Unia Europejska

Ostatni premier Zjednoczonego Królestwa

Boris Johnson

– Jest wielce prawdopodobne, że Boris Johnson zostanie nowym premierem Zjednoczonego Królestwa. Jeśli tak się stanie, to może być także ostatnim – pisze Dawn Foster.

Po serii klęsk i upokorzeń podczas głosowań nad umową brexitową, w niesławie odchodzi ze stanowiska premierka Theresa May. Jej następca będzie miał tylko jedno zadanie – znaleźć konsensus w parlamencie i doprowadzić Brexit do końca. Nowego premiera Wielkiej Brytanii wyłonią jednak nie wybory powszechne – u władzy kurczowo trzyma się Partia Konserwatywna – lecz wewnętrzny plebiscyt na nowego lidera w gronie Torysów. W ten sposób nowy premier 65-milionowego kraju zostanie nominowany głosami 160 tys. konserwatystów, z których zdecydowana większość to biali mężczyźni z wyższych klas społecznych w wieku powyżej 55 lat. 

**
Sukcesy Borisa Johnsona w polityce dowodzą, że w Wielkiej Brytanii nie rządzi merytokracja. Piętnaście lat temu, kiedy stracił stanowisko ministra szkolnictwa wyższego w konserwatywnym gabinecie cieni, „Guardian” pisał: „ten epizod kończy wątpliwą, choć niezwykle intrygującą karierę polityczną”. Usunięto go za to, że okłamał ówczesnego przywódcę Torysów Michaela Howarda w sprawie romansu, o którym pisała prasa, oraz za to, że zapłacił swojej kochance za przerwanie ciąży. Jednak jego polityczna linia życia się tu nie urywa. Dziś, choć skandali wokół niego tylko przybywa, jest głównym pretendentem do objęcia teki premiera po Theresie May.

Kiedy odbierano mu stanowisko w gabinecie cieni, to nie tyle za tamten romans, lecz dlatego, że kłamał – a patologiczna skłonność do kłamstwa naznacza całą jego karierę. W młodości zwolniono go z redakcji „Timesa” za to, że sfabrykował cytat z własnego ojca chrzestnego. Jako korespondent gazety „Daily Telegraph” w Brukseli zmyślał historie o „cudacznych” unijnych przepisach, które miały rzekomo zakazywać sprzedaży krzywych bananów czy brytyjskich różowych kiełbasek.

Kłamstwa, które wychodziły spod jego ręki, bezmyślnie nagłaśniała prasa, do tego stopnia, że w 2016 roku zaważyły one na wyniku referendum w sprawie Brexitu.

Gdy dostał posadę redaktora w „Spectatorze”, przysięgał właścicielowi tygodnika, że pismo będzie dla niego najważniejsze i że nie zamierza angażować się w politykę. Zaledwie dwa lata później został posłem z okręgu Henley w południowo-wschodniej Anglii.

Startując w wyborach na burmistrza Londynu zaklinał się, że zlikwiduje w mieście bezdomność – tymczasem za jego rządów liczba londyńskich bezdomnych wzrosła dwukrotnie. Pracował na pół gwizdka, za to lubił grać w swoim gabinecie w ping-ponga. Przypisywał sobie zasługi organizacji igrzysk olimpijskich i wprowadzenia rowerów miejskich, chociaż jedno i drugie Londyn zawdzięczał poprzedniemu burmistrzowi, Kenowi Livingstone’owi z Partii Pracy.

Ambicje Johnsona sięgały jednak wyżej: zawsze chciał zostać premierem. By ten cel osiągnąć, w 2015 roku powrócił do parlamentu. Nadal pisywał do gazet i zarabiał niebotycznie wysokie honoraria – „Telegraph” płacił mu 250 tysięcy funtów rocznie za kilka godzin pracy w tygodniu. Dla Johnsona, jak sam się wyraził, były to „fistaszki”.

Brexit. Co by tu jeszcze spieprzyć?

W 2016 roku ukończył przed terminem dwa felietony i zastanawiał się, który z nich posłać wydawcy: w jednym opowiadał się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w UE, w drugim agitował za Brexitem. Jeśli postanowił opublikować ten drugi, to nie ze względu na jakieś skrupuły. Boris Johnson pragnie w życiu tylko jednego: jak najwięcej władzy i jak najwięcej zaszczytów dla Borisa Johnsona. Nic innego nie zaprząta jego uwagi.

A wszystko to czyni, jak gdyby konsekwencje nie miały żadnego znaczenia. Po ubiegłotygodniowej rundzie odsiewu kandydatów na nowego przywódcę Torysów na polu walki pozostało dwóch rywali: Johnson i aktualny minister spraw zagranicznych Jeremy Hunt. Z tej dwójki faworytem pozostaje były burmistrz Londynu – może zostać premierem dzięki zaledwie trzystu głosom konserwatywnej ławy w Izbie Gmin i 160 tysiącom wyborców.

„Brexit”: psychodeliczna groteska

czytaj także

W Wielkiej Brytanii mawia się, że nawet morderca może zostać uniewinniony, jeśli tylko w jego angielszczyźnie słychać odpowiedni akcent; powierzchowny truizm, który jednak odsłania potęgę brytyjskiego systemu klasowego. Żaden polityk Partii Pracy – i w ogóle żaden brytyjski polityk pochodzący z klasy ludowej lub średniej – nie przetrwałby jednej dziesiątej tych skandali, które wywołał Johnson własnym postępowaniem.

Ale syn bogatego rodu, uczeń niesławnej prywatnej szkoły w Eton, a później student Oksfordu, który zawsze znajdował zajęcie dzięki rodzinnym koneksjom – to chodząca karykatura przywileju klasowego. Ilu nie popełniłby błędów i jak bardzo nie byłyby one poważne, pieczęć przynależności klasowej zawsze go ocali od zawodowej ruiny. Może sobie pozwolić niemal na wszystko – może nawet rozmawiać o planowanej napaści na dziennikarza ze znajomym, którego sąd później skaże – a w jego życiu nic się nie zmieni na gorsze.

Cztery drogi do Brexitu, prawie wszystkie złe

Johnson wypracował strategię przetrwania: uchodzić za lekko nieogarniętego, ale czarującego dyletanta. Postać, którą dla siebie stworzył, to ktoś w rodzaju Trumpa, kogo mało obchodzą towarzyskie konwenanse i kto otwarcie mówi, co myśli, nie zważając na „poprawność polityczną”. Gdy zatem w mowie i na piśmie wypluwa z siebie stek rasistowskich obelg – jak ostatnio w felietonie dla „Telegraph”, gdzie kobiety noszące nikab porównał do „skrzynek na listy” – folguje się mu, bo taki rubaszny, taki bezceremonialny, taki ma tupet. A Anglia wciąż składa poddańcze hołdy klasom wyższym i kłania się w pas możnym panom.

Skidelsky: Bardzo angielskie wyjście

Brexit zaś spowodował, że ta chroniczna nostalgia konserwatystów za złotym wiekiem imperium i wojennej chwały przerodziła się w białą gorączkę. Rasizm, seksizm i homofobię Johnsona przyjmuje się jak kiepski żart, wzruszeniem ramion – zapominając, że miliony ludzi w kraju podzielają jego poglądy. Z pozycji swojej klasy może śmiało bluzgać bigoterią, bez konsekwencji, jak gdyby był tylko obsadzonym w takiej roli aktorem.

Niedawno przeprowadzony sondaż wykazał, że członkowie partii Konserwatywnej są gotowi zaakceptować nawet rozpad Zjednoczonego Królestwa, gdyby Szkocja i Irlandia Północna zdecydowały się z niego wystąpić po Brexicie; są gotowi zaakceptować rozpad partii Konserwatywnej; są gotowi zaakceptować olbrzymie straty dla brytyjskiej gospodarki, jakie mogą być ceną za Brexit. Nie są gotowi zaakceptować tylko jednego scenariusza: rządu, w którym premierem jest Jeremy Corbyn.

Od zera do bohatera: jak Jeremy Corbyn tchnął nowe życie w Partię Pracy

Dla tych oszołomów świadomych katastrofy, którą szykują, Johnson to idealny kandydat. Dba wyłącznie o własną popularność i władzę, wiedząc, że majątek zamortyzuje mu każdy ekonomiczny lub towarzyski upadek. Brexit dodał skrzydeł skrajnej prawicy i odciągnął konserwatystów jeszcze dalej od centrum. Johnson bez namysłu zaryzykuje finansową zapaść Zjednoczonego Królestwa, brak leków w aptekach, utratę praw milionów Brytyjczyków mieszkających za granicą i Europejczyków w Wielkiej Brytanii. Nie zawaha się nawet igrać z nawrotem przemocy w Irlandii Północnej – bo jest narcyzem i ideologiem bez żadnych własnych poglądów. Polityka to dla niego gra.

Jeśli toczącą się właśnie rozgrywkę wygra, co wydaje się wielce prawdopodobne, zostanie premierem i spełni marzenie swojego życia. Ale prawdopodobnie będzie ostatnim premierem Zjednoczonego Królestwa.

**
Dawn Foster jest dziennikarką, publikuje w „Jacobinie” i „Guardianie”.

Komentarz ukazał się w amerykańskim magazynie Dissent. Przełożył Marek Jedliński. 

Dlaczego populiści wygrywają, nawet kiedy… przegrywają?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij