Zamiast epatować obrzydliwością smogu, ja kibicuję Indusom i Induskom w walce z nim.
W Indiach jak w domu – nie mogłabym się bardziej zgodzić z tytułem ostatniego felietonu Maxa Cegielskiego na stronie Krytyki Politycznej. Wracam do Indii regularnie. Do dużych miast i na wieś. Do regionów centralnych i granicznych. Stale monitoruję tematy mnie interesujące: przestrzeganie praw człowieka, szczególnie praw kobiet, rozwój i ewolucja ruchów społecznych i politycznych. Zadaję sobie coraz to nowe pytania i staram się nie zadowalać myślą, że wiem coś na pewno. Mimo 11 lat po tym, jak po raz pierwszy tam pojechałam i ponad trzech spędzonych łącznie w Azji Południowej.
czytaj także
Nie oglądam Indii przez szybę taksówki czy Ubera. Wybieram zwykle metro, autobus albo kolejkę miejską. Nieco trudniej do nich wsiąść, zgodzę się tutaj z Maxem Cegielskim. Do autobusu trzeba wskoczyć. Mogłabym oczywiście narzekać na tłum i ekscytować tą sytuacją, lecz dla mnie najbardziej egzotyczny nie jest ten tłum, ale fakt, że nawet gdy jest największy ścisk, ktoś zwykle wyciągnie rękę, żeby pomóc wsiąść, ktoś przesunie się o centymetr, żebym mogła postawić obok niego brzeg moich plastikowych klapek, najpowszechniejszego obuwia w kraju. Kiedy już wskoczę lub wsiądę, często porozmawiam sobie kurtuazyjnie z przypadkowym współpasażerem czy współpasażerką o życiu, o Indiach i o świecie.
Korzystając z transportu publicznego wiem też coś, czego może nie wiedzieć mężczyzna (taki, który nie zapyta o to otaczających go kobiet ani nie porozmawia z ekspertem lub ekspertką), że poziom molestowania seksualnego w metrze czy autobusach spadł. Byłam w Indiach trzy razy odkąd rozgorzała tam dyskusja o przemocy wobec kobiet. W międzyczasie wzrosły kary za te przestępstwa, w komunikacji zbiorowej pojawiły się plakaty tłumaczące (również w hindi czy po bengalsku), czym jest przemoc i że molestowanie czy stalking to przestępstwa (podany jest nawet wymiar kary). Wszędzie numery alarmowe. Specjalne szybkie procedury ścigania i karania. Kobiety policjantki na komisariatach.
Oczywiście, że przestępstwa wciąż są, że dyskryminacja wciąż jest. Induski i Indusi zrobili jednak wiele, żeby było lepiej. Nie tylko władze, ale zrobili to sami obywatele i obywatelki wychodząc na ulice, prowadząc kampanie uświadamiające w przestrzeni publicznej i w mediach społecznościowych, działając w ramach organizacji pozarządowych, które każdego dnia są gotowe pomagać kobietom doświadczającym przemocy.
Kiedy jadę do Indii, widzę przede wszystkim właśnie taki kraj. Widzę i spotykam ludzi, którzy zmieniają rzeczywistość. Zamiast narzekać na smog, wolę rozmawiać z tymi, którzy sadzą drzewa w miastach i cieszą się, że dziś każda gazeta na pierwszej stronie informuje o stanie powietrza w twoim mieście. Zamiast załamywać się dyskryminacją dalitów (kiedyś nazywanych niedotykalnymi), wolę podziwiać protesty studentów przeciwko ich wykluczaniu na uczelniach. Ich są miliony. Nie kto inny, lecz sam Gandhi wypromował idee, że to, co rzeczywiście jest ważne, to niewielkie działanie zwykłych ludzi, którzy chcą zmieniać świat.
Tak, podobnie jak Max Cegielski, mogłabym wskazywać na kolejne problemy. Nie lubię jednak prześlizgiwać się między jednym a drugim, wymieniać i żadnego nie zgłębiać. Bo dopiero kiedy zajrzy się głębiej, kiedy porozmawia się dłużej, widać nadzieję. To, co pozytywne, zawsze jest mniej egzotycznej. To, co zabiera dużo czasu i jest pracochłonne, zawsze jest nieco prozaiczne. Zamiast epatować obrzydliwością smogu, przemocy czy ataków władzy na prawa człowieka, ja kibicuję Indusom i Induskom w walce z nimi. Tak, jak kibicuję Polkom i Polakom. Jestem jedną z nich.
**
Tekst ukazał się na dziennikindyjski.blogspot.com