Ameryka i jej sojusznicy powinni stawić czoła rzeczywistości i pogodzić się z tym, że reżim al-Asada – jakkolwiek nie byłby podły – nie zostanie obalony po myśli Białego Domu. Komentarz Jeffreya D. Sachsa z redakcyjnym wstępem.
Rząd syryjskiego reżimu al-Asada wraz z rosyjskimi i irańskimi sojusznikami walczy o odzyskanie kontroli nad zachodnią Syrią – bez względu na koszty. Przemoc, która nasilała od kilku tygodni, osiągnęła punkt krytyczny się w regionie Wschodniej Ghuty. Syryjskie i rosyjskie samoloty uderzyły w tę rebeliancką enklawę w pobliżu Damaszku najgorszym bombardowaniem od lat. Nie żyje co najmniej kilkaset osób, w tym wiele dzieci. Wielu ludzi jest rannych.
„Z każdym zamordowanym dzieckiem, z każdym aktem brutalności, który przechodzi bezkarnie, Wschodnia Ghuta coraz bardziej przypomina to, co Kofi Annan nazwał największą zbrodnią popełnioną na europejskiej ziemi od 1945 r. Wschodnia Ghuta zmienia się w syryjską Srebrenicę” – napisał Simon Tisdall na łamach „Guardiana”.
Uwaga światowych mocarstw – Rosji i USA – skupiona jest na „wielkiej strategicznej grze na zwłokach blisko pół miliona Syryjczyków” – pisze Tisdall. Oba państwa rywalizują o geopolityczną kontrolę nad Syrią. Celem USA jest ograniczanie wpływów Iranu, próbującego utworzyć tzw. szyicki półksiężyc rozciągający się od Heratu w Afganistanie po libańską dolinę Bekaa, dla Turków zaś najważniejsze jest pokonanie Kurdów, a dla prezydenta Rosji Władimira Putina – władza. Wszystko wskazuje na to, że tylko najtrudniejszy kompromis może zatrzymać rzeź w Syrii. Publikujemy komentarz Jeffrey’a D. Sachsa.
**
Sachs: Pomimo zbrodni Baszszara al-Asada i Władimira Putina, Ameryka odgrywa równie tragiczną rolę w Syrii. I czas z tym skończyć
Rzeź trwająca w spustoszonej Syrii od siedmiu lat jest w dużej mierze winą działań Ameryki i jej sojuszników na Bliskim Wschodzie. Teraz, w obliczu alarmującego ryzyka ponownej eskalacji walk, czas na ruch ze strony Rady Bezpieczeństwa ONZ. Musi ona wkroczyć i zakończyć rozlew krwi w oparciu o nowe porozumienie ramowe, uzgodnione przez członków stałych Rady.
W ogólnym zarysie sytuacja wygląda następująco: wszystko zaczęło się w 2011 roku, gdy w kontekście trwającej arabskiej wiosny rząd USA razem z rządami Arabii Saudyjskiej, Kataru, Turcji i Izraela zdecydował się obalić reżim prezydenta Syrii, Baszszara al-Asada, chociaż siłowa zmiana władzy w innym państwie to jawne złamanie prawa międzynarodowego.
#Syria: harrowing footage of children in panic as their school in Kafr Batna (E #Ghouta) was shelled from #Damascus by regime forces today pic.twitter.com/VEuUi9WGBd
— Thomas van Linge (@ThomasVLinge) October 29, 2017
Wiemy, że na pewno w 2012 roku (a może jeszcze wcześniej) prezydent USA Barack Obama upoważnił CIA do współpracy z sojusznikami Ameryki. Amerykańska agencja wywiadowcza zaczęła udzielać wsparcia siłom rebeliantów, które składały się z syryjskich opozycjonistów oraz bojowników spoza kraju. Podejmując decyzję o włączeniu się do konfliktu, Amerykanie najwyraźniej spodziewali się, że al-Asad zostanie obalony szybko, tak jak w pierwszych miesiącach arabskiej wiosny rządy Tunezji i Egiptu.
Tymczasem rządem al-Asada kierowali ludzie wywodzący się z odłamu szyitów, mniejszości alawickiej, która stanowiła mniej niż 10 proc. ludności Syrii. 75 procent społeczeństwa deklarowało się jako szyici, 10 procent było chrześcijanami, a 5 proc. należało do innych wspólnot (m.in. Druzów). Wśród regionalnych potęg, które wspierają reżim al-Asada, jest m.in. Iran i Rosja, która posiada zresztą bazę marynarki wojennej na syryjskim wybrzeżu Morza Śródziemnego.
O ile Amerykanie dążyli do obalenia al-Asada głównie po to, by osłabić irańskie i rosyjskie oddziaływanie w regionie, o tyle aktywność Turcji była motywowana próbą rozszerzenia swoich wpływów na byłych ziemiach imperium osmańskiego, a potem także przeciwdziałania terytorialnym ambicjom autonomicznym (lub wręcz państwowym) Kurdom w Syrii i Iraku.
Czy niepodległość Kurdystanu doprowadzi do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie?
czytaj także
Arabia Saudyjska zaś chciała osłabić Iran w Syrii i jednocześnie wzmocnić własne wpływy, a Izrael również zamierzał zablokować zamysły Teheranu, który mógł zagrozić mu od strony Libanu (poprzez Hezbollah), Syrii (na Wzgórzach Golan) i Gazy (poprzez Hamas). Wreszcie – Katar dążył do wyniesienia do władzy sunnickiego reżimu.
Grupy zbrojne wspierane od 2011 roku przez Amerykę i jej sojuszników zostały zebrane pod jednym sztandarem Wolnej Armii Syrii. W rzeczywistości jednej armii nigdy jednak nie było. Składała się ona z różnych zgrupowań bojowych, które konkurowały ze sobą nawzajem, miały różne cele, kierowały się odmiennymi ideologiami i posiadały wyraźnie różne zaplecze. Wśród bojowników znaleźli się syryjscy opozycjoniści, Kurdowie dążący do zapewnienia sobie autonomii, a także sunniccy dżihadyści wspierani przez Arabię Saudyjską i Katar.
Mimo poświęcenia ogromnych środków na obalenie al-Asada, koniec końców celu nie udało się osiągnąć. Ale nim porażka stała się oczywista, doszło do ogromnego rozlewu krwi, a miliony Syryjczyków musiało opuścić swoje domy. Wielu uciekło do Europy, co wznieciło kryzys uchodźców, a także falę poparcia politycznego dla antyimigracyjnej skrajnej prawicy w Europie.
czytaj także
Są cztery główne powody, dlaczego nie udało się obalić al-Asada. Po pierwsze nie było tak, że jego reżim nie miał poparcia – miał je wśród alawitów, ale także syryjskich chrześcijan i innych mniejszości obawiających się represyjnego reżimu sunnickiego. Po drugie koalicja pod wodzą Amerykanów napotkała opór Irańczyków i Rosjan. Po trzecie, gdy część dżihadystów oddzieliła się, by utworzyć tak zwane Państwo Islamskie (ISIS), USA skierowała do walki z tym zagrożeniem znaczne środki, które miały być użyte do pokonania al-Asada. I w końcu, po czwarte, wśród sił walczących z al-Asadem występowały chroniczne, głębokie podziały (Turcja, na przykład, jest w otwartym konflikcie z kurdyjskimi bojownikami wspieranymi przez USA).
Wszystkie te czynniki są nadal w grze. Nic się pod tym względem dziś nie zmieniło. Wojna utknęła w martwym puncie – tylko rozlew krwi trwa w najlepsze.
W oficjalnej narracji Amerykanie starają się ukryć skalę i katastrofalne konsekwencje próby obalenia al-Asada (która stała w sprzeczności z prawem międzynarodowym oraz zapisami Karty Narodów Zjednoczonych). Chociaż USA głośno i dobitnie skarży się na rosyjskie i irańskie wpływy w Syrii, to Ameryka wraz z sojusznikami nieustannie dopuszczała się pogwałcenia suwerenności Syrii. Biały Dom błędnie przedstawia toczący się konflikt jako wojnę domową między Syryjczykami, podczas gdy jest to proxy war, czyli wojna zastępcza, z faktycznym udziałem Izraela, Rosji, Arabii Saudyjskiej, Iranu i Kataru.
W lipcu 2017 prezydent USA Donald Trump ogłosił koniec wsparcia CIA dla rebeliantów syryjskich. Jednak w praktyce Waszyngton dalej angażuje się w konflikt, chociaż wszystko wskazuje na to, że teraz celem jest już tylko osłabienie, a nie obalenie al-Asada. Amerykańskie wojowanie polega między innymi na tym, że – jak w grudniu ogłosił Pentagon – siły USA pozostaną w Syrii bezterminowo. Rzekomo mają stacjonować tam po to, by wspierać rebeliantów na obszarach odbitych z rąk ISIS i oczywiście to wszystko będzie się dziać bez zgody rządu Syrii.
Wojnie grozi teraz kolejny łańcuch eskalacji. Reżim al-Asada znów zaatakował pozycje rebeliantów, Izrael zaatakował ostatnio pozycje Irańczyków w Syrii, a koalicja amerykańska przeprowadziła naloty, w których zginęło ok. 100 żołnierzy syryjskich i nieznana liczba Rosjan. Mimo tej demonstracji siły amerykański sekretarz obrony Jim Mattis stwierdził: „Oczywiście nie angażujemy się w syryjską wojnę domową”.
Ameryka i jej sojusznicy powinni stawić czoła rzeczywistości i pogodzić się z tym, że reżim al-Asada – jakkolwiek nie byłby podły – nie zostanie obalony po myśli Białego Domu. Rada Bezpieczeństwa ONZ z poparciem USA, Rosji i innych światowych potęg powinna wysłać do Syrii misję pokojową w celu przywrócenia suwerenności Syrii oraz najpotrzebniejszych usług publicznych, a jednocześnie powstrzymania wszelkich prób odwetu ze strony reżimu al-Asada na byłych rebeliantach i wspierających ich cywilach.
Tak, w takim scenariuszu reżim al-Asada zostałby przy władzy, a Iran i Rosja utrzymałyby swoje wpływy w Syrii, ale Amerykanie przestaliby się łudzić, że mogą rozdawać karty w Syrii. Ale ostatnie wydarzenia znów pokazały, że już dawno powinno dojść do realistycznego rozstrzygnięcia, w którym Rada Bezpieczeństwa zmusiłaby Arabię Saudyjską, Turcję, Iran i Izrael do zawarcia trudnego, ale pragmatycznego pokoju, kończącego rozlew krwi, dzięki czemu Syryjczycy mogliby wrócić do odbudowania swojego życia.
**
Copyright: Project Syndicate, 2017. www.project-syndicate.org. Z angielskiego tłumaczył Maciej Domagała. Wstęp i skróty od redakcji.