Unia Europejska

Ostolski: To nie zieloni poszli do centrum, to polityczne centrum przyszło do zielonych

adam-ostolski-wide

Gdy zieloni wchodzą w koalicje z liberałami, często odpuszczają część swoich postulatów. Czeska partia zielonych mówiła, że nie jest ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu. Ale z doświadczenia wynika, że partie „ani-ani” są raczej z tyłu, w głębokich latach 90. – mówi Adam Ostolski, były współprzewodniczący polskiej Partii Zieloni.

Jan Smoleński: Austriaccy zieloni weszli w koalicję z Austriacką Partią Ludową pod wodzą Sebastiana Kurza. Co stało się z siłą polityczną, która swe początki ma w radykalizmie protestów 1968 roku, że poszła aż na taki kompromis, aż tak zdryfowała w stronę centrum, że związała się z partią prawicową?

Adam Ostolski: Na to pytanie można odpowiedzieć na dwóch poziomach: bardzo ogólnym i bardzo konkretnym. Na bardzo ogólnym poziomie: w Europie to nie zieloni poszli do centrum, ale polityczne centrum przyszło do zielonych.

To znaczy?

Kryzys klimatyczny, obok uchodźców, jest obecnie tematem numer jeden. W obu tych przypadkach zieloni zajmują najbardziej konsekwentne i oparte na wartościach stanowisko. W naturalny sposób zyskali jako siła wiarygodna w kwestiach zmian klimatu i radzenia sobie z nimi oraz siła, która nie oddaje gruntu antyimigranckiej i antyuchodźczej prawicy.

Kompromitujące taśmy obalają rządy, ale nie zmieniają polityki

Do tego dochodzi fakt, że rzeczywiście w DNA zielonej polityki jest gotowość do współpracy z różnymi siłami politycznymi, po to, by budować koalicje oparte na własnych postulatach programowych i je realizować. Zieloni są krytyczni wobec systemu, a zarazem zdolni formułować  konkretne oczekiwania wobec tego systemu. Oznacza to, że w większości krajów zieloni nie zostali zasymilowani przez mainstream, ale dzięki temu, że ich radykalizm to radykalizm postulatów, a nie estetyki czy tożsamości, potrafią na polityczne centrum bardzo silnie oddziaływać.

To bardzo pozytywna wizja, ale wiemy, że chadecy austriaccy to nie chadecy niemieccy. Poprzednim koalicjantem Partii Ludowej była skrajna prawica. W umowie koalicyjnej są między innymi zapisy mówiące o zakazie noszenia chust w szkołach przez dziewczynki poniżej czternastego roku życia oraz prewencyjnej detencji osób starających się o azyl, które uznano za zagrożenie. Gdzie tu otwartość na imigrantów i uchodźców?

Austriaccy zieloni mają doświadczenie we współpracy koalicyjnej i z socjaldemokratami, i z chadekami na poziomie landów, a te doświadczenia są dobre: udało im się przeforsować w tych koalicjach zielone postulaty. W Górnej Austrii we współpracy z chadekami udało im się zwiększyć dostępność żłobków. Z kolei w Wiedniu razem z socjaldemokratami wprowadzili rozwiązania łączące politykę ekologiczną z polityką społeczną, na przykład roczny bilet na transport publiczny za 365 euro.

Faktycznie, w umowie koalicyjnej jest zapis o osiągnięciu neutralności węglowej do 2040 roku i produkcji całej energii ze źródeł odnawialnych już w 2030. Zieloni uznali, że skórka warta wyprawki?

Z tą koalicją wiążą się duże nadzieje, ale też duże zagrożenia. Daje ona największą obecnie w Europie szansę na zmianę w dziedzinie klimatu, na pokazanie, że państwo europejskie może prowadzić bardzo ambitną politykę klimatyczną. Zarazem ta koalicja jest niebezpieczna dla partii zielonych i dla zielonej polityki w ogóle.

Dla partii, bo z jednej strony udało się jej przyciągnąć wyborców chadecji rozczarowanych neoliberalnym kursem chadeków, a z drugiej wyborców socjaldemokracji zniesmaczonych tym, że socjaldemokracja uległa antyimigranckiej retoryce prawicy. Trudno mi powiedzieć, co z tej koalicji wyjdzie, ale mam więcej obaw niż nadziei. Wchodząc w koalicję z chadecją i nieumyślnie firmując jej poczynania, zieloni mogą tych wyborców łatwo stracić.

A jakie są zagrożenia dla zielonej polityki w ogóle?

Sebastian Kurz już zaczął artykułować tę koalicję w taki sposób, który podporządkowuje zielone myślenie myśleniu prawicowemu. Mówiąc, że ta koalicja będzie „chroniła granice i klimat”, pokazuje, że o klimacie można myśleć w sposób prawicowy, a nawet skrajnie prawicowy, a nie tylko progresywny czy zielony. Warto w ramach przypisu dodać, że zakaz noszenia chust przez dziewczynki oczywiście nie chroni ani granic, ani klimatu, tylko chroni poczucie tożsamości i dominacji kulturowej.

Trzeba zauważyć, że klimat już nie jest specjalnością zielonych ani lewicy, czy nawet centrum. Partie skrajnej prawicy w różnych krajach Europy zaczynają mieć własne propozycje w dziedzinie polityki klimatycznej. To oznacza, że wyróżnikiem zielonej polityki nie jest już sama kwestia klimatu, tylko cały pakiet propozycji politycznych dotyczących tego, w jaki sposób chcemy o klimat dbać i jakie społeczeństwo chcemy przy tym budować.

Zielona fala w Niemczech

czytaj także

Do tej pory zielony katechizm obejmował trzy filary: prawa człowieka, sprawiedliwość społeczną i zrównoważony rozwój. Oznacza to, że należy zaspokajać potrzeby ludzi w granicach możliwości naszej planety i budować przy tym różnorodne społeczeństwo. Jest to oczywiście zupełnie inna wizja niż „ochrona granic i klimatu” oraz – w domyśle – naszej kulturowej tożsamości i prawa do dominacji nad innymi. Jednak funkcjonując w takim rządzie i realizując ambitne pomysły z poziomu policy, zieloni mogą mimochodem uwiarygodniać całość wizji, jaką usiłuje sprzedać Austriakom Kurz.

Zieloni nie utrzymają swojego pryncypialnego stanowiska?

Trzeba się liczyć z ryzykiem, że mogą ulec magnetyzmowi koalicji i zbliżać swoje stanowisko do stanowiska silniejszego partnera koalicyjnego. Nie jest jednak przesądzone, że tak będzie, bo wielu zielonym partiom udało się tego uniknąć.

Jak wyglądają doświadczenia innych zielonych partii w Europie?

Wyróżnikiem zielonej polityki nie jest sama kwestia klimatu, tylko cały pakiet propozycji dotyczących tego, w jaki sposób chcemy o klimat dbać i jakie społeczeństwo chcemy przy tym budować.

W ostatnim czasie toczyły się zaawansowane rozmowy koalicyjne w Niemczech między liberałami, zielonymi i chadekami. Podobnie w Holandii. W obu przypadkach zieloni negocjowali z prawicą, w obu przypadkach kością niezgody był stosunek do uchodźców. Liberałowie chcieli rozszerzenia układu, jaki Unia Europejska zawarła z Turcją, na kraje Afryki Północnej. Zieloni umowy z Turcją nie akceptują, bo jest to zła umowa, więc nie mogli się zgodzić na rozszerzenie takiego układu na kraje afrykańskie. Szczególnie, że deal z tymi krajami byłby jeszcze gorszy: w Libii i w Maroku za pomoc rozwojową buduje się centra detencyjne dla uchodźców, w Libii funkcjonują do tego targi niewolników. Innymi słowy, nie można objąć taką umową krajów, gdzie nie ma żadnych gwarancji praw człowieka. Mimo przekonania, że klimat trzeba ratować tu i teraz, zieloni zdecydowali się nie wchodzić w koalicje, które skompromitowałyby ich podstawowe wartości.

A w jakich warunkach koalicje zielonych z prawicą mogą być korzystne dla zielonej polityki, jeśli w ogóle mogą takie być?

Moim zdaniem to samo pytanie należy zadawać przy koalicjach z socjaldemokracją. To, czy koalicja jest z chadecją czy socjaldemokracją, jest wtórne wobec tego, czy partia ma mocną tożsamość, wyraźny program, wie, po co wchodzi do takiego rządu, i potrafi przekonująco przekazać to wszystko wyborcom.

Podaj przykłady.

Dziesięć lat temu zieloni byli w trzech koalicjach rządowych: w Finlandii, Czechach i Irlandii. We wszystkich krajach były to koalicje z centroprawicą zawiązane pod hasłem, że trzeba pilnie ratować klimat. W Finlandii zieloni nie stracili na tej koalicji. Zielona minister pracy rozpoczęła wtedy dyskusję o bezwarunkowym dochodzie podstawowym. W Czechach i Irlandii z kolei te koalicje skończyły się wypadnięciem zielonych z parlamentu.

Dlaczego?

Powody były symetryczne: w Irlandii zieloni zawiedli w kwestiach ekologicznych, a w Czechach skupili się wyłącznie na ekologii. Będąc już w rządzie, irlandzcy zieloni mocno postawili na politykę społeczną i trzeba przyznać, że na tym polu mieli sukcesy. Jednak kampanię wyborczą prowadzili pod hasłami ekologicznymi, które potem całkiem odpuścili, tłumacząc się dość pokrętnie, że decyzje zostały podjęte jeszcze przed ich wejściem do rządu. Formalnie rzeczywiście podjęto je przed powołaniem rządu – ale na niecałe 24 godziny wcześniej. Co więcej, lider zielonych oświadczył, że nie poprowadzi swojej partii do koalicji z centroprawicą, po czym przed podpisaniem umowy koalicyjnej ustąpił z funkcji lidera, a do rządu wprowadził zielonych jego następca. Po tych woltach odzyskanie zaufania wyborców zajęło im kilka ładnych lat.

Z kolei czeska partia zielonych mówiła, że nie jest ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu. Ale jak się nie wie, gdzie jest lewo, a gdzie jest prawo, to łatwo też pomylić tył z przodem. Doświadczenie wskazuje na to, że partie „ani-ani” są raczej z tyłu, czyli w głębokich latach 90. Czescy zieloni postawili wtedy wyłącznie na ekologię i mieli w tym pewne osiągnięcia, ale zlekceważyli kwestie polityki społecznej. Podobnie jak irlandzcy zieloni zapłacili za to wypadnięciem z parlamentu.

Te lekcje są pouczające, bo pokazują, że zieloni nie mogą postawić na jeden filar, ignorując drugi.

A jak wyglądają doświadczenia z koalicji z partiami na lewo od centrum?

To casus czerwono-zielonej koalicji pod wodzą Gerharda Schrödera. Zieloni miwli wtedy wielkie osiągnięcia w kwestiach transformacji energetycznej, ale jednocześnie firmowali udział Niemiec w wojnie w Afganistanie – a do dziś to właśnie z Afganistanu przybywa do Europy najwięcej uchodźców. Uprzedzając pytanie: Syria jest na drugim miejscu. Firmowali też drastyczny pakiet reform niemieckiego rynku pracy, który nie tylko bardzo zaszkodził niemieckim pracownikom, ale też pośrednio uderzył w całą konstrukcję Unii Europejskiej, przyczyniając się do kryzysu w strefie euro.

Ostolski: Wiośnie brakuje tego, co Razem ma w nadmiarze

Jednak niemieccy zieloni nie wypadli z Bundestagu.

Ryzyko utraty tożsamości bądź zignorowania części fundamentalnych postulatów na rzecz innych istnieje niezależnie od barw partnera koalicyjnego. To oczywiście nie usprawiedliwia przyjmowania nieakceptowalnego poziomu ryzyka przy koalicjach z prawicą.

W takim razie odwrócę pytanie. Czy nie wchodząc w koalicje, zieloni nie skazują się na marginalizację? Pytanie jest ogólne, ale piję tutaj do faktu, że pomimo tak zwanej zielonej fali w 2019 roku – najlepszego wyniku eurowyborczego w historii zielonych – pozostają oni w opozycji.

Według oficjalnego stanowiska jednej z partii obecnej większości – Europejskiej Partii Ludowej – Libia, gdzie funkcjonują targi niewolników, jest krajem bezpiecznym i nie należy zwiększyć wysiłków na rzecz ratowania ludzi przeprawiających się przez Morze Śródziemne. Trudno mi sobie wyobrazić, by zieloni poszli na stałą współpracę z takim ugrupowaniem.

Ale odpowiadając na twoje pytanie: dotychczasowe głosowania pokazują, że Parlament Europejski jest rozchwiany, nie ma w nim stabilnej większości. Oznacza to, że mniejsze partie mogą więcej, bo głosowania można wygrywać dzięki ciężkiej pracy – czyli nakłanianiu i przekonywaniu – a czasami nawet przez przypadek.

Warufakis: Jak Unia wzmacnia włoskich populistów

Dzięki temu brakowi stabilnej większości skrajna prawica odniosła sukces. Przeciwko rezolucji wzywającej państwa członkowskie do zwiększenia wysiłków na rzecz ratowania ludzi przeprawiających się do Europy przez Morze Śródziemne głosowała efemeryczna koalicja skrajnej prawicy z mainstreamową, w tym EPP.

Ale kilka głosowań w tej kadencji było bardzo budujących, na przykład głosowanie z września dotyczące tego, że polityka klimatyczna ma pierwszeństwo nad polityką handlową. To zupełne odwrócenie doktryny Komisji Europejskiej pod wodzą Jeana-Claude’a Junckera. To też oznacza, że rośnie rola Parlamentu, bo Komisja nie może przepchnąć wszystkiego wedle własnej woli.

A co do głosowania nad rezolucją w sprawie ratowania życia ludzkiego na Morzu Śródziemnym, to faktycznie większość EPP zagłosowała przeciwko niej, ale nie wszyscy. Poparła ją na przykład Róża Thun, jedyna z listy Koalicji Europejskiej. Gdyby z tej listy do PE dostali się również zieloni deputowani, to też głosowaliby za tą rezolucją.

Porozmawiajmy o polskich zielonych. W 2015 roku pod twoim współprzywództwem zieloni weszli w koalicję wyborczą z SLD, ale ta lista nie uzyskała ani jednego mandatu. W 2019 roku wystartowali z list Koalicji Obywatelskiej i wprowadzili trójkę posłów.

To oczywiście sukces. Pod tym względem ta strategia okazała się skuteczniejsza od mojej. Trzeba jednak przypomnieć, że osoby związane z zieloną polityką weszły do Sejmu z dwóch list: KO i Lewicy. Hanna Gill-Piątek i Beata Maciejewska w przeszłości były ważnymi postaciami Partii Zieloni, a dziś realizują zieloną politykę w ramach Nowej Lewicy. Kto ma większe szanse na forsowanie zielonych postulatów – Małgorzata Tracz, Tomasz Aniśko i Urszula Zielińska w ramach KO czy Gill-Piątek i Maciejewska w ramach Lewicy? Nie przesądzam, ale to pytanie warto mieć z tyłu głowy.

W tym pytaniu czai się wątpliwość.

Odpowiem, odwołując się do doświadczeń europejskich. Wyraźna tożsamość, jasność co do własnych priorytetów programowych i zdolność zachowania odrębnego głosu w sprawach, które są istotne dla zachowania tej tożsamości, to rzeczy fundamentalne. Spójrzmy na przykład francuski. Z powodu ordynacji wyborczej do Zgromadzenia Narodowego francuscy zieloni zawsze wyborczo byli mocno związani z socjalistami. Mimo to udało im się zachować niezależną pozycję we francuskiej polityce dzięki temu, że w wyborach do europarlamentu wystawiali własne listy, a w wyborach prezydenckich mieli własnego kandydata. Ten kandydat zazwyczaj zdobywał dwa procent głosów, ale jednocześnie podkreślał i podtrzymywał odrębną tożsamość partii.

Sugerujesz, że polscy zieloni powinni zachować większą niezależność wobec pozostałych formacji w ramach Koalicji Obywatelskiej?

Pozwól, że sformułuję to w kategoriach prognozy. Bez gestów budujących niezależność, takich jak głosowanie, w którym tylko trójka zielonych posłów głosuje inaczej niż reszta Koalicji, albo próba wystawienia swojego kandydata w wyborach prezydenckich, będzie zielonym trudno zbudować własną, niezależną relację z wyborcami i własne miejsce na scenie politycznej.

Platforma się zazieleni? Czy Zieloni zeschetynieją?

W jakiej sprawie zieloni mogli zagłosować inaczej niż koalicja? I wybacz bezpośredniość, ale kandydat zielonych na prezydenta byłby skazany na sromotną porażkę.

Dobrą okazją było głosowanie dotyczące podniesienia akcyzy na alkohol i tytoń. Jednak cała PO, zieloni oraz część posłów Lewicy głosowała przeciwko. Zieloni tłumaczyli się sposobem procedowania ustawy, ale faktem jest, że podniesienie akcyzy to zielony postulat, bo dotyczy profilaktyki problemów społecznych. To także kwestia konsekwencji. Jeśli podnosimy alarm, że 40 tysięcy osób umiera w Polsce co roku z powodu złej jakości powietrza, to nie możemy przechodzić do porządku nad tym, że znacznie więcej osób umiera z powodu chorób odtytoniowych i nadmiernej dostępności alkoholu.

A co do kandydata na prezydenta, to znów: celem jest budowanie i zaznaczenie niezależności. Takiego kandydata nie trzeba rejestrować, mógłby on nawet poprzeć innego kandydata – tak stało się we Francji podczas ostatnich wyborów – ale sam gest jest istotny. Chcę podkreślić, że nie obawiam się, że partia zostanie wchłonięta przez Koalicję Obywatelską lub PO, bo w samej partii jest bardzo wiele osób, które wciąż mają silną zieloną tożsamość. Obawiam się za to, że może zabraknąć przełożenia tej tożsamości na własny udział w grze politycznej, który będzie widoczny dla wyborców. W tym negatywnym scenariuszu zieloni będą jedynie dawać zielone uwiarygodnienie polityce PO bez zdolności realizowania własnych postulatów. Jest precedens w polskiej polityce, którego powtórzenia należy się obawiać.

Co konkretnie masz na myśli?

Obawiam się, że zieloni będą jedynie dawać zielone uwiarygodnienie polityce PO bez zdolności realizowania własnych postulatów.

Pierwszą i jedyną w okresie transformacji reprezentację zielonych na wysokim szczeblu, czyli tekę wiceministra środowiska dla członka Forum Ekologicznego Unii Wolności w rządzie Jerzego Buzka. Pomimo eksponowanego stanowiska było to trwające jedną kadencję ćwiczenie z politycznej nieistotności. Portfolio wiceministra zdefiniowano w taki sposób, by nie miał wpływu na ważne decyzje. Rząd Buzka w tym czasie zbudował autostradę przez Górę Świętej Anny – to była sprawa symboliczna dla ruchu ekologicznego – a w ramach polityki przymusowej motoryzacji zamknął jedną trzecią połączeń kolejowych, co było katastrofą społeczną i ekologiczną.

Z tego doświadczenia zrodzili się Zieloni 2004 – obecnie Partia Zieloni. Ich problem był odwrotny: mieli spory wpływ na zmianę społeczną, ale bez wpływu na struktury władzy. Dlatego dobro, które Polsce uczynili, nie przełożyło się na notowania partii. Mówię tutaj choćby o parytecie we władzach partii, rozwiązaniu, które wówczas budziło chichot, a dziś jest uważane za normę. Mówię o pionierskim udziale w marszach równości, gdy tak zwane liberalne centrum homofobią stało. Zieloni robili ruchy miejskie, zanim jeszcze powstała ta formuła – myślę tutaj o Beacie Nowak i Hannie Gill-Piątek.

Gill-Piątek: W Sejmie będę głosem skrzywdzonych przez system

Chodzi mi też o kampanię Krystiana Legierskiego z 2010 roku. To on jako pierwszy polityk mówił o polityce mieszkaniowej w sposób, który był zrozumiały również dla klasy średniej, a nie tylko reprezentował oczekiwania klasy ludowej. Przed 2010 rokiem dyskurs kredytu i tego, że ceny mieszkań muszą rosnąć, był niepodważalny. Dopiero po 2010 roku zaczęto rozumieć, że możemy oczekiwać czegoś od polityków w tej materii. Zieloni przyczynili się również do resocjalizacji ruchów ekologicznych, które w dużej mierze używały retoryki antygórniczej. Powszechność języka sprawiedliwej transformacji energetycznej to zasługa m.in. „Zielonych Wiadomości” czy Dariusza Szweda i organizowanych przez niego spotkań ekologów z górnikami.

Jeśli miałbym czegoś polskim zielonym życzyć, to tego, by ich działalność w Sejmie nie była powrotem do eksponowanej nieistotności politycznej, tylko twórczą syntezą tych dwóch okresów. Ale to, czy będą do tego zdolni, leży w całości w ich rękach.

 

**
dr Adam Ostolski – socjolog, publicysta, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Były współprzewodniczący Partii Zieloni.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij