Świat

Nie będzie wielkiego zwycięstwa dla klimatu. Są tylko małe kroki

Gdy liczy się na ostateczne, pełne zwycięstwo, a każdy mały, niewystarczający krok do celu wydaje się porażką, na końcu tej drogi czeka wypalenie i apatia. Być może największym wyzwaniem, przed którym stoją ruchy klimatyczne, jest nauczenie się świętowania małych kroków jako swoich sukcesów.

Stało się. Amerykański kongres przegłosował najambitniejszy plan inwestycji klimatycznych w historii Stanów Zjednoczonych. Jego suma opiewa na około 400 miliardów dolarów – w tym około 60 miliardów na cele związane ze „sprawiedliwością środowiskową”, czyli na pomoc ubogim społecznościom najbardziej dotkniętym skutkami degradacji przyrody.

Cała uwaga w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, kiedy negocjowano ostateczny kształt tego planu, była skupiona na senatorze Joe Manchinie. Z dobrego powodu. Amerykańska polityka klimatyczna wisi na Partii Demokratycznej, do której należy Manchin, bo republikanie co najmniej od czasów Ronalda Reagana nie są zainteresowani poważnymi działaniami na rzecz środowiska. O ile w izbie reprezentantów demokraci mają kilkanaście głosów zapasu, to w senacie potrzebują głosu dosłownie każdego swojego senatora i senatorki. Manchin – prywatnie współwłaściciel firmy węglowej – bezwzględnie to wykorzystywał. Miesiącami groził, że nie poprze planu, kilkakrotnie zrywał negocjacje, a finalnie wywalczył serię ustępstw dla przemysłu paliwowego.

Poważni panowie gotują nam katastrofę

W rzeczywistości dramatyczne negocjacje z Manchinem były zwieńczeniem znacznie dłuższego procesu przemian w Partii Demokratycznej. Choć demokraci deklarują chęć zaradzenia kryzysowi klimatycznemu co najmniej od czasów prezydentury Jimmy’ego Cartera, tak naprawdę temat ten znalazł się na szczycie jej priorytetów dopiero w trakcie kampanii prezydenckiej z 2020 roku.

Jak do tego doszło?

Sprawczość aktywistów

Podobne pytanie zadał sobie kilka miesięcy temu Andrew Marantz, dziennikarz „New Yorkera”. Wskazuje on na cały łańcuszek aktorów politycznych, którzy doprowadzili do tego, że kwestie klimatyczne stały się dla demokratów tak istotne. Jego zdaniem na początku tego łańcuszka znajdują się ruchy klimatyczne – z Sunrise Movement na czele.

Zatrzymanie aktywistek Sunrise Movement w Waszyngtonie. Fot. Becker1999/Flickr.com

Sunrise Movement powstał stosunkowo niedawno, bo w 2017 roku, i składa się głównie z dwudziesto- i trzydziestolatków. Od samego początku stawiał sobie prosty cel: przedstawić kryzys klimatyczny jednocześnie jako zagrożenie cywilizacyjne i jako ogromną szansę na wprowadzenie od dawna potrzebnych reform gospodarczych. Do dziś pierwszą zasadą ruchu jest walka z zagrożeniami klimatycznymi przez inwestowanie w „zielone miejsca pracy”. W ten sposób Sunrise Movement chce realizować w praktyce ideę, która już od dłuższego czasu krąży w dyskursie klimatycznym: aby poradzić sobie z globalnym ociepleniem potrzebny jest sojusz aktywistów środowiskowych z organizacjami pracowniczymi.

Zielony Ład to ratunek, a nie atak na wasz styl życia

Przedstawiciele ruchu założyli, całkiem rozsądnie, że ich główną misją powinno być naciskanie na Partię Demokratyczną, bo republikanie są dla sprawy klimatu straceni. Już w 2019 roku Sunrise Movement mógł się pochwalić wciągnięciem do działań 15 tysięcy osób, które w różnych miejscach USA okupowały lub protestowały pod biurami polityków i polityczek Demokratów.

To właśnie na jedną z takich akcji zwraca uwagę Andrew Marantz. 13 listopada 2018 roku przedstawiciele Sunrise Movement postanowili zorganizować protest w biurze Nancy Pelosi, jednej z najważniejszych polityczek w Partii Demokratycznej. O proteście zrobiło się głośno w mediach, ponieważ dołączyła do niego pewna nowa kongresmenka – Alexandria Ocasio-Cortez.

To właśnie Ocasio-Cortez i inne polityczki zaliczane do tak zwanego The Squad, czyli najbardziej progresywnej grupy w Izbie Reprezentantów, jako pierwsze w Partii Demokratycznej podjęły postulaty Sunrise Movement. W szczególności hasło Zielonego Nowego Ładu, czyli planu inwestycji klimatycznych, który miał być wzorowany, jeśli chodzi o skalę ambicji i nastawienie propracownicze, na Nowym Ładzie Roosevelta. „Do stycznia Zielony Nowy Ład stał się tematem tysięcy artykułów prasowych, felietonów i programów telewizyjnych – wciąż polaryzował, ale teraz znalazł się w centrum debaty publicznej” – podsumowuje Marantz.

W ten sposób powstał samonapędzający się mechanizm. Im bardziej media interesowały się Zielonym Nowym Ładem, tym więcej osób z Partii Demokratycznej musiało się do niego ustosunkować, a im więcej osób to robiło, tym jeszcze bardziej media interesowały się tematem.

The Squad jest częścią szerszego skrzydła w Partii Demokratycznej – Congressional Progressive Caucus. Należy do niego około 100 członków, głównie demokraci zasiadający w Izbie Reprezentantów. Są już w partii poważną siłą. Kiedy więc Progressive Caucus podłapał temat Zielonego Nowego Ładu, wiadomo było, że całe ugrupowanie musi zacząć traktować klimat poważnie. Wliczając w to Joe Bidena, który uchodzi za partyjnego centrystę. Obecny prezydent nigdy nie podpisał się pod hasłem Zielonego Nowego Ładu, bo nigdy nie popierał aż tak ambitnych celów. Niemniej świadectwem skali zmian w obrębie Partii Demokratycznej jest to, że centrysta Biden w kampanii prezydenckiej z 2020 roku miał bardziej rozbudowany program klimatyczny niż o wiele bardziej radykalny od niego Bernie Sanders w kampanii sprzed czterech lat.

Młodzi Demokraci mają plan

Jeśli celem Sunrise Movement było popchnięcie demokratów w stronę odważniejszej polityki klimatycznej, to w ciągu kilku lat oni i inne podobne ruchy uzyskali imponujące wyniki. Zrobili to dzięki serii pośredników – od Ocasio-Cortez, przez The Squad i Progressive Caucus, po centrystę Bidena. Ten łańcuszek pośredników zapewnił ruchowi sprawczość, ale doprowadził też do osłabienia jego postulatów. Bo Ocasio-Cortez nie mówiła dokładnie tego samego, czego chcieli aktywiści, Progressive Caucus tego samego, co chciała Ocasio-Cortez, a Biden tego samego, co chciało Progressive Caucus. Nawet sam Biden musiał pozbyć się części elementów planu, by po wielomiesięcznych pertraktacjach zdobyć poparcie Manchina.

To rodzi ciekawe pytanie: jaka powinna być reakcja aktywistów na właśnie przegłosowany plan klimatyczny USA? Entuzjazm, bo to najambitniejszy plan tego typu w historii USA, czy złość i rozgoryczenie, że tak niewiele się ostało z pierwotnego zamysłu, a ustępstwa dla przemysłu paliwowego są zbyt duże?

Sam Sunrise Movement przyjął taktykę ostrożnego optymizmu: cieszymy się z pierwszego zwycięstwa, ale to dopiero początek. To bardzo dobre podejście, bo omijające jedną z największych pułapek aktywizmu klimatycznego, a może i aktywizmu jako takiego – ryzyko frustracji i wypalenia.

Sztuka radości, sztuka polityki

Aktywiści i aktywistki klimatyczne stawiają sobie ogromny cel: wymusić na politykach, prezesach firm i innych możnych tego świata głęboką transformację energetyczną. Co w konsekwencji oznacza wieloaspektową przebudowę gospodarki i diametralną zmianę naszych relacji z resztą przyrody.

Nie ma dziś chyba ambitniejszego celu politycznego.

Problem polega na tym, że to nie jest ten rodzaj celu, który można osiągnąć za pomocą jednej konkretnej decyzji. Jego realizacja wymaga długiej serii bardzo wielu kroków. Każdy z tych kroków sam w sobie będzie niewystarczający, a przez to – frustrujący. Właśnie tak jak w przypadku obecnego planu przegłosowanego przez amerykański kongres.

Czy plan jest wystarczająco ambitny? Absolutnie nie; nawet w pierwotnym kształcie, bez ingerencji Manchina, miał wiele luk. Czy to w ogóle realne, żeby któregoś dnia doszło do głosowania, po którym będzie można powiedzieć „Mamy to. Problem kryzysu klimatycznego został rozwiązany”? Nie, bo po prostu skala problemu jest zbyt złożona – zbyt wiele czynników i interesów trzeba uwzględnić, zbyt wiele rzeczy skoordynować ze sobą.

Być może największym wyzwaniem, przed którym stoją ruchy klimatyczne, jest nauczenie się świętowania tych małych kroków jako swoich sukcesów.

Jeżeli czeka się na jedno wielkie zwycięstwo, a wszystko inne traktuje w kategoriach porażki, to prędzej czy później frustracja zamieni się w wypalenie, wypalenie w poczucie bezradności, a ta zrodzi apatię.

W dodatku sukces każdego z tych małych kroków przypiszą sobie inni – ci którzy je celebrowali i się nimi chwalili. Nie miejmy złudzeń, baron paliwowy Manchin nie przegapi żadnej okazji, żeby przedstawić każde najdrobniejsze osiągnięcie klimatyczne jako swoje dokonanie. Błędem byłoby ułatwianie mu tego przez oddawanie pola walkowerem. A tym byłoby w praktyce stwierdzenie: ten zgniły kompromis to dzieło innych, my nie mamy z nim nic wspólnego.

Koniec świata na życzenie miliarderów

czytaj także

Z amerykańskich zmagań płynie jeszcze jedna lekcja.

Środowiska aktywistyczne lubią odżegnywać się od działalności partyjnej, co szczególnie widać w naszym kraju, gdzie chlubą jest bycie apartyjnym, a nawet apolitycznym. Trudno się dziwić. Polityka partyjna ma marną reputację i mało kto chce być z nią kojarzony. Ale przykład Sunrise Movement pokazuje, że to gra warta ryzyka.

Ostatecznie nie ma innej drogi do uporania się z kryzysem klimatycznym niż przez głosowania w sejmach, senatach czy kongresach kolejnych państw. Wdrożenie postulatów klimatycznych, jakkolwiek by one nie wyglądały, będzie zależało od tego, ilu polityków i polityczek podniesie rękę „za” lub „przeciw”. Marne są szanse na to, że zrobią to wszyscy, ale część może stać się awangardą zmiany i przekonać albo wymusić na większości podjęcie jakichś działań – tak jak robiło to przez ostatnie lata progresywne skrzydło Partii Demokratycznej.

Hasła, że wszyscy politycy są siebie warci, wyrażają zrozumiałą emocję, jednak ostatecznie zaciemniają prawdziwy obraz polityki. Ludziom, którzy zawsze głosują przeciwko rozwiązaniom proklimatycznym, jest najbardziej na rękę, byśmy sądzili, że wszyscy są tacy sami i nie ma znaczenia, kogo poprzemy w wyborach.

Głosując tylko portfelem, nie wybierzemy sobie demokracji

Ścieżka polityki, ze wszystkimi jej kompromisami i kalkulacjami wyborczymi, jest wyboista, ale to właśnie na tej ścieżce postulaty aktywistyczne zamieniają się z idei w realne decyzje. Polityka partyjna daje szansę sprawczości i już choćby z tego powodu żaden ruch aktywistyczny nie powinien jej lekceważyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij