Świat

Opowieść o Romach w czasach wojny i nie tylko

„Podobno” ukraińscy Romowie z ośrodka pod Tarnowem chodzili pijani i się awanturowali. „Podobno” interweniował ksiądz, „podobno” przyjechała policja. Na miejscu okazało się, że nic z tych rzeczy nie było prawdą. Skąd się biorą takie historie?

Jest koniec marca 2022 roku. Z romologiem Pawłem Lechowskim wchodzimy do jednego z krakowskich budynków, w których zostali ulokowani uchodźcy z Ukrainy. Pytamy o Romów. – Jest jedna rodzina – słyszymy od osoby pełniącej tu dyżur. Chcemy dowiedzieć się, czy wszystko u nich w porządku. Możemy wejść i porozmawiać.

W dużej hali szybko odnajdujemy Romów. To kobieta z matką, mężem i czwórką dzieci. Podobnie jak inni uchodźcy rozłożyli dobytek wokół materaców, na których śpią. Są zaskoczeni, że interesujemy się tym, jak się czują i czy im czegoś nie potrzeba. Dają sobie jakoś radę, ale nie, nie czują się dobrze. Jak najszybciej chcieliby się stąd wyprowadzić – najlepiej wrócić do domu w Ukrainie. Zostawili gospodarstwo, samochód, psa. Mają tam sąsiadów, z którymi wzajemnie się szanują.

Niestety tutaj nie czują, żeby ich szanowano. Wszyscy patrzą na nich krzywo. Najpierw pokłócili się z sąsiadami, kiedy Artur (mąż), rozmawiając przez komórkę, pokazywał, gdzie się zatrzymali. Ludziom mieszkającym w hali się to nie spodobało. – Powiedzieli, że jestem pedofilem, bo przez komórkę pokazuję komuś biegające dzieci. Kazali mi przestać. Tu dzieci biegają bez przerwy, a ja chciałem tylko pokazać starszemu synowi, którego tu nie ma, gdzie jesteśmy. Jak inni rozmawiają przez komórkę, to nikt nie zwraca na to uwagi, czy używa kamery, czy nie.

Aby zimą nikt nie został sam [reportaż z Nadarzyna]

Pijemy herbatę. Dowiadujemy się, że rodzina Rozy i Artura pochodzi z obwodu kirowohradzkiego (położonego – w dużym przybliżeniu – pomiędzy Mołdawią a Dnieprem). Romowie, którzy miesiąc wcześniej wsławili się uprowadzeniem rosyjskiego czołgu, a właściwie: transportera opancerzonego, to krewni Artura. Dwaj bracia i dziewczyna jednego z nich.

– Rosjanie byli głodni. Wadim, Jedik i Ljuda dali im jeść, a potem ich upili i związali. Wtedy spokojnie mogli zabrać pojazd, w którego odholowaniu pomógł sąsiad. Rosjanie, jak się ocknęli, dostali jeszcze jedzenia i wódki. Bracia doradzili im, żeby nie wracali do swoich, po naszej stronie będą bezpieczniejsi – opowiada Artur i pokazuje filmik dokumentujący holowanie transportera.

Żona Artura ma na twarzy zadrapania. Mówi, że najpierw napadnięto ją słownie, a później fizycznie. Gdy rozmawiamy o tym z dyżurnym, twierdzi, że to Roza zaczęła awanturę. Nie jesteśmy w stanie ustalić, jak zaczął się konflikt, i na dobrą sprawę nie ma to większego znaczenia. Problemem jest to, że Romowie są stroną słabszą i zbyt często zdarza im się słyszeć, że nie są mile widziani.

Brak słów

– W Polsce przynajmniej rozmawiacie o przypadkach dyskryminacji Romów – mówi Sara Wilhelmsen, która należy do grupy Tater/Romani i jest praprawnuczką słynnej Jenny Emilie Pettersen, znanej jako Tater-Milla, romskiej liderki i bohaterki biografii Tater Milla, córka Stor-Johana autorstwa Dagfinna Grønoseta. – W Norwegii na temat krzywd wyrządzonych Romom się milczy. W szkole nikt się nie uczy o kolonii pracy dla romskich rodzin w Svansviken, o tym, że kobiety romskie były jeszcze całkiem niedawno sterylizowane bez swojej wiedzy i zgody ani o romskich dzieciach siłą odbieranych rodzicom.

W Norwegii żyją trzy grupy Romów. Tater lub Romani to potomkowie Romów, którzy przybyli do Norwegii w XVI wieku. Kolejna mniejszość określana jako Norweska Roma wyłoniła się w efekcie XIX-wiecznych migracji. Ci Romowie, którzy dotarli na północ Europy w drugiej połowie XX i w XXI wieku, to grupa trzecia. Europejska Komisja przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji stwierdziła, że wobec Tater/Romani stosowano w Norwegii politykę asymilacji, przy czym systematycznie dokonywano poważnych naruszeń praw człowieka.

Korzenie tej polityki sięgają XVII wieku, kiedy to prześladowania Romów rozpoczęły się w całej Europie. Kontrreformacja nie znosiła wędrujących, a więc umykających jej kontroli „potomków Chama”, którzy na dodatek poprzez konszachty z nieczystymi mocami potrafili przepowiedzieć przyszłość. Od XVI wieku w wielu krajach europejskich bycie Cyganem oznaczało wyrok śmierci, więzienie lub niewolnictwo. Tak wyglądała sytuacja m.in. w Hiszpanii, w Niemczech, na Wyspach Brytyjskich, we Francji.

Wypędzani i prześladowani zaczęli ukrywać się w lasach, stając się dla niektórych zwierzyną łowną. Adam Bartosz w książce Nie bój się Cygana przytacza cytat z XVII-wiecznej niemieckiej kroniki opisującej polowanie, na którym: „ustrzelono pięknego jelenia, pięć saren, trzy spore odyńce, dziewięć mniejszych dzików, dwóch Cyganów, jedną Cygankę i jedno Cyganiątko”.

W Norwegii w 1687 roku wprowadzono prawo, które przewidywało aresztowanie „Cyganów”, a więc członków społeczności Tater/Romani, przejęcie ich majątków, stracenie przywódców i ostatecznie wygnanie tych, którzy przeżyją. Prawo to obowiązywało do 1845 roku. Z nadejściem pozytywizmu i darwinizmu społecznego okrucieństwo i głupota dominującego społeczeństwa nie skończyły się ani w Norwegii, ani w innych europejskich krajach. Przybrały jedynie inny charakter.

„Ratując dzieci, ratujesz pokolenia”

W XIX wieku Norwegowie postanowili zasymilować mniejszość Tater/Romani przez odbieranie im dzieci oraz przymusowe osiedlanie. Dla norweskich Romów – którzy byli wędrownymi rzemieślnikami, wyplatali wiklinowe kosze, wytwarzali bogato zdobione tkaniny, metalowe garnki, patelnie, noże – oznaczało to koniec tradycyjnego sposobu zarobkowania. W 1907 roku rząd norweski przekazał prywatnej chrześcijańskiej organizacji, od 1935 roku zwanej Norweską Misją Wśród Bezdomnych (a zazwyczaj po prostu „Misją”), szczególną odpowiedzialność za osiedlenie „włóczęgów” i prowadzenie domów dziecka.

Już w następnym roku pierwsze romskie rodziny przybyły do zorganizowanej specjalnie dla nich kolonii pracy w Svanviken. Tater/Romani, którzy musieli wytrwać w kolonii przez pięć lat, by nie zabrano im dzieci, mieli bezwzględny zakaz rozmawiania we własnym języku. Miejsca, w których ich ulokowano, były nieustannie kontrolowane. Nie mogło w nich być śladu przekazywania własnej kultury, np. tradycyjnego haftu ani stroju.

Na pustkowiu biednemu wiatr w oczy

Zakazywano spotkań z krewnymi spoza kolonii, kontrolowano korespondencję. Konsekwencją niesubordynacji było odebranie dzieci. Do 1986 roku Misja odebrała ich około 1500 (30 proc. wszystkich dzieci z grupy Tater/Romani), umieszczając je w sierocińcach i rodzinach zastępczych, gdzie wiele było zaniedbywanych oraz narażonych na fizyczną i psychiczną przemoc. Biologiczni rodzice nie otrzymywali żadnych informacji o miejscu przebywania swoich dzieci. Kolejnym celem zlecanych przez państwo działań było bowiem przerwanie transmisji międzypokoleniowej, które miało ocalić małych Romów przed złym wpływem ich rodzin. Na działalność skierowaną wobec Tater/Romani Misja otrzymywała dotacje od norweskiego rządu do 1986 roku. Kolonia w Svanviken została zamknięta trzy lata później.

– Osobom przebywającym w kolonii nie było wolno jej opuszczać ani swobodnie się po niej poruszać. „Mieszkańcom” nie wolno też było samodzielnie podejmować żadnych decyzji. O wszystkim decydowali urzędnicy, a domy były codziennie sprawdzane – mówi Sara, której organizacja prowadzi projekt artystyczny upamiętniający mieszkańców Svansviken „Nie pozwolimy się wymazać’.

– W 1934 roku wprowadzono przepis umożliwiający sterylizowanie kobiet romskich bez ich zgody. I z kobiet, które w latach 1950–1970 mieszkały w Svansviken, około 40 proc. zostało wysterylizowanych. Państwo zadbało też o to, by Tater/Romani nie mogli wędrować, wprowadzając w 1951 roku zakaz trzymania koni. W Svansviken obowiązywał także m.in. zakaz noszenia kapeluszy. Istniał za to przymus chodzenia do kościoła w niedzielę.

Węgierskie Romki walczą o swoje

czytaj także

Dużo uwagi poświęcano m.in. uczeniu kobiet, w jaki sposób powinny trzymać filiżankę z kawą. Tater/Romani znaleźli się w środowisku ekstremalnie kontrolującym i poniżającym. Moja rodzina, by nie trafić do kolonii, chroniła się w pobliżu szwedzkiej granicy, zawsze gotowa ją przekroczyć, gdyby była taka potrzeba. Gdy już się osiedlili, nigdy nie mówili między sobą w języku romskim, by nie mieć problemów z sąsiadami. Nie przyznawali się, że są wędrowcami, Tater. Tylko w ten sposób mogli żyć spokojnie. Dyskryminacja naszej społeczności trwa. Dobrą ilustracją takiego traktowania było nieprzyznanie kobiecie z naszej grupy licencji taksówkarza. Powiedziano jej, że nie dostanie licencji, ponieważ należy do grupy Tater. To było w 2016 roku.

W szwajcarskim zegarku

W latach 50. XX wieku w Norwegii uznano Romów za rasę niższą i obciążoną dziedzicznie. W zasadzie identyczna sytuacja miała w tym czasie miejsce w Szwajcarii. Tamtejsi „germańscy Romowie”, Jenisze, jako „włóczędzy” traktowani byli jako osoby upośledzone umysłowo, przekazujące swoim dzieciom cechy patologiczne. By uniknąć tego degradującego społeczeństwo szwajcarskie nieszczęścia, utworzona w latach 20. XX wieku przez prywatną fundację Pro Juventute (założoną m.in. przez Ulricha Wille, zwolennika Hitlera) organizacja charytatywna Dzieci Ulicy (Kinder der Landstrasse) postanowiła odbierać dzieci romskim rodzicom zaraz po ich urodzeniu. Odebrane Jeniszom dzieci umieszczane były w sierocińcach, rodzinach zastępczych i szpitalach psychiatrycznych. Miało to służyć m.in. wyeliminowaniu koczowniczego trybu życia.

Dorośli także byli poddawani specyficznej reedukacji, trafiając m.in. do więzień (były to areszty administracyjne). Takiego traktowania doświadczyła zmarła w tym roku Mariella Mehr, szwajcarska pisarka o romskich korzeniach. Odebrana matce natychmiast po urodzeniu, w wieku pięciu lat poddawana elektrowstrząsom, gwałcona przez lekarza. Gdy w 1967 roku zaszła w ciążę, została umieszczona w więzieniu, a po porodzie wysterylizowana bez swojej wiedzy i zgody. Syn został jej odebrany. Oddano go Marielli, gdy w nowej rodzinie uległ rozległemu poparzeniu.

„Niech pani torebkę mocniej trzyma, bo tu Cyganie kradną”

Program odbierania dzieci Jeniszom zarzucono w Szwajcarii w 1973 roku. Zdaniem Society for Threatened Peoples „Historia i kultura Romów, Sinti i Jeniszów prawie nie są nauczane w szwajcarskich szkołach. W szczególności, przekazywanie informacji na temat prowadzonej w przeszłości problematycznej szwajcarskiej »polityki cygańskiej« nie jest tematem obowiązkowym. Brak wiedzy na ten temat powoduje, że nawet teraz nie kwestionuje się tych nieuzasadnionych poglądów i stereotypy i uprzedzenia są nadal przekazywane”.

Mniejszości – pierwsze ofiary kryzysu

W Szwajcarii stereotypy i uprzedzenia dotyczą ok. 20 tysięcy Jeniszów, w Norwegii ok. 10 tysięcy Tater/Romani. W Ukrainie przed wojną mieszkało kilkaset tysięcy Romów mówiących różnymi dialektami i mających różne tożsamości kulturowe. Elena Marushiakova z University of St Andrews mówi mi, że było ich w Ukrainie 100–150 tys.; organizacje romskie podają przedział od 200 do 400 tys.

Między 20 a 25 tysięcy romskich mieszkańców Ukrainy, głównie z obwodów charkowskiego, donieckiego, odeskiego i żytomierskiego, przekroczyło polską granicę. Wśród nich byli przedstawiciele największej grupy romskiej mieszkającej w Ukrainie – Servi, Kishinevskiej Romy, Lowarów, a zapewne także znacznie mniejszych wspólnot, takich jak Plaszczuny (byli koczownicy osiedleni na wschodzie kraju). „Servi to druga po Chaladitka Roma (Ruska Roma) pod względem wielkości grupa romska w krajach postsowieckich, która mieszka w Ukrainie. Niektóre podgrupy Servi utraciły swój język i posługują się ukraińskim” – piszą Elena Marushiakova i Vesselin Popov. Inne grupy mówią w romani z karpackiej (lub środkowoeuropejskiej) grupy dialektów. Należą do nich Romowie mieszkający na ukraińskim Zakarpaciu, którzy posługują się tym samym językiem, jakiego używają Górscy Romowie z południa Polski zwani też Romami Karpackimi lub Bergitka Roma.

Miasto Nierówności. Jak Gdańsk wyklucza Romów

czytaj także

– Mamy poczucie bycia jednym narodem, a poza tym należymy do tej samej grupy Romów Karpackich – potwierdza Monika Szewczyk, romska badaczka i aktywistka. – Zmobilizowaliśmy się i wspieramy uchodźców, nie tylko pochodzenia romskiego, działając przez grupy formalne i nieformalne. Oprócz działań pomocowych realizujemy projekt Europejskiego Romskiego Instytutu Sztuki i Kultury (ERIAC), Romowie dla Romów. Jego celem jest udokumentowanie ustnych historii opisujących doświadczenia uchodźców z Ukrainy, a także działań aktywistów i organizacji romskich będących odpowiedzią na kryzys humanitarny. Zespoły dokumentujące powstały w Polsce, Rumunii, na Słowacji i na Węgrzech. Z zebranych materiałów powstanie archiwum cyfrowe, które przechowa pamięć Romów o wydarzeniach związanych z wojną w Ukrainie, a także dostarczy świadectw ewentualnej dyskryminacji romskich uchodźców.

Świetnie znający środowisko romskie i jego problemy etnolog i romolog Adam Bartosz mówi, że żadna z usłyszanych przez niego historii, w których ukraińscy Romowie odgrywali rolę czarnych charakterów, nie okazała się prawdziwa.

– W sali w Domu Kultury w Wierzchosławicach pod Tarnowem mieszkała czternastoosobowa grupa kobiet i dzieci. Nie stwarzali żadnych problemów. Aż któregoś dnia moja córka po powrocie od fryzjera mówi: „Tata, jedź szybko, skandal, chodzą pijani i się awanturują”. Więc pojechałem. Rozmawiam z kierowniczką Domu Kultury, a ona robi wielkie oczy i mówi, że nie wie, o co chodzi. Że kobiety zachowują się wręcz wzorowo, a z bezczynności zaczęły sprzątać park wokół budynku. Okazało się, że ktoś inny pił i hałasował, a do ludzi z tej wsi dotarła nieprawdziwa wiadomość, że to Cyganie z Ukrainy chodzą pijani, że ksiądz interweniował, że policja interweniowała. Jak powstała ta historia? Nie mam pojęcia. Znam jeszcze dwa podobne przypadki. Przywiozłem grupę Romów z Ukrainy. Była w niej m.in. Raisa Nabarańczuk, słynna poetka romska z Ukrainy, znana jako Ranni Romani, krewna nieżyjącego już poety cygańskiego, Mikhy Kazimirenki. To starsza już pani, a razem z nią przyjechały także inne bardzo przyzwoite osoby. Ukraińcy zaczęli sarkać, że nie chcą mieszkać z Cyganami. Do tego stopnia, że wójt z tej miejscowości zadzwonił i powiedział, że żadnych innych Romów nie chce. Personel natomiast mówił mi, że nie było żadnych negatywnych sytuacji.

– Są takie przypadki, ale na szczęście nie są nagminne – komentuje te wydarzenia Monika Szewczyk. Romowie dziękują za pomoc i za to, że mogą się tu zatrzymać. Słyszę od nich ciepłe słowa wobec polskich wolontariuszy. Mówią, że czują się zaopiekowani. Są jednak także animozje, które zostały przeniesione z Ukrainy. Było tam wiele aktów przemocy wobec Romów, podpalenia, wyzwiska, pobicia, akty na tle rasistowskim. Ale są i tacy Romowie, którzy opowiadają o pozytywnych relacjach z sąsiadami nie-Romami. Wygląda na to, że część ukraińskich Romów żyła z innymi Ukraińcami w relacjach neutralnych, a być może w przyjacielskich. Jednak podczas kryzysu mniejszości mają zawsze gorzej. Czy wyróżniają się wyglądem, czy na przykład religią, będą narażone na marginalizację. I nie jest to specyficzna sytuacja towarzysząca akurat wojnie w Ukrainie, lecz mechanizm powtarzający się w czasie kryzysów.

Romowie są najbardziej dyskryminowaną mniejszością w Europie

Obserwacje Adama Bartosza i Moniki Szewczyk potwierdza raport Amnesty International, skoncentrowany na traktowaniu romskich uchodźców przez stronę polską. Czytamy w nim m.in.: „Zdarzają się przypadki, w których niechęć i stereotypy względem uchodźców i uchodźczyń romskich powielają przedstawiciele rządu i samorządów”.

– Nie poddajemy się – mówi optymistycznie romski aktywista Rajmund Siwak, specjalista ds. edukacji romskiej w fundacji W stronę dialogu. Gdy rozmawiamy, wojna trwa już ponad osiem miesięcy. – Romowie z Ukrainy nam ufają, pomimo często kiepskich doświadczeń, jakie miewali po przyjeździe do Polski. Pomogliśmy już bardzo wielu osobom. Skupiamy się przede wszystkim na edukacji dzieci i aktywizacji zawodowej dorosłych. Miasto Warszawa z nami współpracuje. Organizujemy pomoc psychologiczną. Romowie, których wspieramy, powoli się integrują. Staramy się ich zarazić naszym pozytywnym nastawieniem.

PS Właśnie dostałam wiadomość od Sary Wilhelmsen – spotkała się niedawno z księciem Norwegii, żeby porozmawiać o projekcie „Nie pozwolimy się wymazać”.

**
Magdalena Krysińska-Kałużna – etnolożka, dra hab. nauk humanistycznych, zajmuje się antropologią prawa i kulturami społeczeństw tubylczych Ameryki Łacińskiej. Prowadziła badania w Meksyku i Amazonii, jest autorką m.in. książek Yamashta, czyli Ten Który Prawie Umarł. Proces kontaktu a przetrwanie kultur indiańskich w Amazonii oraz Prawo jako mit. Relacja pomiędzy tubylczym prawem zwyczajowym a prawem stanowionym. Przez ostatnie 2,5 roku brała udział w projekcie „Sąsiedztwo – moje miejsce na mapie” prowadzonym wspólnie z mniejszością romską.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij