Świat

Sygnalista ze świata orek

Udało mu się zrealizować chłopięce marzenie. Po latach zrozumiał jednak, że jego wyśniona praca to koszmar. I dla niego, i dla tych, z którymi codziennie przebywa. W sumie szczególnie dla nich − pisze Agnieszeka Wiśniewska.

Kiedy John miał sześć lat, rodzice zabrali go do parku rozrywki. To był Sea World Orlando. Chłopiec zobaczył trenerów pływających z orkami i postanowił, że kiedyś chce zostać jednym z nich. Co roku jeździł z rodziną na wycieczki do Sea World. Kiedy miał 14 lat, znał już wszystkich trenerów, miał nawet swoich idoli. Po pokazach rozmawiał z nimi i wypytywał o ich pracę. Dowiedział się, że konkurencja jest duża, a szanse pracy małe. Że powinien mieć wykształcenie biologiczne albo psychologiczne (zdobył je), musi umieć nurkować (nauczył się i dostał odpowiedni certyfikat), że powinien wykazać się pracą w organizacji działającej na rzecz zwierząt (został wolontariuszem).

Safina: Poza rozumem

czytaj także

Safina: Poza rozumem

Carl Safina

Wszystko to wymagało sporej determinacji. John opuścił rodzinne miasto. Wyjechał nie tylko dlatego, że marzył o pracy z orkami. Wyjechał też dlatego, że jest gejem, a rodzinne strony, o których sam mówi: „konserwatywna część konserwatywnego Teksasu”, nie były miejscem, w którym mógłby żyć tak, jak chciał.

W Sea World zaczął pracować w 1993 roku. Dopiero co skończył 20 lat. Pierwszego dnia w pracy spotkał podziwianego przez lata trenera, który pochwalił go za świetnie zdany test z pływania. John był wniebowzięty. Wtedy jego idol dodał, że już prawie był przeciwny zatrudnianiu go, bo pomyślał, że jest gejem. John nic nie odpowiedział. Zaczął pracę marzeń i „wrócił do szafy”.

Przez lata John pracował w kilku akwariach, w USA, we Francji. O każdej z orek, z którą pracował, może opowiadać godzinami. Poznał też ciemną stronę tej roboty. To cyrk, dla zwierząt nic przyjemnego. Dziś John doskonale to wie.

− Wierzyłem we wszystko, co mi mówili. Byliśmy używani do sprzedawania wizerunku Sea World. Po pokazach rozmawiałem z ludźmi z widowni. Niektórzy mówili, że już myśleli, żeby nie przyjeżdżać, bo słyszeli od aktywistów, że orki są źle traktowane, ale kiedy zobaczyli mnie z orkami w wodzie, przekonali się, że wszystko jest OK.

John Hargrove wystąpił w czerwcu ubiegłego roku w jednym z odcinków telewizyjnego programu CBS Whistleblowers (Sygnaliści). Mówił tam o swojej byłej już pracy. Wcześniej opisał ją w książce, a jeszcze wcześniej opowiedział w filmie. Film Blackfish miał premierę w 2013 roku, książka Johna Beneath the Surface w 2015. John Hargrove został sygnalistą − osobą, która postanowiła wyjawić społeczeństwu, co tak naprawdę kryje się za pięknymi obrazkami wciskanymi im przez Sea World, korporację prowadzącą akwaria w USA.

„Pod opieką ludzi”, nie „w niewoli u ludzi”

Na zewnątrz wszystko wygląda sielankowo. Tak, jak zobaczył to mały John. Orki i inne zwierzęta żyją pod opieką ludzi, bawią się z nimi i przez tę zabawę uczą publiczność. Czego uczą?

Zapytałam o to Johna, kiedy spotkaliśmy się latem w Nowym Jorku. Nie umiał mi odpowiedzieć. Wzruszył ramionami i oboje śmialiśmy się z tego pytania, bo oboje wiemy, że cała opowieść o edukacyjnym aspekcie oglądania trenowanych orek w niewoli to bzdura. No bo czego można się nauczyć, oglądając zwierzęta zamknięte w niedużym, jak na ich potrzeby, zbiorniku, wykonujące sztuczki, żeby dostać w nagrodę rybę.

Tokarczuk: Maski zwierząt

czytaj także

Można zobaczyć, że orka wyskakuje z wody, ale przecież nie tak jak w naturalnym otoczeniu, że nurkuje, ale dużo płycej niż w oceanie. Że pływa, ale jest w zdecydowanie gorszej kondycji niż na wolności, gdzie przepływa setki kilometrów dziennie, a tu żyje w basenie, który ma kilkadziesiąt metrów długości − mówi John.

Sea World przekonuje, że można się dzięki tym pokazom sztuczek dowiedzieć wiele o życiu orek. Tylko że wszystko, co przez lata akwaria opowiadały, to nieprawda. Orki, jak to ładnie próbuje mówić Sea World, żyjące „pod opieką ludzi” (a nie w niewoli ludzi, choć to byłoby właściwsze określenie) żyją w akwariach krócej niż na wolności. Sea World pilnuje, żeby mówić o tych akwariach „basen” (pool), a nie „zbiornik” (tank).

To wszystko kłamstwo

W akwariach orki chorują, bo mają za mało ruchu w ciasnych zbiornikach, bo pływają w chemicznie oczyszczanej, a raczej podrasowanej wodzie.

− Chlor w akwariach jest sześć razy mocniejszy niż domowy wybielacz − mówi mi John. −Pamiętam pieczenie oczu i wizyty u lekarza, który pomagał trenerom, którym chlor zniszczył oczy. Prócz masy chloru w wodzie jest ozon. Ten, stosowany w dużych ilościach, również gryzł w oczy, niszczył skórę. Trener wychodził z wody i mógł się wykąpać. Orki spędzały w tej wodzie całe życie − dodaje.

Mówi też coś jeszcze: − Żadna orka trzymana w niewoli nie zmarła z naturalnych przyczyn, nie zmarła ze starości. Wszystkie umierają, bo są chore. I to niewola jest powodem tych chorób.

Przemoc wobec zwierząt dzieje się w Polsce wszędzie

W niewoli orki są narażone na wzajemne ataki, bo zamknięte z obcymi sobie orkami na małej przestrzeni nie mogą tej niewoli wytrzymać. Orki trzymane w jednym parku rozrywki pochodzą często z różnych części świata. W naturalnym środowisku nigdy by się nie spotkały. Porozumiewają się różnymi „językami”.

− Wyobraź sobie, że utknęłaś w windzie. Po kwadransie będziesz zła, po godzinie wściekła − mówi John, kiedy o tym rozmawiamy.

− A po 20 latach?

− No właśnie. A tu jeszcze do windy wsadzają ci cztery inne osoby, z czterech różnych części świata.

Siedzimy z Johnem w parku na tyłach nowojorskiej biblioteki publicznej, wokół masa ludzi. Z całego świata.

− Wyobraź sobie, że wybierzemy pięć osób, zamkniemy je w toalecie i powiemy, że mają tam razem spędzić resztę życia. Te osoby jeszcze mają szansę znać wspólny język. Nie wiemy, czy orki są w stanie nauczyć się w niewoli wzajemnie swoich języków. Prawdopodobnie nie. A na pewno nie w jakimś zaawansowanym stopniu.

Może nikt się nie dowie

Na ataki narażeni są też trenerzy. To jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic firmy.

− Wszystko, co mówią PR-owcy Sea World na temat wypadków w akwariach, jest nieprawdą. Za wszystkie ataki, wypadki zawsze winą obarczano trenerów.

− Bo łatwiej wymienić trenera niż orkę − mówię.

− Oczywiście. Pamiętam jeden z ataków. Moja koleżanka, pchnięta przez orkę, upadła i straciła przytomność. Zawsze kiedy zadzwonisz po pogotowie, dziennikarze dowiedzą się, że coś się stało. Wtedy PR-owcy musieli odpowiadać na pytania. I co powiedzieli? Że się poślizgnęła. Zawsze tak mówiono. Że ktoś biegł i się przewrócił. I od tego stracił przytomność? Serio? Pracowaliśmy z najniebezpieczniejszymi zwierzętami na ziemi i naprawdę ktoś myśli, że byliśmy takimi idiotami, żeby biegać wokół basenu? Mieli nas za kretynów?

Jak to możliwe, że współcześnie, kiedy każdy z nas ma telefon z kamerą, a przed laty wiele osób zabierało kamery na pokazy, bo przecież wizyta w akwarium to część wakacyjnych wycieczek, nie ma zbyt wielu filmów z zaplecza pracy w Sea World? Firma sprawnie pilnuje swojej prywatności. W końcu od tego zależą jej przychody.

− Widzowie nie zawsze są w stanie zauważyć, że coś było nie tak. Nie wiedzą, że orka trzyma kogoś pod wodą za długo, że uderza za mocno, płynie z trenerem na grzbiecie zbyt szybko − tłumaczy mi John.

Są jednak ataki, których nie da się przegapić. Bywały też nagrywane, ale nagrania znikały. John opowiada mi o szczegółach ataków, których był świadkiem, o których słyszał od współpracowników. A potem dodaje, co stało się z nagraniami, co napisano w dokumentach, a nie było zgodne z prawdą. Wszystko brzmi jak z filmu kryminalnego. Po premierze filmu Blackfish coraz więcej podobnych historii, tuszowanych ataków agresji, wychodzi na jaw.

Głównym bohaterem Blackfish był Tilikum, orka, która zabiła trzy osoby. Jedną z nich była trenerka Dawn Brancheau.

− Kiedy dowiedziałem się, że Dawn nie żyje i że to Tilikum ją zabił, wiedziałem, że to był atak agresji − opowiada mi John.

Po tym ataku zmieniono prawo. Trenerzy nie mogli już pływać z orkami.

− Wiesz, co było najgorsze? Sześćdziesiąt dni przed śmiercią Dawn…

− …zginął Alexis Martinez − dopowiadam. Martinez był trenerem pracującym w Loro Parque na Wyspach Kanaryjskich.

− Nie wolno nam było o tym mówić. Alex zginął w czasie treningu, a nie pokazu. Więc była szansa, że nikt się nie dowie.

John zobaczył nagranie z ataku na Martineza później. W czasie procesu sądowego dotyczącego śmierci Dawn Brancheau nie dało się go już ukryć.

− Ten obraz zostanie ze mną na zawsze − opowiada John.

John pracował jako trener orek przez niemal 20 lat. Był starszym trenerem w Sea World. Zna dobrze firmę. Zna też dobrze orki, które trenował. W swoim przekonaniu robił dla nich, co mógł.

− W pracy zawsze starałem się motywować orki. Szukać nowych wyzwań dla nich. Wiedziałem, że one się nudzą i że moim zadaniem jest uczynić ich życie w akwarium lepszym.

Przez lata nie widział nieprawidłowości. Nie tylko w tym, jak traktuje się w akwariach zwierzęta, ale też jak traktuje się pracowników. Kiedy się zorientował, ale też kiedy już zdrowie mu zaczynało szwankować, bo jednak wykonywał fizyczną, niebezpieczną robotę, rozstał się z Sea World. Siedem dni po opuszczeniu firmy nagrał wywiad do filmu dokumentalnego Blackfish.

Pieniądze

Blackfish naruszył przychody firmy. Pod koniec 2017 roku akcje spółki osiągnęły najniższy poziom w historii i zanotowały straty w wysokości ok. 200 mln dolarów za rok. Początek 2018 roku przyniósł kolejne straty wysokości blisko 60 mln dolarów. Liczba odwiedzających Sea World spadła w 2017 roku o 1,2 mln w porównaniu z rokiem poprzednim. W 2018 roku jedna z większych firm turystycznych ogłosiła, że wycofuje z oferty wakacje połączone z odwiedzinami akwarium Loro Parque w Hiszpanii. To właśnie to miejsce, gdzie umieszczono Morgan, o której pisałam ponad rok temu.

Uwolnić orki

Sea World starał się ukryć to, że film Blackfish wpłynął na zwiedzających i że nie chcą oni już tak masowo oglądać trzymanych w niewoli zwierząt. To przyniosło wspomniane wyżej straty. W 2018 roku Sea World i jego były dyrektor generalny zostali wezwali do zapłacenia ponad 5 milionów dolarów kary za wprowadzanie w błąd inwestorów i ukrywanie prawdy o wpływie filmu Blackfish na reputację i działalność firmy.

W 2016 roku w Kalifornii zmieniono prawo i nie można już przeprowadzać sztucznego zapłodnienia orek (od kiedy nie można ich chwytać na wolności i zamykać w akwariach, to był sposób firm na pozyskiwanie nowych zwierząt). Po zmianach prawnych nie można też zmuszać zwierząt do wykonywania cyrkowych sztuczek ku uciesze publiczności.

John zeznawał jako ekspert, kiedy w Kalifornii pracowano nad tymi przepisami. Od lat jest zaangażowanym aktywistą i od lat zadziera z Sea World. I od lat ma przez to kłopoty. Sea World zresztą też. Firma od kilku lat zapowiada, że kończy z pokazami, w których biorą udział orki. W USA oczywiście. Idzie to ślamazarnie. Biznes nie znosi pustki, więc Sea World otworzył już park w Abu Zabi.

Czego nie zrobią w USA, zrobią w Chinach

Książka Johna ukazała się właśnie w Chinach. Wydawca ocenzurował tylko jedno zdjęcie − to, które pokazuje Johna z zakrwawioną twarzą, chwilę po ataku orki. Krwi nie chcieli pokazać.

Pamiętam, jak rok temu aktywiści apelowali do Putina, żeby uwolnić orki i białuchy trzymane w Nachodce w Rosji. Większość informacji o tym kończyła się smutną notką, że Rosja wciąż chwyta żywe orki i że wiele, a może wszystkie z nich, trafia potem do akwariów w Chinach.

Pamela Anderson pisze do Putina w sprawie orek i białuch

Przy okazji pracy nad publikacją w Chinach John złapał też kontakt z azjatyckimi aktywistami, zna wszystkie te historie. Dwie godziny rozmawiamy o orkach, o tym, co się udało, także dzięki jego zaangażowaniu, zmienić w USA, i o tym, że teraz biznes zbudowany na trzymaniu orek w niewoli przenosi się na wschód.

Można dotrzeć do informacji na temat tego, ile jest orek w USA, ale to, co dzieje się w Chinach, to zagadka.

− Jednego dnia udaje się potwierdzić jakąś liczbę, a następnego jest ona już nieprawdziwa − mówi.

John wspomina mi też o tym, że trzech byłych trenerów, dwóch trenerów orek i jeden trener delfinów, przewiozło trzy orki z Rosji do Chin. Mówi też o weterynarzu odpowiedzialnym za przeprowadzanie sztucznego zapłodnienia na orkach w USA, o którym słyszał, że jest w Chinach. Wszystko to znowu brzmi jak jakaś kryminalna zagadka.

W czasie dwugodzinnej rozmowy słyszę jeszcze kilka takich historii. Poznaję też nazwiska. Nie zdecydowałam się ich podać. Część to sprawy dla wymiaru sprawiedliwości w USA albo dla amerykańskich dziennikarzy śledczych.

Blackfish to jeden z tych filmów, które zmieniły rzeczywistość. John Hargrove stał się po jego premierze postacią publiczną. Stracił paru znajomych. Zyskał sporo hejterów. Musi nie tylko konfrontować się z Sea World, ale też np. tłumaczyć ze swojej rasistowskiej wypowiedzi, którą nagrano lata temu. Dokument zmienił też jego życie osobiste. Nie musi się już ukrywać „w szafie”. Ale musi być ostrożny. Jak każdy sygnalista.

Zdjęcie Johna Hargrove’a pochodzi z jego książki Beneath the Surface. Dziękuję Johnowi za udostępnienie zdjęcia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij