Unia Europejska

Claire Fox: Jestem z lewicy i głosuję na Brexit

Wierzę w demokrację. A w Unii Europejskiej jej nie ma.

Sławek Blich: Krytykujesz Unię Europejską od tak dawna, że zapytam tylko w interesie czytelników: cieszy cię wynik brytyjskiego referendum?

Claire Fox: Tak! Byłam zachwycona, że jednak zagłosowaliśmy za Brexitem. To ważny moment dla naszej demokracji, ważny wyraz woli demosu, który ma po dziurki w nosie robienia tego, co mu każe establishment.

Świętowanie „brytyjskiego dnia niepodległości” z Nigelem Farage’m i Donaldem Trumpem było równie ekscytujące?

Nie świętowałam z nimi. Niemniej siedemnaście milionów ludzi, którzy zagłosowali za wyjściem z UE, ma prawo świętować swoją wygraną. Tymczasem pierwszą, niemal natychmiastową reakcją wszystkich tych, którzy czują że to referendum przegrali, jest przekonanie, że Brexitowcy na pewno żałują teraz tej swojej koszmarnej decyzji i zastanawiają się, jak mogli popełnić taki błąd, dlaczego nie posłuchali rad tych wszystkich mądrych ludzi?

Nie chcę, żeby zabrzmiało to przesadnie romantycznie, ale naprawdę ważne jest podkreślenie tego, że ludzie nie zagłosowali za wyjściem z UE dlatego, że kazali im tak Farage z Trumpem, lecz dlatego, że nareszcie umożliwiono im wysłuchanie i samodzielne ocenienie stanowisk, opinii i rywalizujących ze sobą argumentów każdej ze stron.

To powiesz publicznie, że to „brytyjski dzień niepodległości”, czy nie?

To tylko slogan, ludzie lubią slogany. Nie mam zamiaru się wyzłośliwiać.

Szefujesz Institute of Ideas, waszym zadaniem jest podważanie ortodoksji i obiegowych prawd. „Liberalna lewica tego nie lubi”, jak lubisz podkreślać. No to serio – wyjaśnij mi, bo nie rozumiem. Dlaczego Unia jest tak zła?

Po pierwsze muszę ci przypomnieć, że historycznie nie brakowało osób po lewej stronie – czy to z lewicy liberalnej, skrajnej, czy laburzystowskiej, także ze związków zawodowych – które były sceptyczne wobec UE i konsekwentnie ją krytykowały.

Ostatecznie jednak większość związków, a także lider laburzystów, Jeremy Corbyn, wsparli kampanię za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Europie.

Ironia polega na tym, że Jeremy Corbyn jest do imentu antyunijny… Moim zdaniem koszmarnie się w sprawie referendum pomylił. To właśnie kunktatorstwo i tchórzostwo lewicy sprawiło, że Partia Pracy jest dzisiaj w znacznie większej rozsypce niż Torysi.

Poza tym wielu zdecydowanie krytycznym osobom zabrakło w kwestii referendum zdecydowania. Choć publicznie mówili, że UE zreformować się po prostu nie da, to w kontekście Brexitu większość asekurowała się wypowiedziami w rodzaju: „jesteśmy tak przepełnieni obawami i niepewnością w związku z tym referendum, że – choć z oporami – zagłosujemy za Europą”.

Podobnie zachował się cały liberalno-lewicowy mainstream.

Co tylko dowodzi, że na tej liberalnej, „Guardianowskiej” lewicy jest po prostu zbyt wiele osób, które odkleiły się już kompletnie od aspiracji, interesów i codziennych trosk zwykłych ludzi. Siedzą pozamykani we własnych domach, ze swoimi rojeniami o Unii oświeconej, kosmopolitycznej, wszystkowiedzącej i szlachetnej… Ten ich strach przed demokracją, paniczny lęk przed wizją wolnych, stanowiących o sobie ludzi, współobywateli demokratycznie decydujących o swoim losie w głosowaniu; zupełnie nie do przyjęcia jest dla nich myśl, że zwykli ludzie mogą mieć jakąś samoświadomość, własne interesy i przekonania… To wszystko wyszło podczas tej kampanii na wierzch. To smutne, ale to właśnie liberalna lewica wprowadziła ten antyludowy resentyment do kampanii referendalnej.

Kiedy mówisz, ja słyszę w głowie tryumfalne przemówienie Farage’a o „ zwycięstwie zwykłego człowieka ”.

Myślę, że nie doceniasz sił, które zmobilizowano przeciwko ludziom chcącym wyjścia z UE.

I to przez te siły klasa pracująca zjednoczyła się z jeszcze bardziej manipulatorskimi elitami, czyli ludźmi pokroju Borisa Johnsona i Nigela Farage’a? Po co? Żeby dać kopa klasie średniej?

Nie wiem, jaką trzeba mieć wyobraźnię i co sobie wmówić, żeby zobaczyć złe elity na czele antyeuropejskiej kampanii, prowadzące lud naprzeciwko oświeconej, umiarkowanej i proeuropejskiej klasie średniej. Jeśli spojrzysz na to, kto prowadził kampanię za pozostaniem w UE, to zobaczysz…

Większość elity konserwatystów…

…oraz większość laburzystów, w tym wierchuszkę partii, zresztą dość opieszałą i niechętną do przesadnie gorliwej obrony Unii Europejskiej. Przy okazji, to dokładnie ta część Laburzystów, która wzięła rozwód z własną bazą z klasy pracującej i coraz bardziej się od niej oddala.

To z kim były te elity? Wszystkie największe gazety, jak „Guardian” czy „The Times”, codziennie publikowały listy otwarte taśmowo produkowane przez niemal cały establishment, nie wspominając o największych korporacjach i ponadnarodowych instytucjach finansowych, które chciały nam powiedzieć, że ich zdaniem powinniśmy w UE zostać.

Proszę, Claire… Czy możemy chociaż spróbować umówić się, że Brexit to nie była lewicowa rewolucja ludu przeciwko establishmentowi?

To byłoby bardzo naiwne, gdybym tak mówiła, i wcale tego nie robię. Ale chcę, żebyśmy byli w tej rozmowie uczciwi i dlatego musimy się skonfrontować z faktami. A na przykład takie Confederation for British Industry, główny lobbysta biznesowy w Wielkiej Brytanii, niemal wprost doradzał brytyjskim przedsiębiorcom, żeby te wezwały swoich pracowników i przekazały im, że mają zagłosować za pozostaniem w UE , bo inaczej, oczywiście z powodu nieuniknionej recesji, stracą pracę.

Może chcieli po prostu poinformować pracowników o ekonomicznych konsekwencjach Brexitu?

Doprawdy? Mnie to raczej przypomina stary, dobry feudalizm, gdy panom wydawało się, że mają pracowników na własność i mogą im mówić, co ci mają robić i myśleć. I jak głosować. To przecież niebywałe! Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, co mnie w Brexicie cieszy najgoręcej, to jest to właśnie fakt, że ludzie się takiemu traktowaniu odważnie sprzeciwili. Nie dali się zastraszyć.

Dlaczego przegrali zwolennicy pozostania? Za mocno podkreślali wagę nienamacalnych prognoz gospodarczych?

Tak, nie mogli przestać gadać o tym, jak to Brexit spowoduje recesję i wywoła zamieszanie na rynkach.

Tymczasem człowiek pracuje na śmieciówce, szef odmierza mu z zegarkiem czas na siku, płacą mu tyle, że nie starcza na rachunki – przekona go argument o tym, że może lepiej nie drażnić rynków finansowych?

W ogóle go to nie ruszy. Grożenie makrokatastrofą gospodarczą po prostu nie obchodzi ludzi, których życie jest zdefiniowane przez ekonomiczne wykluczenie i niepewność jutra. Nie dostrzegając tak prostego faktu, zwolennicy UE próbowali uparcie przekonywać ludzi do argumentu gospodarczego i grozili im maniakalnie, że wyjście ze struktur europejskich jeszcze boleśniej odbije się na ich jakości życia. Prawie jakby wierzyli, że biednych ludzi można zastraszyć, serwując banały w stylu: „Słuchajcie, zaraz nie będzie was stać na wasz dom” – tego rodzaju rzeczy.

Wszystko sprowadzało się do pieniędzy.

Wiele najbiedniejszych regionów Wielkiej Brytanii leży w Walii, wiele z tych miejsc otrzymywało duże fundusze z Unii na wyrównanie szans. I wiesz co? Walia zagłosowała za wyjściem i to z ponad pięcioprocentową przewagą głosów. Jak widać, chcieli czegoś więcej niż okruchów z europejskiego stołu.

Niech zgadnę: chcieli „odzyskać kontrolę”? [Vote Leave and Take Back Control było hasłem kampanii za wyjściem – przyp. red.]

To też był tylko slogan. Ale tak, jednym z najbardziej kluczowych faktów dotyczących całej debaty o referendum jest to, jak wielu ludzi mieszkających w tym kraju nagle poczuło się znów podmiotowo.

To też był tylko slogan. Ale tak, jednym z najbardziej kluczowych faktów dotyczących całej debaty o referendum jest to, jak wielu ludzi mieszkających w tym kraju nagle poczuło się znów podmiotowo. Jest to niesłychanie ważna rzecz, o której chcę powiedzieć – moim zdaniem jednym z głównych zmartwień UE było od zawsze budowanie szczelnego bufora, który odseparowywał proces decyzyjny od woli demokratycznej większości, bufora, który niemal zupełnie uchylił odpowiedzialność polityczną Brukseli wobec obywateli Europy. To jest odwieczny zarzut, jaki stawiam UE. Widzieliśmy to w Grecji, widzieliśmy we Włoszech – instytucje finansowe UE zmiażdżyły i podważyły suwerenność niezależnych i demokratycznie wybranych rządów krajowych. Głos za Brexitem był więc głosem sprzeciwu, głosem w sprawie tego, kto jest suwerenem i kto podejmuje decyzje polityczne we własnym kraju. Cała – zapomniana już – idea demokracji polega przecież właśnie na tym, że każdy obywatel ma jeden, równy głos, i że to my, jako demos, sprawujemy kontrolę nad naszymi politycznymi reprezentantami. Musimy mieć prawo wywalić naszych polityków z roboty.

Ludzie „wygłosowali się” z Europy, żeby ich głos znów się liczył i został potraktowany poważnie?

Pozwól, że dam ci przykład. W wyborach krajowych w Wielkiej Brytanii, jak pewnie w wielu innych krajach, wśród polityków panuje przekonanie, że niektóre okręgi wyborcze możemy uznać za „pewne” – są bowiem „od zawsze” laburzystowskie albo „od zawsze” konserwatywne. Jest to skonstruowane tak, żeby klasa polityczna mogła przestać o walczyć o wyborców w miejscach, co do których i tak wiadomo, na kogo zagłosują.

Gerrymandering [majstrowanie przy okręgach wyborczych] – to przyszło z Ameryki, nie wymyśliła tego Unia!

Tak, ale to nie ma znaczenia, bo efekt jest taki, że – w wariancie idealnym – mimo że każdy człowiek ma jeden, tyle samo ważący głos i teoretycznie jest w równym stopniu uprawniony, żeby współdecydować o losach swojego kraju, w rzeczywistości jego głos nie ma żadnego znaczenia i prawie nigdy nie czyni różnicy. Przypomnę przypadek z poprzednich wyborów – tylko jeden członek UKIP-u został wybrany , mimo że partia zebrała wiele milionów głosów. Nie jest to ani partia, którą lubię, ani partia, na którą bym zagłosowała – ale wciąż żyją w tym kraju miliony osób, które na nich głosują i nic z tego nie wynika, ponieważ mamy taki a nie inny system wyborczy.

Jeżeli tylko to może powstrzymać Nigela Farage’a przed realizacją premierowskich ambicji…

Ja bym sobie z tego nie żartowała. Właśnie zorganizowaliśmy historyczne referendum, w którym każda dorosła, żyjąca w tym kraju osoba naprawdę autentycznie poczuła, że jej głos był ważny i miał znaczenie. I choć obie strony tej kampanii miały wśród liderów osoby, które powszechnie uważamy za irytujące czy wręcz odpychające, to przynajmniej Wielka Brytania spierała się i dyskutowała o tej sprawie tygodniami. Ludzie zaczęli traktować politykę poważnie. To niesłychanie pozytywny krok, że tyle osób włączyło się w publiczną dyskusję o polityce. To jest właśnie demokracja.

Powiedz szczerze, czy ty naprawdę wierzysz, że Boris Johnson i Michael Gove u steru rządów to jest ta ekspresja demokracji, o którą ci chodzi? Oni przyniosą ci równość i sprawiedliwość społeczną?

Och, jasne że nie. Ale przecież ja nie głosowałam w tych wyborach za jedną albo drugą wersją Torysów.

A i tak poniesiesz konsekwencje.

Tak, ale Camerona też nie popierałam. Demokracja serio nie polega na tym, że mam ważyć obawy z powodu możliwości wylosowania tego czy innego z konserwatywnych liderów w wyniku wyborów.

To referendum było historyczną decyzją, plebiscytem politycznym o wielkiej skali, to nie przydarzy się już w naszym życiu; a głosowaliśmy, przypomnę, nad tym, czy o przyszłości Wielkiej Brytanii powinni współdecydować obywatele i obywatelki Wielkiej Brytanii, czy też nie.

Jasne, żeby móc poddać wolnej i demokratycznej kontroli Borisa Johnsona.

Jeśli ludzie go wybiorą, to jest to ich demokratyczne prawo. Komisja Europejska, prezydenci Unii, przewodniczący strefy euro – pozbyliśmy się tych wszystkich warstw władzy, nad którymi nie mieliśmy kontroli. A to również odbiera alibi naszym rządzącym, bo oni często chowali się za UE, kiedy musieli podjąć jakąś decyzję.

Czyli Torysom już żadna warstwa nie stanie na drodze, żeby z Wielkiej Brytanii zrobić w końcu ten wyśniony, neoliberalny raj?

To naprawdę pasjonujące obserwować, jak nagle liberalna lewica zajęła się neoliberalizmem i thatcheryzmem.

Można pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu żyliśmy w cudownej i sprawiedliwej republice socjalistycznej. Na litość boską! Nie żyliśmy w takim miejscu, żyjemy w państwie, gdzie konserwatyści ledwie rok temu wygrali wybory po raz drugi z rzędu.

Przez lata wszystkie walki pracownicze w tym kraju były organizowane przez brytyjskie związki zawodowe, nie pomagali im żadni brukselscy biurokraci. Konspiracyjna i sensacyjna opowieść o tym, że w pełni demokratyczne referendum jest jakąś zmową, sekretnym wymykiem, który przywróci tu thatcheryzm, jest niczym innym jak wymówką lewicy, która nie stała razem z ludźmi przez te wszystkie lata demokratycznych zmagań.

Ale czy to wina Brukseli? Czy to nie rządy brytyjskie – od czasów zrujnowania przemysłu za Thatcher – zawodziły swoich wyborców i wpychały ich w nędzę?

Walczyłam z Thatcher jak wszyscy wtedy na lewicy. Ale jako stronnictwo polityczne ponieśliśmy wtedy porażkę. Lewica przegrała. Musimy sobie z tego zdać sprawę.

Sporo czasu minęło od czasów Thatcher. Dlaczego wciąż przywołujemy jej nazwisko, skoro to postać historyczna, a po niej były kolejne rządy Labour, rządy tak złe, że kompletnie zrujnowały życie milionom ludzi w tym kraju; rządy, które wpłynęły na ludzi tak toksycznie i tak destrukcyjnie, że ludzie ci milionami zagłosowali potem na konserwatystów.

I przeciwko Europie.

Brexit z pewnością nie jest panaceum. Ale nie można zarazem wpadać w typową lewicową opowieść, która permanentnie szuka winnych gdzie bądź, byle nie wziąć odpowiedzialności za swoje własne posunięcia. Tu i teraz, w 2016 roku. Powracanie do lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, do czasu w historii, kiedy wydaje nam się, że mieliśmy nieco więcej do powiedzenia, to średnio skuteczny i mało chwalebny pomysł na nowe i wolne społeczeństwo.

Wolne od czego? Imigrantów?

Nie.

Przyznaję to z wielkim smutkiem: owszem, miliony osób zagłosowały za wyjściem z Unii Europejskiej z powodu imigracji. Smuci mnie to, bo sama wyznaję internacjonalizm, jestem za imigracją i od lat opowiadam się za otwartymi granicami. Ale jednocześnie było dla mnie niezwykle odpychające, kiedy musiałam słuchać, jak moi proeuropejscy, podający się za rzeczników otwartych granic, oponenci są w rzeczywistości adwokatami biurokratów, którzy budują „fortecę Europa” i chcą zatamować falę uchodźców, zniechęcić osoby z Afryki i Azji do ubiegania się u nas o azyl. A dziś nagle w prasie cytowani są profesorowie i profesorki pytający patetycznie, „I co ja teraz powiem moim studentom z Rumunii?”.

No i co im odpowiesz?

Powiem: „Powiedzcie im to samo, co do tej pory mówiliście swoim studentom z Indii”.

Wielu imigrantów z poprzedniej generacji głosowało za Brexitem. Dlaczego? Bo osoby pochodzenia afrokaraibskiego, hinduskiego i azjatyckiego miały poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, że polityka imigracyjna Unii pozwala na niekontrolowaną i masową imigrację ludzi z Europy Wschodniej, zaś im zabrania lub utrudnia, jak tylko może, sprowadzenie do Anglii swojej rodziny, sprowadzenie bliskich do kraju, w którym oni co najmniej od pokolenia żyją i płacą podatki. To, że mają tego dość, nie czyni z nich jeszcze rasistów i ksenofobów!

Ale nawet jeśli politycy mówią o „kontroli granic”, nie o ich zamykaniu, to nie znaczy to jeszcze, że w debacie nieobecny jest rasizm czy ksenofobia.

Powinniśmy bardzo uważać, gdy ludzi, którzy się boją, których niepokoi polityka kontroli granic w czasach kryzysu migracyjnego, oskarża się o rasizm. Powiem to raz jeszcze: ludzie mają prawo do demokratycznej decyzji dotyczącej tego, jak politycy kształtują politykę imigracyjną. W UE tego zwyczajnie nie ma. Zwykli ludzie w Wielkiej Brytanii raz po raz słyszeli od polityków, że nie mają w tej sprawie głosu, bo w UE granice są otwarte i już. W tym sensie problem imigracji został wywołany przez frakcję proeuropejską, która wciąż powtarzała: „nie narzekajcie na imigrację, bo kto narzeka na imigrację, ten rasista i dureń”. Ludzie czuli się źli i bezsilni.

W Unii Europejskiej jest bajzel także przez niekończące się wyjątki i ustępstwa, poczynione zarówno na rzecz Wielkiej Brytanii, ale i innych nieustraszonych eurosceptyków na Węgrzech i w Polsce. Projekt, który miał być silną unią polityczną, dziś ogranicza się do rozszerzania zasad wolnego rynku, stając się neoliberalnym bankomatem. Może my wcale nie potrzebujemy już was, Brytyjczyków, w naszej Europie?

Ale nigdy nie istniał żaden europejski demos! Unia została ustanowiona jako odgórnie zarządzany i skonstruowany projekt w rękach elit. Wiemy, że demos może wyłonić się tylko tam, gdzie istnieje sprawczość i współodpowiedzialność. Jako że w UE taka możliwość nigdy nie została nawet na poważnie rozważona, udawało jej się rządzić tylko z użyciem siły. Znów mam ci przypomnieć, jak było z Grecją czy Włochami, których demokratycznie wybrani przedstawiciele zostali po prostu wywaleni na zbity pysk przez UE, a napędzane przez politykę oszczędności bezrobocie dobiło do poziomu 50%? To właśnie to antydemokratyczne oblicze UE, o którym mówię, które lewica może jakoś dostrzegła, ale z pewnością nie zrobiła wystarczająco wiele, żeby z nim walczyć.

Janis Warufakis i ruch DiEM25 mówią, że ostatnią szansą na powstrzymanie globalnego kapitalizmu jest ponadnarodowa współpraca…

Warufakis stał się międzynarodową gwiazdą do spraw gadania w objazdowych panelach dyskusyjnych. Sam był jednym z najgłośniejszych i najbardziej wyrazistych krytyków UE; człowiekiem, który wyjaśnił istotę zdradliwych i oburzających mechanizmów władzy wewnątrz Unii – a teraz opowiada, że choć nie da się tej struktury zreformować, to należy w niej pozostać. Dlaczego mielibyśmy mu ufać?

Ponieważ Brexit nie zaprowadzi was z powrotem do miejsca, w którym byście byli, gdyby nie akcesja. A państwo narodowe nie jest właściwą formułą do mierzenia się z najbardziej palącymi wyzwaniami globalnego świata.

Nie uważam, żeby państwo narodowe było czymś idealnym, ale nie uważam też, żeby idealną formą organizacji była Unia.

Dostaniecie lepszą umowę TTIP niż UE?

To pewnie zależy od tego, jak twardo będą negocjować nasi politycy. W polityce nie ma gwarancji.

Ale jak już negocjować zaczną, to przynajmniej poniosą odpowiedzialność i za wątpliwe wyniki czy klęskę będą demokratycznie odpowiadać przed obywatelami i obywatelkami tego kraju. W przeciwieństwie do sytuacji dzisiejszej, w której brytyjska klasa polityczna zapewne schowałaby się za plecami negocjatorów UE, od których przecież to wszystko zależy. Powiedzmy sobie jasno: UE nie dała ludziom żadnej możliwości decydowania i kontrolowania tego, co się w niej dzieje. A ja wierzę w demokrację.

To akurat świetna wiadomość dla Szkocji, gdzie 62% wyborców opowiedziało się za pozostaniem w UE. Będziesz popierać wyjście Szkocji ze Zjednoczonego Królestwa?

Gdyby wybrali niepodległość w referendum w 2014, to zaakceptowałabym ich demokratyczną wolę. Ale tego nie zrobili.

Ale Nicola Sturgeon, liderka Szkockiej Partii Narodowej (SNP), jest bliska ogłoszenia, że Brexit wymusił nowe referendum niepodległościowe Szkocji. Powinnaś to popierać, jeśli jesteś taką demokratką!

Ale brytyjski rząd nie jest antydemokratyczny z natury – Unia tak.

Na razie poczekajmy, czy Nicola Sturgeon rzeczywiście ogłosi to drugie referendum. Może się jeszcze zastanowi, na przykład kiedy spojrzy na statystyki. To prawda, że większość Szkotów zagłosowała za pozostaniem we Wspólnocie, ale już mniej więcej połowa z tych, którzy byli za Brexitem, to zarazem… zgadłeś, wyborcy SNP. A jeśli po raz drugi ogłoszą referendum i po raz drugi im się nie uda, to po nich. I Nicola Sturgeon o tym wie.

UE kończy 65 lat i widać po niej oznaki zniedołężnienia, nacjonaliści i populiści wołają jednym głosem: rozwiązać wspólnotę. Nie boisz się, że jesteś jedną z nich?

Choć wspierałam Brexit, były w tej kampanii elementy, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam. A jednocześnie uważam, że straszenie widmem 1939 roku jest niczym innym, tylko zgraną, protekcjonalną i przesadzoną hucpą oraz sianiem paniki. Szczerze myślę, że wyprowadzenie Wielkiej Brytanii poza Unię Europejską odmieni naszą politykę, przemieni ją w coś autentycznego i przynależnego ludziom. Wierzę, że ludzie zaangażują się w politykę, zamiast siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak to bezkarne i nieusuwalne ze swoich stanowisk elity decydują o ich życiu za nich.

Nie mamy żadnych gwarancji. Nikt nie wie, co się teraz wydarzy. Ale pojawiła się możliwość, że ludzie odzyskają wpływ na losy i kształt swojego kraju w przyszłości.

48% głosujących było za pozostaniem w UE.

Nie jestem nieświadoma wyzwań, przed którymi stoimy. Wiem, jak dużo mamy do zrobienia.

 

Claire Fox kieruje Institute of Ideas i organizuje coroczny festiwal Battle of Ideas. Jest komentatorką BBC Radio 4 i autorką książek I find that offensive (Biteback) oraz No strings attached! Why Arts Funding should say no to instrumentalism (Arts&Business).

Czytaj także:
Kaja Puto: Brexit. Fazy żałoby
Jakub Dymek: Nie można już uprawiać polityki „za, a nawet przeciw”
Jaś Kapela: Cała prawda o Brexicie
Jędrzej Malko: Paradoksalnie, marzenie eurolewicy spełniło się w UK
Sławomir Sierakowski: UK przeżyje bez UE, UE bez UK nie
Cezary Michalski: Brexit albo trzecie samobojstwo europy

 

 **Dziennik Opinii nr 182/2016 (1382)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij