Świat

Akcja dyskryminacja

Jeśli absolwent gorszej szkoły średniej oraz absolwent szkoły elitarnej zdali egzamin na studia z takim samym wynikiem, to nieuprzywilejowany student prawdopodobnie przegoni kolegę w osiągnięciach akademickich. A jednak o przyjęciu na najlepsze wyższe uczelnie coraz częściej nie decydują predyspozycje akademickie, ale rasa, płeć i pochodzenie społeczne.

W różnych krajach i z różnych powodów krytykuje się zasady rekrutacji na uczelnie wyższe. W bostońskim sądzie 15 października 2018 roku sędzia zaczął rozpatrywać pozew, w którym skarżący twierdzą, że Uniwersytet Harvarda dyskryminuje Amerykanów azjatyckiego pochodzenia przy rekrutacji. W Wielkiej Brytanii poseł David Lammy nazwał Oxford i Cambridge „lennem utrwalonych przywilejów” ze względu na nieproporcjonalnie wysoki odsetek absolwentów prywatnych szkół wśród osób przyjmowanych na studia. W Japonii Tokijski Uniwersytet Medyczny przeprosił za manipulowanie wynikami egzaminu wstępnego kandydatek tak, aby wśród przyjętych nie było więcej niż 30 procent kobiet.

Proces stulecia

czytaj także

Proces stulecia

Peter Singer

Przyjrzyjmy się kolejno wszystkim trzem kontrowersjom. Od dawna jest jasne, że odsetek Amerykanów azjatyckiego pochodzenia przyjmowanych na najlepsze prywatne uniwersytety w USA jest znacznie niższy niż na uniwersytetach publicznych. Na przykład w 2013 roku w Harvardzie, Yale, Princeton, Brown, Cornell i Columbii zarejestrowano 14-18 procent studentów azjatyckiego pochodzenia. Na dwóch czołowych kampusach Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i Berkeley odsetek ten sięgnął 32-35 procent. Tej różnicy nie można wyjaśnić demografią Kalifornii, ponieważ na Stanford – najważniejszy prywatny uniwersytet w tym stanie – przyjmuje się 23 procent studentów azjatyckiego pochodzenia, czyli wciąż wielu mniej niż na uczelnie publiczne. (Z kolei w prywatnym California Institute of Technology uczy się 43 procent studentów z tej grupy.)

Graeber: Armia altruistów

czytaj także

Choć Harvard, Stanford, Yale, Princeton, Brown, Cornell i Columbia to uniwersytety prywatne, każdy z nich otrzymuje miliony dolarów finansowania publicznego – a wraz z nim akceptuje zakaz „bezprawnej” dyskryminacji rasowej. Organizacja Students for Fair Admissions (Studenci na rzecz Sprawiedliwej Rekrutacji), która podała Harvard do sądu, wraz z pozwem przedstawiła dokument, w którym własne Biuro Badań Instytucjonalnych uniwersytetu stwierdziło, że w 2013 roku studenci azjatyckiego pochodzenia mieli mniejsze szanse na przyjęcie niż biali mający podobne wyniki we wszystkich kategoriach oprócz subiektywnej „oceny personalnej”. Gdyby rekrutację oparto wyłącznie na wynikach w nauce, 43 procent spośród przyjętych na Harvard byłoby Amerykanami azjatyckiego pochodzenia. Ostatecznie było ich tylko 19 procent.

W sierpniu Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych złożył w tej sprawie opinię przyjaciela sądu, wskazując, że Harvard nie potrafi udowodnić, iż nie dyskryminuje bezprawnie Amerykanów azjatyckiego pochodzenia. Być może jest to umotywowane faktem, że administracja Donalda Trumpa stara się walczyć z wyrównywaniem szans dla studentów Afroamerykańskich i Latynoamerykańskich. Byłoby jednak możliwe przyjmowanie większej liczby studentów z tych nieuprzywilejowanych mniejszości przy jednoczesnym nieutrudnianiu wstępu na studia Amerykanom azjatyckiego pochodzenia.

Uniwersytety Oxford i Cambridge są od dawna krytykowane za przyjmowanie nieproporcjonalnego odsetka studentów ze szkół prywatnych, takich jak Westminster i Eton. W ubiegłym roku Oxford przyjął więcej studentów z dwunastu szkół prywatnych niż ze wszystkich 841 ogólnokształcących szkół publicznych. Wszystko to mimo 13,6 mln funtów (ponad 66 mln złotych) wydanych od 2009 roku na program popularyzacyjny w nieuprzywilejowanych szkołach. Program zwiększył liczbę przyjętych studentów z trudnych środowisk o 126 osób, co oznacza, że na każdego pozyskanego w ten sposób studenta wydano 108 tysięcy funtów.

W społeczeństwach o ostrych nierównościach od elitarnych uniwersytetów otrzymujących publiczne finansowanie można oczekiwać promowania mobilności społecznej. Nie muszą przy tym rezygnować z wysokiej jakości kształcenia. Istnieją dowody, że jeśli absolwent gorszej szkoły średniej oraz absolwent szkoły elitarnej zdali egzamin na studia z takim samym wynikiem, to nieuprzywilejowany student prawdopodobnie przegoni kolegę w osiągnięciach akademickich. Oznacza to, że wysokie wyniki egzaminów nie muszą świadczyć o zdolnościach absolwentów najlepszych szkół – oraz że należy brać to pod uwagę przy szukaniu najzdolniejszych studentów.

Walka o uniwersytet się nie kończy!

Aby się dowiedzieć, jak najlepiej mierzyć zdolności naukowe przy różnych zmiennych, można prześledzić postępy studentów przyjętych przy użyciu różnych metod oceniania, takich jak wyniki egzaminów, testy na inteligencję, rozmowy kwalifikacyjne itd. Natomiast stymulowanie mobilności społecznej przez przyjmowanie takich uczniów z gorszych szkół, którzy prawdopodobnie poradzą sobie gorzej od innych kandydatów, naruszałoby standardy akademickie uniwersytetu. Nie jest więc jasne, czy należy iść tak daleko.

Manipulacja wynikami egzaminów kandydatek przez Tokijski Uniwersytet Medyczny to przypadek odmienny od pozostałych: ewidentne oszustwo. Uniwersytet tłumaczył się tym, że „wiele absolwentek porzuca (…) praktykę lekarską, by urodzić i wychować dzieci”. Pomimo dostrzeżenia konieczności zmiany praktyk w szpitalach i innych placówkach medycznych tak, by odpowiedzieć na potrzeby lekarek, w Japonii niewiele się jak dotąd zmieniło. Kobiety stanowią jedynie 20 procent japońskich lekarzy, co plasuje ten kraj na końcu rankingu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, znacznie poniżej średniej OECD wynoszącej 46 procent.

Zaskakiwać może jednak fakt, że wiele amerykańskich uczelni również dyskryminuje kobiety. Ponieważ szkoły otrzymują więcej zgłoszeń od doskonale przygotowanych kandydatek niż od dorównujących im kandydatów, przyjmują kandydatów mniej zdolnych, by zachować na kampusie „równowagę płci”. Czy równowaga płci może znosić zasadę przyznawania szans edukacyjnych wedle zasług?

Najbardziej oczywistym kryterium przyjęcia na uniwersytet są zdolności akademickie. Powody odejścia od tego kryterium, takie jak promowanie mobilności społecznej czy zachowanie różnorodności wśród studentów, powinny być otwarcie podane i uzasadniane, a następnie stosowane w sposób jawny i sprawiedliwy. Harvard będzie musiał wykazać, że ocena personalna kandydatów zdaje test sprawiedliwości i nie jest powtórką z limitów de facto nałożonych na kandydatów żydowskiego pochodzenia przez uniwersytety Ligi Bluszczowej w latach 20. XX wieku.

Chaos w systemie edukacji. Rok drugi [rozmowa z Justyną Suchecką]

Natomiast Oxford i Cambridge nie mają się czego obawiać, o ile rzeczywiście wyłuskują najzdolniejszych kandydatów i najzdolniejsze kandydatki,  sceptycznie podchodząc do wyników studentów z prywatnych szkół. Japonia zaś potrzebuje otwartej dyskusji o tym, jak najlepiej dać kobietom równe szanse nie tylko na zostanie lekarkami, lecz także na kontynuowanie praktyki lekarskiej, a więc wykorzystywanie wykształcenia z korzyścią dla chorych.

 

**
Peter Singer – profesor bioetyki na Uniwersytecie Princeton, profesor honorowy Uniwersytetu w Melbourne. Autor m.in. książek Etyka praktyczna, Życie, które możesz ocalić oraz The Most Good You Can Do.

Copyright: Project Syndicate, 2018. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij