Świat, Weekend

Turysta w oku globalnego cyklonu

Według raportów w Peru po przejściu cyklonu Yaku uszkodzonych zostało 114 tys. domów, a poszkodowanych mogło zostać nawet 517 tys. osób. Mieszkanki i mieszkańcy Máncory nie pierwszy raz mierzyli się z żywiołem. Nie jest im również obca słabość administracji, protesty i kryzysy na szczytach władzy.

Przyznaję, że planując wyjazd do Peru w marcu, chciałem choć raz pobyć ordynarnym turystą. Moja partnerka wynajęła pokój w hoteliku tuż nad brzegiem oceanu, wzdłuż którego po horyzont ciągnęła się szeroka, piaszczysta plaża – Playa del Amor. Na zdjęciach w aplikacji woda miała kolor lazurowy, a na mapę naniesione było kilkanaście punktów wartych zobaczenia w bezpośredniej okolicy. Cena przystępna, bo to miejsce bez żadnych luksusów. Łazienka w pokoju to dla nas wystarczająca opcja.

Plaża Mancora. Fot. Jakub Szafrański

Najważniejsze, że jest Ocean Spokojny. Pragnąłem go poczuć, powąchać, zanurzyć się w nim – bo to pierwsza moja wycieczka poza Europę w życiu i nie wiem, kiedy nadarzy się jeszcze okazja.

Jako zwieńczenie naszej trzytygodniowej wyprawy wybraliśmy miasteczko Máncora na północy Peru. Wcześniej byliśmy w Andach i dżungli amazońskiej. Mieliśmy wstępne rozeznanie jeszcze sprzed wyjazdu, ale decyzję, żeby lecieć właśnie tam, podjęliśmy, będąc już w Ameryce. W górach i w dżungli zupełnie nie sprawdzaliśmy serwisów informacyjnych. W rozmowach z miejscowymi opowiadaliśmy, dokąd się wybieramy, ale nikt słowem się nie zająknął, że na północy coś jest nie w porządku. Tymczasem szalał tam cyklon Yaku.

Stiglitz: Polityczna lekcja z huraganów

Co prawda któreś z rodziców przysłało nam wiadomość z Polski, że w TVN-ie mówią, że nad wybrzeżem Peru przeszedł cyklon… Ale skoro przeszedł, to przeszedł. Widziałem wspominający o tym nagłówek gazety na stoisku prasowym w Cusco. Zignorowaliśmy te informacje, tak jak wcześniej słusznie zignorowaliśmy doniesienia, że w Peru wciąż może być niebezpiecznie za sprawą brutalnego tłumienia protestów po aresztowaniu prezydenta Pedro Castillo. Ze strony mieszkańców Peru nic nam nie groziło.

Máncora. Fot. Jakub Szafrański

Máncora bardzo dobrze kojarzy się Peruwiańczykom. Mówią, że to kraina wiecznego lata. Już kilkanaście lat temu powstał film zlokalizowany w miasteczku i okolicach. Máncora to dramatyczny romans o burzliwym dojrzewaniu, surfingu, seksie i imprezach. Gdy tam dotarliśmy, pachniało wieczornym deszczem, a rześkie powietrze było przyjemną odmianą po dusznej i wilgotnej Amazonii. Tuk-tuk wiózł nas przez kałuże pustymi uliczkami do kwatery, gdzie przywitano nas serdecznie. Przy drzwiach do pokoju leżały reklamówki z piaskiem, ale byliśmy zbyt zmęczeni, żeby to zinterpretować.

O tym, że wydarzyło się tu coś więcej niż burza, przekonał nas następny dzień.

Pacyfik ukazał nam się cały brązowy. Na mapie szybko zlokalizowałem pobliskie ujście rzeki i domyśliłem się, że skoro padało, to woda z głębi lądu zmąciła morską, i pocieszyłem się, że po odpływie powinno być z powrotem niebiesko. Następnie poszliśmy zobaczyć miasteczko. W międzyczasie słońce zaczęło solidnie piec. Gdy odeszliśmy kilkadziesiąt metrów od brzegu, powietrze zmieniło zapach na stęchły i malaryczny.

Ocean Spokojny w miejscowości Máncora. Fot. Jakub Szafrański

Na ulicach stała woda i błoto. Bardzo dużo błota. Gdzieniegdzie ludzie próbowali usuwać je sprzed domów i sklepów, ale wyglądało to beznadziejnie. Woda nie miała gdzie spływać. Schło tylko to, co było rozjeżdżane kołami samochodów na głównej ulicy. Powstawały tumany kurzu. Słońce parzy, powietrze cuchnie, wszędzie brud i hałas.

Nie wiedzieliśmy o tym, że zaledwie dzień wcześniej niepozorne strumyki przecinające miasto zamieniły się na kilka godzin w rwące potoki, a większość mieszkańców trzeba było ewakuować z domów. To dlatego, gdy przyjechaliśmy, poprzedniego wieczora na ulicach było pusto. Dzisiaj, gdy widziałem nagrania i znam oficjalne raporty, trudno mi uwierzyć, że mogliśmy tego nie zauważyć.

Máncora po cyklonie Yaku. Fot. Jakub Szafrański
Ulica obok targu miejskiego. Fot. Jakub Szafrański
Máncora. Fot. Jakub Szafrański

Z centrum miasteczka do hotelu można wrócić plażą i taką drogę wybraliśmy. Fajnie jest spacerować za rękę z ukochaną osobą, brodząc po kostki w ciepłej wodzie oceanu. Gorzej, gdy wszystkie mijane po drodze budynki noszą wyraźne ślady zniszczeń: brakuje ścian, mają zrujnowane tarasy lub całe obłożone są workami z piaskiem lub ogrodzone zbudowanym naprędce cementowym falochronem.

Zbrodnia na żądanie banków. Jak Peru likwidowało biedę przymusową sterylizacją

Wybrzeże Máncory strzaskały fale, sięgając lądu najdalej od 40 lat. Trzeba patrzeć pod nogi, bo morze wyrzuca na piasek masę śmieci, które spłynęły wcześniej rzekami z głębi lądu. Tu ujawnia się tragiczne położenie miasta: od frontu nienaturalnie wzburzony ocean, a za plecami nagie góry, z których błoto płynie potokami.

Zniszczony hotel na plaży Máncora. Fot. Jakub Szafrański
Zniszczony hotel na plaży Máncora. Fot. Jakub Szafrański
Plaża w Los Organos. Fot. Jakub Szafrański

Przez środek przebiega Autostrada Panamerykańska, z której za sprawą wielkich ciężarówek jadących ku pobliskiej granicy z Ekwadorem wzbijają się tumany kurzu. Wracając, kierowcy zabierają ze sobą całe rodziny uchodźców z Wenezueli. Dla części z nich Máncora to pierwszy przystanek na terytorium Peru. Poznana przez nas na ulicy sześcioosobowa rodzina koczowała w ruinach zniszczonego falami bulwaru przy plaży. Zajęci własnymi problemami miejscowi nie mogli im w niczym pomóc.

Autostrada Panamerykańska. Fot. Jakub Szafrański

Mieszkaliśmy na końcu ulicy, która do plaży wiedzie przez mieszkalną część miasteczka. Tutejsze domy to żałosny widok. To w większości parterowe budynki z gołej cegły, pokryte blachą lub niewykończonym sklepieniem, z którego sterczą druty i kable. Mieszkania są niskie, mają po kilkanaście metrów kwadratowych i wchodzi się do nich prosto z ulicy przez tymczasowe drzwi lub kratę. W oknach często brakuje szyb. Nie ma rynien ani progów, więc woda leje się do środka.

Mieszkańcy pospiesznie budowali bariery od frontu, ale to prowizorka. Gdy jest ciepło i sucho, pewnie da się żyć, ale gdyby chcieć dostosować się do zagrożeń, jakie niesie cyklon, to wszystko wymagałoby gruntownej przebudowy. Nie ma na nią szans. Władze zdołały sprowadzić kilka pomp spalinowych, które pracują w najbardziej zalanych miejscach. Za mało i zbyt późno.

Budowanie zabezpieczeń przeciwdeszczowych. Fot. Jakub Szafrański
Prowizoryczne zabezpieczenie domu przed deszczem. Fot. Jakub Szafrański
Prowizoryczne zabezpieczenie ulicy przed opadami. Fot. Jakub Szafrański

Mężczyzna budujący barierę z cegieł na swoim tarasie tłumaczył mi, że to wszystko przez cyfrę 3 – bo takie powodzie miały już miejsce w 1973, 1983 i teraz, w 2023 roku. Przechodząca obok dziewczyna słyszała gdzieś, że opady potrwają nawet do czerwca. To dramat dla miasteczka, które żyje niemal wyłącznie z turystyki. Po trzech dniach plażowi handlarze i właściciele koni oferujący przejażdżki już nas rozpoznają i się nie oferują. Takie osoby robią dziennie po kilkanaście kilometrów w słońcu, chodząc między miasteczkiem a zamkniętą dzielnicą bogaczy. Poszliśmy tam i my, skuszeni zdjęciami palm, nasadzonych tak, żeby było bardziej karaibsko.

Przejażdżki konne po plaży. Fot. Jakub Szafrański
Sprzedawczyni ubrań i pamiątek na plaży Vichayito. Fot. Jakub Szafrański

Zlokalizowana na południu plaża bogatych, Playa Vichayito, oddzielona jest od miasta szlabanem obsługiwanym przez ochroniarza, który nie może wpuszczać byle kogo. My jesteśmy biali, więc nietutejsi, niepodejrzani o biedę – dlatego zostaliśmy wpuszczeni. Plaża jest tu posprzątana, a wszystkie domy z widokiem na ocean mają solidne i wysokie mury. Nie są zniszczone, ale widać, że dosięgła je silna fala.

Nie łudziłbym się, że betonem lanym na piach można powstrzymać ocean. Na tarasach bawili się zamożni Peruwiańczycy z rodzinami, ale wyraźnie było widać, że większość kwater stała pusta i nie zarabiała. W naszym hoteliku wszystkie cztery pokoje były zajęte przez łowców okazji. Z Niemiec, Turcji, Anglii, Argentyny. I przez nas.

Próba zabezpieczenia willi od strony oceanu ceglanym murem. Fot. Jakub Szafrański
Umacnianie brzegu rzeki w Máncora. Fot. Jakub Szafrański
Próba zabezpieczenia nieruchomości przed falami w Máncora. Fot. Jakub Szafrański

W nocy obudził mnie deszcz. Pod drzwiami do pokoju wlewała się woda. Uszczelniłem szparę dywanikiem i naszymi ręcznikami, a od zewnątrz ktoś z obsługi ustawił worki z piachem. To wystarczyło, ale gdy następnego dnia po południu nad wzgórzami znowu zrobiło się czarno od chmur, zacząłem pytać personel „co robimy?”. Widziałem, że są zaniepokojeni, ale żartowali, że dramatyzuję, bo prognoza w telefonach pokazuje, że chmury zawrócą.

Chmury deszczowe na horyzoncie w Máncora. Fot. Jakub Szafrański

Od rana nie mieliśmy prądu na całej ulicy. Ciężarówka uderzyła w słup elektryczny, pozrywało kable. Naprawa potrwa, bo nowy słup trzeba sprowadzać z miasta odległego o 180 kilometrów. Gdy nie ma prądu, nie ma też wody, bo nie działają pompy przydomowych zbiorników. Każdy ma swój rezerwuar i swój problem – miejskiej kanalizacji nie ma. Wodę w toalecie musimy spuszczać przy pomocy wiadra.

Chmury deszczowe na horyzoncie w Máncora. Fot. Jakub Szafrański
Dzieci bawią się na zalanych ulicach. Fot. Jakub Szafrański

Owszem, trochę dramatyzowałem. Mieszkająca w sąsiednim domu Niemka pocieszyła mnie w rozmowie, że nic na pogodę nie poradzimy, a przynajmniej wzgórza się zazielenią. Po trzech dniach od awarii ludzie zablokowali wyjazd ekipie serwisowej, grożąc, że ich nie wypuszczą, dopóki nie naprawią, czego trzeba. Elektrycy walczyli jak mogli z plątaniną kabli i udało się uruchomić… internet. Nie było więc wody, ale przynajmniej był Instagram. Właściciele lokali wyposażyli się więc w agregaty prądotwórcze. Szum oceanu zastąpił permanentny warkot ich dymiących silników.

Robotnik próbuje przywrócić elektryczność po awarii. Fot. Jakub Szafrański

Z hoteliku wyprowadziły się dwie lokatorki, bo w głębi miasta znalazły pokój z prądem i wodą. My zostaliśmy do końca i nie mieliśmy do nikogo żalu. Cieszyliśmy się, czym się dało. Wyjeżdżając, zapewniliśmy gospodarzy, że czuliśmy się zaopiekowani i wiemy, że robili, co mogli. Może i przyniosłoby im to ulgę, gdyby nie fakt, że tego samego dnia gruchnęła wiadomość, że zaplanowany na weekend wielki festiwal muzyczny został odwołany z obawy przed pogodą. 20 tys. osób, które miały zjechać tu z całego kraju, odwołało rezerwacje w hotelach, hostelach i kwaterach.

Zniszczony bulwar. Fot. Jakub Szafrański

Máncora oraz interior regionu Piura ucierpiały w wyniku anomalii pogodowej. Ku zaskoczeniu naukowców śledzących wykresy temperatur na oceanach i z nieznanego powodu nie nadeszło zwyczajowe, marcowe ochłodzenie powierzchni wody na Pacyfiku i uformowała się burza. Cyklon Yaku trwał teoretycznie od 7 do 20 marca, ale wiadomo już, że niespotykane w tym regionie opady, jakie ze sobą przyniósł, powracać będą przynajmniej do czerwca. Klimatolodzy alarmują, że ocean nie zdąży się ochłodzić przed kolejnym, cyklicznym ociepleniem znanym jako El Niño Costero. Dojdzie do kumulacji temperatur o trudnych do przewidzenia, ale z pewnością bardzo złych konsekwencjach dla globu.

Stolica regionu, miasto Piura szykuje się na kolejne powodzie. Fot. Jakub Szafrański

Tymczasem w Peru, według Carlosa Yañeza Lazo, szefa Krajowego Instytutu Obrony Cywilnej, zniszczonych zostało 6197 nieruchomości i 11 807 domów mieszkalnych, 84 osoby zginęły, 47 tys. osób zostało bezpośrednio poszkodowanych, a skutki pośrednie odczuje 280 tys. ludzi w kraju. Raport Krajowej Sieci Humanitarnej jest jeszcze bardziej druzgocący: uszkodzonych zostało 114 tys. domów, a poszkodowanych mogło zostać nawet 517 tys. osób. Na obszarach dotkniętych kataklizmem przebywa około 1,3 miliona uchodźców z Wenezueli, którzy i tak już funkcjonowali na granicy katastrofy humanitarnej.

Globalne szczyty zawiodły. Otrzeźwi nas dopiero katastrofa

Prezydentka Dina Boularte ogłosiła, że władze przeznaczą 500 milionów soles (to w przeliczeniu mniej więcej 500 mln złotych) na pomoc północy. Uruchomiona ma również zostać zapomoga w wysokości 500 soles miesięcznie przez dwa lata dla rodzin, które utraciły domy. Problem w tym, że te deklaracje rozpisane są w czasie, w którym perspektywa zachowania ciągłości rządów przez obecnych polityków i polityczki wydaje się mało realna. Dina Boularte sprawuje urząd prezydenta jako szósta osoba w ciągu ostatnich pięciu lat. Jej mandat jest bardzo słaby, a decyzje mało wiążące.

Bezpieczeństwo, porządek, czystość – hasło wyborcze. Fot. Jakub Szafrański

Mieszkanki i mieszkańcy Máncory nie pierwszy raz mierzyli się z żywiołem. Nie jest im również obca słabość administracji, protesty i kryzysy na szczytach władzy. Normalka, że raz na jakiś czas psuje się prąd i zdarzają wypadki. Raz na kilkanaście lat zdarzają się też kryzysy polityczne na szczeblu międzynarodowym i trzeba przyjąć u siebie uchodźców. Ale wszystko naraz? Witamy na nowym globalnym Południu. Bienvenidos al nuevo mundo.

Nasz hotel w Máncora. Fot. Jakub Szafrański

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Szafrański
Jakub Szafrański
Fotograf i publicysta Krytyki Politycznej
Pochodzi z Lublina, gdzie tworzył Klub Krytyki Politycznej. Publicysta i fotograf. W 2010-2012 pracował w dziale dystrybucji Wydawnictwa KP. Współtworzył stronę internetową. Akademicki mistrz polski w kick-boxingu 2009, a także instruktor samoobrony. Pracował we Włoszech, Holandii i Anglii. Laureat Stypendium pamięci Konrada Pustoły.
Zamknij