Do 2013 roku za wykonanie aborcji lekarzowi groziło nawet dożywocie, dziś jest dostępna na żądanie. Z Dorotą Szelewą rozmawia Michał Sutowski.
Michał Sutowski: Irlandia zalegalizowała niedawno aborcję do 12. tygodnia ciąży na życzenie kobiety. Ale jeszcze w 1983 roku, już jako członek EWG, cementowała i tak bardzo twardy zakaz aborcji obowiązujący od połowy XIX wieku – wpisano go wówczas do konstytucji jako tzw. 8. poprawkę. To było półtorej dekady po rewolcie obyczajowej, jaka ogarnęła cały praktycznie świat zachodni. Kraje Europy kontynentalnej, Skandynawia, ale też Wielka Brytania szły wówczas w dokładnie przeciwnym kierunku. Jak wytłumaczyć tak głęboki konserwatyzm tego kraju i tak późną liberalizację społeczną?
Dorota Szelewa: Irlandia i za czasów panowania korony brytyjskiej, i już po odzyskaniu niepodległości w 1922 roku była krajem konserwatywnym i katolickim. Te wartości zapisano w konstytucji już przed drugą wojną światową, w tym zapis o roli społecznej kobiet jako matek i żon, w której to roli nie może im przeszkadzać praca zawodowa. I to nie był tylko pusty slogan, bo zakaz podejmowania pracy dla mężatek zniesiono tam dopiero w latach 70.
Ale z czego to wynikało?
Katolicyzm i konserwatyzm? Głównie z doświadczenia bycia krajem skolonizowanym, stąd też częste porównania Irlandii do Polski pod zaborami i pozycji ich Kościołów, które odgrywały rolę depozytariuszy wartości narodowych. Przy czym Irlandczykom przez 800 lat bycia pod wpływem Brytyjczyków nie udało się, inaczej niż Polakom, zachować języka jako głównego nośnika kultury i tożsamości.
Przecież to jest nawet język oficjalny UE.
Ale mimo że gaelicki jest obowiązkowy w szkole podstawowej, większość Irlandczyków zna w nim tylko pojedyncze słowa i zwroty. Owszem, w prywatnych szkołach katolickich dzieci – głównie klasy średniej i wyższej – częściej mówią po irlandzku, ale to nie jest powszechne zjawisko. Dlatego ten zrost wiary z narodowością mógł być jeszcze silniejszy niż u naszego Polaka katolika.
Została im zatem głównie religia?
Dodajmy też, że irlandzki Kościół katolicki w XIX wieku dostał – oczywiście od Brytyjczyków – zadanie organizowania szkolnictwa powszechnego. Pokłosiem tego jest posiadanie do dziś ponad 90 proc. szkół podstawowych w Irlandii, a także innych usług społecznych. Ich Kościół ma w rękach szpitale, prowadzi usługi związane z sierocińcami, niegdyś także niesławne pralnie sióstr magdalenek, czego u nas do tego stopnia nigdy nie było.
Ale co to konkretnie znaczy, że te szkoły są katolickie? Skoro są państwowe.
Poza tym, że w programie szkolnym do niedawna pół godziny przeznaczone było na modlitwę, obowiązywała też tzw. bariera chrztu, zniesiona dopiero w 2018 roku. Do publicznych szkół w pierwszej kolejności wstęp miały dzieci ochrzczone.
A co z pozostałymi?
Ponieważ w małych ośrodkach tych miejsc często brakowało, to nieochrzczeni uczniowie musieli dojeżdżać gdzieś dalej. Niewierzący rodzice specjalnie nieraz chrzcili dziecko, żeby mu ułatwić ścieżkę edukacyjną.
Trochę jak u nas z komuniami, dla świętego spokoju.
Ale wtedy np. ksiądz sprawdzał, czy mają ślub, a jeśli specjalnie go w tym celu wzięli, to potem jeszcze weryfikował, czy są dobrymi katolikami, czy płacą na Kościół itd. Żeby wstąpić na protestancki uniwersytet Trinity College w Dublinie, moja koleżanka z pracy jako katoliczka jeszcze w 1970 roku musiała mieć na to zgodę swego biskupa, acz w tym samym roku obowiązek ten zniesiono.
I to szkoły były tym głównym pasem transmisyjnym konserwatyzmu?
Całe państwo nim było. Prawną dopuszczalność rozwodów wprowadzono dopiero po referendum w 1996 roku, większością 0,6 proc. głosów. A jeszcze dekadę wcześniej tę możliwość społeczeństwo odrzuciło. Środki antykoncepcyjne w Irlandii były zdelegalizowane w latach 1935–1980, a potem dopuszczono ich sprzedaż, ale tylko dla małżeństw.
czytaj także
Nikt nie protestował? Przemiany kulturowe 1968 roku ich ominęły?
W latach 70. powstały w Irlandii niewielkie grupy obrony praw kobiet, jako dalekie echa drugiej fali feminizmu, ale ten nurt niespecjalnie się tam przyjął. Pamiętajmy, że to była zawsze bardzo patriarchalna kultura. Tak naprawdę od niedawna kobiety mogą tam bez wielkiego skandalu siedzieć w pubie.
Fakt, to jeszcze ciekawiej niż u nas.
A kiedy w połowie lat 70. jedna z ówczesnych feministek przywiozła do Belfastu prezerwatywy i pokazała je publicznie na dworcu kolejowym, to biskupi mówili o straszliwym ataku na Kościół katolicki w Irlandii. Sama emancypacja kobiet miała być sprzeczna z irlandzkością, a ruchy feministyczne i rewolucja obyczajowa zostały napiętnowane jako wrogie narodowi i obce.
Jako kolejny przejaw kolonizacji? Import z Wielkiej Brytanii?
Tak, tym bardziej że już w 1967 roku na Wyspach zalegalizowano aborcję. Tysiące Irlandek zaczęło wybierać się promem w tamtym kierunku. Bo te wyjazdy oczywiście odnotowano. Pewne otwarcie obyczajowe w latach 70. jednak następowało, czego efektem była zmiana prawa o antykoncepcji…
Bardzo zachowawcza.
A jednak wystarczyło, by zmobilizować potężny backlash, czyli po prostu konserwatywną reakcję. Uznano, że planowanie rodziny, nawet jeśli odbywa się w katolickim małżeństwie, jest niezgodne z tożsamością i tradycją narodową, więc tamtejsze ruchy neotradycjonalistyczne zaczęły forsować wprowadzenie wspomnianej już 8. poprawki do konstytucji, która potwierdzała bezwzględny zakaz przerywania ciąży.
Wiemy już, że skutecznie. Ale zmiany w irlandzkiej konstytucji dokonują się przez referendum, a to znaczy, że społeczeństwo tę politykę poparło. Naprawdę ludzi tak bardzo przeraziła antykoncepcja?
Kampanię na rzecz 8. poprawki zdominowała niewielka, ale doskonale finansowana i zorganizowana grupa, tzw. Pro-Life Amendment Campaign, neotradycjonaliści, często działacze ruchów rodzin wielodzietnych, często z wyższej klasy średniej. To środowiska profesorskie, lekarskie, nieutożsamiające się z ludowym katolicyzmem prostych ludzi, lecz uważający się za ruch na rzecz tradycyjnej kultury i tożsamości irlandzkiej. Doskonale opanowali strategie manipulacji i perswazji społecznej i prowadzili wielowątkową kampanię.
Pod hasłami obrony narodu przed inwazją obcych idei?
Właśnie nie tylko. Jako pierwsi wprowadzili w Irlandii opowieść, której wcześniej nie było, czyli prawa płodu rozumiane jako prawa dziecka, opisywali go na sposób filozoficzny i prawny. Coś jak u nas Ordo Iuris czy Tomasz Terlikowski. Bo pamiętajmy, że ta niesławna poprawka zrównywała prawo płodu do życia z prawem do życia matki.
W jakim sensie to było nowe, skoro zakaz obowiązywał już wtedy ponad 100 lat?
Narracji o podmiotowości płodu wcześniej nie było. Mówiło się, że oczywiście życie ludzkie jest święte, ale kwestii statusu ciała matki i płodu nie roztrząsano, takie detale były objęte tabu. Podkreślano natomiast, że państwo nie może się wtrącać do spraw rodziny, a aborcję postrzegano jako element ingerencji państwa.
A co w praktyce znaczyło zrównanie praw matki i płodu? Co w sytuacji, kiedy np. lekarz stał przed wyborem – życie płodu lub życie matki? Kto decydował?
Ratowano płód, zawsze nazywany „dzieckiem” tak długo, jak się tylko da, podtrzymywano go tak długo, póki żyła matka. Część lekarzy wiedziała oczywiście, że to często niemożliwe, że podtrzymując płód przy życiu za wszelką cenę, często naraża się życie matki, że nie da się nieraz uratować obojga.
czytaj także
A często umierają obydwoje…
Głośny był przypadek pacjentki, która zaszła w ciążę w zaawansowanej fazie nowotworu, po czym odmówiono jej leczenia i nawet podawania środków przeciwbólowych, właśnie ze względu na dobro płodu. Zmarła potem w cierpieniu, oczywiście płód też. Innej ciężarnej pacjentce, również z nowotworem w zaawansowanym stadium, udało się co prawda wyjechać na zabieg do Wielkiej Brytanii, ale sama podróż już była wielkim ryzykiem.
I w tej sytuacji, jak rozumiem, kobietom pozostawały wyjazdy za granicę?
Tak, choć jednocześnie zabrano się za istniejące już ośrodki doradztwa i pomocy w Irlandii, które pomagały zorganizować wyjazdy do Wielkiej Brytanii czy choćby udzielały na ten temat informacji. Wszelką pomoc w aborcji obłożono surowymi karami, nie można było nawet szerzyć wiedzy o tym, jak przerwać ciążę za granicą.
Skoro w 1983 roku nastąpiło dokręcenie aborcyjnej śruby za przyzwoleniem społeczeństwa, a potem jeszcze obywatele sprzeciwili się rozwodom, to co się właściwie wydarzyło przez następne 20–30 lat? Czy doszło do takiej modernizacji i zeświecczenia jak w innych krajach?
Zdecydowanie tak, w Irlandii zaszła przez ten czas gwałtowna modernizacja na wielu frontach, nie zawsze zresztą jednoznacznie pozytywna. Kluczowy był na pewno boom gospodarczy trwający do roku 2008, oparty na niskich podatkach i przyciąganiu nimi inwestorów zagranicznych. Nastąpił również boom edukacyjny.
Celtycki tygrys, mawiano.
Irlandia przestała być tradycyjnym krajem emigrantów, a stała się krajem przyjezdnych, w tym wielu Polaków, którzy stanowią tam teraz najliczniejszą mniejszość etniczną. Pewien poziom dobrobytu został faktycznie osiągnięty, choć kosztem dużych nierówności i cen mieszkań, a potem przerwał to wszystko kryzys ekonomiczny i fala cięć budżetowych generująca problemy społeczne, w tym bezdomność, no i ogólnie wysokie koszty życia.
Ten model rozwoju w ogóle jest bardzo kontrowersyjny. Trochę to jazda na gapę, bo przyciąga się firmy „optymalizujące” podatki.
Niemniej, patrząc z lotu ptaka, Irlandia faktycznie rozwinęła się gospodarczo i szła za tym modernizacja społeczno-kulturowa. Irlandczycy uwewnętrznili własną opowieść o sukcesie jako procesie unowocześnienia Irlandii i także na tej fali zdecydowano się np. na legalizację małżeństw jednopłciowych w 2015 roku.
czytaj także
Co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę historię.
To był pierwszy szok dla wszystkich, którzy postrzegali Irlandię jako kraj katolicki, konserwatywny, przywiązany do tradycyjnych wartości, wielki tryumf środowisk progresywnych i świadectwo przynajmniej częściowego wyzwolenia się społeczeństwa i państwa spod wpływu Kościoła.
Wiemy z doświadczenia innych krajów, że zmiana społeczna może trwać pod powierzchnią, ale prawo długo pozostaje niezmienne. A i rozwój gospodarczy nie przynosi automatycznie liberalizmu obyczajowego. Co sprawiło, że prawo aborcyjne w Irlandii tak bardzo różni się dziś od tego sprzed 30 lat?
Powody moim zdaniem są trzy. Pierwszy to upadek moralnego autorytetu Kościoła katolickiego za sprawą ujawnienia licznych skandali w jego placówkach szkolnych i opiekuńczych. Drugi to bardzo wiele ujawnionych i opowiedzianych przypadków kobiet stawianych przez irlandzkie prawo w dramatycznych sytuacjach. A po trzecie to udana kampania społeczna na rzecz uchylenia 8. poprawki.
Zacznijmy od Kościoła.
Przypomnę, że Kościół irlandzki miał w rękach niemal wszystkie szkoły, administrował pralniami sióstr magdalenek, prowadził też domy matki i dziecka, ale również placówki dla chłopców będące de facto poprawczakami, dokąd kierowano dzieci sprawiające problemy wychowawcze, ale też sieroty.
O magdalenkach co nieco wiemy za sprawą filmu Petera Mullana z 2002 roku. Dobry kawał kina werbunkowego dla antyklerykałów, acz oparty na faktach.
Do magdalenek można było trafić za ciążę pozamałżeńską, w tym pochodzącą z gwałtu, ale także za kradzież jabłka czy słodyczy – i można było tam spędzić pół wieku bez wyroku. Przywożono taką młodą dziewczynę, golono jej głowę, wsadzano w jakiś mundurek, a potem harowała od rana do nocy, najczęściej przy praniu ubrań.
Czyich?
Zakonnice organizujące te domy sprzedawały ich niewolniczą de facto pracę klientom takim, jak szpitale, hotele, lotniska czy inne instytucje publiczne. Niesłychanie trudno było stamtąd uciec, wiele jest historii typu: kobieta poprosiła księdza o pomoc w ucieczce, ten ją zgwałcił, a potem pobito ją jeszcze jako jawnogrzesznicę…
Do kiedy to się działo?
W czasie kiedy Sinead O’Connor – uwięziona tam na 1,5 roku jako nastolatka na początku lat 80. jako „dziecko sprawiające kłopoty” – darła publicznie zdjęcie papieża, jeszcze nikt o tym publicznie nie mówił. Magdalenki funkcjonowały aż do połowy lat 90. finansowane przez państwo, a praca niewolnicza kobiet obsługiwała wiele instytucji, które przecież działają do dziś. Ich klienci pewnie woleli nie wiedzieć, kto ją wykonuje. Zdarzało się, co prawda, że związki zawodowe i firmy usługowe podnosiły zarzut, że nieodpłatna praca to nieuczciwa konkurencja…
Dziś, rozumiem, wiemy więcej.
Dopiero w 2013 roku opublikowano raport rządowej komisji w tej sprawie, choć i tak nie znalazły się tam wszystkie informacje i raport był wielokrotnie kwestionowany przez środowiska kobiece i organizacje praw człowieka. Ogromny wstrząs wywołały znaleziska grobów w pobliżu pralni, gdzie wiele zwłok miało połamane kończyny.
To, zdaje się, niejedyne problematyczne groby w Irlandii?
Tak, w pobliżu jednego z dawnych domów matki i dziecka znaleziono prawie 800 szczątków ludzkich. Śmiertelność dzieci w tych ośrodkach sięgała nieraz powyżej 50 proc., noworodki poddawane były eksperymentom medycznym, część sprzedawano nieformalnie do rodzin adopcyjnych w Stanach Zjednoczonych. A część umierała po prostu z zaniedbania.
Dla kogo te eksperymenty? Dla uczelni medycznych, szpitali?
Głównie uczelni medycznych, w przypadku ciał dzieci zmarłych, przy czym do eksperymentów na żywych dzieciach dopuszczone były firmy farmaceutyczne, np. do testowania szczepionek. Do tej pory potwierdzono przypadki testowania ich na setkach dzieci przebywających w tych instytucjach w latach 60. i 70., przy czym odbywało się to bez zgody ich matek. Jak powiedział pewien badacz, jeden z tych, którzy przeprowadzali te eksperymenty, „szło się tam, gdzie był dostępny materiał”.
I nikt tego nie kontrolował?
Znów, instytucje te były finansowane przez państwo, więc powinny być przez nie kontrolowane. Ale nie były, a ludzie za to odpowiedzialni wciąż żyją. Oprócz tych pralni i domów matki i dziecka – to wszystko były quasi-więzienia, otoczone grubymi murami, często z potłuczonym szkłem lub drutem kolczastym na szczycie – były jeszcze ośrodki dla chłopców.
Poprawczaki?
Formalnie coś w rodzaju szkół z internatem, a de facto poprawczaki dla „trudnej młodzieży”. Były pełne przemocy, o której plotki krążyły zawsze, ale dopiero w latach 90. powstała komisja rządowa, która miała te przypadki zbadać i porozmawiać z tymi, którzy je przetrwali. Jej raport końcowy wykazał, że brutalna przemoc psychiczna i fizyczna były tam na porządku dziennym.
Coś jak szkoły w Kanadzie, dla dzieci autochtonów…
Chodzi o pobicia, a także inne, bardziej wymyślne kary, jak kąpanie w rozpuszczalniku czy zamykanie w chlewni ze szczurami. Bito do nieprzytomności, zdarzało się, że dzieci oglądały, jak ich pobity kolega spadł ze schodu i umarł. Powszechna była też przemoc pokazowa, np. bicie najsłabszych i bezbronnych na oczach pozostałych. Do tego gwałty na dzieciach, w tym zbiorowe, przez księży i personel, zmuszanie do seksu oralnego… Bicie w celu wypędzenia diabła… I oczywiście ciągłe wpajanie tym dzieciom, że są niczym. Ocaleńcy z tych domów opowiadali, że to była codzienna tortura, permanentne życie w strachu.
Te wszystkie skandale to był główny powód upadku autorytetu irlandzkiego Kościoła?
Przemoc wobec najsłabszych, zaniedbania, a przede wszystkim zawiedzione zaufanie sprawiły, że społeczeństwo nie chciało i nie mogło już godzić się na tak głęboko sięgającą władzę i moralną kontrolę Kościoła. Z jednej strony były bardzo wyśrubowane normy moralne i kontrola od kołyski po grób, cały dyskurs „za życiem” i podkreślanie praw „dziecka nienarodzonego”, bo przecież Kościół przejął cały ten język. A z drugiej strony wobec już urodzonych dzieci, najbardziej bezbronnej części społeczeństwa, niewyobrażalna dawka okrucieństwa.
Mówiłaś, że spadek wpływów ideowych i politycznych Kościoła odegrał ogromną rolę, ale poza tym także konkretne przypadki stosowania restrykcyjnego prawa.
Tak, chodzi o przypadki i doświadczenia konkretnych kobiet, które musiały żyć w warunkach tego prawa. Czytałam o przypadku dziewczyny, która zaszła w pozamałżeńską ciążę. Na marginesie, w latach 30. w Irlandii obowiązywała nawet ustawa, w której używano pojęcia „upadłe kobiety”, a dzieci nieślubne były cały czas stygmatyzowane. Ona urodziła dziecko na polu niedaleko farmy, dziecko zmarło, ale pojechała z nim jeszcze do szpitala. Kilka dni później znaleziono jednak – 70 km od jej miejscowości – innego noworodka, który już nie żył.
I co to ma z nią wspólnego?
Oskarżono ją, że to była ciąża bliźniacza pochodząca z dwóch różnych ojców i że to właśnie ona je zabiła. Utworzono specjalny trybunał, który przesłuchiwał dziewczynę przez pięć dni, zadając jej ponad 2000 pytań – było to najdłuższe przesłuchanie w historii. Okazało się w końcu, że z tym drugim nie miała nic wspólnego, ale dopiero w 2018 roku otrzymała przeprosiny. Przez całe lata normą była sytuacja, że kobietę w takiej sytuacji można ścigać i przesłuchiwać.
Zdaje się, że przełomem była jednak historia zgwałconej nastolatki.
W pewnym sensie. W roku 1992 zgwałconej 14-latce sąd zabronił wyjazdu z kraju przez dziewięć miesięcy – przypomnijmy, jak częste były wówczas te aborcyjne migracje. Po raz pierwszy wówczas pojawiła się argumentacja, że myśli samobójcze kobiety mogą być przesłanką, by pozwolić jej na opuszczenie kraju. Uznano również za legalne podawanie informacji o możliwości poddania się zabiegowi przerwania ciąży w innym kraju, w którym wykonywanie takich zabiegów jest legalne.
Ale nie pozwolono na samą aborcję.
Nie, o tym nie było mowy. Zmieniono jednak irlandzkie prawo, gwarantując… swobodę poruszania się obywatelom, tzn. zapisując ją w konstytucji, oczywiście na podstawie referendum. Instytucje międzynarodowe, w tym Europejski Trybunał Praw Człowieka, wielokrotnie zwracały uwagę na niejasne przepisy uniemożliwiające przeprowadzenie zabiegu przerywania ciąży w przypadkach ewidentnego zagrożenia życia matki, wskazywano na złamanie podstawowych praw człowieka.
Można powiedzieć, że zapisano hipokryzję w konstytucji? Zagwarantowano prawnie istnienie wentyla pozwalającego to prawo omijać, ale prawa w kwestii przerywania ciąży nie zmieniono?
Prawdziwy przełom w mobilizacji na rzecz zmiany prawa nastąpił dopiero po sprawie Savity Halappanavar, imigrantki z Indii, z października 2012 roku. Jej przykład pokazał, że prawne zrównanie życia matki i płodu jest pozbawione sensu. Kiedy zaczynało się poronienie, przyszła do szpitala, żeby się nią zajęto. I tam usłyszała, że Irlandia to katolicki kraj, więc będą do końca ratować dziecko, tzn. dopóki serce płodu będzie biło. Nie przyspieszono porodu, nie zrobiono praktycznie nic. Wdała się sepsa i pacjentka w końcu zmarła.
Ale nawet mimo tego skandalu nowe prawo do przerywania ciąży było szalenie restrykcyjne. Parlament w 2013 roku uchwalił przecież, że do stwierdzenia zagrożenia życia – bo nie zdrowia – matki, które pozwalałoby na zabieg, potrzeba opinii dwóch lekarzy, a do stwierdzenia zagrożenia samobójstwem – opinii aż trzech.
Ustawa (Protection of Life During Pregnancy Act 2013) sprecyzowała okoliczności, w których można wykonać zabieg: oprócz zagrożenia życia matki wynikającego z choroby dodano również sytuację bezpośredniego zagrożenia utraty życia (emergency) oraz prawdopodobieństwa popełnienia samobójstwa. Maksymalny wymiar kary pozbawienia wolności za przeprowadzenie zabiegu zmniejszono do 14 lat.
Zmniejszono?
Tak, wcześniej groziło nawet dożywocie. Takie postawienie sprawy było jednak dalece niewystarczające, duża część społeczeństwa chciała dalej idącej zmiany.
Mamy wielki skandal, a właściwie całą ich serię wokół Kościoła, mamy bulwersujące i nagłośnione przypadki ofiar obowiązującego prawa. A co z samą kampanią na rzecz kolejnego referendum i uchylenia poprawki?
Sama kampania przed referendum w 2018 roku była bardzo inkluzywna. Nawet za bardzo nie uderzano wtedy w Kościół, bo nie było już takiej potrzeby. Zdawano sobie sprawę, że kampanię organizuje koalicja złożona z bardzo różnych organizacji, które mają nieraz różne zdanie w sprawie samej aborcji.
Irlandia: Od panelu obywatelskiego do referendum w sprawie aborcji
czytaj także
Jak różne?
Od tych mocno liberalnych, które domagały się, by w ogóle nie stygmatyzować zabiegu aborcji, trochę na zasadzie „aborcja jest OK”, ale były też te skupiające się głównie na przypadkach ciąż problematycznych dla zdrowia i życia matek. Nie spierano się jednak o to, lecz wspólnie walczono, żeby poprawkę do konstytucji z 1983 roku uchylić.
Na rzecz jakiego rozwiązania?
Samo uchylenie 8. poprawki tego nie przesądzało, ale najczęściej mówiło się o dopuszczalności przerwania ciąży na żądanie kobiety do 12. tygodnia. Mało kto to kontestował, a przeciwnicy prawa wyboru próbowali to wykorzystać, głosząc, że teraz to już aborcja będzie środkiem antykoncepcyjnym – ale to już nie zadziałało. Kampania była też zdominowana przez ludzi młodych, którzy, jak się później okazało, w 90 proc. popierali uchylenie poprawki. To było do tego stopnia dominujące w tym pokoleniu, że kiedy u mnie na uczelni w czasie referendum prezeską samorządu studenckiego była osoba o poglądach wyraźnie anty-choice, to doprowadzono do usunięcia jej ze stanowiska.
czytaj także
Dotychczas jednak to druga strona była skuteczniejsza w perswazji. Podobno to z aktywizmu opcji anty-choice wynikał bardzo utrudniony dostęp do aborcji w prawie z roku 2013.
Tym razem głosowało się na „tak” lub „nie”, tzn. „tak” oznaczało uchylenie poprawki zrównującej życie płodu z życiem matki. Siłą rzeczy koalicja Together for Yes miała łatwiej, bo „tak” zawsze się lepiej kojarzy. Tamci musieli kombinować i wymyślili Save both, czyli „ratujmy obydwoje”, ale to była stara śpiewka, wtedy już nieskuteczna. Próbowali też tradycyjnych wizualizacji aborcji, takich znanych z filmu Niemy krzyk, cały Dublin był obwieszony plakatami tego rodzaju. Ale koalicja pro-choice miała za sobą przede wszystkim te historie kobiet.
Jednak dotąd nie przynosiły one wielkiego przełomu. Choć sprawa zgwałconej 14-latki czy skazanej na śmierć w imię bijącego serca płodu imigrantki były bulwersujące.
Mówiliśmy dotąd o tych słynnych przypadkach, ale przecież aborcje Irlandek dokonywały się codziennie, to było średnio 11 kobiet. A do Liverpoolu z Dublina leci się 25 minut – kiedy pod angielskim lotniskiem wsiadały do taksówki i mówiły z irlandzkim akcentem, to kierowca sam wiedział, dokąd jechać, kliniki po prostu się nie wyrabiały z robotą.
I w ramach kampanii opowiadano ich historie?
Takich projektów było kilka, np. w akcji X-Ile, czyli „zesłanie” czy „wygnanie”, posługiwano się argumentem, że państwo irlandzkie zsyła kobiety za granicę, żeby mogły dokonać zabiegu. Była też akcja In her shoes, czyli „na jej miejscu”. Pokazywano, że aborcja to nie abstrakcyjny temat, że to nasze sąsiadki, siostry, przyjaciółki przeżywają dramaty. Najgorsze było dla nich to poczucie, że są kryminalistkami, strach, że robią coś nielegalnego.
Przed wykryciem? Napiętnowaniem?
Miały pretensje do państwa, że nie otrzymywały wsparcia, że jechały tam same. Robiły zabieg w obcym miejscu, u lekarzy, których widziały po raz pierwszy, nie miały się komu wypłakać, jeśli czuły taką potrzebę. Chciały zwykłej akceptacji. A nawet tam, w Wielkiej Brytanii, jak przyjeżdżały do klinik, to pod nimi stały grupy skandujące hasła antyaborcyjne i zwracające się do nich wprost, że są morderczyniami.
I wzbudzały wyrzuty sumienia?
Z tych opowieści wynikało jasno, że nie chodzi o żaden „syndrom postaborcyjny” – choć niektóre kobiety miały traumę, jeśli naprawdę chciały dziecka, ale płód miał ciężkie wady. Akurat te kobiety najczęściej przecież jeździły przerywać ciążę ze względu na wady płodu, np. bezmózgowie. I choć odczuwały zazwyczaj ulgę po zabiegu, to najgorsze było to, że nie miały możliwości pożegnać się z tym płodem, a dla nich dzieckiem.
Wielka Brytania nie dawała takich możliwości?
Ciała w klinice wydawano im w jakimś termosiku, z którym wracały do Irlandii i gdzie zastanawiały się, czy im pogranicznicy bagażu nie sprawdzą. Albo zostawiały te płody w klinice. A tydzień później, już w Irlandii, dzwonił im do drzwi kurier z paczką z krematorium, myśląc pewnie, że to ciuchy z Amazona. Odebrano im przez to możliwości zamknięcia żałoby. Mówiły o sytuacji, kiedy nie możesz dziecku wyprawić pogrzebu, że ono nie ma grobu, tylko symboliczny kwiatek w ogródku. I o to też oskarżały państwo.
Mamy zatem hasła, kampanię pokazującą świadectwa osobiste, jest podatny grunt społeczny. A gdzie w tym wszystkim jest głośny panel obywatelski?
Nie wpłynął bezpośrednio na kształt prawa, bo on był skupiony tylko na kwestii 8. poprawki. Po pięciu tygodniach obrad, wysłuchiwania ekspertów i stanowisk różnych stron panel zagłosował nad rekomendacją dla parlamentu irlandzkiego, w której stwierdzono, że poprawka ma być usunięta i zastąpiona jakimś innym rozwiązaniem. Sama dyskusja była bardzo pluralistyczna, ze względu na poglądy ekspertów i wylosowanych do panelu obywateli – byli wśród nich także radykalni działacze anty-choice.
Ale rekomendacja nie była wiążąca?
Nie była, choć kiedy już panel podjął decyzję, miało to ogromny wpływ i na parlament, i na opinię publiczną całej Irlandii. Jednak wcale nie było oczywiste, że to referendum zostanie wygrane przez opcję za wyborem.
czytaj także
Przewaga zwycięzców wyniosła ostatecznie 2/3 przy 64 proc. frekwencji.
Sondaże sugerowały jednak głęboki i zarazem bardzo równy podział, wszyscy byli zaskoczeni wynikiem.
Zdecydowała demografia? Młodzi raczej za, starsi raczej przeciw? Miasto przeciw wsi?
No właśnie nie do końca, bo po raz pierwszy także na obszarach wiejskich większość była za usunięciem poprawki. Dopiero w grupie po 65. roku życia przechył był na korzyść jej zachowania. Kampania na „tak” wygrała nawet w tradycyjnych bastionach konserwatyzmu, z wyjątkiem dosłownie jednego okręgu.
Jak to prawo funkcjonuje dziś?
Po uchyleniu 8. poprawki parlament wprowadził możliwość przerwania ciąży na żądanie do 12. tygodnia, choć to rozwiązanie nie funkcjonuje idealnie. Trzeba odczekać z wykonaniem trzy dni od momentu zgłoszenia, że chcesz przeprowadzić zabieg, do tego działa klauzula sumienia. W efekcie z mniejszych miejscowości musisz dojechać gdzieś dalej, co w czasie pandemii jest problematyczne. Niemniej znacznie spadła liczba zabiegów przeprowadzanych w Wielkiej Brytanii.
A w podziemiu?
W Irlandii, inaczej niż w Polsce, nie było szeroko tolerowanego podziemia aborcyjnego, z wyjątkiem rynku pigułek „dzień po” czy pigułek wywołujących poronienie. Po prostu obowiązujące prawo wywołało powszechne poczucie zagrożenia.
Czy Kościół nie próbuje tematu odbić na powrót? Czy to jest droga jednokierunkowa?
Mam wrażenie, że w 2018 roku Kościół irlandzki trochę odpuścił to referendum. Owszem, byli biskupi grożący ekskomuniką za głosowanie na „tak”, ale to nie była oficjalna linia. Wcześniej nawet opublikowali list Franciszka, w którym pisał on o możliwości rozgrzeszania aborcji. Z jednej strony nie mają już autorytetu moralnego za sprawą wszystkich tych skandali, z drugiej – tak bardzo go nie potrzebują…
To znaczy?
Wciąż mają władzę innego rodzaju, wynikającą z posiadania. Kiedy w Irlandii siostry magdalenki sprzedały infrastrukturę po pralniach, tylko z tego uzyskały 1,5 miliarda euro. Kościół ma szkoły i szpitale, są więc zabezpieczeni materialnie i ten interes jest dla nich ważniejszy niż rząd dusz. Dwa dni po referendum w sprawie 8. poprawki zniesiono np. barierę chrztu, Kościół dopuszcza już zmiany programu nauczania, zrezygnował z czasu na modlitwę – byle tylko te szkoły i ten majątek zatrzymać.
***
Dorota Szelewa – politolożka, wykładowczyni na University College Dublin. Badaczka polityki społecznej i ekonomii politycznej w krajach Europy Wschodniej, zajmuje się również wpływem prawicowego populizmu i religii na politykę społeczną, zagadnieniami sprawiedliwości reprodukcyjnej i procesem europeizacji. Ostatnio publikowała w „Social Politics, Social Policy & Administration” i w „European Journal of Cultural Studies”.