nas w prawa kobiet. Ruch nigdy nie zajął się tą kwestią” – podkreśla Wanda Nowicka, wicemarszałek Sejmu.
[…] Polska rewolucja rozbroiła PRL i otworzyła drzwi demokratycznym rządom oraz wolnorynkowej ekonomii. Ale Solidarność nie wpłynęła na zmianę genderowej dynamiki władzy w polskim społeczeństwie. Mimo że była pionierką w walce o uniwersalne prawa człowieka, jej założenia zostały zrealizowane dużo później – dopiero w latach 90. rozwinął się ruch feministyczny, dopiero wtedy zwrócono uwagę na inne kwestie dotyczące praw człowieka. Proces ten trwa do dziś.
Niezwykle aktualne i pouczające będzie porównanie dynamiki władzy z czasów rewolucji solidarnościowej z niedawnymi rewolucyjnymi wydarzeniami w Egipcie. Kobiety były bardzo widoczne w bezkrwawej, podsycanej przez media rewolucji, która obaliła Hosniego Mubaraka w 2011 r. Stanowiły bez mała jedną czwartą protestujących. Gospodynie domowe, handlarki, studentki, feministki i pisarki – wszystkie odważnie przeciwstawiły się tradycjonalistycznym oczekiwaniom męskiej części społeczeństwa. Podczas trwających przez ostatnie 20 miesięcy demonstracji wiele młodych kobiet trzymało transparenty wzywające mężczyzn do okazywania kobietom szacunku, ponieważ przestępstwa na tle seksualnym są powszechne i wymykają się spod kontroli. Inne zbierały świadectwa tych, które były molestowane. Jeszcze inne broniły praw aresztowanych aktywistek, które w więzieniu były poddawane testom na dziewictwo.
Egipskie kobiety nie są bardziej zaangażowane ani dzielniejsze niż aktywistki Solidarności, ale świadomość genderowej dynamiki władzy tych ostatnich i ich żądania dotyczące praw kobiet nie mogły się pojawić w czasach polskiej opozycji, w dużej mierze dlatego, że nie było podówczas w Polsce żadnych ruchów feministycznych, które mogłyby zająć się tymi sprawami.
Te problemy uchodziły za drugorzędne, a w porównaniu z „większą i ważniejszą walką narodową”, której celem było zabezpieczenie fundamentalnych praw dla wszystkich – nawet za egoistyczne. „Działania na rzecz niezależności całego narodu i genderową równość traktowano jako wzajemnie się wykluczające” – tłumaczy Wanda Nowicka. Nie potrafiąc skutecznie przeciwstawić się takiej dynamice władzy, kobiety umacniały porządek patriarchalny, pracując jako informatorki i tłumaczki dla zachodnich mediów. Owe media donosiły o tym, co przekazywała im Solidarność, a obraz męskiej rewolucji, który upowszechniały, zadekretował – w momencie narodzin nowej demokracji – niewidzialność kobiet jako uczestniczek ich własnej historii. W przypadku rewolucji egipskiej mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją.
Gdy reżim Mubaraka zaczął chylić się ku upadkowi, kobiety natychmiast zaczęły podnosić kwestie genderowe w politycznych dyskusjach na temat przyszłości. „W Egipcie – zauważa Wanda Nowicka – programy polityczne na rzecz wolności społecznej i praw genderowych są ze sobą ściśle połączone. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety opowiadają się za równością płci”. Dla przykładu – gdy okazało się, że tylko jedna kobieta została wybrana do komisji zajmującej się przygotowaniem nowej konstytucji dla Egiptu, natychmiast pojawiły się protesty ze strony organizacji feministycznych. „Washington Post” donosił: „Kobiety stojące na barykadach Kairu zgadzają się co do jednego: to ich moment w historii i nie mogą sobie pozwolić na przegapienie go… [albo] na powrót do domu”. […]
przełożył GJ
całość tekstu w „Tygodniku Powszechnym” nr 37 (3296) z 9 września 2012