Świat

Siniawski: Nie ma alternatywy! Nie ma?

Moskiewskie media wywołały niedawno ducha Lenina i pogratulowały mu zwycięstwa komunistów w wyborach do Dumy. Lenin nie był zbyt rozmowny.

Przypomnijmy sobie sierpień 1991 roku. Jelcyn, Ruckoj i Chasbułatow stoją na demokratycznych czołgach przed Białym Domem. Powszechne poruszenie. W Paryżu dostajemy telefon z Moskwy, od poety Andrieja Czernowa, który krzyczy: „Pogratulujcie nam! Wreszcie jesteśmy wolni! Staliśmy się Europejczykami!”. Przez chwilę zdawało się, że w Rosji zatriumfowała demokracja, a radziecka niewola odchodzi w przeszłość. Jednak bardzo szybko pojawiły się wątpliwości.

15 listopada 1991 roku, artykuł wstępny w emigracyjnym czasopiśmie „Sintaksis”:

Minęły trzy dni od zamachu stanu, trzy dni euforii, i pojawiły się wątpliwości. Czy rzeczywiście wygrali demokraci? Na ile mafia ze Swierdłowska jest bardziej postępowa niż mafia z Dniepropietrowska? Czy można rozkraść coś, co zostało już rozkradzione? Czy te pytania nie są wytworem natury sowieckiego państwa, które nawet upadając, reprodukuje się wciąż na nowo?

W książce „Rosyjska inteligencja” prezentuję wiele moich poglądów, odwołując się do zakurzonych gazet. Kiedy wertowałem ich sterty z ostatnich trzech lat, odkryłem, że choć kraj co chwilę utykał na drodze budowania demokracji przesiąkniętej kapitalizmem, niektóre umysły w Rosji wciąż działają. Nie każdy oszalał. Nie każdy poddał się zbiorowemu obłędowi. Im byliśmy dalej od niespokojnych lat 1991 i 1993, tym jaśniejsze stawały się teksty analityków niepoddających się instynktowi stadnemu, niebojących się wyrażać niepopularnych opinii ani formułować prognoz, które miały się stać rzeczywistością. Jako redakcja czasopisma „Sintaksis” byliśmy zdeterminowani, aby podobne teksty i inne doskonałe analizy nie odeszły w zapomnienie. Dlatego zamierzamy je ponownie publikować, idąc śladem poety Dzierżawina [1]. Pamiętacie? „Zauważył nas stary Dzierżawin”. My również uważamy, że wolne myślenie powinno być nagradzane. Dzisiaj jest tyle modnych nagród: szwedzka Nagroda Nobla, amerykańska Nagroda Pulitzera, brytyjsko-rosyjska Nagroda Bookera albo Złotego Diuka z Odessy. Z naszej strony chcieliśmy ustanowić nagrodę Kasandry za trzeźwe myślenie, niezależność i trafne polityczne przewidywania. Po długich debatach jury (do którego zaproszono Puszkina, Lermontowa i markiza de Custine’a[2]) przyznało nagrodę Kasandry Dmitrijowi Furmanowi z Moskwy.

Oto, co przewidywał on 3 września 1991 roku („Niezawisimaja Gazieta”):

Pucz z 19 sierpnia i równoczesna heroiczna obrona Białego Domu oznaczały zielone światło dla wszystkiego. Znów zamykane są gazety (te niedemokratyczne) i usuwa się nielojalne władze lokalne. W rosyjskim parlamencie panuje nowy (a zarazem dawny) nastrój „aplauzu przechodzącego w owacje”. Zwycięstwo demokratów stało się zagrożeniem dla demokracji i pojawiają się jednoznaczne sygnały, że tworzy się autorytarny reżim, na którego czele stoi przywódca, „popularny prezydent”, wspierany przez oddany demokratyczny ruch. Jego ideologia i symbolika są zdominowane przez antykomunizm, rosyjski nacjonalizm i nacjonalistycznie usposobioną cerkiew.

Demokracja nie oznacza rządów partii demokratów, w szczególności naszych demokratów. Demokracja to ścieranie się różnych partii w obrębie prawa. Obecnie nie ma opozycji dla rządów demokratów, ponieważ komunistyczna partia upadła. Demokraci nie potrzebują opozycji, ale potrzebuje jej demokracja, tak jak my potrzebujemy powietrza do życia. Nie potrzebujemy wspierać Jelcyna ani tańczyć na grobach pokonanych wrogów. Potrzebujemy krytyki takiej demokracji, w której idea demokratyczna w coraz większym stopniu zastępowana jest ideą Wielkiej Rosji. Powinni zewrzeć szeregi wszyscy ci, którzy boją się podobnej perspektywy, cenią demokrację ponad partyjne interesy, ci, których poglądy nie są sprzeczne z zasadami demokracji, ale sprzeciwiają się jej specyficznemu wcieleniu. Inaczej ile byśmy nie rozprawiali na temat demokracji, skończymy w totalitaryzmie, który powróci niezauważalnie w nowej formie, tak samo jak niespodziewanie – nie z białymi, tylko za sprawą bolszewików – powróciły najgorsze okropieństwa autokracji.

Jeszcze raz podkreślę, że słowa te zostały napisane dwa tygodnie po puczu, kiedy wszyscy pogrążeni byli w ekstazie z powodu zwycięstwa Jelcyna, a Dmitrij Furman nie miał żadnego wsparcia. Był sam przeciw wszystkim. Nawiasem mówiąc, redaktor Witalij Trietiakow również wykazał się moralną odwagą, publikując ten obrazoburczy tekst, choć sam się wtedy z nim nie zgadzał.

Mimo to Furman nie dał za wygraną. 8 października 1991 roku pisał („Niezawisimaja Gazieta”): 

Wydaje się, że istnieje w historii mechanizm, który sprowadza karę na tego, kto łamie zasady moralne. Nowy rodzaj autorytaryzmu jest nieuniknioną ceną, którą zapłaci rewolucja za swoje grzechy i ślepotę. Dla nas ten nadchodzący autorytaryzm będzie karą za to, że w naszym kraju walka o fundamenty demokracji została zastąpiona walką przeciw centrum Związku Radzieckiego i partii komunistycznej; karą za to, że gotowi byliśmy uczynić deputowanym każdego łotra, jeśli tylko zadeklarował się jako demokrata i antykomunista; karą za brak poszanowania dla osoby, która uczyniła więcej niż ktokolwiek inny dla rosyjskiej demokracji, Gorbaczowa (cieszyliśmy się z naszej rzekomej odwagi, w głębi serca wiedząc, że było to zupełnie bezpieczne, ponieważ nie był osobą mściwą i tracił władzę). Będzie to również kara za to, że aby położyć kres Związkowi Radzieckiemu, wykorzystaliśmy klęskę puczu [Janajewa – przyp. tłum.], nie myśląc o konsekwencjach, w tym o konsekwencjach dla rodzącej się rosyjskiej demokracji.

W listopadowym numerze pisma „Wiek XX i Mir Furman dokonuje podsumowania:

Jest jasne, co będzie dalej – nowy autorytarny system z Jelcynem na czele, którego nie będzie można za nic winić, ponieważ pochwyciła go fala historii i poniosła ze sobą, wyniosła na scenę demokratycznego populizmu, a teraz popycha do przyjęcia roli „wielkiego księcia”, który oprze się na oddanym mu ruchu demokratycznym ogarniętym przez antykomunizm i rosyjski nacjonalizm. Zupełnie jak w 1917 roku, cykl tej rewolucji przechodzi od autorytaryzmu do nowego autorytaryzmu czy totalitaryzmu, przeskakując etap demokracji, odrzucając „niedecyzyjnych” Milukowów, Kierenskich i Gorbaczowów [3].

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w niedalekiej przyszłości tacy ludzie jak Niewzorow [4] zrozumieją, że Jelcyn jest nowym rosyjskim carem, za którym tęsknili, a idealiści, którzy pozostali wśród demokratów, zostaną wyrzuceni. Będą sobie potem żartować w kuchni (mamy nadzieję, że to będzie w kuchni): „Cóż, macie to, czego chcieliście”.

Kiedy uznaliśmy już zasługi „Sintaksis” i laureata jej nagrody Dmitrija Furmana, zadajmy sobie odwieczne rosyjskie pytanie: kto zawinił?

Dzisiaj moja odpowiedź brzmi: inteligencja i autokracja. Przywołajmy radziecką historię. Od samego początku towarzysz Lenin walczył z caratem. Ostatecznie bezwiednie ustanowił autokrację, rządy jednej partii i jej przewodniczącego, czyli partyjnego cara.

 

W 1921 roku słynny komunista-leninista Adolf Joffe wysłał do Lenina list, w którym narzekał, że Komitet Centralny partii to autokratyczne „ego” Lenina. Zaskoczony Lenin odpowiedział, że te zarzuty są w całości wynikiem nerwowego wyczerpania Joffego i że pilnie potrzebuje on leczenia. W 1921 roku Lenin mógłby jednak już odpowiedzieć „ Komitet Centralny to ja” oraz powtórzyć za Ludwikiem XIV „L’État c’est moi!”. Oczywiście słowa te nie padły, ale Lenin rozwinął i wprowadził w życie stojącą za nimi teorię. Wypracował naukową (podkreślę – naukową!) formułę rządów radzieckiego państwa, „naukowe pojęcie dyktatury”. „Według naukowego podejścia dyktatura – stwierdzał Lenin – oznacza tyle, ile nieograniczona władza, której nie obowiązują żadne prawa ani zasady, która opiera się wyłącznie na przemocy”.

Lenin nie był typowym carem. Był carem, który nie chciał nic dla siebie osobiście, pracował szesnaście godzin na dobę, angażował się w każdy szczegół działania stworzonej przez siebie maszynerii państwowej. Kiedy przegląda się kilka ostatnich tomów prac Lenina, te niekończące się, wydawane osobiście telegramy, korekty i instrukcje odnośnie do wszelkiego rodzaju problemów (wskazujące nawet, kogo zaaresztować, a kogo zwolnić z więzienia), stworzony przez niego aparat administracyjny wydaje się niewygodny do kierowania i dziwny. Ludzie boją się podejmować decyzje, ponieważ chcą wiedzieć, co powie wielki znawca systemu, czyli Lenin. Błagają o instrukcje dotyczące każdej możliwej sprawy. Wszystko zależy od cara. Nawet na łożu śmierci Lenin wciąż angażował się w rządzenie i wydawanie rozkazów.

Moskiewskie media wywołały niedawno ducha Lenina i pogratulowały mu zwycięstwa komunistów w wyborach do Dumy.

Odpowiedział, a dokładnie „odpukał”, że z jego punktu widzenia Ziuganow nie jest komunistą. Prawdziwymi komunistami będą ludzie, którzy urodzą się na początku XXI wieku. Wtedy obejdzie się bez rozlewu krwi, mówił Lenin zachęcająco. Nie podtrzymywał dalej kontaktu, nie był zbyt rozmowny.

Minęło wiele lat. Od dawna nie ma już cara, nie ma Lenina i proklamowano demokrację. W niedawnym wywiadzie dla gazety „Sobiesiednik” (styczeń 1996) pisarz Anatolij Pristawkin oświadczył:

W Rosji wszystko zależy od jednej osoby, jej autorytetu, osobowości, siły i realnej władzy. Tak było z Jelcynem. Zachowywał się jak „szef”. Najważniejsze, że ludzie to akceptują. Jeśli wszystko jest w rękach jednej osoby, która musi się zajmować wszystkim – począwszy od pudełek z zapałkami, a skończywszy na lotach w kosmos – oznacza to dla tej osoby ogromnie dużo roboty. Prezydent tego nie chciał.

Jak bardzo przypomina to przypadek Lenina!

Jego następca, Stalin, idealnie rozumiał naturę władzy, a w szczególności władzy administracyjnej w Rosji. Bardziej otwarcie niż Lenin opierał swoją sztukę administrowania i rządzenia na starodawnej rosyjskiej tradycji autokracji. Tuż po śmierci Lenina na kolacji partyjnej Stalinowi wymsknęło się, że Rosja potrzebuje cara. „Nie zapominajcie – powiedział Stalin – że żyjemy w Rosji, kraju carów. Rosjanie lubią, kiedy jedna osoba jest głową państwa”. Wtedy nikt nie zwrócił uwagi na tę wypowiedź. Jednak zawarta w niej idea, dziwna u komunisty, stała się rzeczywistością, i to na niewiarygodną skalę. Stalin połączył leninowską tradycję scentralizowanej i nieograniczonej władzy opartej na przemocy z tradycją monarchiczną. Rosyjska historia nauczyła go, że car musi budzić strach, a nawet przerażenie. Musi również obdarzać czasem ludzi swoim uśmiechem, i jest to największe wyróżnienie. Nie jest przypadkiem, że podczas najostrzejszych represji lat trzydziestych, kiedy wieś pogrążona była w nędzy, Stalin ukuł slogan: „Towarzysze, życie stało się lepsze! Żyje się teraz szczęśliwiej!”. Kraj podchwycił uśmiech Stalina, śpiewając wesołe pieśni. Dawna rewolucjonistka Olickaja, członkini Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, która za rządów radzieckich spędziła prawie całe życie w więzieniu, opowiada, jak za Stalina przewożono ją wraz z młodymi komunistkami do obozu w więziennym wagonie. Podczas jazdy przez daleką Syberię ku zdumieniu starej więźniarki kobiety mające zaraz trafić do obozu zaczęły zupełnie bezinteresownie i szczerze śpiewać: „Nie znam innego kraju, gdzie człowiek może oddychać taką wolnością”[5]. Można to nazwać stalinowską hipnozą, która ogarnęła całą Rosję.

Krwiożerczość i dziwne zachowanie upodabniały Stalina do strasznego cara. Córka Stalina, Swietłana, twierdzi w swoich pamiętnikach, że w 1952 roku jej ojciec „dwukrotnie prosił członków Komitetu Centralnego o zgodę na złożenie rezygnacji. Odpowiedzieli chórem, że to niemożliwe. Czy oczekiwał innej odpowiedzi od tego harmonijnego chóru? – pyta Swietłana. – Czy rzeczywiście chciał zrezygnować? Przypomina to wybiegi, do jakich uciekał się Iwan Groźny, który wyjeżdżał do klasztoru i narzekając na swój podeszły wiek i zmęczenie, nakazywał bojarom wybór nowego cara”.

Podobieństwo Stalina do Iwana Groźnego i innych dawnych monarchów sprawia, że uwielbiają go dzisiejsi nacjonaliści, a nawet komuniści. Za rządów Stalina, wzdychają, to był dopiero porządek.

U schyłku życia Stalin powiedział dobrotliwie do Nikołaja Bułganina[6], jednego z podrzędnych współpracowników: „Ach, Kolja! Ja kiedyś umrę. Beze mnie jesteście skończeni”. Przestroga Stalina być może się sprawdziła, ale trudno określić, kogo dokładnie miał na myśli – wąski krąg przyszłych przywódców, partię komunistyczną czy swoje wielkie i przerażające imperium? Oddziaływanie osobowości Stalina i następstwa jego życia odczuwamy do dziś.

Demokraci naturalnie nie mogą znieść ani Lenina, ani Stalina, ale jakaś siła przyciąga ich do figury przywódcy, choć może już nie tak autorytarnego jak w przeszłości. Gdy Jelcyn powiedział, że nie ma dla niego alternatywy, demokraci chętnie mu przyklasnęli. Od kilku lat słyszymy zaklęcie: „Nie ma alternatywy! Nie ma alternatywy!”.

Brzmiało to szczególnie groźnie po strzałach w Biały Dom, kiedy duża część inteligencji wspierała Jelcyna. Głównym argumentem naszych oponentów było znowu to, że demokratyczna Rosja nie ma żadnej alternatywy dla Jelcyna. Gdyby nie ostrzelał Białego Domu, do władzy doszliby komuniści lub faszyści albo wybuchłaby wojna domowa. Innymi słowy, proponują mniejsze zło.

Kategorycznie nie zgadzam się z podobną logiką. Kiedy wyboru dokonujemy między dwiema złymi możliwościami, dobro przestaje być opcją. Ludzkie myślenie i wolność znikają.

Nieoczekiwanie odkryłem pokrewną duszę, przeglądając wywiad ze Stanisławem Goworukinem:

Pewnego razu zagraniczni korespondenci powiedzieli mi: „Musi pan się zgodzić, że nie ma alternatywy dla Jelcyna”. Było to w moim mieszkaniu. Podszedłem do okna. Nie zgadlibyście, na zewnątrz nikogo nie było. Nagle przeszedł tamtędy mężczyzna z siatką na zakupy. „Proszę spojrzeć, powiedziałem, oto alternatywa dla Jelcyna. Spytajmy go. Jestem pewien, że nie był członkiem Politbiura. Całkiem możliwe, że nie pije. Nie jest gorszy”. Szczerze mówiąc, gdy jestem publicznie pytany, czy jest alternatywa dla Jelcyna, zawsze odpowiadam: „Tak, jest. Każdy z was jest alternatywą dla Jelcyna. Nie może być gorzej. Nie da się wymyślić gorszej osoby”. Podobnie jak Gajdar, Jelcyn był dla mnie zawsze postacią złożoną.

Dwa nieszczęścia zabijają Rosję i pierestrojkę: na poziomie ogólnym autokracja, a na szczegółowym inteligencja, ponieważ nie może się ona wyzbyć pozostałości autokratycznego myślenia. Sprawozdania prasowe ze spotkania inteligencji w moskiewskim centralnym ośrodku literackim 18 marca 1993 roku wiele wyjaśniają. „Siódmy kongres obudził prezydenta”, ogłosił Wiaczesław Kostikow [7].

Na wczorajszym spotkaniu Rady Prezydenckiej był taki, jakim go pamiętam z sierpnia 1991. W pełni zgodził się z wnioskami Rady o podjęcie zdecydowanych działań… Jest gotów do służenia Rosji i przeprowadzania reform.

Na spotkaniu pisarzy głównym tematem było poparcie dla zwiększonych kompetencji prezydenta. Ciekawe, że pisarze wygłaszali poglądy radykalniejsze niż tacy politycy jak Galina Starowojtowa [8], która domagała się gwarancji dla demokratycznego ładu. Wypowiedź Timura Gajdara (ojca Jegora Gajdara) też była interesująca. Podkreślał, że to tylko jego osobista opinia, ale proponuje w określonym przedziale czasu bezpośrednie rządy prezydenckie (Radio Echo Moskwy, 18 marca 1993 roku). Była to praktycznie parafraza Kryłowa: „Car, krzyczą car, car! Znaleźli sobie cara” [9].

Kilka słów na temat rosyjskiej duszy. Dość często słyszę, że strzelając do siedziby Rady Najwyższej, Jelcyn wreszcie odebrał władzę sowietom – a wszyscy nienawidzimy tej władzy. Taki pogląd wynika ze ślepego przywiązania do słów, które jest cechą charakterystyczną Rosjan. Słowa rozumie się tu zbyt dosłownie, co przysłania prawdziwe znaczenie zjawiska.

Nikt już nie pamięta, że sowiety nigdy nie odgrywały w państwie radzieckim znaczącej roli. Reprezentowały rząd w sensie czysto formalnym, kluczową rolę odgrywała nie partia, tylko wąski krąg elity partyjnej z Politbiura i jego przewodniczący, car. Ostrzelana Rada Najwyższa była pierwszym parlamentem od siedemdziesięciu pięciu lat, który ośmielił się mówić własnym głosem. Kilka dni po ostrzelaniu Białego Domu Jelcyn odwołał wartowników strzegących Mauzoleum Lenina, co było symbolicznym gestem w stronę inteligencji: „Spójrzcie, władza radziecka skończyła się wraz z wartami przy trumnie na Kremlu”. Wszystkie te rzeczy – sowiety i wartownicy – to tylko pozory. Poważną sprawą jest autokratyczna władza pozostająca poza jakąkolwiek kontrolą parlamentu. Dlatego u schyłku radzieckiej historii rosyjski filozof Gieorgij Fiedotow stwierdził: „Nowy radziecki człowiek nie został stworzony przez szkołę marksistowską; przyszedł na ten boży świat z królestwa moskiewskiego” [10].

Jeszcze jeden komentarz. Kiedy mówię o żądzy władzy u dzisiejszych przedstawicieli inteligencji i ich winie wobec ludu, odnoszę się do jej uprzywilejowanej części, do tego, co nazywam inteligencją sądowniczą i rządową: chodzi o osoby powszechnie znane. Od pierwszych dni pierestrojki tych kilku wybrańców wywierało wielki wpływ na myślenie ludzi. Bardzo wiele dostali, dlatego dziś wiele się po nich spodziewam. Elita cieszyła się z nadejścia pierestrojki i zmian Gorbaczowa, ale w pełnych irytacji artykułach ostrzej niż inni wypowiadała się na temat przeklętych czasów stalinizmu i stagnacji. Interesowała się tylko sobą i szukała rozwiązań wyłącznie dla swoich problemów.

Kiedy do Paryża przyjechał Bułat Okudżawa, powiedział mi: „Nie mogę się z tobą zgodzić”. Spytałem dlaczego. „W Rosji nie ma demokracji, może nigdy nie będzie”, odpowiedział. „Mimo tego popieram Jelcyna z dwóch powodów. Po pierwsze, publikują moje prace bez cenzurowania. Po drugie, mogę wyjeżdżać na Zachód, dawać koncerty i zarabiać”. Żywię bardzo przyjazne uczucia wobec Okudżawy. Lubię go jako kolegę, poetę i prozaika, ale wyobraźmy sobie Lwa Tołstoja albo Czechowa mówiącego: „Popieram cara, ponieważ w niczym mi nie przeszkadza. Cenzura nie jest dotkliwa. Mogę podróżować”. Jest nie do pomyślenia, aby intelektualista tak się wypowiadał. Nie do pomyślenia.

[1] Cytat z Eugeniusza Oniegina Puszkina, rozdział ósmy, strofa II. Odwołanie do postaci poety, Gawryły Dzierżawina (1743–1816), który daje swoje błogosławieństwo Puszkinowi i nowemu pokoleniu poetów.

[2] Humorystyczna aluzja: markiz Astolphe de Custine napisał w 1839 sprawozdanie ze swojej podróży do Rosji, w którym opisał ten kraj jako beznadziejną, biurokratyczną autokrację.

[3] Pawieł Milukow (1859–1943) przewodniczył kadetom (partii konstytucyjnych demokratów) w Dumie w 1906 roku. Aleksander Kierenski (1881–1970) stanął na czele Rządu Tymczasowego po rewolucji lutowej z 1917 roku.

[4] Aleksander Niewzorow jest telewizyjnym dziennikarzem śledczym o nacjonalistycznych poglądach, komentatorem i deputowanym do Dumy (600 sekund to jeden z jego najbardziej popularnych programów).

[5] Słowa z popularnej pieśni autorstwa Izaaka Dunajewskiego.

[6] Nikołaj Bułganin razem z Gieorgijem Malenkowem i Wiaczesławem Mołotowem rządził Związkiem Radzieckim po śmierci Stalina.

[7] Wiaczesław Kostikow był sekretarzem prasowym Jelcyna do 1994 roku, kiedy został ambasadorem rosyjskim w Watykanie. W swoich wspomnieniach, które wydano w lutym 1996 roku, krytykuje Jelcyna.

[8] Galina Starowojtowa (1946–1998), wybrana do Dumy w 1996 roku jako niezależna kandydatka z Sankt Petersburga.

[9] Odwołanie do bajki Iwana Kryłowa o wilku i psach, w której wilk zostaje carem.

[10] Gieorgij Fiedotow (1886–1951) był rosyjskim ortodoksyjnym myślicielem religijnym i historykiem.

Jest to fragment książki Rosyjska inteligencja Andrieja Siniawskiego, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
***

W swych amerykańskich wykładach z połowy lat 90. ubiegłego wieku wybitny radziecki dysydent, stawiany w jednym rzędzie z Aleksandrem Sołżenicynem czy Andriejem Sacharowem, nie zostawia na rosyjskich elitach suchej nitki. Pisze o wyobcowaniu inteligencji ze społeczeństwa, o służalczości wobec nowego porządku politycznego, o pogardzie dla „roszczeniowych” mas. Ci sami bohaterowie, którzy w czasach sowieckich nie wahali się poświęcić swej wolności i pozycji społecznej dla walki o demokrację, prawdę i sprawiedliwość, w rzeczywistości „wolnej” Rosji bez wahania zaakceptowali nie tylko dziką konkurencję gospodarczą i nędzę całych warstw społecznych. Dawni herosi antykomunistycznego oporu gotowi byli poprzeć nawet… zawieszenie demokracji, byle tylko przyspieszyć wolnorynkowe reformy. Choć autor Opowieści fantastycznych pisze o Rosji początku lat 90., trudno oprzeć się wrażeniu dojmującej analogii inteligenckich losów w całym obszarze postkomunistycznym.
Andriej Donatowicz Siniawski, pseud. Abram Tertz (1925–1997) – rosyjski pisarz, autor manifestów, powieści, opowiadań i satyr, m.in. wydanych po polsku: Sąd idzie, Lubimow oraz Opowieści fantastyczne. W latach 60. za swoją twórczość publikowaną na emigracji został skazany w pokazowym procesie razem z Julijem Danielem pod zarzutem „działalności antyradzieckiej”. W roku 1973 wyemigrował do Francji, gdzie pracował jako wykładowca Sorbony. Inspirował również liczne przedsięwzięcia związane z kulturą niezależną, m.in. almanach „Sintaxis” i współpracował z Radiem Swoboda.


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij