Pyrrusowe zwycięstwo prezydenta Serbii Aleksandara Vučicia

Zgoda na koncesje wobec Kosowa pokazuje, że tylko obecna władza może doprowadzić do normalizacji relacji pomiędzy Belgradem a Prisztiną, a na tym obecnie Zachodowi zależy najbardziej.
Marta Szpala
Aleksandar-Vucic-2
Bilboard Aleksandara Vučicia nad serbskim graffiti z napisem: „…bo stąd nie ma powrotu. Kosowska Mitrowica”. Fot. Paweł Pieniążek

Dla społeczeństwa – coraz bardziej niezadowolonego z trwających ponad dekadę rządów SNS – fałszerstwa wyborcze przy trzecich od 2020 r. wyborach to było za dużo. Co zrobią kraje Zachodu, których hipokryzję Vučić traktuje jak paliwo napędowe permanentnej kampanii wyborczej?

17 grudnia 2023 roku miał być dniem wielkiego triumfu Aleksandara Vučicia i jego Serbskiej Partii Postępowej (SNS), rządzącej w Serbii od 2012 roku. Wyniki przedterminowych wyborów parlamentarnych, prowincjonalnych i lokalnych w 65 spośród 174 miast i gmin miały potwierdzić ich totalną dominację na scenie politycznej.

Władca Serbii – Aleksandar Vučić

czytaj także

Teoretycznie wyniki przedstawione w wyborczy wieczór przez prezydenta Vučicia potwierdziły zwycięstwo SNS na wszystkich trzech szczeblach i uzyskanie parlamentarnej większości. Tym razem wymagało to jednak machinacji i fałszerstw wyborczych na szeroką skalę, z czym władza przekonana o swojej bezkarności nawet specjalnie się nie kryła i co potwierdzają misje obserwacyjne OBWE i Parlamentu Europejskiego.

Dla społeczeństwa – coraz bardziej niezadowolonego z trwających ponad dekadę rządów SNS – było to jednak za dużo. Studenci przez kilkanaście dni protestowali przed Krajową Komisją Wyborczą, politycy opozycji zdecydowali się na strajk głodowy, organizacje społeczne organizują demonstracje, domagając się unieważnienia głosowania i strukturalnych zmian, które umożliwiłyby przeprowadzenie równych i demokratycznych wyborów.

Niedemokratyczne wybory jako strategia legitymizacyjna

Przedterminowe wybory i permanentna kampania wyborcza są stałym elementem stworzonego przez Vučicia systemu władzy w Serbii. Były to już trzecie wybory parlamentarne od 2020 roku. Organizowano je wtedy, gdy władzy było wygodnie – trzeba było zamanifestować dominację na scenie politycznej czy odsunąć w czasie trudne decyzje dotyczące Kosowa czy polityki zagranicznej, na co naciskał Zachód. Cała wielka machina partyjna, a SNS ma obecnie 800 tys. członków w liczącym 6,5 miliona mieszkańców państwie, jest nastawiona na zapewnienie kolejnych zwycięstw wyborczych.

Działacze w terenie kontrolują, czy osoby zatrudnione w sektorze publicznym, zawdzięczający partii pracę (odpowiada ona także za rekrutację pracowników w sektorze prywatnym) oraz przywileje i lukratywne kontrakty rządowe głosują wraz z całymi rodzinami zgodnie z oczekiwaniami mocodawców. Do tego dochodzi czerpanie z zasobów publicznych, by odpowiednim grupom społecznym zapewnić przed wyborami hojne prezenty – dodatkowe środki finansowe dla rencistów i emerytów, studentów, rodzin z dziećmi, klientów pomocy społecznej czy paczki żywnościowe.

Dominacja rządzących w mediach nie tylko uniemożliwia opozycji przedstawienie swoich kandydatów i programu szerszej grupie wyborców, ale również jest elementem zwalczania wszelkich osób i środowisk, które są krytyczne wobec władzy. Wspieranie opozycji jest w Serbii obarczone wysokimi kosztami – nie tylko ekonomicznymi, związanymi z ryzykiem utraty dochodów, ale także wystawieniem się na cel nienawistnych kampanii w mediach. Przekonał się o tym m.in. jeden z kandydatów do Rady Miejskiej w Belgradzie, którego intymne nagrania zostały wyemitowane przez jedną z telewizji bliskich rządowi.

Znacząca przewaga finansowa rządzących jest szczególnie widoczna w trakcie kampanii – pozwala organizować wielkie mitingi, na które ludzie dowożeni są autobusami, czy oplakatować cały kraj wizerunkami swoich kandydatów. Dostęp do zasobów państwowych jest istotny także w samym dniu głosowania – pozwala dowozić wyborców do komisji wyborczych, także z sąsiednich krajów z liczną mniejszością serbską – Bośni i Hercegowiny, Kosowa, Czarnogóry. Teoretycznie, by głosować w wyborach, trzeba być w Serbii zameldowanym, ale kontrola instytucji pozwala meldować dowolną liczbę osób pod wskazanym przez władze adresem.

Permanentna kampania jest także strategią na wyczerpanie opozycji. Nie daje czasu na refleksję, opracowanie przemyślanego programu i strategii czy wypromowanie nowych liderów. Dlatego najbardziej rozpoznawalnymi politykami opozycji są wciąż ci kojarzeni z oskarżanymi o korupcję rządami lat 2008–2012, co osłabia wiarygodność tej formacji. Tym bardziej że temat nieprawidłowości poprzednich rządów jest chętnie eksploatowany przez prorządowe media.

Niepewny dobrobyt i bezpieczeństwo

Dysponujący taką przewagą Vučić był pewny, że wybory potwierdzą dominację jego partii i pozwolą na wzmocnienie legitymizacji w oczach społeczeństwa i partnerów zagranicznych, nadszarpniętej masowymi i wielotygodniowymi protestami po zmasowanych strzelaninach w pierwszych dniach maja 2023 roku, gdy z rąk rówieśników zginęło 19 nastolatków i młodych dorosłych.

Strzelaniny w Belgradzie zachwiały poczuciem bezpieczeństwa mieszkańców Serbii, którzy o te wydarzenia obwiniają rządowe media, normalizujące przemoc, propagujące kult broni i fizycznej siły oraz gangsterów jako wzór dla młodych ludzi. To podważyło główne elementy rządowej propagandy, opartej na obietnicy zapewnienia stabilności. Coraz bardziej wątpliwe stało się także spełnienie drugiej kluczowej obietnicy, czyli trwałej poprawy sytuacji gospodarczej.

Odczuwalny w całej Europie kryzys gospodarczy, będący konsekwencją pandemii oraz ataku Rosji na Ukrainę, szczególnie negatywnie wpłynął na sytuację w Serbii, której społeczeństwo jest wyraźnie biedniejsze – w 2023 roku odnotowywano najwyższy wzrost inflacji na kontynencie. Szczególnie mocno wzrosły ceny żywności, energii czy utrzymania mieszkania.

Trudności gospodarcze odczuwane przez obywateli wyraźnie kontrastowały z rządową narracją mówiącą o „złotej erze rozwoju gospodarczego Serbii”. Wprawdzie wedle wskaźników gospodarczych sytuacja jest wciąż zdecydowanie lepsza niż w 2012 roku, gdy SNS przejmował władzę – bezrobocie spadło o połowę, znacząco wzrosły pensje i emerytury – ale oczekiwania społeczne rozpalone propagandą były o wiele wyższe, a o znaczące podwyżki obwiniano oligarchów powiązanych z rządem.

Coraz liczniejsze w Serbii lokalne protesty dotyczące ochrony środowiska naturalnego wskazują także kontestowanie modelu rozwoju gospodarczego zaproponowanego przez Vučicia, opartego na dużych projektach infrastrukturalnych (głównie drogi) oraz przyciąganiu inwestorów zagranicznych niskimi kosztami pracy, subwencjami, brakiem przestrzegania norm środowiskowych i praw pracowniczych oraz bardzo korzystnymi regulacjami dotyczącymi wywłaszczeń.

Kwestie bezkarności inwestorów niszczących środowisko naturalne, ignorujących potrzeby i postulaty lokalnych społeczności, wyprzedawanie majątku narodowego za bezcen (np. wartościowych złóż miedzi oddanych chińskim podmiotom) czy oferowanie lukratywnych kontraktów w zamian za poparcie polityczne na arenie międzynarodowej (np. podmiotom związanym z premierem Węgier – Viktorem Orbánem) przekładały się na rosnące poczucie, że polityka gospodarcza przynosi korzyści jedynie wąskiej elicie, a negatywne konsekwencje ponosi biedniejsza część społeczeństwa.

Lit, czyli serbski kryptonit. Gorączka „białego złota” dotarła na europejskie peryferie

Bez szans na wygraną opozycji?

Tym, co wyraźnie odróżniało te wybory od poprzednich, jest jednak zjednoczenie prodemokratycznej opozycji, która chciała zdyskontować niezadowolenie społeczne i wystartowała pod wspólną listą pod hasłem nawiązującym do wiosennych protestów – „Serbia przeciwko przemocy”. Nadzieje wiązano także z mobilizacją osób, które dotychczas nie chodziły na wybory w przekonaniu, że system Vučicia jest na tyle głęboko zakorzeniony w społeczeństwie, że nie da się zmienić władzy w drodze głosowania. Organizacje społeczne i intelektualiści zaangażowali się w kampanię profrekwencyjną.

Opozycja zdołała wyraźnie zwiększyć swoją pozycję w parlamencie, uzyskując prawie 25 proc. głosów i 65 mandatów w 250-osobowym zgromadzeniu, ale nie udało się jednak przejąć władzy w Radzie Miejskiej w Belgradzie. Ta porażka spowodowała największe niezadowolenie społeczne i protesty. Liczono bowiem, że opozycja zdoła wygrać w stołecznym mieście, gdzie jest najwięcej przeciwników rządzących.

Rządzący jednak nie chcieli dopuścić do prestiżowej porażki w stolicy. Tym bardziej że w ich interesie jest utrzymywanie społeczeństwa w stanie apatii i poczuciu, że dla Vučicia i jego akolitów nie ma alternatywy. Z tego względu znaczne środki zaangażowano, by uzyskać wynik korzystny dla rządzących. Głosowanie unaoczniło szczególnie młodym wyborcom, że w obecnych warunkach – przy tak znaczącej przewadze rządzących – opozycja nie ma szans na wygraną i konieczne są strukturalne zmiany, by wybory były przeprowadzane zgodnie z demokratycznymi standardami. Dlatego zdecydowali się wyjść na ulicę.

Dylematy Zachodu

Akcje protestacyjne studentów i polityków postawiły UE w trudnej sytuacji, która oficjalne żąda od państw kandydujących do członkostwa spełniania standardów demokratycznych. Ambasady państw Zachodu domagają się wyjaśnienia nieprawidłowości w trakcie głosowania, ale oficjalnie nie kwestionują wyników wyborów, uznając, że ewentualna wymiana elity rządzącej w Serbii wiązałaby się z ryzykiem przedłużającej się niestabilności. Efekt takich przemian jest niepewny, bo opozycja demokratyczna to konglomerat różnych ruchów z ambitnymi liderami i rozbieżnymi programami politycznymi, która nie ma jasnej strategii odpowiedzi na masowe fałszerstwa wyborcze.

Sam Vučić wykorzystuje powyborczy czas, by zapewnić sobie poparcie za granicą. Z jednej strony używa bliskiej Rosji narracji o „kolorowej rewolucji” wspieranej przez Zachód, która dąży do obalenia demokratycznie wybranego rządu i manifestacyjnie dziękuje Moskwie za wsparcie. Z drugiej – zgoda się na koncesje wobec Kosowa pokazuje, że tylko obecna władza może doprowadzić do normalizacji relacji pomiędzy Belgradem a Prisztiną, a na tym obecnie Zachodowi zależy najbardziej.

Kosowo chce do Europy, Serbia chce je dla siebie

Taktyka ta to także pułapka zastawiona na zachodnich partnerów, bo ich brak zdecydowanej reakcji wpisuje się w narrację Vučicia o hipokryzji UE i USA, które tylko werbalnie propagują demokratyczne wartości, a w rzeczywistości godzą się na ich łamanie. Prezydent Vučić zapewne ma nadzieję, że ustępstwami zapewni sobie milczenie Zachodu, co będzie utwierdzać społeczeństwo w przekonaniu, że faktycznie w walce o demokrację w Serbii nie ma sojuszników i zniechęci do dalszego wychodzenia na ulicę.

Jednocześnie jednak wybory, zamiast wzmocnić, podważyły legitymizację rządów Vučicia zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i na arenie międzynarodowej. Być może pod presją UE prezydent będzie zmuszony do powtórzenia wyborów w Belgradzie. Sytuacja w kraju pozostaje niestabilna, a społeczeństwo jest mocno spolaryzowane. Konieczność odbudowy pozycji zapewne skłoni prezydenta do wzmocnienia kontroli społeczeństwa i nacjonalistycznej retoryki, która jest zagrożeniem dla stabilności całego regionu.

**

Marta Szpala jest analityczką Ośrodka Studiów Wschodnich, główną specjalistką Zespołu Środkowoeuropejskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij