Unia Europejska

Holandia, czyli laboratorium transformacji klimatycznej

Nizinna Holandia szybciej niż niejeden kraj stanie przed wyzwaniami, które przyniesie katastrofa klimatyczna. Do tego kraj ten zmaga się z problemem wysokiej emisji związków azotu. Czy uda się wprowadzić wystarczająco radykalne zmiany, by Holandię uratować? I czy transformacja ta będzie sprawiedliwa dla wszystkich?

Globalny kryzys klimatyczny przyniesie ze sobą zasadniczą transformację gospodarki i stosunków społecznych. Niezależnie od tego, czy transformacja ta nastąpi na skutek jakiejś śmiałej próby zapobiegnięcia katastrofie, czy też na skutek właśnie tej katastrofy, wszystko będzie musiało się zmienić: to, jak produkujemy żywność, jak konsumujemy energię, jak podejmujemy decyzje o podziale kosztów i zysków.

Czego polska lewica może się nauczyć od Holendrów?

W żadnym wypadku nie będą to zmiany łatwe i nie dokonają się bezkonfliktowo. Pewną zapowiedź tego, jak będą wyglądać, można już dziś zobaczyć w Holandii, gdzie spór o kształt transformacji ekonomicznej toczy się równocześnie na wielu płaszczyznach.

Ziemia oddana morzu

Ponad jedna czwarta powierzchni Holandii leży poniżej poziomu morza (to w znacznej mierze obszary ziemi „odzyskanej” z morza), kolejna jedna czwarta – nie więcej niż metr ponad nim. Największe zagrożenie dla tego kraju związane z globalnym ociepleniem stanowi więc rosnący poziom oceanów. Prognozy tempa jego wzrostu wahają się od kilkudziesięciu centymetrów do ponad metra do końca stulecia; bardziej pesymistyczne scenariusze oznaczają ryzyko zalania dla obszarów zamieszkałych obecnie przez 10 milionów ludzi.

Spurek: Czy Europejski Zielony Ład to naprawdę taki moment jak lądowanie na Księżycu?

Rząd holenderski szacuje, że obecny system obrony przeciwpowodziowej powinien wystarczyć do ok. 2050 roku. Przygotowanie się na większe zagrożenia w perspektywie 30–40 lat wymaga jednak podjęcia radykalnych działań. Samo podnoszenie wałów nie wystarczy, ponieważ zwiększa ryzyko okresowych powodzi, które z kolei będą wpływać na zasolenie gleby, co jest poważnym problemem na obszarach rolniczych.

Regulacja linii brzegowej może mieć negatywne skutki dla rybołówstwa, a zamknięcie barier sztormowych w delcie Renu oznaczałoby zablokowanie portu w Rotterdamie, który jest jednym z filarów holenderskiej gospodarki. Każde z możliwych rozwiązań oznacza więc istotne koszty, a jeżeli wzrost poziomu mórz okazałby się większy niż obecne prognozy, żadne z nich może nie okazać się wystarczające.

Dlatego eksperci związani z rządową komisją ds. wzrastającego poziomu mórz rozważają też bardziej radykalne rozwiązanie: porzucenie części holenderskiej ziemi, oddanie jej z powrotem morzu i wycofanie się na bezpieczniejsze pozycje.

W praktyce oznaczałoby to, że niektóre obszary zostałyby całkowicie zalane, inne pozostawione jako baseny powodziowe, na innych jeszcze budynki można by stawiać na palach lub wzniesieniach i wciąż je zamieszkiwać. Na niewielką skalę takie kroki są już podejmowane: w ramach programu Ruimte voor de Rivier (niderl. Miejsce dla rzeki) w ciągu ostatnich kilku lat przeznaczono ponad 30 wcześniej użytkowanych obszarów na tereny zalewowe.

Na niektórych z nich mieszkali ludzie, którzy musieli się przeprowadzić – nie obyło się bez protestów i negocjacji, ale ostatecznie przeprowadzki się odbyły w zamian za wysokie odszkodowania. Trudno sobie jednak wyobrazić ekonomiczne i polityczne trudności związane z przesiedleniem nie kilku gospodarstw rolnych, ale setek tysięcy, jeżeli nie milionów ludzi. Dlatego propozycja oddania ziemi morzu pozostaje na razie scenariuszem awaryjnym, o którym publicznie prawie się nie rozmawia.

Klimat przed sądem

Choć szczegółowe plany radzenia sobie z rosnącym poziomem mórz na razie dyskutowane są niemal wyłącznie w gronie ekspertów, Holendrzy zdają sobie sprawę z konieczności zdecydowanego działania w celu zapobieżenia zmianom klimatu. W 2013 roku stowarzyszenie aktywistów klimatycznych Urgenda wraz z 900 obywatelami złożyło pozew wobec rządu holenderskiego, domagając się wprowadzenia bardziej ambitnych niż dotąd planów redukcji emisji.

Holandia zakaże hodowli zwierząt dla futer

Rząd proponował zmniejszenie emisji do końca roku 2020 o 17% w stosunku do poziomu z 1990, Urgenda argumentowała, że emisje muszą spaść o przynajmniej 25%, powołując się na prawo międzynarodowe, holenderską konstytucję, europejskie cele klimatyczne i Europejską Konwencję Praw Człowieka. Sąd przychylił się do stanowiska Urgendy (w 2015 roku), uznając, że rząd ma obowiązek podjąć bardziej zdecydowane działania na rzecz redukcji emisji z powodu skali zagrożenia związanego ze zmianami klimatu. Rząd dwukrotnie odwoływał się od tej decyzji, ale w końcu w grudniu 2019 roku wyrok na korzyść Urgendy (i klimatu) został potwierdzony przez Sąd Najwyższy Holandii.

Nie wiadomo jeszcze, jakie działania podejmie rząd holenderski w tej sytuacji. Szanse na osiągniecie redukcji o 25% do końca 2020 roku są już niewielkie, ale od 2013 roku stanowisko władz Holandii uległo znacznej ewolucji, a działania podejmowane na rzecz klimatu są coraz śmielsze. Jeszcze przed zakończeniem procesu, latem 2019 roku, ogłoszono plan redukcji emisji o 49% do 2030 roku, co zakłada zamknięcie wszystkich elektrowni węglowych, podniesienie opłat emisyjnych dla przemysłu, a potencjalnie nawet opodatkowanie prywatnych użytkowników samochodów o silnikach spalinowych. Niewątpliwie nacisk aktywistów z Urgendy odegrał w tym pewną rolę.

Koniec negocjacji ws. wycinki drzew w Warszawie. Mimo protestów piły poszły w ruch

Co być może ważniejsze, sukces ich pozwu (będący światowym precedensem) stał się inspiracją dla podobnych działań w innych krajach świata. Rządy Belgii, Francji, Irlandii, Niemiec, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Norwegii i Stanów Zjednoczonych oraz Unia Europejska stały się celami podobnych pozwów. Należy się spodziewać, że nie wszędzie zakończą się one pozytywnie, bo sukces Urgendy był możliwy w dużej mierze dzięki specyfice prawa holenderskiego, ale w każdym wypadku mogą być narzędziem wywierania istotnej presji na podjęcie zdecydowanych działań w obronie klimatu.

Rolnicy protestują

Uwagę holenderskiej opinii publicznej w ostatnim czasie zaprzątały jednak nie plany redukcji emisji gazów cieplarnianych czy prognozy wzrostu poziomu morza, ale inny problem związany z ochroną środowiska: emisje związków azotu. Substancje te mają szkodliwy wpływ na glebę, a ich wysokie stężenie na terytorium Holandii (dopuszczalne normy przekroczone są na 70% obszaru kraju) zagraża obszarom przyrodniczym sieci Natura 2000. Ponieważ obszary te są chronione prawem europejskim, rząd holenderski stanął przed koniecznością redukcji emisji w skali całego kraju.

Rolnicy i ekolodzy muszą zacząć rozmawiać

Jednym z najważniejszych źródeł związków azotu, obok wielkich projektów budowlanych i spalin samochodowych, jest wielkoskalowe przemysłowe rolnictwo, zwłaszcza hodowla krów i świń – sektor szczególnie mocno rozwinięty w Holandii (która jest drugim po USA największym na świecie eksporterem żywności pomimo relatywnie małej powierzchni).

W maju 2019 roku najwyższy sąd administracyjny orzekł, że należy wstrzymać pozwolenia na jakiekolwiek nowe projekty i inwestycje, które doprowadziłyby do zwiększenia emisji. Zablokowano ponad 18 000 tysięcy projektów, w tym otwarcie nowego lotniska w Lelystad.

Najmocniej tą decyzją dotknięci zostali rolnicy, którzy w jej wyniku nie mogliby powiększać swoich hodowli ani stawiać nowych budynków gospodarczych, dopóki emisje w całym kraju nie spadną. Rządy prowincji oraz parlament krajowy zaczęły też rozważać znaczące ograniczenie już istniejących hodowli – poseł koalicyjnej partii D66, Tjeerd de Groot, proponował nawet zmniejszenie całego holenderskiego inwentarza o połowę (co oznaczałoby między innymi redukcję liczby kur w kraju o 50 milionów).

Największe zagrożenie stanowi rosnący poziom oceanów.

Rolnicy jednak nie zamierzali się zgodzić na plany, które postrzegali jako atak nie tylko na ich źródło dochodów, ale również na godność i wartość ich pracy dla społeczeństwa. Od początku października w całym kraju trwają zmasowane protesty; kolumny traktorów regularnie blokują centra miast i autostrady; rolnicy grozili nawet zablokowaniem centrów dystrybucyjnych zaopatrujących supermarkety w żywność. Przez jeden dzień w grudniu nie pozwalali nikomu dojechać do lotniska w Eindhoven; od sześciu miesięcy regularnie zjeżdżają do Hagi, by wyrazić swoje oburzenie.

Rządy większości prowincji szybko ugięły się pod naciskiem, albo rezygnując z planów kontroli i redukcji hodowli, albo znacznie je łagodząc. Rząd krajowy zaproponował, by radykalne zmiany w rolnictwie odłożyć na później, a tymczasem zredukować emisje poprzez obniżenie limitu prędkości na autostradach ze 130 do 100 km/h, co ma zmniejszyć poziom zanieczyszczeń generowanych przez samochody (kierowcy nie są z tego powodu zadowoleni, choć komentatorzy zauważają, że zmiana ta nie ma większego znaczenia, bo najważniejsze holenderskie autostrady i tak są wiecznie zakorkowane).

Rolnicy jednak nie są usatysfakcjonowani odłożeniem sprawy na później bez żadnych gwarancji, że niekorzystne dla nich rozwiązania nie zostaną wprowadzone tak czy tak, nie przestają więc protestować (ostatni duży protest w Hadze miał miejsce 18 lutego).

Kiedy rolnicy głodują

czytaj także

Kiedy rolnicy głodują

Hilal Elver, Melissa Shapiro

Emisje związków azotu nie mają bezpośredniego wpływu na globalne ocieplenie, a ich stężenie może nigdzie na świecie nie być tak wielkim problemem jak w Holandii, kraju o małej powierzchni i niezwykle rozwiniętym rolnictwie (chociaż są powody, by obawiać się podobnej sytuacji w niektórych rejonach Niemiec).

Istotne zmiany w przemyśle rolniczym – zwłaszcza ograniczenie hodowli zwierząt na mięso – będą jednak konieczne we wszystkich krajach rozwiniętych, jeżeli świat ma się uratować przed najgorszymi skutkami kryzysu klimatycznego. Wydarzenia ostatniego roku w Holandii pokazują, jak trudno takie zmiany będzie wprowadzić, jeżeli nie będą one dobrze przygotowane i, co ważniejsze, w sprawiedliwy sposób przeprowadzone.

Już wkrótce nastąpi nieuchronny upadek przemysłowej produkcji zwierząt

Kto poniesie koszty transformacji?

W naukowych publikacjach i debatach ekspertów, w sądach i na ulicach – na każdej z tych płaszczyzn toczy się i będzie toczyć walka o kształt transformacji gospodarczej w Holandii. Stawką jest nie tylko wprowadzenie wystarczająco radykalnych zmian, aby ograniczyć skutki kryzysu klimatycznego, ale także sprawiedliwy podział kosztów i ryzyka: czy mają je ponieść – przykładowo – rolnicy czy kierowcy? Wielki przemysł czy zwykli obywatele? Mieszkańcy terenów najbardziej dotkniętych zagrożeniem czy całe społeczeństwo działające solidarnie?

Tego rodzaju pytania będą stawać się z roku na rok coraz bardziej palące w każdym rozwiniętym kraju świata, także w Polsce. A trzeba wziąć pod uwagę, że sprawy mogą przyjąć znacznie gorszy obrót niż ma to teraz miejsce w Holandii: być może czekają nas susza i głód, zamieszki na wielką skalę, wojna. Nawet jednak w najbardziej optymistycznych scenariuszach nie uda się uniknąć konfliktów społecznych związanych z podziałem kosztów transformacji. Im lepiej będziemy na to przygotowani, tym większa szansa, że będzie ona miała choć minimalnie sprawiedliwy kształt.

Piszemy o kryzysie klimatycznym

Leopold Hess jest filozofem i językoznawcą specjalizującym się w badaniach nad ekspresywnymi, normatywnymi i ideologicznymi aspektami języka. Przez 5 lat mieszkał w Holandii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij